Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

.

      

 

O wstawiennictwie siostry Dulcissimy

 

W Brzeziu odeszła do Pana i spoczywa kandydatka na ołtarze z Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej Sługa Boża siostra Maria Dulcissima. To właśnie Brzezie stało się miejscem rozwoju Jej świętości, gdzie została nazwana wierną Oblubienicą Chrystusa. To tutaj została otoczona spontanicznym kultem. Do grobu Sługi Bożej do dzisiaj przybywają grupy pielgrzymów z różnych części Polski. Wszyscy z wiarą proszą o wstawiennictwo przyszłej Błogosławionej. Na Jej grobie nieustannie palą się znicze i znajdują się świeże kwiaty. Dlaczego?

 

* * *

 

Sarkofag Sługi Bożej S.M. Dulcissimy. Zdjęcie zrobiono w dniu ekshumacji 8.04.2000.

W styczniu 1998 roku zapadłam na zdrowiu. Miałam straszne bóle brzucha, a moja skóra stawał się żółta. Domownicy wezwali lekarza. Doktor po zbadaniu natychmiast skierował mnie do szpitala. Leżałam na oddziale zakaźnym przez dwa tygodnie, nawet nie zdając sobie sprawy z tego w jak ciężkim stanie się znajduję. Pęknął woreczek żółciowy, a rozlewająca się żółć zakażała cały organizm. Wtedy przeniesiono mnie na oddział chirurgii, gdyż niezbędna była operacja. Zabieg trwał wiele godzin. I chociaż lekarze zrobili, co w ich mocy, sami stwierdzili, że od tej chwili wszystko w rękach Boga.

W naszej rodzinie od zawsze modlimy się u grobu siostry Dulcissimy. Praktycznie nie rozstajemy się z Jej wizerunkiem na obrazku i grudką ziemi z jej mogiły. Dlatego wtedy w domu zrobiono "ołtarzyk". W jego centrum stały obrazki siostry Dulcissimy, Matki Bożej i Najświętszego Serca Pana Jezusa, a także wspomniana grudka ziemi. Codziennie paliły się świece i trwała gorąca modlitwa. Po dwóch miesiącach pobytu w szpitalu zostałam wypisana do domu. Chociaż mój stan nadal pozostawiał wiele do życzenia, to z dnia na dzień odzyskiwałam nowe siły.

Wszyscy wierzymy, że to dzięki wstawiennictwu siostry Dulcissimy nadal cieszę się życiem. Dlatego przez 14 lat, które minęły od tego zabiegu, dalej modlimy się u grobu siostry i zapalamy znicze, dziękując za wszelkie łaski. Rut Widenka

 

* * *

 

Chcesz szukać w Brzeziu skarbu to go znajdziesz przy kościele w sarkofagu. Jest nim Sługa Boża siostra Dulcissima, która jest Gospodynią, Orędowniczką i Strażniczką Brzezia. Nie na próżno grób jest oblegany przez parafian i ludzi spoza parafii. Wystarczy tam być w niedzielę od rana do wieczora, a także w dni powszednie.

Jako 84-letni Brzezinianin od dzieciństwa do dziś odczuwam Jej wyproszone łaski u Pana Boga. W różnych życia tarapatach zawsze była blisko mnie. W roku 1935, w ósmym roku życia zachorowaliśmy z bratem Janem na szkarlatynę. Na ówczesne czasy dla matek i rodziców wielki postrach. Gorączka przez całe doby nie ustępowała. Przyjeżdżał do nas lekarz z Pszowa dr Lamża, który tylko matkę i nas pocieszał. Nie było juz skutecznych lekarstw, bo na ówczesne czasy medycyna była zacofana. Ja dostałem ostre zapalenie stawów i nie mogłem chodzić. Gorzej było z bratem, który dostał zapalenia ucha środkowego i groziło mu kalectwo, stąd też stracił wzrok i oślepł całkowicie. Mieliśmy mamę bohaterkę, która się nie poddała i uwierzyła, że Pan Bóg może wszystko. Chodziła codziennie do klasztoru na Mszę Świętą i o tym opowiadała siostrze Lazarii, która była jej serdeczną przyjaciółką.

Gdy się siostra Dulcissima o nas dowiedziała kazała się matce gorąco modlić i przyrzekła, że Ona i współsiostry będą się o nasze zdrowie modlić. Chociaż już była sama kaleką odwiedzała ludzi chorych. Dziś jeszcze widzę jak z siostrą Lazarią do nas szła siostra Dulcissima. Była oparta jedną ręką o siostrę Lazarię a drugą rękę pod pachą wspierała się na tzw. "drewnianym berle". Widok żałosny. Widziałem ten widok przez okno, ale brat Janek już tego nie widział. Mieliśmy łóżko postawione przy oknie żeby widzieć świat, gdy siostra Dulcissima z siostrą Lazarią weszły matka płakała z wrażenia czując, że się coś zmieni.

Siostra Dulcissima zaczęła nas głaskać, przytulać do siebie, robiła krzyżyki na naszych czołach i błogosławiła. Modliła się gorąco na naszych oczach i powiedziała matce, że będzie prosić Pana Boga, by brat ujrzał znów świat. Po dwóch dniach gorączka zaczęła ustępować i zacząłem odczuwać dowład nóg. Siostra Dulcissima prosiła Boga, że odda bratu jedno oko, żeby znów widział i tak się stało, po kilku dniach brat Janek ujrzał świat, a siostra DUlcissima straciła wzrok na zawsze. Lekarz, który nas leczył co kilka dni jeszcze przyjeżdżał, na koniec powiedział matce: "Pani Darowska, ja tu nic nie zrobiłem, tu stał się cud". Dlatego dozgonnie jestem wobec Niej dłużnikiem i na co dzień się do Niej uciekam, a Ona tak ukochała Brzezie, że co tylko u Boga załatwić może, uprosi i pomoże.

Chciałbym dodać, że jako dziewięcioletni chłopak uczestniczyłem w Jej pogrzebie. To była manifestacja jakiej w Brzeziu nie było i długo nie będzie. Ksiądz proboszcz Borzucki powiedział, żeby ludzie przyszli ubrani jak na wesele, bo umarła osoba święta. Byłem jako świadek pogrzebu przy ekshumacji. Tak samo zostałem powołany na świadka przy procesie beatyfikacyjnym. Kazimierz Darowski

 

* * *

 

Był luty 1945 rok kiedy nadchodził front. Mieszkańcy Brzezia musieli opuścić swoje domostwa. Rodzice Marta i Maksymilian Polak udali się do Turzy Śląskiej ponieważ tam mieszkała siostra taty Joanna Nachlik z rodziną. Wioskę tę wybraliśmy dlatego, iż ojciec pracował w Wodzisławiu Śląskim, a chcieliśmy być razem, bo sami nie wiedzieliśmy jak długo to wszystko potrwa. W tamtych czasach nie było samochodów, jechaliśmy furmanką, a razem z nami jechała rodzina Heleny i Pawła Fiołka. Po dotarciu na miejsce, mam ciągle siedziała zadumana. Ciągnęło ją do domu, tym bardzie, że w głowie miała słowa siostry Marii Dulcissimy, która powiedziała na długo przed wojną: "Przyjdzie wojna, nie uciekajcie z Brzezia, bo ja je ochronię od nieszczęścia", "Od wojny was ochronię, ale od głodu nie".

Nazajutrz wujek paweł wziął rower i pojechał zobaczyć jak wygląda sytuacja w Brzeziu. Okazało się, że jest spokojnie. Natychmiast zaprzęgliśmy konie do wozu i wróciliśmy do swoich domów.

W krótkim czasie dom cioci w Turzy Śląskiej został zrównany z ziemią. Podczas nalotu spadły na niego 3 bomby, zginęło 18 żołnierzy i wujek. Cała rodzina, oprócz wujka ocalała, tylko dzięki małemu dziecku, którego płacz usłyszeli sąsiedzi, bo reszta rodziny była nieprzytomna i zasypana gruzami. Tym płaczącym dzieckiem była córka mojej kuzynki, żyjąca do dziś Halina Sitek. Gdybyśmy tam zostali nie wiadomo co z nami by było.

Codziennie modlimy się do Boga za wstawiennictwem siostry Dulcissimy. Mamy do Niej zaufanie. Jesteśmy przekonani, że siostra Dulcissima cały czas opiekuje się naszą miejscowością, Kiedy naokoło przechodzą nawałnice, huragany, różnego rodzaju kataklizmy żywiołowe - nas to wszystko omija. Siostra Dulcissima czuwa nad nami.

Modlimy się indywidualnie, a szczególnie podczas każdej Mszy Świętej o rychłe wyniesienie siostry Marii Dulcissimy Hoffmann w poczet błogosławionych. Zofia Wesper

 

* * *

 

W 1956 roku w listopadzie ciężko zachorowała moja matka Łucja Stawinoga. Miała 35 lat. W domu było nas wtedy pięcioro dzieci, najmłodsza siostra miała 1 rok. Lekarze nie dawali żadnej nadziei. Przy operacji stwierdzono pęknięcie i rozlanie się woreczka żółciowego. Mama była cała żółta. Po półrocznym leczeniu szpitalnym, bardzo wychudzona, została wypisana ze szpitala. Czekaliśmy już tylko na śmierć.

Proboszczem w Brzeziu był ks. Rudolf Adamczyk, który powiedział mojemu Ojcu: "Panie Stawinoga żona nie umrze". On i siostry zakonne bardzo się modliły do siostry Marii Dulcissimy o zdrowie dla Mamy. Była w klasztorze u nas w Brzeziu apteka, którą prowadziła siostra Maria Zofia. Ona też bardzo mamie pomagała, dawała wskazówki jak przyjść do sił.

Pewnego dnia mama zupełnie stanęła na nogi. Pojechała podziękować lekarzowi, który ją prowadził w szpitalu. Kiedy lekarz ją zobaczył powiedział: "Pani żyje, to cud". My wiemy, że modlitwy nasze zostały wysłuchane. Siostra Maria Dulcissima to największy skarb w naszej parafii. Córka, Regina Kampka

 

* * *

 

Beata Kampka, synowa, 2 stycznia 2002 roku doznała ciężkiego wypadku w Niemczech. Jadąc autem naprzeciw niej jechał samochód, który miał na dachu bardzo dużo lodu. Przy mijaniu lód spadł na jej samochód, akurat na jej głowę. Straciła duzo krwi, głowa bardzo spuchła. Nie można było jej rozpoznać. Od razu operacja i badanie oczu. Lekarze stwierdzili, że oko trzeba będzie zastąpić sztucznym okiem. Również nos został całkowicie uszkodzony. Trzeba było go zrekonstruować na nowo.

Kiedy leżała w śpiączce farmakologicznej poczuła dotyk delikatnej dłoni na swoim policzku. Po ponownym badaniu oczu lekarze stwierdzili, że oko ma nieuszkodzone nerwy. Muszę nadmienić, że zaraz po zawiadomieniu nas o wypadku moja córka pojechała do klasztoru naszych sióstr, prosząc o modlitwę za wstawiennictwem Sługi Bożej siostry marii Dulcissimy. Modlitwy zostały wysłuchane. Bogu niech będą dzięki. My również całymi rodzinami modlimy się do siostry Marii Dulcissimy. Teściowa, Regina Kampka

 

* * *

 

Sługa Boża siostra Maria Dulcissima zawsze odgrywała i odgrywa dużą rolę w naszej rodzinie. Dzięki Jej wstawiennictwu u Boga mogliśmy doświadczyć wielu łask Bożych. Jest naszą orędowniczką i strażniczką, towarzysząc nam w codziennym życiu. Zanosimy do Niej swoje problemy, modląc się u Jej grobu.

Jesienią 2008 roku stałam nad grobem siostry Marii Dulcissimy, prosząc o wstawiennictwo u Boga o rodzeństwo dla mnie. Chodziłam częściej niż zawsze i usilnie prosiłam, aby mnie wysłuchała - tak bardzo tego pragnęłam. Rozmawiałam z mamą, a ona mi powiedziała - "Kochanie, czasami nie zależy to od nas samych, ale też od Boga".

Właśnie wtedy ciocia moja oczekiwała na swoje pierwsze dziecko, a ja przeżywałam to podwójnie. Nie traciłam jednak nadziei i modliłam się gorliwiej i pamiętam ten dzień kiedy mama oznajmiła mi, a było to w Wigilię Bożego Narodzenia 2008 roku, że będę miała rodzeństwo. Był to najszczęśliwszy dzień w moim życiu! Karolek ma obecnie 2,5 roku.

Wiosną 2009 r. dostaliśmy telefon od rodziny, że prababcia Stasia z Gór jest umierająca i chce się zobaczyć przed śmiercią z bliskimi. Rodzice moi wraz z dziadkami pojechali tego samego dnia. Chociaż dziadek mój bardzo schorowany, po udarze miał koniecznie przyjechać bo taka była wola Jego matki. Siostra dziadka wsiadła w samolot i z Ameryki też dotarła na czas, tak jak i siostra z Warszawy czy brat z Gorlic. Czekała na wszystkie swoje dzieci, by z nimi się pożegnać, a miała ich ośmioro. Zastaliśmy babcię w bardzo złym stanie, nie jadła, nie piła, ciało i dusza odmówiło jej posłuszeństwa. Przez cały prawie czas spała, a w przerwach prosiła swą rodzinę o to, aby żyli z Bogiem i o dobrą śmierć.

Wtedy też, moja mama miała przy sobie obrazek z siostrą Dulcissimą i książkę. Weszła do niej i powiedziała: "Pocałuj babciu!" i włożyła obrazek pod poduszkę. Z godziny na godzinę stan jej zdrowia się poprawiał. Prababcia dzisiaj ma 89 lat i modli się dalej za całą swoją rodzinę, opowiadając wnukom, prawnukom dzieje i legendy naszej rodziny!

W roku 1935 prababcia moja Angela, mając ok. 10 lat, wracała ze swoim tatą na rowerze do domu. Niestety w czasie jazdy siedząc na ramie z przodu roweru, zdarzył się nieszczęśliwy wypadek. Prawa noga weszła jej w szprychy przedniego koła. Wraz z tatą upadli na ziemię. lekarze nie dawali szans na uratowanie tej nogi, diagnoza brzmiała - amputacja. W kostce została wielka rana, która nie chciała się goić.

Skutki tego wypadku były tragiczne. Szukając pomocy gdzie indziej, znaleźli ją w Klasztorze Sióstr Marii Niepokalanej w Brzeziu, gdzie przebywała siostra Maria Dulcissima, która przemywała i czyściła tę ranę. Tata prababci brał ją codziennie na ręce i zanosił do klasztoru. Prababcia strasznie cierpiała i płakała, a siostra Dulcissima głaskała ją po głowie i mówiła: "Weine nicht, weine nicht ich werde fur Dich beten!" ("Nie płacz, nie płacz, będę się za Ciebie modlić!").

Moja prababcia ma obecnie 86 lat, mieszka z nami i wciąż powtarza: "siostra mie do dzisio opatruje!". Jest to wielki dar od Boga żyć w czasach siostry Dulcissimy i poznać Ją osobiście!

 

* * *

 

Nazywam się Irena Czekała. Jak każda młoda kobieta wychowałam trzy córki i pracowałam zawodowo. Nagle w wieku 29 lat zachorowałam na nieznaną chorobę. Z każdym dniem czułam się coraz gorzej. Bolało mnie całe ciało, każda jego cząstka, a do tego jeszcze doszły wysokie temperatury, prawie 40oC.

Strach mnie ogarnął, rozpacz, bo nie mogłam sobie pozwolić na chorobę, było troje małych dzieci, najmłodsze 15 miesięcy, dobra praca. Jednak ledwo się poruszałam o własnych siłach, podpierając się kulami. Lekarz prowadzący miał obawy, że pozostanę na wózku inwalidzkim.

Mąż został z dziećmi w domu, a ja od szpitala do szpitala. Były różne diagnozy, eksperymenty, raz poprawa, a raz nawrót choroby. Wreszcie diagnoza:toczeń mięśniowy, kolagenoza, choroba nieuleczalna. Mieszkałam w sąsiedztwie Sióstr z Brzezia. Z przełożoną Pauliną znałyśmy się z rekolekcji Dzieci Maryi. Mąż czasami pomagał siostrom w różnych pracach.

Gdy przełożona dowiedziała się o mojej chorobie zaczęła za mnie się modlić za wstawiennictwem siostry Marii Dulcissimy o zdrowie. Najpierw w Zgromadzeniu, potem z dziećmi i rodzicami na lekcjach religii w salce probostwa. Przychodziła z moimi dziećmi na grób siostry Dulcissimy i gorąco prosili o moje zdrowie. Mnie też zachęcała do modlitwy. Człowiek w cierpieniu czasami nie potrafi się nawet modlić. Gdy było mi ciężko, to tylko myślałam jak siostra Dulcissima znosiła trudy swojego krzyża i wtedy łatwiej było mi znosić cierpienie.

Miałam takie pragnienie i prosiłam siostrę Marię Dulcissimę, żeby się za mną wstawiła i uprosiła łaskę u Pana Jezusa, bym mogła chociaż dożyć Pierwszej Komunii Świętej mojej najstarszej córki. Byłabym wtedy najszczęśliwszą matką. Na szczęście w naszej parafii była możliwość wysłania dzieci do wczesnej Komunii Świętej, więc nie musiałam długo czekać.

Stał się cud. Przed uroczystością Komunii Świętej czułam się coraz lepiej, odzyskałam siły, radość, zorganizowałam całą uroczystość. Z dzieckiem uczęszczałam na katechizm. Tyle łask Bożych uzyskałam, że nawet nie śmiałam już dalej myśleć i prosić, tylko dziękowałam.

Przeżyłam pięknie wszystkie trzy Komunie Święte, bierzmowania córek, dwie już nawet wyszły za mąż. Żyję z tą chorobą od 20 lat. Wiem, że dzięki gorliwym modlitwom, pełnych wiary ludzi, którzy codziennie za mnie się modlili otrzymałam tak wiele łask Bożych.

Teraz już modlę się nie za siebie, ale za wszystkich, którzy proszą mnie o modlitwę za wstawiennictwem siostry Marii Dulcissimy. I jak zdrowie pozwala, to prawie codziennie uczęszczam na Mszę Świętą, aby podziękować za wszystko.

Nie ma takich słów, żeby to wyrazić, to trzeba czuć sercem, jak miłosierny jest Pan Jezus. Dzięki siostrze Dulcissimie uświadomiłam sobie, jakim ukojeniem jest dla mnie Wielki Post. Patrząc na krzyż czy podczas Drogi Krzyżowej czuję ulgę w chorobie. Dla zdrowych ludzi może to zwyczajny okres w roku, ale dla mnie wiele znaczy, bo wiem, że sama juz nie cierpię.

Ktoś powie, że ona wcale nie została uzdrowiona, że to nie jest żaden cud. Ja tylko wiem i Pan Bóg wie, że tak musi być, ktoś ten krzyż musi nieść.

Trzeba się poddać Woli Bożej i nie tracić wiary. Dzięki siostrze marii Dulcissimie uprosiłam także zdrowie dla mojej mamy, która kilka lat temu dostała wylew. Irena Czekała

 

* * *

 

Odkąd pamiętam zawsze uciekaliśmy się z prośbami do siostry Marii Dulcissimy. Kiedy byłam jeszcze nastolatką dostałam od babci chusteczkę, która należała kiedyś do Sługi Bożej. Od tego dnia nie rozstawałam się z nią ani na jeden dzień. w najtrudniejszych momentach mojego życia przemycałam ja w kieszonce ubranek mojego syna na sale operacyjne. Wiedziałam, że siostra Maria Dulcissima będzie też tam obecna.

W 2002 roku miałam wypadek samochodowy na przejeździe kolejowym. Kiedy pociąg, którego maszynista nie był w stanie zatrzymać uderzył w mój samochód usłyszałam szept: "Nie bój się, nic ci się nie stanie". Tak też się stało. Siła uderzenia była tak duża, że wyrzuciło samochód wraz ze mną na kilka metrów. Samochód zaklinował się między słupem wysokiego napięcia, dzięki czemu pociąg nie mógł dalej mnie pchać. Wyszłam z tego wypadku z niewielkimi obrażeniami. Cała nasza rodzina jest przekonana, że to cudowne ocalenie należy przypisywać wstawiennictwu siostry Marii Dulcissimy.

W 2008 roku, w 16 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że urodzę chłopczyka z najcięższą wadą serca. Rokowania lekarzy nie były pomyślne. Wtedy moja babcia, dała mi cudowny medalik siostry Marii Dulcissimy, który nosiłam aż do dnia rozwiązania. Prosiłam wówczas siostrę tylko o siły w tej ciężkiej próbie, a cierpienie którego doświadczałam ofiarowywałam w intencji mojego syna. Zaraz po urodzeniu Karol został przewieziony do innej kliniki, gdzie czekał na swoja pierwszą operację. Po urodzeniu nawet mi go nie pokazano. Kiedy tylko wypisano mnie udałam się wraz z mężem do kliniki gdzie nasze dziecko oczekiwało na operację, pobłogosławić go tymże cudownym medalikiem. Operacja Karola miała nastąpić w trzeciej dobie życia. Do tego czasu utrzymywany przy życiu był za pomocą stałego wlewu dożylnego. Stan dziecka był ciężki.

W piątej dobie pobytu na OYOMIE nastąpił kryzys wraz ze wzrostem parametrów infekcyjnych. W posiewie krwi wyhodowani gronkowca złocistego, dlatego dopiero w trzynastej dobie życia Karol został przekazany na oddział kardiochirurgii w celu leczenia operacyjnego. Tego typu operacje są wykonywane w głębokiej hipotermii i z zatrzymaniem krążenia. Pierwsza operacja trwała osiem godzin.

Nigdy nie zapomnę twarzy naszego wspaniałego doktora i gestu rąk wznoszonych ku niebu. przebieg pooperacyjny był bardzo ciężki. Nawet nie ściągnięto szwów na wypadek... Po 56 dniach wróciliśmy wszyscy razem do domu. Najpierw na grób siostry Marii Dulcissimy, której wstawiennictwu tak wiele zawdzięczamy. Tak ciężko mi o tym wszystkim pisać, staje mi przed oczyma tysiące obrazów, o których chciałabym zapomnieć.

W 2009 roku, w styczniu Karol przeszedł drugą operację. Zabraliśmy ze sobą znowu medalik siostry Marii Dulcissimy. Do przeprowadzenia kolejnej, trzeciej operacji było konieczne przeprowadzenie cewnikowania serca w innej klinice. Tam doszło do strasznej "pomyłki". Pomyłka, która być może nie była pomyłką, a faktycznym wynikiem badań. Karol nie został zakwalifikowany do trzeciej operacji. Usłyszeliśmy "Niestety, ale jej nie przeżyje". Nasi lekarze nie dowierzali temu, co przeczytali na wypisie, więc skierowali nas do Krakowa. Tak bardzo wówczas prosiliśmy siostrę, żeby zmieniło się to, co jest już przesądzone. Zanosząc Karola na blok operacyjny w Klinice w Prokocimiu usłyszałam: "Dlaczego jest tak dobrze, skoro jest tak źle?". chciałam wtedy tak bardzo usłyszeć, że może być zakwalifikowany do kolejnego etapu. W tą "podróż" również zabraliśmy ze sobą siostrę Marię Dulcissimę. Usłyszałam w końcu, że można u niego przeprowadzić trzecią operację.

Nadeszła dla nas kolejna próba. W zeszłym roku, 2 marca, Karol przeszedł trzecią operację. Ten dzień był dla mnie najtrudniejszym w życiu. Wtedy zanosiłam na salę operacyjną pełnego ufności, małego człowieka, a w kieszonce jego ubranka przemycałam relikwię siostry Marii Dulcissimy. Kiedy w rozpaczy przybiegłam z sali operacyjnej, w sali pod jedną ścianą stał mój mąż, pod drugą nasz wspaniały doktor.

Patrzyli na siebie i milczeli. Nie usłyszałam wówczas żadnych zapewnień. Nic nie usłyszałam. Wiem jak bardzo było naszemu lekarzowi ciężko. Oddaliśmy w jego ręce nasze dziecko, a On wiedział, że będzie tak jak chce Bóg. Zaczęliśmy się z mężem modlić. Podczas każdej operacji paliła się świeca przez Najświętszym Sakramentem.

Operacja rozpoczęła się z samego rana. Gdzieś koło godziny trzynastej na oddziale kardiochirurgii zrobiło się straszne zamieszanie. Wszyscy lekarze pobiegli na blok operacyjny. Był to znak, że dzieje się coś niedobrego. Godziny uciekały, była już godzina 16:00, a operacja wciąż trwała. Wydawało się, że to się nigdy nie skończy. O godz. 17:00 przyszedł nasz wspaniały doktor i oświadczył nam, że operacja przeciągała się, bo nie można było przywrócić krążenia. Był tak zmęczony, że nie był w stanie mówić. Zaczął się okres pooperacyjny. Po kilku dniach w worku osierdziowym i jamach opłucnowych zebrało się tyle płynów, że zaczęło się u Karolka spłaszczać płuca. Miał problemy z oddychaniem, więc lekarze postanowili, że trzeba będzie zabrać go ponownie na blok i założyć dreny w obu opłucnych. Stało się coś niezwykłego. Przed zabraniem Karola na salę operacyjną wszystkie płyny wypłynęły raną pooperacyjną do łóżeczka. Pani doktor, widząc co się stało, rozpłakała się i usłyszeliśmy tylko zdanie: "Komu przypisać to, co się stało?"

Od tego dnia zwracała się do Karolka "Nasz Mały Cud". Taka jest siła modlitwy. Pan Bóg nie szczędzi łask wypraszanych za przyczyną siostry Marii Dulcissimy. Wróciliśmy w końcu do domu i jak zwykle najpierw na grób naszej orędowniczki u Boga. Cieszyliśmy się, że jesteśmy wszyscy razem, ale tylko tydzień. Z ropiejącą raną mostka wróciliśmy na oddział kardiochirurgii. W wymazach z rany wyhodowano pałkę ropy błękitnej. Mostek zaczął się rozchodzić, stał się niestabilny.

Lekarze bali się, ile ta bakteria jest w stanie zniszczyć. Cały czas informowali mnie, że trzeba ponownie otworzyć ranę. Droga Krzyżowa, jaką przeszedł nasz Karolek była dla mnie nie do pokonania. Lekarze podchodzili do niego z wielką miłością. Cierpienie dziecka rozrywa serce rodziców, naszą kochaną siostrę prosimy tylko o o siły.

Lekarze nie wierzyli, że po tak ciężkiej operacji serca organizm tak małego dziecka poradzi sobie z posocznicą. Antybiotyki skutkowały wolno, zniszczyły u Karolka przewód pokarmowy, co przysparzało dodatkowych problemów. Mostek jednak powoli stawał się stabilny, a rany zaczęły się goić i wbrew zapewnieniom lekarzy nie trzeba było operować.

Wróciliśmy w końcu do domu i znów na grób siostry Marii Dulcissimy. Był wówczas Wielki Tydzień. Ta Droga Krzyżowa Pana Jezusa była moją drogą krzyżową. Po powrocie do domu ktoś bardzo życzliwy ofiarował mi serduszko z Relikwią siostry Marii Dulcissimy. Trzy tygodnie temu Karol czuł się bardzo źle. Miał straszne duszności, siedział przytulony do mnie, a w swych małych rączkach kurczowo trzymał właśnie to serduszko z relikwią. Nie umie jeszcze sam się modlić, ale czemu przypisać tak wymowny gest. W swoim życiu otrzymałam tyle łask wypraszanych za wstawiennictwem Sługi Bożej siostry Marii Dulcissimy. Powinniśmy wszyscy dziękować za to, że właśnie tu żyła nasza Orędowniczka. Mama Karola

    

 

Artykuł opublikowany w dwumiesięczniku parafialnym "Głębia", w numerze 2/2012, str. 22-25.

 

 


 

Komentarz - S. M. Paulina

Beatyfikacja (łac. beatyficare) - akt kościelny wydawany przez Kościół Katolicki, uznający osobę zmarłą za błogosławioną, zezwalający na publiczny kult, ale w charakterze lokalnym (np. w diecezji). Akt taki wydaje się po pozytywnym rozpatrzeniu procesu beatyfikacyjnego. We wczesnym średniowieczu beatyfikacji dokonywano spontanicznie, później wymagana była zgoda Synodu Biskupów i Stolicy Apostolskiej. Od roku 1634 beatyfikację może zatwierdzić tylko papież.

Dokumentacja zbierana jest na szczeblu lokalnym, w diecezji, do której należał kandydat. Następnie wniosek o beatyfikację przekazany jest do Stolicy Apostolskiej, gdzie rozpatruje go specjalna komisja. Kluczowymi momentami procesu jest stwierdzenie heroiczności cnót Sługi Bożego (na podstawie "Positio") oraz kanoniczne stwierdzenie, że za jego wstawiennictwem dokonał się co najmniej jeden cud. Brane są pod uwagę jedynie cuda, które miały miejsce po śmierci kandydata na ołtarze. Nieco inaczej przebiega proces męczenników, gdzie do beatyfikacji cud nie jest wymagany.

Warunki potrzebne do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego, to wyraźne, powszechne przekonanie o świętym życiu danej osoby oraz istnienie oznak wypraszania łask od Boga przez jej wstawiennictwo.

Proces beatyfikacyjny Sługi Bożej siostry Marii Dulcissimy Hoffmann rozpoczął się w krypcie katedry Chrystusa Króla w Katowicach 18 lutego 1999 roku. Postulatorem, czyli osobą odpowiedzialną za przygotowanie i prowadzenie procesu beatyfikacyjnego, został ks. Alojzy Drozd.

Od momentu rozpoczęcia procesu zostały poczynione następujące kroki: przesłuchanie pośrednich i bezpośrednich świadków życia i cierpienia Sługi Bożej; zgromadzenie korespondencji; zebranie świadectw dotyczących wysłuchanych próśb za wstawiennictwem Sługi Bożej; przetłumaczenie odnalezionych tekstów źródłowych z języka niemieckiego na język polski i język włoski.

Co miesiąc w Domu Prowincjalnym w Katowicach zbiera się Komisja w składzie: ks. postulator Alojzy Drozd, ks. notariusz Andrzej Chorzępa, ks. prof. Stefan Ryłko. Obecna jest także siostra Maria Paulina Szczepańczyk - cursor. Obecnie trwa sprawdzanie i drukowanie całości materiału i przygotowanie odpowiednich teczek, które zostaną przesłane do Rzymu.

Przy rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego, kiedy ks. abp Damian Zimoń ogłosił siostrę Dulcissimę Sługą Bożą, powiedział: "Słudzy Bozy to są takie osoby, które mogą w czasie prowadzonego procesu wiele u Pana Boga uprosić, ale nie mogą tego uczynić jeżeli my ich o to nie prosimy".

Zachęcamy wszystkich wiernych do gorącej modlitwy o łaskę beatyfikacji Sługi Bożej siostry Marii Dulcissimy Hoffmann. Przez Jej wstawiennictwo prośmy o cud.

 

 

Artykuł opublikowany w dwumiesięczniku parafialnym "Głębia", w numerze 2/2012, str. 25.

 

 

 

 

 

 


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej