Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

.

 

      

Przemysław Kucharczak

 

Przyślij siostrę!

 

Niezwykła zakonnica zmarła 80 lat temu w Brzeziu, obecnie dzielnicy Raciborza. Dzisiaj tamtejsza parafia... hucznie to świętuje.

To siostra Maria Dulcissima, pierwsza rodowita Ślązaczka w drodze na ołtarze. Urodziła się w 1910 r. jako Helena Hoffmann w Zgodzie, dzisiejszej dzielnicy Świętochłowic. Modlitwę o jej beatyfikację zaplanowano na 15 maja w kościele w Raciborzu-Brzeziu. Przyjaciół sługi Bożej wciąż przybywa, choć zmarła przed 80 laty, 18 maja 1936 roku. Miała wtedy 26 lat.

„Dulcyzma”, jak nazywają ją mieszkańcy Brzezia, ofiarowywała się Bogu w intencji różnych księży, ale też świeckich. W poprzednim numerze opisaliśmy historię 9-letniego chłopca, który odzyskał wzrok po tym, jak ona ofiarowała za niego własne oko. W Brzeziu ludzie w co drugim domu twierdzą, że doznają nadzwyczajnych Bożych łask dzięki jej wstawiennictwu.

Co to za ładna kobieta?

Regina i Maria, córki Łucji Stawinogi, ze ślubną fotografią rodziców przed grobem Dulcissimy. Fot. Przemysław Kucharczak. Fotografia opublikowana na stronie: http://katowice.gosc.pl/doc/3146658.Przyslij-siostre/2 oraz w Gościu Niedzielnym, nr 20 z dnia 15 maja 2016 r. Z dzieciństwa pamięta Dulcissimę doktor Helena Burek z Brzezia. Gdy pracowała w ośrodku zdrowia, leczyła parafiankę, Łucję Stawinogę, matkę pięciorga małych dzieci. Nikt nie umiał jej trafnie zdiagnozować. – W szpitalu w Raciborzu była przenoszona z oddziału zakaźnego na wewnętrzny, chirurgię i tak dalej. Mimo kroplówek, przetaczania krwi, umierała. Ordynator pozwolił rodzinie zabrać ją do domu. Powiedział: „Ona jest w stanie przedagonalnym” – wspomina pani doktor. – Co przyszłam z pracy, to słuchałam, czy już bije dzwon „Konający”. Mąż mówił: „Co z ciebie za lekarz, jak ty czekasz, kiedy pacjent umrze, zamiast czekać, kiedy będzie zdrowy”. Ja na to: „Wiesz, to jest niemożliwe, żeby ta kobieta przeżyła”.

Mówiła to też proboszczowi, ks. dr. Rudolfowi Adamczykowi. – On na to: „Nieprawda, ona będzie zdrowa”. A ja znowu: „Bardzo bym chciała, żeby była zdrowa, ale nie ma takiej opcji”. Nieraz, jak po pracy wstępowałam do kościoła, widziałam księdza z mężem i dziećmi pani Stawinogi. Klęczeli i się modlili – wspomina.

Jednym z dzieci Łucji Stawinogi jest Regina Kampka. Miała 8 lat, kiedy w 1956 r. mama zachorowała. – Mój ojciec osiwiał w ciągu trzech dni – wspomina. Dzieci z tatą, proboszcz i siostry prosili Dulcissimę o wstawiennictwo, a matka leżała w szpitalu przez pół roku. – Kiedy już była w agonii, nagle coś ją złapało, szarpnęło i odsunęło od okna, pod którym leżała. Mama opowiadała później, że poczuła dotyk. To był punkt przełomowy w jej chorobie. Wierzę, że to była Dulcissima – mówi Regina.

Łucja wróciła do domu. Dzwon „Konający” jednak milczał. „Przegapiłam pogrzeb?” – dziwiła się doktor Burek. Z czasem myślała o tym coraz rzadziej. Aż kiedyś wybrała się z mężem na spacer. – Zapytałam: „Co to za młoda, ładna kobieta tam siedzi?”. A mąż: „Toż to jest ta, coś ty powiedziała, że ona umrze”. Sama przyszła tam na spacer taki kawał drogi. Nie wiedziałam, czy to duch, czy się mam przeżegnać? Myślę, że to był cud – ocenia.

Łucja wróciła do pełnego zdrowia w ciągu kilkunastu miesięcy. – Kiedy po 1,5 roku poszła podziękować dr Ciemborowiczowi, ordynatorowi chirurgii w Raciborzu, on jej nie poznał. Powiedział: „Pani Stawinoga? Ja myślałem, że pani nie żyje” – wspomina córka. Po wyzdrowieniu Łucja zaszła w ciążę i urodziła szóste, zdrowe dziecko, mieszkającą dziś w Bielsku Marię.

Myślałam, że mnie udusi

Łucja wróciła do pełnego zdrowia w ciągu kilkunastu miesięcy. – Kiedy po 1,5 roku poszła podziękować dr Ciemborowiczowi, ordynatorowi chirurgii w Raciborzu, on jej nie poznał. Powiedział: „Pani Stawinoga? Ja myślałem, że pani nie żyje” – wspomina córka. Po wyzdrowieniu Łucja zaszła w ciążę i urodziła szóste, zdrowe dziecko, mieszkającą dziś w Bielsku Marię.

Niewytłumaczalne zdarzenia związane z Dulcissimą wcale nie należą do przeszłości. Pani Alberta spod Chełma Lubelskiego chorowała na tak ciężką astmę, że pogotowie odwiedzało ją nawet trzy razy na dobę. W 2000 r. jej wnuk uparł się, żeby przeczytała artykuł o Dulcissimie w „Małym Gościu”. W nocy znów nadszedł atak. Powiedziała z płaczem: „Boże, jeśli to prawda, co piszą w »Małym Gościu«, przyślij siostrę Dulcissimę, niech mnie wyleczy”. Zapadła w dziwny sen, w którym zobaczyła kobietę w czarnym habicie, uciskającą jej oskrzela. Wszystko czuła. „Myślałam, że ta kobieta mnie udusi” – mówiła później „Małemu Gościowi”. Twierdzi, że otwierając oczy, jeszcze zobaczyła oddalającą się postać w habicie. Wciągnęła głęboko powietrze – astma zniknęła bez śladu. Kiedy po ośmiu miesiącach siostra Paulina z Brzezia namówiła panią Albertę, żeby odwiedziła swojego lekarza, ten, zdumiony, wypowiedział dziwnym trafem te same słowa, co lekarz Łucji Stawinogi: „Myślałem, że pani umarła”.

W 1936 r. przed swoją śmiercią Dulcissima prosiła siostry, żeby upiekły kołocz i zrobiły kawę dla wszystkich, którzy przyjdą na pogrzeb, bo to będzie jej wesele. Teraz, 15 maja, Siostry Maryi Niepokalanej przygotowały w Raciborzu-Brzeziu powtórkę: po Mszy św. o 17.00 zaprosiły na majówkę do Ogrodów Siostry Dulcissimy.

Przemysław Kucharczak     

 

 

Artykuł opublikowany w Gościu Niedzielnym ("Gość Katowicki"), w numerze 20 z dnia 15 maja 2016 r.

 

 

 

 

 

 


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej