Artykuły o Słudze Bożej Annie Jenke i o wychowaniu

 

.

 

       Barbara Radwańska

 

Pedagog Niezwyczajny

 


       Każdą przerwę międzylekcyjną i każdą wolną chwilę wykorzystywała Pani Profesor, aby być z nami, ze swymi "dziećmi" - jak mawiała, chociaż te "dzieci" - to panny 18, 19 i więcej lat mające.
       Raz spojrzała na mnie indagując: Basiu, masz takie smutne oczy, nawet kiedy się uśmiechasz. Co ci jest? ... Zobaczyła moją duszę - moją głębię - pomyślałam w zadumie. Czy mam wyznać tajemnice mojego dmu? Zaprosiła do siebie, do swego DOMU, na
"SOBÓTKĘ". Była modlitwa, potem śpiewy, rozmowy. Nie sposób było się JEJ nie zwierzyć, nie rozpłakać. Ona ... otarła łzy, podała rękę, pocieszyła, pokrzepiła. Z głodnymi podzieliła się swoją "kromką chleba". Była naszą podporą!
       Gromadziłyśmy się wokół Niej jak pisklęta pozbawione rodzinnego ciepła, z daleka od swych domów - gnieżdżące się w zamienionym na internat prowizorycznym baraku. Każdy nasz problem był Jej problemem. Z każdym z nich udawała się do Boga, do Matki Najświętszej modląc się żarliwie na Mszy św. porannej, aby zaraz potem zdążyć na Apel szkolny, na swe lekcje, które rozpoczynała znakiem krzyża św. - modląc się w milczeniu, w wielkiej ciszy, z całą klasą. Nikt, nawet ci przynależni do ZMP nie śmieli się wyłączyć, nie uczestniczyć. Tu była wielka duchowa jedność!
       Tuż przed "Studniówką" spontanicznie zorganizowaliśmy zbiórkę na Mszę św. w naszej intencji, w intencji zdania matury. Takie zbiórki były wówczas zakazane, tak jak były zakazane modlitwy wspólne, religia w klasie czy krzyże. Kiedy więc doszło do dyrekcji szkoły, ówczesna p. dyrektor (z pochodzenia prawdopodobnie Żydówka) zrobiła nam karczemną awanturę, wyzywając przy tym od najgorszych!
       Postanowiłyśmy coś z tym zrobić. Co? Zastrajkować! Nazajutrz, opuściłyśmy na cały dzień szkołę i internat. Ale powstał dylemat. Jedną z ostatnich lekcji w rozkładzie miałyśmy właśnie z profesor Anną. Postanowiłyśmy zatem wpaść przed 8-mą, przed lekcjami do klasy, by wypisać na tablicy jedno zdanie: "Wracamy do pani profesor Anny na godz. 14,00".
       I wróciłyśmy. Nie sposób było Jej sprawić zawodu, wyznać naszego żalu, ale również i buntu. Była duchowo z nami, chociaż oficjalnie nie mogła tego uczynić. Chyba też dzięki Niej i Jej modlitwom zwyciężyłyśmy ostatecznie! Ale póki co, zostałyśmy surowo ukarane; nie odbyła się niestety "Studniówka", zawieszono nas w prawach ucznia, nie dopuszczono do matury. Zwołano specjalne zebranie rodziców, zażądano wydania "prowodyrów", także oświadczono, że takich ekscesów, buntów niepoprawnej młodzieży - PRL nie będzie tolerować, a więc wszystkie na bruk - jeśli miałyśmy czelność strajkować.
       Istotnie, jak można mniemać, był to pierwszy nieoficjalny, nielegalny strajk solidarnościowy lat 50-tych (patrząc z perspektywy czasu). O strajku tym wkrótce dowiedziało się całe miasto, a także UB. Inne szkoły średnie gratulowały nam odwagi, pośpieszyły z poparciem.
       W tej to atmosferze, niespełna miesiąc potem nastąpiła radykalna zmiana. Zniesiono poprzednie zarządzenie, a w nowym zarządzeniu wprowadzono decyzję kuratora skracając nam naukę w Liceum z równoczesnym dopuszczeniem do matury. Pomimo otwartych pogróżek ówczesnej dyrektor szkoły iż nie będzie takiej siły, abyśmy tę maturę zdały - jednak zdałyśmy!
       Największą karą było nie umieszczenie nam tablua. Nie pozwolono nam być ze sobą, a także być przy Tej, która nas wyratowała i przez cały ten okres wspierała nas modlitwą. Obyło się bez "Stodniówki", obeszło się bez tabloa. Wymieniłyśmy pojedyncze zdjęcia i przyrzekłyśmy być wiernymi ideałom profesor Anny - do końca!
       Byłyśmy zawsze w kontakcie. Ona zaś, nawet kiedy była złożona ciężką chorobą nie przestawała myśleć o swych "dzieciach" - dopytując się, "jak tam Basia, czy musi rozwieść się ze swym mężem, dlaczego on pije? Jak zdrowie Zosi, czy minęły jej te częste przyziębienia? Modlę się, aby Dorotce przeszło to szaleństwo i wróciła na dobrą drogę. Kto mógłby dopomóc tym dzieciom z sierocińca ...? Na sali szpitalnej, mając tylko resztki sił, pomagała innym, usługiwała chorym, żarliwie się modliła.
       Odeszła w opinii świętości. A na Jej pogrzebie nie zabrakło Jej uczniów, bliskich. Tysiące ludzi żegnało Ją w bólu i żalu. Był rok 1976.
       Teraz odwiedzamy Jej doczesne szczątki złożone w kościele św. Mikołaja w Jarosławiu. Ma tam swe godne miejsce, skąd patrzy na nas wśród wiązanek kwiatów ... i czuwa!

       Czuwaj Profesorko ANNO - nasza Pani z lat 50-tych - Słoneczna Skało!
       A my raz jeszcze postawimy na swoim! Będziemy czekać na Twą beatyfikację!
       I doczekamy się! Zasłużyłaś sobie na to, Służebnico Boża - ANNO!

 

Barbara Radwańska

 

 

 

Źrodło: Słoneczna Skała. Kwartalnik o wychowaniu. Nr 39 (I-III) 2002 r.

 

 

 


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej