. |
Nowe czasy niosą nowe wyzwania, są to tak zwane znaki czasu. Do zmierzenia się z nimi zachęca nas w bieżącym roku szczególnie program duszpasterski „Przypatrzmy się powołaniu naszemu”.
O świetlanych postaciach spotykanych na kartach historii, jak również o środowiskach, w których żyły i cierpiały, trzeba mówić, aby zachęcić nie tylko do ich naśladowania jako gotowe i sprawdzone wzorce, ale także do akceptacji własnego niepowtarzalnego powołania, wyznaczonego każdemu z nas przez Boga.
Obecnie pragniemy przypatrzeć się, jak realizowała swoje powołanie Służebnica Boża S.M.Dulcissima Hoffmann, która w swoim krótkim, bo zaledwie 26 lat trwającym życiu „przeżyła czasów wiele”.
Helena Joanna Hoffmann urodziła się 7 lutego 1910 roku w rodzinie robotniczej, jako córka Józefa Hoffmanna i Albiny z domu, Jarzombek w Świętochłowicach-Zgodzie. Tam też 13 lutego 1910 roku w kościele parafialnym pod wezwaniem św. Józefa została ochrzczona. Miała młodszego brata Reinholda.
Z domu rodzinnego Helena wyniosła głęboką wiarę, szacunek do pracy, jak również wielką wrażliwość na cierpienie i choroby innych. Zaznała zarówno miłości, jak i surowości, była bowiem dość niesfornym, zamkniętym w sobie płaczliwym dzieckiem. Jak sama później stwierdziła, owa płaczliwość i umiłowanie samotności były oznaką jej nieuświadomionej wówczas tęsknoty za Bogiem „Już jako małe dziecko obserwowałam wszystkich – wyznała, – ponieważ chciałam nauczyć się wielu rzeczy, wszystkiego co było piękne”.
W kwietniu 1916 roku Helena rozpoczęła naukę w katolickiej szkole powszechnej w Zgodzie, gdzie wyróżniała się wytrwałą pilnością i zdolnościami, oraz przykładnym zachowaniem. Uczyła się pisać i czytać, najwięcej czasu poświęcała na poznawanie historii biblijnej i katechizmu. Cała jej nauka religii koncentrowała się wokół osoby Jezusa Chrystusa, Boskiego Zbawiciela, którego całym sercem ukochała.
Często przebywała w kościele, tam długo się modliła, adorując Jezusa Chrystusa ukrytego w tabernakulum. Okazywała wielką miłość ku Matce Bożej. Dbała o piękny wygląd bocznego ołtarza ku czci Matki Bożej przystrajając go świeżymi kwiatami, o które prosiła mieszkańców posiadających ogródki działkowe.
Gdy Helenka miała 9 lat zmarł jej ojciec. Owdowiała matka zgodnie z wolą zmarłego małżonka powtórnie wyszła za mąż za jego brata Franciszka. Z tego małżeństwa urodziło się trzecie dziecko, które otrzymało imię Henryk.
Duży wpływ na życie religijne Helenki wywołał osobisty kontakt z Siostrami Maryi Niepokalanej, które w Świętochłowicach-Zgodzie miały swój dom zakonny. Siostry pracowały na terenie parafii w Zgodzie, prowadziły Hutniczy Ośrodek Zdrowia i przedszkole, do którego uczęszczała. Zapewne tutaj zaczęło kiełkować jej powołanie do wyłącznej służby Bogu i ludziom w Kościele.
Z wielką miłością do Jezusa Eucharystycznego przygotowywała się do Pierwszej Komunii świętej, budując w swoim sercu Panu Jezusowi „kapliczkę”. Spowiednik, bowiem powiedział dzieciom na nauce przed pierwszą spowiedzią świętą, że powinny przez ćwiczenie się w pewnych cnotach zbudować Boskiemu Zbawicielowi kapliczkę duchową. Według opowiadań Helenki, radość z możliwości przystąpienia do Pierwszej Komunii świętej była tak wielka, że zajmowała ją tylko jedna jedyna myśl: „wkrótce przyjdzie do mnie Jezus i wtedy będę miała tabernakulum w mej własnej kapliczce”. Tę pobożną praktykę podtrzymywała w późniejszym życiu zakonnym.
5 maja 1921 roku po raz pierwszy przyjęła Pana Jezusa pod postacią Chleba.
Krótko po Pierwszej Komunii świętej Helenka w czasie pracy na polu między Zgodą a Nowym Bytomiem znalazła medalion, na którym widać było młodą zakonnicę z różami na piersiach, której zrazu nie poznała. Dopiero później, kiedy zakonnica ta przychodziła do niej w snach, uświadomiła sobie, że jest to św. Teresa z Lisieux od Dzieciątka Jezus, twórczyni tzw. „małej drogi dziecięctwa Bożego”. Święta ta wywarła wielki wpływ na duchowość Heleny Hoffmann. Święta Teresa pod koniec XIX wieku w istnienie ludzkie wniosła nowy wymiar. Podpowiadała bardzo dyskretnie swoim życiem, jak należy uświęcać każdą sytuację dnia.
Helena była osobą bardzo uczynną, gdy np. matki rodzin z sąsiedztwa chorowały, chętnie podejmowała za nie różne prace domowe. Ludzie mieli do niej bezwarunkowe zaufanie. Była pracowita, odważna, lubiana przez otoczenie, czasem nawet zbyt wymagająca i surowa względem siebie. Przez dłuższy czas pomagała w parafii. Od dziecka czuła się zobowiązana do niesienia pomocy kapłanom. Służyła pomocą przy dekoracji kościoła, przy praniu bielizny kościelnej. Dla niej nie było rzeczy trudnych, ważne stawało się sprawianie radości Jezusowi i bliźnim.
Od dziecka pragnęła całkowicie należeć do Chrystusa. W 15 roku życia w Uroczystość Trójcy Przenajświętszej oddała się Mu na własność. W akcie oddania prosiła dobrego Boga o łaskę powołania zakonnego, będąc pewna, że zostanie wysłuchana.
5 maja 1927 roku Helena przyjęła z rąk księdza bpa Arkadiusza Lisieckiego sakrament bierzmowania i obierała sobie imię św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Wtedy też uświadomiła sobie, iż ma być uległa natchnieniu Ducha Świętego, a z drugiej strony ma pozwolić się prowadzić „małą drogą św. Teresy od Dzieciątka Jezus”. Odtąd jej życie łączyło się z pojmowaniem świętości, którą praktykowała św. Teresa. Sama o tym wspomina:„Gdyby nie było św. Teresy od Dzieciątka Jezus, która mnie pouczała i upominała, nie byłabym w klasztorze” (Oblubienica Krzyża str.24).
Helenka po przyjęciu sakramentu bierzmowania wstąpiła do Kongregacji Mariańskiej, przy której była grupa teatralna. W sztuce o życiu św. Teresy główna rolę świętej odegrała Helena.
Do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej została przyjęta w wigilię święta patronalnego 7 grudnia 1927 roku. Miejscowy ks. proboszcz w rozmowie z przełożoną generalną powiedział:, „Jeśli to dziecko przyjdzie do Was, wygrałyście wielki los, ponieważ zostało ono na pewno powołane do klasztoru. Powiedziałem jej rodzonej matce, żeby nie powstrzymywała dziecka, gdyż jest ono przeznaczone dla Boga…” (Oblubienica Krzyża str.22) Jako kandydatka pracowała w instytucjach prowadzonych przez siostry: w przedszkolu Henrykowie, w szpitalu w Szopienicach, gdzie dała się poznać jako osoba radosna, cierpliwa, oraz w pełni oddana dzieciom i chorym.
17 marca 1928 roku rozpoczyna we Wrocławiu postulat. W momencie wstępowania do klasztoru była całkowicie zdrowa, czego dowodem są przedłożone świadectwa lekarskie i wymagane dokumenty. Jednak wkrótce po rozpoczęciu życia zakonnego rozwinęła się tajemnicza choroba. Był nią prawdopodobnie powiększający się stopniowo guz mózgu, przynoszący różne, bardzo uciążliwe dolegliwości natury fizycznej, a także cierpienia psychiczne i duchowe. Po przebytym rocznym postulacie – jak – napisze: „za łaską Bożą i Bożą pomocą, również dzięki przełożonym” została dopuszczona do, obłóczyn, które odbyły się 23 października 1929 roku. Wraz ze strojem zakonnym otrzymała imię, Dulcissima, co znaczy „Najsłodsza”. Wtedy też w Nysie rozpoczęła nowicjat. W pierwszym roku nowicjatu powstała jej książeczka napisana na życzenie mistrzyni pt. „Moja kapliczka”.
Z roku na rok cierpienia siostry Dulcissimy narastały. W tej sytuacji przełożeni liczyli się z możliwością rychłej śmierci młodej zakonnicy i już w sierpniu 1931 roku zezwolili na złożenie ślubów warunkowych. Siostra Dulcissima oprócz ślubu czystości, ubóstwa i posłuszeństwa złożyła ślub wieczystej Miłości. Pragnęła zostać świętą, swój cel chciała osiągnąć przez wierność Kościołowi, modlitwom za kapłanów, za Kościół, za papieża, w intencji Zgromadzenia, przełożonych, współsióstr, za grzeszników, za dusze w czyśćcu cierpiące.
Siostra Dulcissima pomimo ciężkiej choroby została dopuszczona do I profesji świętej, którą złożyła 18 kwietnia 1932 roku.
Nie mogła wykonywać ciężkiej pracy, nie była też w stanie podjąć samodzielnej funkcji. Tajemnicza choroba nasilająca się i chwilami cofająca budziła w zgromadzeniu coraz większy niepokój. Diagnozy nieustannie bywały sprzeczne. Krzyż choroby zdawał się przerastać siostrę. Choroba objawiła jej Boże wezwanie do apostolstwa przez cierpienie z miłości. Pomimo fizycznej i duchowej udręki była radosna, bo rozumiała, że w Bogu miłość i radość tożsame są z cierpieniem, gdyż Bóg w Chrystusie cierpiał z ogromu miłości. „Jednak pod małą i kruchą powłoką ciała – jak napisał jej biograf O. Joseph Schweter – ukrył się cenny, szlachetny kamień, którego wartość przewyższały o wiele nawet największe braki”.
18 stycznia 1933 roku przybyła do Brzezia nad Odrą. Tutaj jej cierpienia pogłębiły się, ale jeszcze bardziej pogłębiło się pragnienie wypełnienia woli Bożej. Naśladując św. Teresę z Lisieux, ofiaruje swoje cierpienia w intencji Kościoła, papieża i kapłanów, za tych, którzy odeszli od Boga, i za Zgromadzenie.
Zrozumiała, że przez chorobę może apostolsko oddziaływać na innych. Swe cierpienia uznała za małe, ale u Boga nie ma małych rzeczy. Mówiła, że każde, nawet najmniejsze cierpienie znoszone z miłością dla Boga ma wartość zasługującą na niebo. Pragnęła w taki sposób ratować dusze dla Chrystusa. (por. Oblubienica Krzyża str. 72)
Mimo wielkiego cierpienia nie skarżyła się, co więcej uśmiech nie schodził z jej twarzy. Na pytanie sióstr o źródło swojej radości odpowiadała, „że najlepszy dar to taki, który jest ofiarowany z uśmiechem. Kiedy siostra będzie gotowa powiedzieć TAK Jezusowi, będzie zdolna do uśmiechu. Zewnętrzna pogoda jest wyrazem wewnętrznej radości”. Gdy pytano ją, co robić, by być tak radosną, jak ona, odpowiadała: „Wszystko, co robisz, rób dla Jezusa, wykonaj po prostu zwykłe czynności z miłością”.
W liście do przełożonej generalnej opiekunka siostry Dulcissimy S.M. Lazaria napisała: „…często wymaga od samej siebie[s.Dulcissima] rzeczy, które są ponad jej siły (…). Dobry Bóg przyjął całkowicie poświęcenie S. Dulcissimy (…) nową ofiarę i cierpienie”
Siostra Dulcissima miała świadomość wielkich cierpień, które czekają ludzkość. Słyszała głosy wołające o pomoc „Pomóż mi, pomóż nam, ratuj nas, bądź przy nas, przyjdź nam z pomocą, ratuj nasze dusze!” Miała prorocze wizje dotyczące zbliżającej się wojny, ale uspokajała mieszkańców Brzezia, że nie mają się niczego obawiać, gdyż zawierucha wojenna ominie miejscowość. I tak się też stało. Godzinami przebywała w klasztornej kaplicy, bo słyszała płacz Jezusa w tabernakulum. Płakał nad światem, jak kiedyś nad Jerozolimą. Mówiła: ”To najwyższy czas, by zbierać duchowe skarby. Prześladowania przyjdą na wszystkie kraje”.
Siostra Dulcissima była wręcz przekonana, że Bóg chce od niej ofiary, dlatego też mimo ciężkiego stanu zdrowia, prosiła Boga o wciąż nowe krzyże, które ofiarowuje w intencji zgromadzenia, kapłanów, dusz czyśćcowych, całego świata i wielu osób, z którymi się spotykała. Gdy tylko czuła się lepiej, wsparta na kulach odwiedzała razem z siostrą Lazarią sąsiadów, pokrzepiając ich na duchu i wypraszając łaski zdrowia. Sama doświadczona cierpieniem umiała współczuć cierpiącym.
W życie siostry Dulcissimy wkomponował się krzyż, nic też dziwnego, że była określana jako „Oblubienica Krzyża”. Uświęcona w zakonnej codzienności mówiła: „Jako zakonnica powinnam pomóc dźwigać krzyż Jezusowi. Prosiła: Daj mi siłę znosić wszystko z cierpliwością” (Oblubienica Krzyża str. 80)
Mimo postępującej choroby przełożeni rozpoznali w siostrze Dulcissimie prawdziwe powołanie i dopuścili do ślubów wieczystych, które złożyła 18 kwietnia 1935 roku w kaplicy brzeskiego klasztoru.
Jednak choroba nasilała się. Siostra Dulcissima modliła się i płakała nad ludzkością oddalającą się od Boga przez swoje grzechy. Przejęta brakiem świętości ludzi była gotowa cierpieć jeszcze więcej. Jej modlitwa wydaje się pokutnym krzykiem skierowanym do Boga: „O Jezu podaruj prawdziwą miłość, nie tylko mnie, ale całemu światu, który bardzo jej potrzebuje” (Obl.Krzyża s.80) Przed śmiercią prosiła:, „Gdy umrę, nikt nie powinien płakać, ponieważ mam ślub i idę do Jezusa! Dlatego wszyscy powinni się cieszyć” Leżąc na łożu śmierci resztkami sił modliła się za umierających.
Ludzie już za życia wyczuwali jej świętość i bliską zażyłość z Bogiem. Otrzymywali wiele łask wyproszonych przez jej wstawienniczą modlitwę i dobrowolnie przyjmowane cierpienie, które ofiarowała Bogu w ich intencjach.
S. Dulcissima pogodzona z Bożą wolą zmarła 18 maja 1936 roku w Brzeziu koło Raciborza. Zaraz po śmierci została otoczona spontanicznym kultem, który trwa nieprzerwanie po dzień dzisiejszy.
Pamięć niezwykłego życia siostry Dulcissimy jest ciągle żywa. W 60. rocznicę śmierci Sługi Bożej S.M. Dulcissimy została przetłumaczona na język polski i wydana książka O. Josepha Schwetera pt:. „Oblubienica Krzyża – S.M. Dulcissima Hoffmann”. O.J. Schweter poznał osobiście siostrę w czasie rekolekcji w Nysie i był jej ojcem duchownym. Kiedy leżała na łożu śmierci, ostatnim jej życzeniem było,by mogła jeszcze raz rozmawiać ze swoim ojcem duchownym (było to jednak niemożliwe z powodu zamknięcia granic). Po śmierci S.M. Dulcissimy kierując się wolą przełożonych i głosem ludu, który mówił: „Zmarła święta”, zgodził się napisać jej biografię. W przedmowie książki „Oblubienica Krzyża” napisał: „W trudnych czasach, pod koniec okropnej II wojny światowej, piszę te słowa i otrzymuję pociechę w obecnych utrapieniach i walkach. Świetlana postać Oblubienicy Krzyża rozprasza mroki dalekiego od Boga świata i ukazuje zagubionej ludzkości źródło prawdziwego bogactwa i prawdziwej radości – najgłębsze zjednoczenie z Jezusem”. Autor dał w niej świadectwo żywej wiary, oraz skutecznej modlitwy. „Oby Oblubienica Krzyża, odbicie św. Teresy od Dzieciątka Jezus, wybłagała z nieba pełnemu utrapienia światu pokój i łaskę Bożą, a ludzkości prawdziwe dziecięctwo w Jezusie!” (Obl. Krzyża s. 140)
Proces kanonizacyjny Sługi Bożej S.M. Dulcissimy Hoffmann na szczeblu diecezjalnym został otwarty 18 lutego 1999 roku w krypcie katedry Chrystusa Króla w Katowicach.
Bardzo ważnym warunkiem do beatyfikacji jest ciągłość i trwałość kultu. W tym przypadku jest on bardzo żywy. Wierni z kraju i zza granicy przybywają na miejsce jej spoczynku, które po ekshumacji (8 kwietnia 2000 roku) znajduje się obok kościoła parafialnego pod wezwaniem. Św. Apostołów Mateusza i Macieja w Brzeziu. Zabierają z grobu ziemię, palą znicze i świeczki, składają kwiaty, modlą się, inni zrywają płatki z kwiatów i wkładają do książeczki, torebki jako pamiątkę, składają pisemne świadectwa wysłuchanych próśb. Bardzo są aktualne słowa śp. ks. kapelana sióstr Józefa Copa, który napisał: „Na grobie siostry Dulcissimy światła nie gasną, kwiaty nie więdną i modlitwa trwa”
Kiedy wpatrujemy się w postać tej szlachetnej dziewczyny, córki śląskiej ziemi, uczymy się, że świętość jest powołaniem każdego człowieka – mówił ks. abp Damian Zimoń do zgromadzonych w kościele Św. Apostołów Mateusza i Macieja w Brzeziu z okazji 70. rocznicy śmierci Sługi Bożej. – Ta prosta kobieta, z prostej rodziny, na pozór nie dokonała niczego wielkiego, a dzisiaj jest kandydatką na ołtarze. Możemy się od niej uczyć znoszenia cierpienia, posłuszeństwa i wielkiej modlitwy”.
Opr. S.M. Paulina Szczepańczyk