Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

 

.

 

Marcin Jakimowicz

 

NIEZŁE ZIÓŁKA

 

Oj, charakterek to one miały! Dwie dziewczyny, które nigdy się nie spotkały, zaprzyjaźniły się na całe życie. Znały się świetnie, choć Teresa zmarła trzynaście lat przed narodzinami Helenki. Jak to możliwe? W świecie wiary wszystko jest możliwe!

Boże, co ona wyprawia? – ludzie złapali się za głowę.
Trwała właśnie papieska audiencja. Wśród oczekującego na spotkanie tłumu stała też czternastoletnia Teresa Martin. Nikt nie wiedział, że pod jej pełną loczków grzywką, kołatało jedno marzenie: jak najszybciej zostać karmelitanką. Niestety, była zbyt młoda, a kościelne przepisy nieubłagane. Tereska wpadła na szalony pomysł: pojedzie do Rzymu i u samego Ojca Świętego wybłaga pozwolenie na wstąpienie do zakonu. Papież właśnie przechodził, gdy nagle, ku zaskoczeniu wszystkich, Teresa upadła przed nim na kolana i płacząc, zaczęła prosić. Papież był bardzo poruszony. Płaczącą u jego stóp dziewczynkę wyniosła z sali straż papieska.
Boże, co ona wyprawia? – dziwili się parafianie, gdy zauważyli małą Helenkę, która zostawia na ambonie pinezkę.
Do kościoła w Świętochłowicach przyjechał właśnie rekolekcjonista. Grzmiał z ambony i walił w nią pięścią. Gdy huknął dłonią po raz kolejny, nagle... ku zaskoczeniu wszystkich, bardzo złagodniał. Zebrani w kościele odetchnęli z ulgą. – Kto to zrobił? – dochodził proboszcz. – To ja! – zawołała mała dziewczynka. – No tak, Helenka Hoffman, mogłem się domyślić. A dlaczego to zrobiłaś? – Bo to nieładnie tak zachowywać się tam, gdzie mieszka Pan Jezus. Nasz ksiądz tak nie robi!

Tereska i Helenka. Dwa niezłe ziółka wyrosły na wielkie, święte zakonnice.

Jak ona to robi?
Kiedyś na świętochłowickim polu Helenka znalazła medalik. Uśmiechała się do niej twarz jakiejś świętej. – To Teresa z Lisieux – wyjaśnili najbliżsi. Dziewczyny zaprzyjaźniły się. Teresa często śniła się Helenie. – Trzeba uświęcać każdą sytuację dnia i oddawać Bogu małe gesty, sytuacje, modlitwy – szeptała jej do ucha.
Gdy Helenka postanowiła wstąpić do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej, znowu przyśniła jej się święta Teresa. Tym razem we śnie uprawiały pole. Cięższą pracę wykonywała Helena, a Mała Tereska tylko podlewała i plewiła.
Co ciekawe, obie, wstępując do zakonu, miały po piętnaście lat. W marcu 1928 Helenka przekroczyła próg klasztoru i zmieniła imię na Dulcissima. Wtedy zmieniło się wszystko. Coraz częściej zaczęła chorować. Czuła, że Jezus wzywa ją do ofiary. Nie odmawiała Mu. Cierpiała strasznie, ale nie skarżyła się. Na jej twarzy gościł często uśmiech. – Jak ona to robi? – dziwiły się siostry, wiedząc, że Dulcissima cierpi na ogromne bóle głowy, paraliże połączone czasem z brakiem przytomności. Widziały, że najbardziej cierpi w piątki.
Zakonnica łączyła się wtedy z ofiarą Jezusa, odczuwała ból w dłoniach, stopach i boku. To stygmaty, znaki męki Chrystusa. Dulcissima wyprosiła, by rany te nie były widoczne dla innych. Ludzie i tak domyślali się, że ta uśmiechnięta zakonnica nosi w sobie jakąś tajemnicę nie z tej ziemi.

Oko za oko
Dopóki mogła, często odwiedzała chorych. Ludzie z Brzezia nad Odrą, gdzie zamieszkała, wiedzieli, że mogą na niej polegać. Gdy sparaliżowana nie mogła już chodzić, tłumnie odwiedzali ją w klasztorze. Nikt nie odchodził z kwitkiem. Jedni otrzymywali zdrowie, inni duchową pomoc. – To święta – szeptano nad Odrą. Ludzie byli o tym przekonani. Gdy przepowiedziała, że wybuchnie druga wojna światowa i nikt z Brzezia nie ucierpi, zaufali jej. Przeżyli. Przepowiedziała głód – sprawdziło się, co do joty. Wielu zawdzięcza jej uzdrowienie.
Kiedyś bracia Janek i Kazio Darowscy zachorowali na szkarlatynę. Wtedy była to bardzo groźna choroba. Janek stracił wzrok i słuch. Lekarze bezradnie rozkładali ręce. Któregoś dnia ich mama wyjrzała przez okno. Właśnie przechodziła Dulcissima. – Nie bójcie się – zawołała mama – Dulcissima idzie, ona was uzdrowi!. Zakonnica przytuliła chłopców, głaskała ich po głowie, a potem westchnęła: „Oj, Panie Boże, ofiarowałabym swoje oczy, żeby tylko Janek mógł widzieć”. Chłopak odzyskał wzrok i słuch, a mniszka w tym samym czasie... przestała widzieć.

Deszcz róż
Dokładnie 70 lat temu, rankiem 18 maja, rozdzwoniły się klasztorne dzwony. – Umarła Dulcissima – powtarzano w Brzeziu z ust do ust – Oj, biedaczka miała zaledwie dwadzieścia sześć lat! Boże, ile ona przecierpiała. A nigdy się nie skarżyła! Widzieliście, jak pięknie wygląda? Taka cicha i spokojna jak przed chorobą.
Rzeczywiście, twarz mniszki stała się pogodna. Nie miała najmniejszych śladów opuchlizny. Kaplica tonęła w kwiatach. Nawet wystrój pokoju był jasny. – Umarła święta, po co się smucić? – wyjaśnił proboszcz. Pogrzeb Dulcissimy był bardzo… niepogrzebowy. Trumnę otaczały dzieci ubrane na biało, bo był to czas pierwszej Komunii. Wokół soczysta majowa zieleń, kwiaty, wianki na głowach dziewcząt.
Helenka nawet po śmierci upodobniła się do swej duchowej przyjaciółki. Gdy zmarła Teresa z Lisieux, zdumione karmelitanki zauważyły, że jej twarz, wykrzywioną przed chwilą przez ogromne cierpienia, rozjaśniła się i wypogodziła. Oznaki chorób zniknęły. Tereska obiecała, że po swej śmierci ześle na świat deszcz róż. Teraz pewnie razem z Helenką sypią z nieba kwiaty.

Marcin Jakimowicz   

 

 

 

Artykuł zamieszczony w "Małym Gościu Niedzielnym", w numerze 7-8, 2006 r.

 

 


  • Artykuły o Słudze Bożej Siostrze Marii Dulcissimie

    Powrót do Strony Głównej