Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

.

 

Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak

 

Jak dwie krople wody

 

     Te kobiety nigdy się nie spotkały. Bo spotkać się nie mogły. A jednak ich przyjaźń trwała całe życie. Takie rzeczy zdarzają się tylko w bajkach. Albo w świecie wiary.

     W tle majaczyły ceglane mury stojących w szeregu familoków. Jedenastoletnia Helenka biegła przez zielone świętochłowickie pole. Nagle zatrzymała się. Pod bruzdą ziemi coś zalśniło. Schyliła się i zdumiona podniosła medalik. Uśmiechała się do niej twarz jakiejś świętej. To Teresa z Lisieux – wyjaśnili najbliżsi – właśnie została ogłoszona świętą. Skąd na Śląsku znalazł się medalik mało wówczas znanej mniszki? Helenka nie wiedziała. Nie wiedziała też, że zaprzyjaźni się z tą nieżyjącą już od ponad dwudziestu lat zakonnicą na całe życie. Odtąd Mała Tereska towarzyszyła Helence na każdym kroku.

     W radościach, zmaganiach, nocach, strasznych cierpieniach, stygmatach, modlitwach i proroctwach. Mała Tereska, zwana Kwiatuszkiem, obiecała, że ześle na ziemię deszcz róż. Z grobu Helenki – siostry Dulcissimy – setki ludzi zabierają do domów płatki kwiatów... Helenka i Tereska. Małe Siostry Wielkiego Boga


     Kto tu położył pinezkę?

     Słoneczne Brzezie nad Odrą, dziś dzielnica Raciborza, to miejsce, w którym najważniejszą obywatelką jest zakonnica. Dwudziestosześcioletnia dziewczyna o łagodnych oczach i uśmiechu dziecka. To o niej wciąż się tu opowiada, choć od jej śmierci minęło dokładnie 70 lat. Przez lata mieszkała tu Dulcissima, zakonnica, którą wielu nazywa „śląską Małą Tereską”. Były bardzo podobne. Radosne, uśmiechnięte, w podobnym wieku wstąpiły do klasztoru, oddały Bogu najmniejsze chwile i ogromne cierpienia, w podobnym wieku młodo zmarły. Za ich wstawiennictwem tysiące osób odzyskują zdrowie. Teresa z Lisieux, ogłoszona doktorem Kościoła, jest chyba najpopularniejszą świętą naszych czasów. Proces beatyfikacyjny Heleny Hoffmann właśnie trwa.

     Była żywym dzieckiem. Wszędzie jej było pełno. „Nie było dnia, żebym czegoś nie zbroiła” – pisała o sobie. Gdy kiedyś do jej parafialnego kościoła przyjechał rekolekcjonista, który grzmiał z ambony i walił w nią pięścią, Helenka podłożyła mu pod dłoń pinezkę. Niespodziewanie kaznodzieja po kolejnym uderzeniu przestał grzmieć i bardzo złagodniał. Ludzie odetchnęli z ulgą. A proboszcz zarządził dochodzenie. – Ja to zrobiłam – powiedziała dziewczynka.– To bardzo brzydko tak zachowywać się tam, gdzie mieszka Pan Jezus. Nasz ksiądz proboszcz tak nie robi!

     Najbliżsi zauważyli, że gdy rozmawiano o Bogu, Helenka robiła się bardzo poważna. Jako dziecko wiele płakała; zmartwieni rodzice nie rozumieli tych histerii. Po latach pisała: „Pragnęłam czegoś, czego moje wnętrze, moje serce szukało. Teraz uważam, że był to tylko Bóg, którego szukałam i jeszcze nie znalazłam”. Gdy spotkała żywego Boga, oddała Mu się w całości. Jako piętnastolatka postanowiła wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. Miała wtedy widzenie Tereski. Razem uprawiały pole. Cięższą pracę wykonywała Helenka, lżejszą św. Teresa: podlewała i plewiła. Co ciekawe, Mała Tereska, wstępując do Karmelu, miała również zaledwie piętnaście lat.

     Teresa często śniła się Helenie. – Trzeba uświęcać każdą sytuację dnia i oddawać Bogu małe gesty, sytuacje, modlitwy – podpowiadała. Kiedyś ukazała Dulcissimie (takie imię Helena przybrała w zakonie) ogromną łąkę pełną syczących węży. – Tak obrzydliwy jest grzech – szeptała. Gdy w marcu 1928 roku Helena wyjechała do postulatu we Wrocławiu, powtarzała w sercu słowa „Jezus woła mnie do ofiary”. Czy zdawała sobie sprawę, do jak wielkiej?


     Porażająca tajemnica

     Wszystko skrupulatnie zapisywała w dzienniczku. Jednak gdy mistrzyni nowicjatu kazała spalić tę książeczkę, Dulcissima bez skargi wykonała polecenie. Była posłuszna, choć bardzo wiele ją to kosztowało.

     Wydawać by się mogło, że była jakimś mocarzem ducha. Na zdjęciach na mocarza nie wygląda. Sympatyczne, uśmiechnięte dziewczątko. Ale nie zawsze było jej do śmiechu. Po wstąpieniu do klasztoru zaczęła chorować... Straszne bóle głowy, paraliże połączone z okresami braku przytomności, to tylko niektóre z jej cierpień. Później, zwłaszcza w piątki, dołączył się ból w dłoniach, stopach i boku. To stygmaty, znaki męki Chrystusa. Dulcissima ubłagała Boga, by rany te nie były widoczne dla innych, ale ludzie i tak wiedzieli, że ta cicha, uśmiechnięta kobieta nosi w sobie jakąś porażającą, nadprzyrodzoną tajemnicę.

     Przeżywała wielkie cierpienia psychiczne, tzw. dni Ogrójca, ale mimo to podnosiła zawsze głowę do góry. Tuż po rozpoczęciu życia zakonnego wykryto u niej guza mózgu. Cierpiała na zaburzenia słuchu, pamięci i mowy. Na skutek paraliżu nie mogła się poruszać o własnych siłach. Ofiarowała Bogu swe oczy. Straciła wzrok.

     – Z kim ona rozmawia? – zdziwiła się czuwająca przy łóżku chorej Dulcissimy siostra Klotylda Kaczmarczyk. Rozejrzała się. W pokoju nie było nikogo. – To nie wiedziałaś, że do niej przychodzi sama Mała Tereska? – wyjaśniły siostry. „Pojęłam, czym jest prawdziwa chwała. Ten, którego królestwo nie jest z tego świata, ukazał mi, że prawdziwa mądrość polega na tym, by chcieć być nieznanym i uważanym za nic, by szukać radości w oderwaniu od siebie” – opowiadała Tereska. Helena słuchała z zapartym tchem.


     Nie bójcie się, Dulcissima idzie

     Dulcissima cierpiała, ale z tego cierpienia robiła niesamowity użytek. O ile mogła, odwiedzała, podpierając się kulami sąsiadów klasztoru, zwłaszcza tych, których dotknęły nieszczęścia. Jan Darowski, mieszkający w Londynie poeta i krytyk literacki, zachorował w dzieciństwie na szkarlatynę. Stracił wzrok i słuch.

     Lekarze nic nie mogli poradzić. – Któregoś dnia mama zawołała: „Nie bójcie się, Dulcissima idzie, ona was uzdrowi” – opowiada brat Jana, Kazimierz, również wówczas chory. – Ona tak nas przytuliła, położyła ręce na głowach i modliła się. Potem podobno powiedziała mamie, że ofiarowałaby swoje oczy, żeby Janek mógł widzieć. Janek rzeczywiście odzyskał wzrok i słuch, co lekarz uznał za cud. Dulcissima w tym samym czasie... przestała widzieć.

     Rankiem 18 maja 1936 roku rozdzwoniły się dzwony. – Zmarła Dulcissima – powtarzano w Brzeziu z ust do ust – Oj, biedaczka miała zaledwie dwadzieścia sześć lat! Boże, ile ona przecierpiała. Całe morze męki. Ale nigdy się nie skarżyła. Podobno była przekonana, że to sam Jezus prosi ją o przyjęcie pokuty za innych.

     Tak rzeczywiście było. „Wszystko jest łaską, również to, że jestem głupia. Dla świata można być głupim, ważne jest to, że u Boga jest się dzieckiem” – pisała w jednym z listów. Była dzieckiem, a dziecku Bóg niczego nie odmawia...

     Mała Tereska żyła tylko 27 lat. Kiedy została beatyfikowana, siostra pracująca w kuchni powiedziała o niej: „Nic takiego nie zrobiła, chorowała na gruźlicę i tylko się modliła”. To samo można powiedzieć o Dulcissimie. „Nic takiego nie zrobiła, chorowała, bardzo cierpiała i tylko się modliła”. Ale czy rzeczywiście można powiedzieć „nic takiego” i „tylko”?

     „Ależ ona po śmierci znów wygląda tak pięknie, jak przed chorobą!!! Taka cicha i spokojna” – siostry nie mogły wyjść z podziwu. Jej twarz stała się pogodna, bez śladów opuchlizny. Wystrój pokoju był jasny. Umarła święta, po co się smucić? – powiedział proboszcz. I kazali usunąć znaki żałoby. Pogrzeb Dulcissimy był zupełnie niepogrzebowy. Trumnę poprzedzały dzieci ubrane na biało, bo to był czas Pierwszej Komunii. Wokół soczysta, majowa zieleń, kwiaty, wianki na głowach dziewcząt. Deszcz róż. Życie.

     Gdy zmarła Mała Tereska, zdumione karmelitanki zauważyły, że jej twarz, wykrzywiona przed chwilą przez duszności i ogromne cierpienia, rozjaśniła się i wypogodziła. Wszelkie oznaki chorób zniknęły. Mały Kwiatuszek połączył się na zawsze z Oblubieńcem, swą największą miłością.


     Szafa

     Nie ma w Brzeziu chyba człowieka, który by obojętnie przeszedł obok grobu Dulcissimy (tak się do niej tu zwracają). Nawet jeśli ktoś po długiej rozłące odwiedza dom rodzinny, pierwsze swe kroki kieruje właśnie tu. – Przepowiedziała, że bydzie wojna – opowiadają dwie starsze panie przed kościołem. – Ale godała, żeby stąd nie uciekać, bo tu sie nic nie stanie, yno głód bydzie. I to sie sprawdziło...

     Gertruda Twardowska była w dzieciństwie częstym gościem w klasztorze: „Po wojnie przebywały tam nowicjuszki. Gdy już nie było nic do jedzenio, siostra Lazaria zawołała kiedyś: Dulcissimo, przecież obiecałaś, że będziesz się nami opiekować, a ja nie mam im co dać do jedzenia! Za chwila dzwonek. Leca do drzwi, a tam obcy człowiek z dwoma wielkimi bochnami chleba. – Miałem to tu oddać. Leca po siostra Lazaria. Jak my obie wyszły, nikogo nie było” – opowiada pani Gertruda.

     Przypadków uzdrowień za pośrednictwem Dulcissimy jest wiele. W czasie wojny matki zaszywały grudki ziemi z jej grobu w mundury synów idących na wojnę. Wrócili. Kiedy weszli Rosjanie, zaczęły się brutalne polowania na „diewuszki”. Jedna z miejscowych kobiet opowiada, jak ją rodzice schowali do szafy, bo już nie zdążyli znaleźć lepszego miejsca. W ostatnim momencie obsypali tylko to miejsce ziemią z grobu. Żołnierze wywrócili calutki dom do góry nogami. Nie zajrzeli tylko do szafy...

Marcin Jakimowicz, Franciszek Kucharczak   

 

 

 

Artykuł zamieszczony w "Gościu Niedzielnym", w numerze 19, z dnia 7 maja 2006 r.

 

 


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej