. |
Wracaliśmy samochodem z wakacji we Włoszech.
Kilkadziesiąt kilometrów od Wenecji doszło do strasznego wypadku samochodowego. Okazało się, że nikomu włos nie spadł z głowy. W samochodzie zawsze mam niewielkie etui z ziemią z grobu siostry Dulcissimy i mały wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej. (Świadectwo Romana Bugdoła, jeden z dowodów na świętość siostry Dulcissimy)
Wzięła sobie pani trochę ziemi? - starsza kobieta obserwuje mnie przez ogrodzenie. Nad niepozornym grobem siostry Dulcissimy w samym środku sennego Brzezia nad Odrą nigdy nie jest pusto. Każdy ma tu swoje sprawy do załatwienia. Mała dziewczynka może poprosić o zdrowie dla kota, uczennica z plecakiem o piątkę z klasówki, albo, żeby ten z trzeciej ławki w końcu się odezwał. Pani z siatkami może prosi o zdrowie dla dzieci, a przykurczona babcia o wszystko po kolei. Bo do Dulcissimy można zgłaszać się ze wszystkim. - Ja do niej jak do matki chodzę - zwierza się pani Joanna.
I koniecznie trzeba brać ziemię z grobu. Działa jak tarcza. - Siostrzyczki muszą co miesiąc kilka wiaderek podrzucić, bo ciągle ubywa - zdradza starsza kobieta.
Ziemia z grobu Dulcissimy trafiała za pazuchy hitlerowców, którzy okupowali Brzezie. Potem po grudki ziemi schylali się Rosjanie. - Pani się dziwi? Każdy chce wrócić do domu - mówi jedna z mieszkanek. Ziemia pomagała w czasie okupacji ukrywać zbiegów w szafie (wystarczyło szafę ziemią obsypać). Teraz wystarczy ją nosić w torebce albo schować w samochodzie.
W Brzeziu na siostrę Dulcissimę Hoffman mówią swojsko - Dulcizma. - Ja zawsze tylko do niej chodzę, znicz jej zapalę - starsze panie wymieniają się uwagami pod sklepem spożywczym. - A słyszała pani o tym, co umarł? Przyśniła mu się, jak w czystej wodzie leżała, rękę mu podała i pociągnęła go do siebie. Nie minęła chwila i zmarł - opowiadają podekscytowane panie.
Kobiet nie trzeba namawiać, by opowiadały o cudach Dulcizmy - Siostra, ta od Myśliwca, poszła na grób i powiedziała: słuchaj, mam ciężko chore dziecko. Ulecz mi je. I wieczorem już było zdrowe. Beata Wycisk: W przedszkolu byłam kucharką. Dwa dni przed wakacjami w 1936 roku pękła mi żyła. Mężowi kazałam iść na grób po listek. Nie chciał. Tylko do flaszki rosół z kury mi nalał i nie wierzył, że jeszcze chodzić będę. Przyszła koleżanka i ją wysłałam na grób. Wróciła i taka piękna woń w mieszkaniu nastała, że wyskoczyłam z łóżka. A mąż krzyknął: Beata, co ty mi głowę zawracasz, że chodzić nie możesz? Przecież latasz...
Na drugim końcu Brzezia w małym domku z ogródkiem rezolutna kobieta targuje się przez plot z akwizytorem. Nie chce podać nazwiska, chociaż jej brat będzie składać świadectwo cudu przed komisją episkopatu. - Brat po zapaleniu opon mózgowych nie widział i nie słyszał. Siostra mu zdrowie wyprosiła. Na siebie wzięła jego chorobę i dzięki temu wyzdrowiał - opowiada skrótowo kobieta po utwierdzeniu się, że jestem wierząca i do kościoła chodzę. - To nie są żadne cuda na kominie - mówi na odchodnym - Nasza Dulcizma pomaga nam już 60 lat. To wy się temu dziwicie, nie my.
Artykuł został zamieszczony w
Trybunie Śląska 2 kwietnia 1999 r.