Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

S. Janina Immakulata Adamska OCD. Sługa Boża S. Maria Dulcissima. Helena Hoffmann

 


 

       "Jezu, daj mi dusze!"

       Helenka w dzieciństwie wiele płakała; zmartwieni rodzice różnie jej łzy interpretowali, i - jak sama wspomina - często chłostą "rozhisteryzowane" dziecko przywoływali do porządku. Po latach Helena stwierdzi: "Pragnęłam czegoś, czego moje wnętrze, moje serce szukało. Teraz uważam, że był to tylko Bóg, którego szukałam i jeszcze nie znalazłam, i właśnie ta nieznajomość zmuszała mnie do płaczu. Tak, płakałam wiele i nie byłam rozumiana" [s. 10].

       Wiadomo, że nasze najskrytsze pragnienia to podstawowe zalążki tęsknoty za spełnieniem, którego dokonać może tylko Bóg. Gdy czyta się biografię tej sługi Bożej noszącej w klasztorze imię Dulcissima czyli "Najsłodsza " jest się niemal przerażonym ogromem cierpienia, jakie przyszło jej znosić w krótkim, liczącym zaledwie 26 lat, życiu. Jeśli taką cenę trzeba płacić za świętość, któż jej zapragnie? A przecież Helena - od 18 roku życia zakonnica w Zgromadzeniu Sióstr Maryi Niepokalanej - pragnęła jej całym sercem, od zarania życia po kres dni. Wyobrażamy sobie jej tytaniczne wysiłki i nieustanny heroizm, by się w swym cierpieniu jednoczyć z Ukrzyżowanym. Tymczasem to Bóg był tym mocarzem, który stale dodawał jej sił i gorycz cierpienia zamieniał w słodycz miłości. Ona zaś, słaba, prosta, uboga dziewczyna, która ukończyła zaledwie siedem klas szkoły podstawowej, i u której - gdy miała 19 lat - wykryto raka mózgu, oddawała się jedynie ufnie w Jego ręce i powierzała Jego miłości. Siebie i własne możliwości oceniała z wrodzonym sobie realizmem.

       "O mój Jezu, zobacz, znów minął miesiąc i moim zdaniem mało się poprawiłam. Proszę Cię o miłość, o miłość, która nie zna granic i jest bez barier. [...] O Jezu, weź moje serce, nawet gdyby to było bardzo bolesne i gdybym wypłakała krew i łzy; Panie, - fiat - niech się stanie! Przyjmij ofiarę, Maryjo, Skarbnico łask i daj duszom wszystko, czego potrzebują; miłości, miłości, tysiąc razy miłości! O Jezu, daj duszom tak wiele miłości, żeby dusze, które Ciebie nie kochają, były przyciągane przez te, które pałają miłością! Kochana Matko Boża, Ty musisz prowadzić dusze do Zbawiciela. Ty wiesz najlepiej, jak można to zacząć i jak można je zdobyć" [s.38].

       Oto pragnienia nowicjuszki s. Dulcissimy, która - w miarę jak rak pustoszył jej organizm - kolejno traciła zmysł smaku, powonienia, wzroku, władzę w rękach i nogach. Kiedyś, gdy miała piętnaście lat, w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej oddała się na własność Bogu. Oddanie odnowiła - z pogłębioną świadomością tego aktu - siedem lat później, gdy na łóżku odprawiała rekolekcje przed złożeniem pierwszych ślubów zakonnych. Nie przeszkadzały jej w tym, przeciwnie - jeszcze mocniej łączyły z umiłowanym nad wszystko Jezusem - ataki bólu i silne drgawki skręcające całe jej dało. Na sam akt ślubów [10. IV. 1932] zwlokła się z łóżka, boć przecież zrobiła układ z Panem, że od momentu ślubów będzie Jego Cyrenejczykiem, pomagającym Mu dźwigać krzyż odtrąconej miłości.

       Pod koniec nowicjatu pisała do Pana Jezusa (jej zapiski mają zawsze charakter intymnej z Nim rozmowy) o postępującej chorobie: "O mój Jezu, zobacz, jest coraz gorzej z moimi oczami. Wkrótce nie będę mogła pisać do Ciebie, ale Ty jesteś Tym, który chce tego. Pozwól mi, o Jezu, pozwól mi stać się wewnętrzną duszą i nie być tak powierzchowną. Jakże tkwi miłość własna we wszystkich moich członkach; przebacz mi, Jezu i Ty, moja Matko! Wewnętrzną, tak, wewnętrzną stać się, mój Zbawicielu; jak ciężko jest kroczyć własną drogą. Przyślij mi, proszę... Nie, jednak znów Twoja wola niech się stanie! Jestem nieśmiała, a jednak chcę twojego Ojca, który jest też moim Ojcem, uwielbić; tak, jeszcze więcej, chcę być świętą?" [s.41n].

       Zaślubiny z Chrystusem wprowadziły tę duszę wielkich pragnień w mistyczną noc. Czuła się osamotniona i zagubiona. Błagała więc Boga o kogoś, ktoby nią pokierował, zrozumiał zawrócił z błędnej drogi, jeśli nią kroczy. Miewała sny, w których głośno rozmawiała najczęściej ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus, kanonizowaną w 1925 r., która - z woli Bożej - miała stać się Jej kierownikiem duchowym. Rozumiały się doskonale. Teresa również miewała "szalone" pragnienia, które doprowadziły ją do "odkrycia" ewangelicznego dziecięctwa; ona też uwrażliwiła świat na tajemnicę ojcostwa Boga i Jego nieskończonego miłosierdzia.

       Helenka liczyła lat 15, gdy Teresa ukazała jej ogród, który dziewczynka miała wraz z nią uprawiać, wykonując w nim najcięższe prace. Teresa również podawała jej intencje, w których miała się modlić i składać Bogu ofiary. Często w sennym widzeniu objawiała jej proroczo przyszłe wydarzenia zachęcając, aby zapobiegała złu i nieszczęściom swoją modlitwą wstawienniczą, Przypominała jej także intencje codzienne, i wręcz domagała się modlitw i ofiar za Ojca Świętego, za Kościół, za kapłanów, za zgromadzenia zakonne, a przede wszystkim za ginące dusze. Uczyła ją też modlitw, które nasza siostra często na głos powtarzała, zwłaszcza w atakach silnego bólu: "Dziewico, Matko Boża, Matko moja, pozwól mi być całkowicie Twoją" [s.27]. Jeśli porażona nowotworem chora porozumiewała się zwykle z otoczeniem przy pomocy tabliczki, we śnie z Teresą rozmawiała całkiem normalnie.

       Nasilająca się i jednocześnie chwilami cofająca choroba budziła w zgromadzeniu coraz większy niepokój. Postanowiono siostrę poddać najwnikliwszym badaniom z psychiatrycznymi włącznie. Dla chorej zaczęła się osobliwa drogą krzyżowa. Wspomniano, że choroba często jakby się przyczajała, aby wybuchnąć z większą siłą. Diagnozy więc bywały sprzeczne: raz uważano ją za przypadek beznadziejny i odmawiano leczenia, to znów posądzano o udawanie i histerię. Ten krzyż zdawał się chorą chwilami załamywać. Doszło nawet do tego, ze formalnie "uciekła" z klasztoru do domu wraz z przybyłą w odwiedziny matką. Nie doznała tam jednak ani fizycznej ani psychicznej ulgi; przeciwnie, straszne duchowe ciemności, spotęgowały jej poczucie winy, i trzeba ją było co prędzej odstawić do klasztoru. Należy się uznanie Siostrom Marii Niepokalanej, że fakt "ucieczki" usprawiedliwiły ostrym atakiem nowotworowym, a chorej przydzieliły osobistą pielęgniarkę w osobie równie mistycznie udarowanej s. Lazarii. "Zaprzyjaźniona" także ze św. Teresą, całym sercem służyła swej podopiecznej, nawet wówczas, gdy jako przełożona domu uginała się pod ciężarem licznych obowiązków. Była dyskretnym świadkiem mistycznych doświadczeń s. Dulcissimy, jej terezjańskiej formacji duchowej, a zwłaszcza Chrystusowej męki krzyżowania.

       Nie wszystkim siostrom podobały się względy okazywane chorej, więc s. Dulcissima musiała nieraz wysłuchać bolesnych uwag. I tu wspomagała ją św. Teresa, która przecież nieco wcześniej przeżyła tę samą udrękę, że zamiast się cieszyć, martwiła się poprawą zdrowia, gdyż oznaczała ona, że choroba się przewlecze i będzie dla sióstr ciężarem i krzyżem. Zrozumiałe więc są słowa s. Dulcissimy, skierowane do Chrystusa: "Pozwól mi być silną, nie mieć słabej woli, ale mocną, która rozumie i znosi a nie wybucha natychmiast łzami. Jednak niech się stanie Twoja święta wola! Coraz bardziej wydaję się nieużyteczną sobie. Czym powinnam się stać? Nie pozwól mi płakać, ponieważ potem nie mogę widzieć. Dokąd powinnam iść? Wszystko jest fałszywie rozumiane. Jestem tylko krzyżem, a przecież nie chcę nim być. Weź ode mnie fałszywą bojaźń, która chce mnie przygnębić! O Jezu i Maryjo, pomóżcie mi, już więcej nie mogę!" [s.42].

       Nie mogę? A przecież zaraz po tym krzyku boleści wyśpiewuje swe pragnienia zanurzenia się w Bogu, swą tęsknotę za Nim, liczy nocne godziny dzielące ją od Komunii św. I jeszcze głośniej niż ból wykrzykuje głód serca: "Dusze, mój Jezu, dusze chcę dla Ciebie zdobyć, ale jak?" [s.42]. Wszystko jest w tym krzyku miłością, wszystko apostolskim męczeństwem, wszystko rozumieniem tajemnicy człowieczeństwa Pana. Po każdym bólu jeszcze głośniejszy krzyk o ratowanie dusz przez cierpienie, o łączenie swych upokorzeń z męką Chrystusa dla przedłużania Jego zbawczego dzieła: "Jezu, daj mi dusze, dusze! One są Ci drogie. I weź sobie ode mnie to, co jeszcze zostało! Tylko dusze, dusze, które są tobie drogie!"[s. 104]

       Rwała się do pracy, choć nie była w stanie podjąć samodzielnego zajęcia. Pomagała siostrom w czym mogła, gdy tylko stan zdrowia jej na to pozwalał. Uciski w lewej półkuli mózgu pogłębiały ślepotę. Ofiarowała swe oczy w intencji zatwierdzenia przez Rzym Konstytucji Zgromadzenia. Lecz gdy ofiara została przyjęta, a cierpienia wewnętrzne dochodziły do szczytu, żaliła się Chrystusowi. "Co się teraz ze mną stanie? Dokąd się mnie odda? Sama nie mogę nic, całkiem ślepa. Nie mogę pracować, a jestem jeszcze taka młoda! Kto będzie to rozumiał?"[s.46]. Chodziła o kuli, opasana uciskającym ją gorsetem.

       Wznowiono upokarzające badania, podczas których jeden z lekarzy określił jej stan histerią, W klasztorze szeptano, że należy ją odesłać do zakładu opiekuńczego w Branicach, lub zwolnić do domu. Gdy mogła mówić, modliła się na głos: "Jezu, przyślij mi duszę, która zrozumie mnie i która mi uwierzy! Ty możesz wszystko. To Ty wszystko zesłałeś na mnie, wszystko jest od Ciebie" W rozmowie ze s. Lazarią wyznała: "Jezus musiał też upaść na drodze krzyżowej i ja się przewracam teraz o moje własne nogi, ze strachu, że bada się mnie, ponieważ nie wierzy się mi i mówi, że udaję" [s.46]

       Wożono ją znów od kliniki do kliniki. Wreszcie najbardziej fachowe w tym czasie badania potwierdziły niepodważalnie: tumor w lewej półkuli mózgu wypełniony płynem. Uciskał on różne nerwy z różnym natężeniem, co wpływało na częste zmiany w samopoczuciu chorej. W notatkach rekolekcyjnych z 1932 r. czytamy: "Jako siostra Marii Niepokalanej, Służebnica Boża, powinnam być nosicielką Chrystusa, cały dzień powinnam myśleć tylko o Bogu, we wszystkim co czynię. Trzykrotnie święty Boże, jeśli Twoją najświętszą wolą jest, bym jeszcze więcej cierpiała, wtedy chcę jeszcze więcej znosić. [...] Prawdziwym męczeństwem jest, gdy żyje się między bojaźnią i nadzieją. Cieszę się i cierpię, śmieje się i płaczę. W tym roku (1932) o Jezu, cierpię duchowo o wiele więcej. (...] O Jezu, jak bardzo pragnę z kapłanami ratować dusze dla Ciebie! Pozwól mi pomagać kapłanom! O Duchu Święty, Ty nieznany Boże dzisiejszego świata, oświeć naszych księży i daj im słuszne słowa, by uratowali wiele dusz! O Maryjo, uformuj moją duszę do żywego Magnificat!" [s.61].

 

 

S. Janina Immakulata Adamska OCD

Artykuł opracowany na podstawie książki O. Józefa Schwetera CSSR "Oblubienica krzyża". Katowice 1999. Cyfry w nawiasie oznaczają strony tejże książki.

 

  • "Jezu, daj mi dusze!"
  • "W sposób naturalny stać się nadnaturalnym"
  • Realizm świętych
  • Przy dźwięku dzwonów na Anioł Pański
  • "Podaruj mi wielkie serce, Panie, bym mogła rozdawać miłość... Daj mi dusze, dusze!"
  •  

     


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej