Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

.

 

      

Franciszek Kucharczak

 

Łaska miejsca

 

Myśl: Naprawdę świętej pamięci będzie ten, komu zależy na świętości, a nie na pamięci.

Jest taka miejscowość, której pierwszą obywatelką jest 26-letnia kobieta. Ludzie często przychodzą do niej ze swoimi sprawami i wielu świadczy, że jest nad podziw skuteczna. Nawet ośrodek zdrowia nazwali jej imieniem. W dniu nadania patronatu lekarz powiedział mi, że w pierwszym odruchu miał ochotę wywiesić na drzwiach wizytówkę z jej nazwiskiem jako pracowniczki. Ale to niemożliwe, bo ona według kryteriów medycznych nie żyje od 75 lat. - Jak wypisuję receptę, to dodaję zalecenie, żeby pacjent modlił się do siostry Dulcissimy. Ona nam mocno pomaga - mówił wtedy szef ośrodka. Dulcissima to imię zakonne Heleny Hoffmann ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. 18 maja minęło dokładnie 75 lat od chwili, gdy zmarła w Brzeziu nad Odrą (dziś to dzielnica Raciborza).

Kiedy przed z górą dekadą usłyszałem o tej kobiecie w związku z rozpoczynającym się jej procesem beatyfikacyjnym, zelektryzowała mnie ta postać. "Wszystko jest łaską, również to, że jestem głupia. Dla świata można być głupim, ważne jest to, że u Boga jest się dzieckiem" - przeczytałem w jednym z jej listów. Czy to nie genialnie proste? Ale niemal w równym stopniu zdumiał mnie fakt, że ona w Brzeziu jest bardziej żywa niż niejeden aktywny użytkownik swojej doczesnej powłoki. Niemal w każdym domu ktoś o tym zaświadczy. Wyzdrowienie, gdy lekarze opuszczali ręce, rozwiązanie sytuacji nie do rozwiązania, pomoc w nagłych wypadkach (na przykład nieznajomy z chlebami, gdy po wojnie dzieci w ochronce nie miały co jeść) - a to wszystko po prośbie o wstawiennictwo "Dulcizmy" (tak w Brzeziu ludzie wymawiają to imię).

Przez całą moją młodość słyszałem, że Lenin jest wiecznie żywy. "Życie" Lenina podtrzymywały zastępy uzbrojonych funkcjonariuszy i sztab chemików czuwających nad jego truchłem w mauzoleum. No i do tego cała olbrzymia machina propagandy. Ale gdy tylko znikają te podpórki, "wiecznie żywy" pogrąża się w niepamięci, albo w jeszcze gorszej od niej złej pamięci. W Brzeziu przekonałem się naocznie, czym różni się chwała tego świata od chwały człowieka, który zabiegał tylko o chwałę Bożą. Tym razem mieszkańcy tej miejscowości zorganizowali wielką uroczystość z okazji rocznicy śmierci swojej siostry i jako dziękczynienie za beatyfikację Jana Pawła II - bo tego samego dnia przypadają jego urodziny. Nikt ich o to nie prosił, nikt nie mobilizował. Wszystko zrobili sami, całkowicie spontanicznie. Bo oni po prostu tę swoją siostrę kochają.

Byłem tam w ten środowy wieczór ubiegłego tygodnia i kolejny raz podziwiałem to niezwykłe zjawisko, jakim jest łaska miejsca. Bo jest coś takiego - to jakieś promieniowanie świętości, które dotyka nawet materii. Ale jakoś mnie to nie dziwi. Gdy Dulcissima umierała, do końca zachłannie walczyła o zbawienie innych. - Daj mi dusze, dusze, dusze! Są takie drogie, kosztują tak wiele! - dyszała nękana atakami trwającej długi czas choroby. A potem jeszcze przed samą śmiercią powtarzała: - Jezu, daj księdzu proboszczowi i parafii dużo... daj im dużo, Jezu, daj im dużo. I czemu się tu dziwić?

Franciszek Kucharczak     

 

 

Artykuł opublikowany w Gościu Niedzielnym, w numerze 21 z dnia 29 maja 2011 r.

 

 


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej