Artykuły o Słudze Bożej Annie Jenke i o wychowaniu

 

.

 

       Ewa Polak-Pałkiewicz

 

Współczesna polska nauczycielka
kandydatką na ołtarze

 


 

       "Jestem szarą kurką"... (Z
dzienniczków Anny J.)

 

       Była tak piękna i tak zdolna, że gdyby wybrała drogę kariery literackiej, może aktorskiej, świat wiedziałby o niej dziś prawie wszystko. Że urodziła się w Błażowej, w dobrej rodzinie, przedwojennej inteligencji, że dzieciństwo miała "jedwabne", wśród pieszczot i radości dostatniego życia, pośród dobrej, kochającej się rodziny. Oprócz rodziców, przewijało się tu mnóstwo kuzynek i kuzynów. Spotykano się na wakacjach i majówkach.
       Kiedy umierała, w 1976 roku jej uczniowie nie pozwolili, aby trumnę umieszczono w karawanie, ponieśli ją na ramionach, przez całe miasto, z kolegiaty aż na Stary Cmentarz. Nie, nie była znana. Była przecież tylko skromną nauczycielką, przez całe życie pracującą w Jarosławiu - w mieście do którego się przeniosła z Błażowej wraz z rodzicami mając 7 lat.
       Mimo wielkiej urody, niepospolitego wdzięku, inteligencji, kultury, nie założyła rodziny. Ale ci, którzy ją spotkali, byli przekonani, że odeszła święta: tak myśleli jej wychowankowie z jarosławskich szkół, grono przyjaciół, księża i siostry zakonne, z którymi modliła się i współpracowała. Świat, w którym mogła błyszczeć, jako olśniewająca artystka, gdyby Jej życie potoczyło się inaczej, nic nie wiedział o Jej odejściu.
       9 czerwca 1933 roku dwunastoletnia Nusia Jenke zapisała w swoim Dzienniczku: "Już wczoraj chodziłam z Mamusią po całym Jarosławiu i skupowałam różne fatałaszki, potrzebne na wakacje. Najpierw pantofliska z łyka do kąpania w Popradzie, potem materyjki na suknie dla mnie i dla Mamusi, trochę płótna, pończoszki, skarpetki i dużo rozmaitości i różności ... jak na wakacje przystało (...). Potem, gdy słonko zaświeciło, poszłam z Mamusią do krawczyni, by wzięła miary na sukienki. Jedną będę miała sportową, drugą peleryniastą, falbaniastą i dzwoniastą, a to wszystko na jednej sukience. Więc ta pani krawczyni strasznie mnie wytrzymała i wymęczyła, musiałam się obracać na wszystkie możliwe strony, ale wytrzymałam z myślą, iż będę miała ładne sukieneczki: zefirową i batystową".
       Dorastająca w cieplarnianych warunkach - gimnazjum i liceum u Sióstr Niepokalanek w Jarosławiu - Anna, choć nieco próżna i ceniąca blaski życia - nie jest bez reszty skupiona na przyjemnościach i zabawach. Prowadzi intensywne życie religijne. Prawie każdą Komunię św. odnotowuje w swoim Dzienniczku. Jest harcerką - w liceum także drużynową - ma zacięcie pedagogiczne. Zresztą dom, jak każdy porządny, przedwojenny dom, niemal zawsze gości kogoś, nad kim trzeba roztoczyć opiekę, jak dalszą kuzynkę, opuszczone dziecko, starszą osobę. Anna uczy się widzieć potrzeby innych.
       Ma jednak duże zainteresowanie dla formy, wielką wrażliwość na piękno, wyczucie mody. Fascynują ją osoby z tzw. wyższych sfer, gdzie liczy się lekkość, dowcip, styl. Ma dar obserwacji. Z pewnością, gdyby jeszcze posiadała ów specyficzny instynkt próżności, mogłaby bez trudu zostać "kreatorką formy", dobrą pisarką, może kimś w rodzaju Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej? Wrażliwość, uroda, szyk, dobry smak. Ale dom, ten przedwojenny polski dom z surowymi zasadami wychowania, nie popychał jej w tym kierunku. Owszem, jeszcze ostatnie przedwojenne wakacje u stóp Puszczy Białowieskiej, zaraz po maturze, to konie, tenis, towarzystwo "dobrze zapowiadających się", wysportowanych młodych chłopców, dancingi, podróże nocą kabrioletami. "Jednym słowem zaczynam być "światową damą" - notuje w Dzienniczku pod datą 19 sierpnia 1939 r. -"dobrze, że już jutro jadę, inaczej Pani Jazłowiecka nie poznałaby mnie" (Pani Jazłowiecka z kaplicy SS. Niepokalanek w Jarosławiu).
       Wybucha jednak wojna. Anna zamiast na studia do Lwowa wyrusza w swoją wielką podróż ku głębi człowieczeństwa. Jako harcerka jest obecna wszędzie tam, gdzie doskwiera ludziom bieda, opuszczenie. Gromadzi żywność dla potrzebujących - sama głodując z rodzicami nieraz dotkliwie - wysyła paczki dla jeńców wojennych w Niemczech i dla Polaków w okupowanym przez Sowiety Lwowie, pracuje w Pogotowiu, szpitalu, w RGO, zbiera pieniądze i żywność dla powstańczej Warszawy, opiekuje się biednymi dziećmi i ich rodzinami.
       W ramach tajnego nauczania pracuje jako nauczycielka gimnazjum i liceum. Wojna nie niszczy jej psychiki, przeciwnie, Anna gwałtownie dojrzewa duchowo. Rozpoczyna ten czas od spowiedzi generalnej. Stara się codziennie przystępować do Komunii św. Jeszcze jako uczennica maturalnej klasy, w notatkach prowadzonych w trakcie szkolnych rekolekcji (prowadził je jezuita o. Płaza) napisała: "Charakter - bohaterstwo. Chcę być bohaterką. Niebo wielkie, piękne i moje ... Chciałabym wykorzenić już wszystkie moje wady, a przede wszystkim: samolubstwo, opryskliwość. Siła woli. Trzeba sobie raz powiedzieć: "muszę!". Charakter jest to silna i nierozerwalna wola w kierunku dobra, piękna, prawdy, ofiary i miłości. W pokusach - nie! W natchnieniach - tak! Nie wolno być miernotą - tylko mocnym człowiekiem. Do nieba miernoty się nie dostaną. Do nieba idą bohaterowie!".
       Żeby jednak zrozumieć skąd taka determinacja w pracy nad sobą młodej dziewczyny, która mogłaby być "motylem" i starać się tylko o to jak rzucić sobie świat do nóg, warto zdać sobie sprawę, czym był ów przedwojenny, polski inteligencki dom, czym była szkoła, czym było tamto harcerstwo.
       Rodzice Anny - Walenty Jenke i Anna z Nowaków, której brat był zasłużonym chemikiem, jego nazwisko widnieje na tablicy gmachu UJ - byli nauczycielami. Przedwojenny nauczyciel to coś więcej niż czcigodna profesja. Nie traktowano jej inaczej jak rodzaj służby. Była dobrze opłacana. W domach nauczycielskich był dostatek, wszelkie możliwości rozwoju, zapewnienia wykształcenia dzieciom.
       Rodzice Anny Jenke nie szczędzili pieniędzy na książki. W profesję nauczycielską wpisana była też praca na rzecz "uobywatelnienia" (termin prof. T. Strzembosza) jak najszerszych rzesz społecznych. Nauczecielkami zostawały często córki świetnych rodzin ziemiańskich po to, by jak najdalej, jak najgłębiej, w środowiska zaniedbane - po zaborach - oświatowo, cywilizacyjnie, w zapadłe wioski, nieść ducha polskości: kulturę, wiedzę, ciepło. Opiekę ze strony tej jedynej w swoim rodzaju instytucji. "Polska Macierz Szkolna"- ta nazwa oddaje całą istotę, całą esencję, ducha, owego wielkiego terytorium "oświecenia publicznego", na którego szlakach działali nauczyciele z powołania, jakimi byli m.in. rodzice Anny Jenke. Polski dom przedwojenny był domem patriotycznym. Miłość do Ojczyzny była praktyczna, przejawiała się w codziennym życiu: to były lektury, obchodzenie - razem z Kościołem i szkołą - rocznic narodowych świąt, to była kultura domowych śpiewników; nawet ozdób na choinkę, wśród których nie mogło zabraknąć białego orła. Anna Jenke w swoim Dzienniczku odnotowuje spacery z rodzicami po "szańcach", okopach z czasów pierwszej wojny światowej. Jako mała dziewczynka myślami była przy tych, "którzy ginęli za Ojczyznę".
       Podobnie było w szkole. Patriotyzm był jedną z podstawowych cnót wpajanych przez nią. Podobnie było w harcerstwie. Harcerstwo było ponadto szkołą życia, szkołą życiowej odwagi, zaradności, ale uczyło także ofiarności, bezinteresownej pracy na rzecz innych. Było szkołą koleżeństwa, przyjaźni, dawało mnóstwo radości, uczyło jak żyć twórczo, pełną piersią, jak wnosić w szarą codzienność inwencję, pomysłowość, znajdować inspiracje w religii, w przyrodzie. Jak przeżywać swoje życie w całym bogactwie związków ze światem i z ludźmi. Harcerki Jarosławia były - bez najmniejszej przesady - jego elitą. Dobrze wychowane, taktowne, gotowe do służby, pełne zarazem godności, z jaką łączyło się noszenie munduru, tkwienie w tradycji jednej z najpiękniejszych organizacji dwudziestolecia międzywojennego.
       Anna Jenke miała też swoich wielce zaufanych przyjaciół wśród świętych. Wzrusza poufałość, z jaką w najdrobniejszych życiowych sprawach, jak zdanie egzaminu, występ przed szkołą, wysłanie paczki z żywnością (w czasie wojny), prosiła o pomoc św. Teresę z Lisieux. Często zwracała się do Pier Gorgia Frassatiego. Był dla niej wzorem młodego człowieka, ideałem młodości. Zapisała kiedyś: "...często, gdy jestem w towarzystwie męskim, aby nie zgrzeszyć mówię sobie - będę się zachowywała jakby między nimi był Piotr Jerzy". Później, do grona ukochanych świętych dołączył Maksymilian Maria Kolbe.
       Doświadczenie wojny, oczyszczające, mobillizujące duchowo, nie było więc dla Anny Jenke jedyną okolicznością, która "uchroniła" ją przed popadnięciem w próżność, rozwijanie talentu literackiego, który niewątpliwie miała dla zaspokojenia ambicji osobistych - fascynację formą. 29 lipca 1941 roku, dwudziestoletnia Anna zapisała: "Dziś zastanawiam się, kiedy i w jaki sposób zostałam powołana do winnicy Bożej i doszłam do wniosku, że dzięki wojnie, skrupułom, duchowi domu i bliskości Kościoła, a to razem dzięki miłosierdziu Boga".

       Dom Anny zawsze otwarty na ludzi w potrzebie, w czasie wojny zaludnia się tymi, którzy sami nie mogą dać sobie rady. Opuszczonymi dziećmi, które trzeba przygotować do I Komunii św., ciotkami, ciotecznymi babciami, cudem wyrwanymi z terenów okupacji sowieckiej. Anna schodzi do piwnic. Odwiedza najnędzniejsze domy, gdzie leżą umierający, chorzy, wygłodzeni. Nigdy nie będzie miała spokoju, że pomoże tym wszystkim ludziom w sposób wystarczający, że uchroni ich od największego zła: niewiary, przeklinania swojego życia, odchodzenia ze świata bez sakramentów świętych. Że zaradzi nędzy duchowej i w wymierny sposób pomoże przetrwać głód. Ma ręce pełne roboty, i płacze, gdy nie zdąży na czas. 24 stycznia 1943 roku: "Jak się tulę do Mamusi, to mi staje tamten obraz u Cichej - matka chora, nieprzytomna leży na barłogu we wszach, brudzie, a dzieci ... tulą się do pieca. One nie wiedziały, że mają matkę. Biedne one i ona. Właściwie to teraz ona była ich dzieckiem i ... morzyły ją głodem - musiała walczyć o chleb. Zachorowała tak nagle i nieprzytomna już wyspowiadać się nie mogła (...). Niech jej Bóg policzy cierpienia, a Matka Boża niech się zlituje. Zmarła w szpitalu - przynajmniej jak człowiek, ale już i tak tego nie czuła. Za trumną szło troje dzieci. Bóg ją zabrał, aby ludzie silniejsi zajęli się dziećmi, aby nie miały takiego końca, jak ich matka biedna. Matko Boża S.O.S. Na przyszłość trzeba pilniej dbać o spowiedź ostatnią chorych - koniecznie (...). Na ten miesiąc jest smutna intencja:" za młodzież katolicką, która nigdy o Chrystusie nie słyszała". Sama wiem, że jest taka! Tyle dusz i ciał woła o ratunek - nie jesteśmy w stanie pomóc wszędzie, ale chcemy - a modlitwa trafi wszędzie".
       Dziennik Anny z czasów wojny to kronika ważnych etapów duchowego dojrzewania, ale też kronika życia niewielkiego galicyjskiego miasta, leżącego pomiędzy Lwowem a Krakowem, pod niemiecką okupacją. Te zapiski młodziutkiej dziewczyny są niemal gotowym scenariuszem realistycznego filmu z tamtych lat. Wiadomo prawie wszystko: kto i na co choruje, kto siedzi w niewoli, jak powodzi się sowieckim jeńcom i którzy z Niemców rozpaczliwie walczą o swoją duszę - bo są i tacy, którzy regularnie przystępują do Komunii św. Wiadomo co biedne dzieciaki robią z użebranymi na ulicy pieniędzmi - kupują za nie "torty z hali", kto chodzi do kina, kto z sąsiadów wywiesił flagę ze swastyką, co dzieje się w drukarni, centrum informacji o życiu miasta - gdzie Anna zarabiała na życie - co można zmieścić w miniaturowych paczkach dla jeńców z oflagu (był tam ukochany brat Anny, Janek), ile kosztują ziemniaki, ile mleko i masło, a ile "graf Potocki" wydaje na swoje obiady. Przewijają się setki ludzi bliskich i dalszych, jest historia kilku wojennych małżeństw, osieroconych dzieci. Anna swoim wrażliwym okiem dostrzega przede wszystkim ich potrzeby. Śpieszy na każde wezwanie.
       Miłość do dzieci, do młodzieży, zadecyduje o tym, że wybierze zawód nauczycielski i będzie zapamiętana na całe życie przez swoich wychowanków jako osobiście kobiecej delikatności, czułości matki i mądrości człowieka niezłomnej wiary i wszechstronnej wiedzy, w czasie wojny, którą odczytywała jako dany od Boga czas duchowego hartowania.
       Anna zyskała świadomość, że na nawrócenie jest mało czasu, że Bóg przynagla, że trzeba się śpieszyć z czynieniem dobra. Tym także jest jej Dziennik, rzeczowym raportem z tego, ile dobra dało się uczynić, a czego się nie udało, co przeleciało między palcami. 12.X.1941: "Mój Boże! Już 3-ci rok wojny. 1.IX. był u mnie uczony wspaniale, bo właśnie krawiec przyniósł mi nowy zimowy płaszcz. Będzie bez futerka, ale to głupstwo. W ogóle człowiek uczy się żyć. Jest ciężko, ale nikt nie traci nadziei ... Bóg nam pomaga. Bylebyśmy byli godni tego szczęścia! Kiedyś przed nami wielkie zadanie: warto być przedmurzem, trzeba sięgać i do tych, co są za murem, co nie wiedzą nic o Świetle (...). Czytam teraz Marię Curie - żal mi jej, że do jej szlachetności, mądrości, dobroci nie umiała dodać największego skarbu ... wiary. Nie mogę się z nią mierzyć, ale i ona miała lata zastoju i ciemności, gdyż czuła, że wszystko idzie naprzód, a ona stoi w miejscu - tak jest i teraz ze mną - o tyle coś umiem, o ile muszę uczyć Gienia, czy Jędrka, łacinę znakomicie sobie przypominam, ale historia zaraz wietrzeje mi z głowy. Jeśli Bóg chce, bym tak dalej nic nie zgruntowała, to się chętnie zgadzam, wolę pójść do Niego bez wiedzy, aniżeli z mądrością do piekła. A więc zostaję przy cerowaniu pończoch, biciu "numeratorem" i pakowaniu (już mają mi podwyższyć do 100 zł), bo to wszystko rozjaśnia mi codzienna Komunia św. Jeżeli pomyślę przy tym, jak inni ludzie cierpią, to mój brak tego, czego bym pragnęła, wydaje mi się maleńką muszką i niczym ... A najwięcej brak mi czasu, ale składam to z radością jako Hostię ofiarną!".
       Z perspektywy całego życia Anny Jenke - zmarła na raka, u szczytu możliwości zawodowych, w wieku 55 lat - widać, że wojna była czasem uczenia się sztuki życia. Ubóstwo - potem, po wojnie, po studiach polonistycznych na UJ, już świadomie przyjęte, bo przecież jako nauczycielka, dyrektorka Liceum Sztuk Plastycznych, nieźle zarabiała - było jej stylem życia, jej tarczą obronną. Stopniowo wyzbywała się z mieszkania przedmiotów, które mogłyby znamionować wyższy status majątkowy, zostawiała rzeczy najniezbędniejsze. Ubierała się elegancko, ale bardzo skromnie. Dla potrzebujących i dla Kościoła przeznaczała wszystko, co mogła. Mogła, jak się okazało wiele, wciąż podejmując nowe ograniczenia i nowe wyrzeczenia. Uczniowie widywali ją w domach swoich najbiedniejszych kolegów - uczyła dzieci z wielodzietnych rodzin, dbając, by lekcje były dobrze odrobione. Ku swemu zaskoczeniu znajdowali ją - znaną z wrażliwości, delikatności - klęczącą przy łóżku umierających w szpitalu. Obmywała nowotworowe ropiejące rany na nodze swojego ucznia Stefana. Pięlęgnowała go, a potem z własnej kieszeni opłacała pielęgniarki. Zadbała, by wyspowiadał się i otrzymał ostatnią Komunię św. "Jej pokój przypominał konfesjonał. Z jej domu wychodziłem bogatszy i uśmiechnięty" - wspomina jeden z jej uczniów. Nazywa ten pokój konfesjonałem nie tylko dlatego, że tu otwierały się serca, lecz dlatego, że pani profesor umiała słuchać i umiała milczeć. "Mieliśmy do Niej bezgraniczne zaufanie". "Najbardziej uderzała mnie u Niej odwaga. Odwaga profesorki w wyznawaniu wiary. Zaznaczam odwagę, bo w obecnych czasach, gdy mamy Jana Pawła II ludzie nie wstydzą się wiary. Ale wówczas, w środowisku "wielkości" ambicji artystycznych, jakie mają uczniowie LSP - było to nie lada wyczynem. Oficjalne, publiczne afiszowanie swego chrześcijaństwa i potwierdzenie tego życiem, nie tylko dobrymi chęciami, lecz każdym gestem, każdym zdaniem wykładu, każdą myślą i troską o innych - jawi się jako heroizm wysokiej klasy, coś, co każdy chrześcijanin powinien posiadać" (A.Łątka - uczennica).
       W sierpniu 1956 roku wyrzucono ją z pracy z Liceum dla Wychowawczyń Przedszkoli jako element obcy i wrogi. Pani od literatury, która mówi na lekcjach o Bogu, to było dla władzy ludowej groźne. Anna zostaje bibliotekarką.
       Rezygnuje z dobrze zapowiadającego się małżeństwa. Wybiera pozostanie ze "swoimi" dziećmi, z owdowiałą, starzejącą się matką. Wraca do szkoły po dwóch latach przerwy, w 1958 roku. Każdy dzień pracy rozpoczynała - nawet jako dyrektorka Liceum Sztuk Plastycznych - " w imię Boże": zachęcała uczniów do modlitwy, dyskretnie aranżowała rekolekcje dla nich - to wszystko, ze względu na jej ogromny autorytet w Jarosławiu, osobisty urok, szlachetność każdego słowa, jakoś uchodziło to na sucho. Odnotowuje w Dzienniczku, że w szkole "czuje Łaskę Stanu".
       20 maja 1945 roku, gdy wojna właśnie się skończyła, kończył się czas intensywnych wojennych rekolekcji, Anna zapisała: "Jestem szarą kurką grzebiącą uparcie w śmieciach podwórka. Tak mi brak pogody, swobody wolności, ale serce Marii - ufam Tobie!".
       Cóż, gdyby czuła się cudownym, barwnym rajskim płatkiem - za jakiego nawiasem mówiąc, patrząc czysto zewnętrznie, zapewne wiele osób Ją uważało - prawdopodobnie świat dobrze by ją dziś znał. Jako modna pisarka, poetka, aktorka, wiele opowiadałaby o sobie. Znano by jej ulubione wiersze i potrawy, jej perfumy i podróże. Zostałaby Kimś. Jako osobie z towarzystwa, z salonów artystycznych, uwierzonoby jej. Kto wierzy świadectwu życia starej panny z prowincjonalnego miasta? Nauczycielce, którą wciąż widywano w podejrzanych, brzydko pachnących, niewietrzonych pokojach, pochyloną nad zeszytami dzieci, albo wśród umierających?
       Na Jej grobie, w krypcie kościoła św. Mikołaja w Jarosławiu - świeże kwiaty, palą się światła. Młodzież i dzieci przychodzą z modlitwą. Wielu ludzi zostaje tam wysłuchanych. W 1993 roku Kuria Metropolotalna w Przemyślu - staraniem Ordynariusza diecezji, Ks. Arcybiskupa Ignacego Tokarczuka rozpoczęła proces beatyfikacyjny Sługi Bożej Anny Jenke. Jej życie czeka na opisanie przez utalentowanego biografa, zdolnego scenarzystę, reżysera - tak jak czeka Bł. Aniela Salawa, Rozalia Celakówna - piękne kobiety, olśniewające duchowo, pociągające za sobą ludzi. Skromne, ukryte przed światem, a tak fascynujące. Niestety, kolejne polskie filmy powstają o osobach zapatrzonych w siebie i przez to nieszczęśliwych, płytkich, których jedyną zasługą była umiejętność wystawiania się na sprzedaż.

 

Ewa Polak-Pałkiewicz

 

 

 

Źrodło: Słoneczna Skała. Kwartalnik o wychowaniu. Nr 39 (I-III) 2002 r.

 

 

 


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej