. |
Myśl: Naprawdę świętej pamięci będzie ten, komu zależy na świętości, a nie na pamięci.
Jest taka miejscowość, której pierwszą obywatelką jest 26-letnia kobieta. Ludzie często
przychodzą do niej ze swoimi sprawami i wielu świadczy, że jest nad podziw skuteczna.
Nawet ośrodek zdrowia nazwali jej imieniem. W dniu nadania patronatu lekarz powiedział
mi, że w pierwszym odruchu miał ochotę wywiesić na drzwiach wizytówkę z jej nazwiskiem
jako pracowniczki. Ale to niemożliwe, bo ona według kryteriów medycznych nie żyje
od 75 lat. - Jak wypisuję receptę, to dodaję zalecenie, żeby pacjent modlił się do
siostry Dulcissimy. Ona nam mocno pomaga - mówił wtedy szef ośrodka. Dulcissima
to imię zakonne Heleny Hoffmann ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. 18 maja
minęło dokładnie 75 lat od chwili, gdy zmarła w Brzeziu nad Odrą (dziś to dzielnica Raciborza).
Kiedy przed z górą dekadą usłyszałem o tej kobiecie w związku z rozpoczynającym
się jej procesem beatyfikacyjnym, zelektryzowała mnie ta postać. "Wszystko jest łaską,
również to, że jestem głupia. Dla świata można być głupim, ważne jest to, że u Boga
jest się dzieckiem" - przeczytałem w jednym z jej listów. Czy to nie genialnie
proste? Ale niemal w równym stopniu zdumiał mnie fakt, że ona w Brzeziu jest
bardziej żywa niż niejeden aktywny użytkownik swojej doczesnej powłoki. Niemal
w każdym domu ktoś o tym zaświadczy. Wyzdrowienie, gdy lekarze opuszczali ręce,
rozwiązanie sytuacji nie do rozwiązania, pomoc w nagłych wypadkach (na przykład
nieznajomy z chlebami, gdy po wojnie dzieci w ochronce nie miały co jeść) - a to
wszystko po prośbie o wstawiennictwo "Dulcizmy" (tak w Brzeziu ludzie wymawiają
to imię).
Przez całą moją młodość słyszałem, że Lenin jest wiecznie żywy. "Życie" Lenina
podtrzymywały zastępy uzbrojonych funkcjonariuszy i sztab chemików czuwających
nad jego truchłem w mauzoleum. No i do tego cała olbrzymia machina propagandy.
Ale gdy tylko znikają te podpórki, "wiecznie żywy" pogrąża się w niepamięci, albo
w jeszcze gorszej od niej złej pamięci. W Brzeziu przekonałem się naocznie, czym
różni się chwała tego świata od chwały człowieka, który zabiegał tylko o chwałę
Bożą. Tym razem mieszkańcy tej miejscowości zorganizowali wielką uroczystość z
okazji rocznicy śmierci swojej siostry i jako dziękczynienie za beatyfikację Jana
Pawła II - bo tego samego dnia przypadają jego urodziny. Nikt ich o to nie prosił,
nikt nie mobilizował. Wszystko zrobili sami, całkowicie spontanicznie. Bo oni po
prostu tę swoją siostrę kochają.
Byłem tam w ten środowy wieczór ubiegłego tygodnia i kolejny raz podziwiałem to
niezwykłe zjawisko, jakim jest łaska miejsca. Bo jest coś takiego - to jakieś
promieniowanie świętości, które dotyka nawet materii. Ale jakoś mnie to nie dziwi.
Gdy Dulcissima umierała, do końca zachłannie walczyła o zbawienie innych. - Daj mi
dusze, dusze, dusze! Są takie drogie, kosztują tak wiele! - dyszała nękana atakami
trwającej długi czas choroby. A potem jeszcze przed samą śmiercią powtarzała: -
Jezu, daj księdzu proboszczowi i parafii dużo... daj im dużo, Jezu, daj im dużo.
I czemu się tu dziwić?
Franciszek Kucharczak
Artykuł opublikowany w Gościu Niedzielnym
, w numerze 21 z dnia 29 maja 2011 r.