Służebnica Boża Rozalia Celakówna

 

Noc ciemności

       "Ja jestem prawdziwym krzewem winnym a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która przynosi owoc oczyszcza, aby przynosiła owoc obfity" (św. Jan 15.1).

       Rozalia, która w późniejszym czasie przeczytała zarówno nauki św. Jana od Krzyża jak i wypowiedzi św. Teresy od Jezusa uważała, że Bóg dotknął ją również podobnymi cierpieniami, które określała jako "noc ciemności".

       Po długim i skrupulatnym procesie informacyjnym, Kościół św. zdecyduje czy Rozalia należała rzeczywiście do tych wybrańców Bożych. Zadaniem moim jest przedstawienie okoliczności i przeżyć Rozalii, w sposób możliwie obiektywny, wedle jej własnych wypowiedzi i reminiscencji jej spowiedników, bez wdawania się w jakikolwiek osąd w tym zakresie.

       Zaczęło się od rozterki wewnętrznej. Rozalia pisze: "Nie wiedziałam, co ze sobą począć. Nie wiedziałam jaka jest wola Boża względem mojej duszy. Prosiłam P. Jezusa o światło i usłyszałam te słowa, odsłaniające a zarazem oświetlające moją ziemską drogę życia".

       "Nie lękaj się dziecko, pójdziesz przez życie drogą Mej woli. Oddaj mi się zupełnie i bądź spokojną. Twoje życie będzie ukryte na wzór mojego życia ukrytego".

       Słowa te nasuwały wątpliwości:

       "Życie ukryte, wzgardzone i zapomniane to przecież jest ustawiczna ofiara z siebie; jeśli je wybiorę to muszę na zawsze zapomnieć o sobie. To przecież jest rzeczą szalenie trudną. A co wówczas stanie się z moim twardym "ja"? Co stanie się z moją własną nieustępliwą wolą, która podporządkować się będzie musiała całkowicie Bogu i bliźnim a to przecież nieustanne, bolesne, niekończące się upokorzenie."

       A szatan podsuwał jej myśli:

       "Jestem młodą, mogłabym użyć przyjemności i rozkoszy życia, bo to nic nie jest złego, przecież tyle ludzi idzie tą drogą o jednak są dobrymi i mają dobrą opinię i cieszą się powszechnym uznaniem.

       A ja co? "Zmarnuję swoje życie i to mi się na nic nie przyda. O! jak bardzo ciężko mi było na tym rozdrożu!" A Jezus odpowiedział: "Kochaj mnie za cały świat! Ja rozszerzę twoje serce i napełnię miłością, byś mi mogła płacić miłością za miłość. We mnie będzie siła i moc dla ciebie. Ja cię obsypię łaskami i szczęściem którego świat nigdy dać ci nie może. Ale oddaj mi się ślepo, bez rozumowania i zaufaj bez granic".

       Modlitwa sprawiała jej radość i dawała uspokojenie. W modlitwie rozmawiała duchem także z Matką Najświętszą i św. Józefem. Ale nade wszystko czekała, by Pan Jezus zniżał się do jej duszy i mówił do niej i zalewał ją niebiańskim szczęściem, wzywając, by już teraz myślała wyłącznie o Nim i Nim żyła.

       W piętnastym roku życia Rózia zachorowała bardzo ciężko, a co gorsze lekarze nie umieli rozeznać choroby. Leżąc w łóżku wśród dotkliwych cierpień przez cały miesiąc, nie mogła się poruszyć o własnych siłach. Nadzieją na powrót do zdrowia pokładała jedynie w Bogu. Prosiła Matkę Bożą by jej wyprosiła zdrowie i odmawiała nowennę do Jej boleści. W ostatnim dniu nowenny Rózia wstała zdrowa jakby nigdy nie chorowała.

       Bóg jest wszechmocny. Ludzie małej wiary wierzą w przypadki i zbiegi okoliczności. Ona wiedziała przez oświecenie i głos wewnętrzny, że Pan przygotował ją w ten sposób na dalsze, znacznie większe cierpienia, które miały niebawem nadejść.

       Po chorobie Rozalia zaczęła doświadczać oschłości na modlitwie. W swym pamiętniku pisze: "Często zupełnie nie mogłam skupić moich myśli i wyobraźni. Często zaczynałam kilkakrotnie modlitwę i z biedą ją kończyłam. Ogarniało mnie zniechęcenie. Myślałam, że lepiej się nie modlić, by większej kary Bożej nie ściągnąć na siebie za taką modlitwę. (Mimo wszystko) tej modlitwy oschłej nie porzucałam i trwałam w niej do końca, l wówczas przedstawiłam P. Jezusowi moją nieudolność, słabość i niestałość, prosząc Go o miłosierdzie nade mną".

       "Czasem na krótki czas przychodził okres pociech wewnętrznych. Potem znowu zdawało mi się, że ulegnę pokusie zniechęcenia, że nie potrafię się już modlić. W najkrytyczniejszych chwilach Jezus przychodził podźwignąć mnie z mojej niemocy".

       "Potem przyszedł okres okropnych cierpień duchowych, które były stokroć cięższe nad wszelkie cierpienia fizyczne, nie dające się określić żadnym ludzkim językiem. Grzechy moje i ludzkie przytłoczyły mnie tak ogromnie i byłam gotowa w każdej chwili oddać życie, nawet w sposób najokropniejszy, by tylko zyskać pewność, że Boga już nie obrażam".

       "Zachorowałam wówczas na skrupuły. Jeździłam kilka razy do Krakowa do spowiedzi i przedstawiłam kapłanowi moją duszę w takim świetle jak umiałam. Ojciec N. dał mi dobre wskazówki i zabronił nadmiernej skrupulatności. Kiedy ja jednak powtórzyłam przy następnej spowiedzi, kapłan ten okropnie mnie na głos zbeształ i wyrzucił od konfesjonału. Odeszłam przerażona i przekonana, że Bóg mnie odrzucił i powstały w mej duszy wątpliwości przeciwne miłosierdziu Bożemu i... wielka nieufność do spowiedników".

       "I ciemności wewnętrzne poczęły zalewać mą duszę. Czułam się tak dziwnie, że opisać tego nie umiem. Doznawałam coraz większych oschłości duchowych, obojętności i niesmaku do rzeczy świętych. Umysł mój został przyćmiony. Powstały natomiast pokusy gwałtowne przeciw wszystkim cnotom teologicznym, przeciw pokorze, czystości i cierpliwości. Pamięć miałam wówczas tak przytępioną, że jak się modliłam to nieraz dziesięć razy zaczynałam modlitwę od nowa, bo zupełnie nie pamiętałam dokąd ja odmówiłam. Powodowało to niechęć do modlitwy, która nie sprawiała mi już żadnej przyjemności. Mimo to nigdy jej nie zaniedbywałam. Dusza moja doznawała zewsząd przykrości i udręczeń, i powoli z jej widnokręgu usunął się Bóg. Czułam jedynie rozpacz odrzucenia od mego Boga miłości i wzgardę od ludzi. Zdawało mi się, że jestem straszliwie samotna i czułam nad sobą zagniewaną rękę Boga".

       "Równocześnie wzrastały przeciw mnie wszystkie pokusy w stopniu wysokim. Byłam pozbawiona dostatecznej świadomości czy nie zezwoliłam dobrowolnie na grzech. Zdawało mi się, że każda taka myśl jest grzechem, że z każdą godziną staczam się w przepaść piekielną. W głowie kłębiły się straszne myśli, usta zdawały się wymawiać najpotworniejsze bluźnierstwa a wola zdawała się zezwalać na te wszystkie straszne rzeczy. Przed moją duszą stawały potworne grzechy i zbrodnie, które zdawały mi się przeze mnie popełnione, za które mnie Bóg odrzucił. Chwilami z przerażenia ogarniały mnie mdłości i jakgdyby rodzaj konania. W takich chwilach rzucałam się na kolana, błagając Boga o miłosierdzie".

       "Dla ciebie nie ma miłosierdzia. Wybiła już godzina twego zatracenia, należysz do dusz odrzuconych na zawsze od Boga. Bóg Cię potępił. Zbrodnie twoje nie mogą być odpuszczone - i wiele podobnych myśli (podsuwał jej szatan). l traciłam w takich chwilach przytomność. Śmiertelny pot oblewał moje ciało i jeszcze tylko (zdawałam się słyszeć): Potępiona - nic ci już nie pomoże".

       W tym czasie przychodziły na Rozalię różne choroby, które ją dodatkowo bardzo męczyły i osłabiały.

       Do tych wszystkich cierpień dołączyła się również rozterka myślowa. Rodzice nie rozumieli jej stanu i zamęczali ją różnymi pytaniami. W końcu zapragnęła za wszelką cenę usunąć się z domu i ze świata, który ją otaczał. Wierzyła, że jedynie cisza i świętość klasztorna rozwiąże wszystkie jej problemy i zaprowadzi pokój w jej duszy. Co czynić, aby furta klasztorna otwarła się przed nią, aby ją tam przyjęto?

       W lipcu 1922 r. Rozalia wybrała się w pielgrzymce do Częstochowy i już wtedy otrzymała niejasne w tym względzie wskazania o czym tak pisze:

       "Przez światło wewnętrzne poznałam, że P. Jezus nie chce abym była w domu ani też w zakonie. A Matka Najśw. powiedziała mi: "Módl się a poznasz wolę Bożą; co masz czynić i gdzie będziesz - Jezus Ci powie".

       Mijały dni, wydawało się na beznadziejnej modlitwie. Pan Jezus nic jej nie mówił a życie w rozterce było męką. Szatan coraz gwałtowniej atakował jej duszę, nie oszczędzał jej wyobrażeń piekła.

       W domu rodzinnym było jej teraz dobrze. Rodzice ją cenili i troszczyli się o jej zdrowie. Tymczasem przyszedł czas decyzji. P. Jezus pociągał ją do siebie i żadna siła ludzka nie potrafiła jej zatrzymać. Rózia stała się przez swą decyzję przyczyną zmartwień rodziców. Oni widząc córkę chorą i słabą, chcieli ją mieć w domu pod swoją opieką. Byli przekonani, że w takim stanie nie znajdzie klasztoru, który chciałby się obarczyć takim ciężarem. Tam trzeba mieć - uważali - dobre zdrowie i siły. Dziecko - ich zdaniem - szło w nieznane, by się tam zmarnować. Rózia zaś odeszła w przekonaniu, że "taka była wola Boża".

       27. VIII 1924 r. przyjechała do Krakowa i udała się do znajomej staruszki, która przygarnęła ją, zanim rozstrzygnie się jej los. Rózia rozpoczęła energiczne starania by wypełniać wolę Bożą. Cokolwiek osiągnęła waliło się natychmiast z jakiejś nieprzewidzianej przyczyny. Zgnębiona licznymi niepowodzeniami Rozalia pisała:

       "Postanowiłam iść do spowiedzi św. i zapytać spowiednika czy dla mnie nie ma już ratunku? Jakież było moje rozczarowanie gdy się okazało, że żaden spowiednik nie chciał mnie spowiadać. Jedni spowiednicy mówili, że mam pomieszanie zmysłów, inni, że im Bóg nie dał zrozumienia mej duszy a jeszcze inni mnie besztali, że opowiadam takie rzeczy, które się nie dzieją na świecie lub, że to wszystko jest nienormalne. W końcu poszłam do spowiedzi do księdza zakonnika i spowiedź ta o mało nie przyczyniła się do ostatniej katastrofy mej duszy. Spowiednik ten zaczął z miejsca na mnie krzyczć: "Po co ty myślisz o życiu duchowym, skoro nie jesteś do niego powołana przez Boga!". Już mi to wystarczyło. Nie wiem, co się ze mną stało dalej. Odeszłam wówczas jak obłąkana, w przekonaniu, że moje odrzucenie od Boga stało się ostateczną, potwierdzoną przez spowiednika rzeczywistością. Poza tym, sama myśl o spowiedzi, przejmowała mnie taką grozą, że postanowiłam już więcej nie iść do spowiedzi, aby nie dostać pomieszania zmysłów." A nam wolno pomyśleć, że cierpienie Rozalii, pochodzące z tej przyczyny było jeszcze jednym darem Bożym dla ostrzeżenia jednych i pomnożenia obfitości łask biednej penitentki.

       "Mimo to - pisze dalej Rozalia - szłam do kościoła i stawałam przy wejściu. Przytulałam się w kącie, by mnie nikt nie widział, bym się tam mogła wypłakać dowoli. Gdy kapłan rozdawał Komunię św. mało mi serce z bólu nie pękło, że jestem wykluczona, że Bóg odmówił mi tej łaski. Trudno opisać, co się wtedy działo w mej duszy gnębionej ustawicznie słowami: "potępiona, potępiona".

       "Gdy niebo zdawało się być głuche na moje wołanie, gdy Bóg zdawał się mnie odrzucać ostatecznie. Gdy całe piekło sprzysięgło się na moją zgubę, gdy spowiednicy mnie odpędzili i ludzie wydali na mnie wyrok potępienia, ogarnęła mnie okropna rozpacz. W końcu w mej duszy powstał bunt przeciw Bogu i bluźnierstwa okropne tłoczyły mi się na usta i chwilami poczułam gniew i nienawiść ku Bogu. A szatan nie spoczywał, chciał mnie przywieść do ostatecznej rozpaczy, przeszkadzając mi we śnie i na jawie. Ten stan trwał kilka tygodni. W końcu powstała we mnie myśl, by sobie życie odebrać. Odrzuciłam ją jednak ze wzgardą."

       "Na koniec - u kresu sił - jeszcze raz pobiegłam do stóp Matki Najśw. prosić Ją o zmiłowanie. Przedstawiłam Jej moja duszę, potworna, odrzuconą i przywalono zbrodniami, l prosiłam Ją o łaskę bym mogła Ją kochać przez czas, który mi jeszcze pozostaje do życia. Potępieni nienawidzą Boga i Ciebie a ja w to nie mogę uwierzyć bym mogła Jezusa i Ciebie nienawidzieć. l Matka Najśw. przyszła mi z pomocą i niespodziewanie przyszło do mej duszy ukojenie. Tam u stóp Maryji wyzbyłam się reszty mojej interesowności".

       Za przyczyną Matki Najśw. jakaś siła zaprowadziła ją do kościoła św. Mikołaja gdzie podszedł do niej kapłan i zaprowadził do konfesjonału. Kapłan ten nie zraził się historią jej niepowodzeń i zapewnił, że "P. Jezus pragnie by się uspokoiła". Spowiedź trwała około 1 godziny, po czym wyczerpana Rozalia czekała z przerażeniem na ostateczny wyrok. "Spowiednik chwilę milczał a ja drżałam ze strachu i przemęczenia (pisze Rozalia). Aż w końcu przemówił do mnie: "Moje dziecko, nie bój się, P. Jezus bardzo kocha ciebie i dlatego dopuścił na ciebie straszne cierpienia. Gdyby ciebie nie kochał, nie doświadczałby twej duszy takimi cierpieniami. Pociesz się tym, że mało dusz na świecie doświadcza Pan jak twoją."

       "Po spowiedzi i Komunii św. stał się cud. Takiego uczucia nigdy przedtem nie doznałam. W jednej chwili dusza jakby została przeniesiona z piekła do nieba. Wydało mi się, że ja zapewne umarłam i znalazłam się w radosnej wieczności. Było to zapewne podobne jak ślepy od urodzenia przejrzawszy zachwyca się cudownymi barwami przyrody".

       Cierpienia Rozali trwały sześć do dziewięciu lat, po czym ustały całkowicie względnie nabrały cech dobrowolnej miłosnej ofiary.

 

 

Źródło:
Roman Łobaczewski Rozalia Celakówna. Apostołka Serca Jezusowego. Zarys dziejów duszy. Dzieło Osobistego poświęcenia się Najświętszemu Sercu Jezusowemu


Wychowanie
Praca nad sobą
Pierwsze kroki ku mistycyzmowi
Noc ciemności
Szpital Św. Łazarza
Klasztor
Powrót do szpitala Św. Łazarza
Dalsze losy Rozalii w latach 1930/36
Modlitwa Rozalii
Powrót do pracy
Inne propozycje
Autorytet Rozalii
Posłannictwo Rozalii
Dodatkowy Krzyż
Panie zabierz mnie, bo dzień mój chyli się ku zachodowi
Opinia świętości

Powrót do Strony Głównej