. |
W marcu br. w kurii diecezjalnej przemyskiej obrządku łacińskiego, z inicjatywy i decyzją ks. arcybiskupa Ignacego Tokarczuka, podówczas metropolity przemyskiego, odbył się akt zaprzysiężenia 6-osobowego trybunału dla przeprowadzenia postępowania beatyfikacyjnego sługi Bożej ANNY JENKE. Jego powołanie nastąpiło po uprzednim uzyskaniu pozytywnej opinii Konferencji Episkopatu Polski oraz po oficjalnej aprobacie ze strony Stolicy Apostolskiej. W kwietniu br. trybunał przystąpił do przesłuchiwania świadków, których liczba przekracza 60 osób. Przesłuchania zakończyły się w październiku br.
Anna Jenke. Jej 55-letnie życie zamyka się w przedziale czasu: 3 kwietnia 1921-15 lutego 1976 r. Urodzona w Błażowej k. Rzeszowa w rodzinie Anny i Walentego, nauczycieli - od 1927 r. zwiąże się z Jarosławiem, którego już nie opuści, prócz okresu studiów (polonistyka na Uniwersytecie Jagiellońskim w latach 1945-1950) czy doraźnych wyjazdów np. na harcerskie obozy wędrowne. Tu kończy szkołę powszechną a potem Prywatne Gimnazjum Żeńskie i Liceum Ogólnokształcące sióstr niepokalanek, zwieńczone egzaminem dojrzałości przed państwową komisją egzaminacyjną w 1939 r.
Rodzice głęboko religijni (Anna miała jeszcze starszą siostrę Marię, która zmarła w dziesiątym roku życia na cukrzycę, oraz brata Janka - ten po studiach na politechnice we. Lwowie, w 1939 r. zmobilizowany jako oficer artylerii dostaje się do niewoli, a po wyzwoleniu z obozu wyjeżdża do Ameryki, skąd już z wiadomych powodów nie wrócił; zmarł w Chicago rok później od Anny w 1977) byli zafascynowani odzyskaną wolnością i niepodległością kraju, wszak startowali w pracy nauczycielskiej jeszcze pod zaborem austriackim. Stąd też te dwie wartości; Bóg i Ojczyzna przepełniały atmosferę domu rodzinnego. Pogłębił je jeszcze typ szkoły niepokalanek. Zgromadzenie powstałe w okresie zaborów na emigracji było nastawione na wychowanie dziewcząt na prawe Polki. Współzałożycielka zgromadzenia - Marcelina Darowska taką szkołę założyła w Jarosławiu w 1874 r., podkreślając, że Polsce potrzeba szczególnie zdrowych moralnie dziewcząt, mądrych matek, autentycznych katoliczek, bo przez nie miało przyjść odrodzenie narodowe. Z notatek, systematycznie prowadzonego dziennika, zeszytu z przeczytanymi lekturami można dostrzec, że był to dla Anny okres krystalizacji ducha - jednym słowem inwestowała w siebie. Szczególną też rolę odegrał spowiednik - ks. Stanisław Szpetnar.
Anna odnotuje: "Spowiednik powiedział mi, że przede mną wielkie posłannictwo, że coś muszę zdziałać dla narodu, coś po sobie zostawić w słowie i piśmie. Teraz dla mnie czas hartowania, oświecenia i modlitwy - potem kiedyś przyjdzie czas działania, do którego muszę się przygotować...". Pod wpływem lektur fascynowała się postaciami: św. Pawła, św. Augustyna, św. Franciszka z Asyżu, św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Ogromny wpływ wywarł na nią wielki bohater włoski - Piotr Jerzy Frassati. Szczególnie w okresie lat studenckich była z nim duchowo związana. W filozofii od starożytności rozpowszechniło się stwierdzenie: "bonum est diffusivum sui" (dobro ze swej natury jest rozlewne).
Anna zapalała się dobrą lekturą, nawet sama chciała zostać pisarką. Mówiła: "Jestem ciekawa, czy kiedyś będę pisać książki? Strasznie bym chciała..., ale sensacyjnych pisać nie będę. Chciałabym coś takiego, jak Kasznica, w każdym razie coś ciekawego i przystępnego, o wyższym zabarwieniu, żeby podnosić - sursum corda". Chodzi o Stanisława Kasznicę, rektora Uniwersytetu Poznańskiego, którego serie rozważań, m.in. "Myślą, sercem wolą..." robiły furorę wśród myślących racjonalnie a religijnie. O nim to powie kiedyś prof. Stefan Swieżawski, audytor Soboru, że pod względem ducha religijnego tak bardzo wyprzedził Vaticanum II.
"Czas hartowania, oświecenia i modlitwy" i zarazem już "działania" miał swoje szczególne miejsce na terenie harcerstwa. Jego naczelne idee - Bóg i Ojczyzna - były dla niej "naturalnym środowiskiem". Anna - wychowana w duchu religijnym i patriotycznym a zarazem jako dobra uczennica, zaraz po zapisaniu się do gimnazjum zgłosiła się do ZHP. Wnet w istniejącej przy szkole sióstr III Drużynie, Harcerek im. Anny Chrzanowskiej została drużynową. Jedno z zadań przysięgi harcerskiej: "Nieść pomoc bliźnim" - znalazło ujście w życiu kulturalnym szkoły i miasta z przedstawieniami w "Domu Sokoła", wystawami (dała temu wyraz w artykule zamieszczonym w "Skaucie"), udzielaniu się społecznie (harcerki jej drużyny organizowały paczki świąteczne dla biednych i chorych).
Pełniejsza aktywność w harcerstwie nastąpiła w okresie studenckim. Należała do drużyny "Watra", działającej na terenię Uniwersytetu. W jej ramach odbywała obozy wędrowne. W artykule zamieszczonym w "Młodej Rzeczpospolitej" mówi, czym ma być harcerstwo i czego ma uczyć. Po studiach, gdy przystąpiła do pracy jako nauczycielka, z harcerstwem w dalszym ciągu się nie rozstawała. Po reaktywowaniu ZHP w 1957 r. znów pracowała w, Komendzie Hufca jako instruktorka do spraw młodzieży starszej - w stopniu harcmistrzyni. Prowadziła też drużynę instruktorską oraz interesowała się drużyną "Promienistych" zrzeszającą młodzież pracującą w latach 1957-1960. Jako ceniona instruktorka brała też udział w obozach szkoleniowych dla drużynowych, organizowanych przez Komendę Chorągwi w Rzeszowie. Prawie do końca swego życia pełniła obowiązki opiekunki drużyny, w szkole, w której uczyła tj. w Liceum Sztuk Plastycznych.
W okresie okupacji - już w pierwszych dniach wojny - Anna wraz z innymi harcerkami zgłosiła się do szpitala, by nieść pomoc rannym. Później zorganizowała akcję harcerek jarosławskich, pod nazwą "Kromka chleba", z zadaniem ratowania biednych i głodnych dzieci. Były też zaangażowane w różnej działalności konspiracyjnej, przypłacając ją nawet życiem, jak Baśka Puzon, której pomnik stoi w centrum miasta. Nadto Anna wraz z całą rodziną była wciągnięta do działającego na terenie miasta Związku Tajnego Nauczania. Zachowało się zaświadczenie mówiące o zaangażowaniu Anny w tajne nauczanie od stycznia 1942 do lipca 1944. Prowadziła pracę głównie systemem nauczania indywidualnego. .
Marzenia o studiach ("Tak strasznie chcę pójść na medycynę i tak chciałabym być podobna do Jerzego Frassatiego") skonkretyzowały, się polonistyką "na Jagiellonce" w latach 1945-1950. W tym czasie była pod dużym urokiem i zarazem czynnie zaangażowana w obydwa główne ośrodki duszpasterskie na terenie Krakowa: przy kościele Św. Anny, gdzie działał ks. Jan Pietraszko, późniejszy biskup, i przy kościele Św. Floriana, gdzie spotkania studenckie organizował ks. Karol Wojtyła.
W grudniu 1950 r. Anna uwieńczyła studia uzyskaniem stopnia magistra z zakresu filologii polskiej. Jedna z koleżanek zapamiętała ostatnie pożegnanie Krakowa: "Było to przy ulicy Gołębiej w polonistycznym budynku. Przed swoim gabinetem stał Pigoń, Nusia i jej ojciec. Widziałam, jak profesor Pigoń ściskał rękę ojca, mówiąc: "Szczerze gratuluję panu takiej córki"."
Znamienna jest praca magisterska Anny Jenke "Dziecko ulicy". Dużo materiału do przemyślenia na ten temat dostarczyła jej literatura, w której się rozczytywała. Z niej też poznała wielkiego wychowawcę i przyjaciela dzieci - Janusza Korczaka. Korczak interesował ją nie tylko ze względów literackich, ale przede wszystkim jako wielki wychowawca i działacz społeczny, który miał odwagę żyć i pracować po swojemu. Korczak - napisze w swej pracy - "chciał zreformować świat, to znaczy zreformować wychowanie". Ale wcześniej temat nosiła w sercu. Wyjaśniwszy, o jakie dziecko będzie jej chodziło, że "niekoniecznie o bezdomne w sensie braku mieszkania, lecz często bezdomne duchowo", uzasadnia, dlaczego wybrała ten temat. "Czemu wybrałam ten temat? Już w dzieciństwie odczuwałam dziwny urok bijący od tych "innych" dzieci. Chętnie bawiłam się z nimi, przyjaźniłam. Za okupacji niemieckiej z kilkoma koleżankami - harcerkami weszłam w środek problemu. Dzieci te często kłamały, kradły - ale były mądre, samodzielne, życiowo wyrobione. Dzieci żebrzące - papierosiarze, gazeciarze - nędza materialna i moralna. Wszystko wtedy sprowadzało się do jednego: jak pomóc? skąd wydostać dla nich pieniądze? skąd ubranie? jak zapobiec wsączaniu się czarnej mazi środowiska w jasne przecież dusze?"
Odtąd przez 26 lat, do kresu jej życia, "dziecko ulicy" czy "z marginesu społecznego" będzie już nie tylko problemem teoretycznej refleksji, ale jednym z głównych nurtów składających się na treść jej życia. Z latami, gdy już nie stało rodziców, realizowało się to z coraz większym uszczerbkiem jej skromnej pensji nauczycielskiej.
Pierwsze cztery lata pracy - startu pedagogicznego, bezpośrednio po studiach - Anna spędziła w Liceum dla Wychowawczyń Przedszkoli w Jarosławiu. Uczyła tam polskiego. Dobrze przygotowana do zawodu, pełna zapału i świeżych pomysłów, młoda nauczycielka Anna Jenke zaczęła przymierzać swoje siły do zamiarów. Dobrze przygotowana do każdego wykładu, od pierwszych dni potrafiła zachwycić uczennice atrakcyjnymi lekcjami, a także swoją postawą i osobowością. Był to jednak okres stalinizmu, czas trudny, szczególnie dla nauczycieli. W szkołach panowała wówczas sytuacja dość napięta. Podejrzliwość, lęk, niepokój, często towarzyszyły nauczycielom w ich pracy. Znajdowały się jednak jednostki, które z pełną świadomością, odważnie i z całkowitą odpowiedzialnością pełniły swoje obowiązki. Do takich też należała Anna Jenke.
Żałować należy, że z tego okresu nie czyniła notatek, czego później sama żałowała, mówiąc: "Żałuję teraz, że nie robiłam notatek z tych lat pracy w szkole, z tego startu. Wiele było ważnych rzeczy z życia szkoły, klasy, człowieka, a to się ulatnia".
Mężnie znosiła wszelkie trudności, a o jej romantyczno-idealistycznym podejściu do zawodu nauczycielskiego, do pracy -na żywym materiale człowieka, człowieka młodego, świadczą słowa: "Widzę na każdym kroku pomoc Boga - Łaskę Stanu. Tak cudownie da się uczyć... Widzę, że był sens wędzić się w piękne, błękitne dni na Gołębiej, żeby teraz móc uczyć... Warto!". Podzieliła jednak los - nie jedna w społeczeństwie - niedyspozycyjnych. W charakterystyce jej życia - w "Roczniku Towarzystwa Literackiego im. A. Mickiewicza", autorka pisze: "W latach 1950-1954 Anna pracowała jako nauczycielka - polonistka w Liceum dla Wychowawczyć Przedszkoli, w Jarosławiu. Intrygi uniemożliwiły jej tę pracę, co dla niej było tragedią". Zwolniona, wylądowała w bibliotece dziecięcej.
Na tym tle wydarzeń, które były udziałem społeczeństwa i narodu, rozstrzygały się również sprawy osobiste 23-24 letniej kobiety. Odnotowała: "Najtrudniej jest przejść po własnym sercu - ale trzeba, więc można... Ach! Boże! Leczyłeś różne choroby. Jesteś Wszechmocny, ulecz i moją, i mnie". I - nie czytając podręczników mądrości tego świata (typu J. Bocheńskiego), z nadzieją patrzyła w przyszłość i mówiła: "Trzeba zawsze czegoś pragnąć, do czegoś tęsknić, czegoś oczekiwać". Za wszelką cenę zdobywała się na optymizm i radość.
Pracę pedagogiczną w całej pełni i wszechstronnie rozwinęła Anna dopiero w Liceum Sztuk Plastycznych w Jarosławiu. Było już po "polskim październiku". Rozpoczęła ją w 1958 r. i w szkole tej pozostała prawie do śmierci. W pierwszym roku, oprócz uczenia języka polskiego, Anna była jeszcze odpowiedzialna za świetlicę. W latach 1959-1966 pracowała jako dyrektor Liceum. Ze względu jednak na zły stan zdrowia musiała zrezygnować z tego stanowiska. Pełniła potem obowiązki jego zastępcy.
Jedna z jej koleżanek mówi: "W roku 1959 powołano Annę na stanowisko dyrektora Liceum Sztuk Plastycznych. Najbliżsi nazwali to rekompensatą, rehabilitacją za doznane przykrości. Dla niej było to podjęcie niezwykle odpowiedzialnych obowiązków (...). Oprócz nadzoru pedagogicznego w szkole, czuwała nad budową nowego internatu, byłą synagogę przeznaczyła na pracownię Liceum..." A sama Anna z właściwym sobie poczuciem hierarchii wartości i ukrytym humorem napisze w liście do koleżanki: "Pytasz o mnie? - To całe dyrektorstwo jest fenomenem i cudem łaski Bożej. Jest ciekawe. Umiem także "robić remonty": harcerska zaprawa przydaje się".
Wśród uznania, nagród i wyróżnień, był i Złoty Krzyż Zasługi, i tytuł "profesora szkół średnich", okolicznościowe nagrody Ministerstwa Kultury i Sztuki. Ostatniej nagrody od Ministerstwa Oświaty i Wychowania, z podkreśleniem jej zasług na polu oświatowym, osobiście odebrać już nie mogła, była bowiem śmiertelnie chora. Nade wszystko jednak była "polonistką bez precedensu", "dobrą wychowawczynią", zatroskaną o dobro młodzieży. Jeden z profesorów LSP powie: "To było ciekawe, utarła się bowiem taka opinia na wyższych uczelniach, że gdzie był złożony podpis ANNA JENKE, do tego ucznia nie mieli zastrzeżeń. Dyplom podpisany przez dyrektora Annę Jenke dawał pewną gwarancję".
We wspomnianym "Roczniku Tow. Lit." można znaleźć taką notatkę: "Utalentowana polonistka Anna Jenke umiała przekonać młodzież do swego przedmiotu, prowadząc lekcje bardzo atrakcyjnie. Szczególnie dbała o kulturę żywego słowa i popularyzację polskiej poezji oraz teatru, współpracując przy szkolnych inscenizacjach, konkursach recytatorskich, prowadziła również klub dyskusyjny". Jeden z uczniów zdradzi: "Moja decyzja o podjęciu studiów polonistycznych i pracy w zawodzie nauczycielskim zrodziła się właśnie na lekcjach języka polskiego w sposób przepięknie prowadzony przez profesor Annę Jenke". Inna uczennica doda: "Jej lekcje polskiego były niezapomniane. Oprócz wspaniale podawanych wiadomości, było jeszcze coś, co sprawiało, że po tych lekcjach byliśmy lepsi".
Choroba nowotworowa najpierw utrudniała i uniemożliwiała pracę pedagogiczną, w końcu całkiem przerwała. Po zabiegach w szpitalu onkologicznym w Gliwicach wróciła do Jarosławia a 15 lutego 1976 roku przyszedł kres jej wysiłków i ziemskiego wędrowania. Na wiadomość ó śmierci Anny padały słowa: "to był bardzo dobry człowiek", "to była święta naszych czasów", "to był wzór prawdziwego człowieka".
Jej pogrzeb gromadzący ogromne tłumy stał się manifestacją dla Jarosławia. Najpierw w kolegiacie, gdzie przez cały dzień wystawiono trumnę, a w homilii miejscowy proboszcz, ks. Bronisław Fila, powiedział: "Profesor Anna ofiarnie służyła każdemu, bez wyjątku, potrzebującemu pomocy. To był jej głęboki humanizm, który opierał się na Ewangelii Chrystusowej, na mocach płynących z głębokiem wiary i częstej Komunii św. Życie swoje pojęła jako służbę Dobru. Ujęło ją piękno literatury tak przepojonej pierwiastkami religijnymi i ewangelicznymi. Zapalała więc młodych do umiłowania nieskończonego Piękna, Dobra i Miłości".
Młodzież pożegnała ją poezją umiłowanych przez Zmarłą poetów, zwłaszcza Norwida. Jeden z jej uczniów powie: "Nieśliśmy trumnę sami... karawan jechał pusty... Przez rok nosiliśmy po profesorce żałobę na tarczach. To się rzadko zdarza w szkole...".
Spoczęła obok rodziców Anny i Walentego w rodzinnym grobowcu na Starym Cmentarzu Jarosławia.
Osobiście nie zetknąłem się z Anną, choć znałem jej ojca, nauczyciela matematyki w LO w Jarosławiu w drugiej połowie lat czterdziestych. Nie wykluczam jednak, że nasze drogi przecinały się na ulicach Jarosławia. Dziś pełnię funkcję duchowego opiekuna Towarzystwa Przyjaciół Anny Jenke, które ma swój statutowy zarząd. TPAJ liczy około 70 członków - na co miesięcznych spotkaniach gromadzi się 30-50 osób. Na program spotkania składa się Msza św. z konferencją, bieżące dyskusje, sprawy organizacyjne. Siedzibą TPAJ-u jest bazylika oó. dominikanów w Jarosławiu. Być może, już wkrótce otrzyma swoją własną siedzibę archiwalno-administracyjną i to w domu, w którym od siódmego roku życia przebywała Anna w Jarosławiu przy ulicy Kraszewskiego 37.
Na szersze forum wychodzimy od paru lat, głównie z okazji rocznicy śmierci naszej patronki, przy wydatnej pomocy uczennic LO w Łańcucie (ich klasa ma Ją za swoją Patronkę) i tamtejszej Szkoły Muzycznej. Inspiratorem tych poczynań, jest siostra Bernadeta Lipian, służebniczka - kiedyś uczennica Anny Jenke. Ona też pisała pierwszą pracę doktorską w ATK o Annie w powiązaniu z aktualnymi założeniami roli świeckich w Kościele. Opublikowała też obszerne opracowanie o Annie w wydawnictwie ATK "CHRZEŚCIJANIE" t.6. Ostatnio rozpowszechniamy jej pióra "Tak się kroczy ku gwiazdom. O profesor Annie Jenke (1921-1976)" - pracą wydaną w Krakowie staraniem Towarzystwa Przyjaciół Anny Jenke. Z tej pozycji tu obszernie korzystano.
TPAJ ma sekcję charytatywną i na miarę swoich skromnych możliwości oraz przy wsparciu zakładów miasta, jak Zakłady Mięsne, ZPC "SAN", Zakłady Mleczarskie, Zakłady Zbożowe, przychodzi z pomocą najbardziej potrzebującym.
Artykuł został zamieszczony w
MAGAZYNIE - SŁOWO DZIENNIK KATOLICKI