. |
TO JEST KTOŚ
Trzeba umieć patrzeć na ludzi, aby dostrzec w ich życiu wielkość, mądrość, dobro i świętość. Swym wrażliwym sercem odkrywać wielkość słów i czynów nie tylko św. Franciszka z Asyżu, św. Katarzyny ze Sieny, św. Teresy z Avila ...
O postaciach spotykanych na kartach historii w na łamach czasopism należy pisać prosto, barwnie i ciepło, aby zachęcić Czytelników do naśladowania własnym życiem nie tylko gotowych i sprawdzonych wzorców wielkości, ile raczej do akceptacji swego niepowtarzalnego powołania, jakie każdemu z nas wyznacza Bóg.
W tym realizowaniu osobistej wielkości matki zatroskanej o rodzinę, ojca zabieganego o utrzymanie i wychowanie dzieci, kapłana oddającego swe życie dla dobra dusz, siostry zakonnej modlącej się w ciszy klasztornej celi: „Spraw, Boże, żebym wypełniała obowiązki w sposób najlepszy” – wykuwa się miara świętości. W tym sensie każdy z nas może być Kimś!
Minęło już siedemdziesiąt lat od śmierci S. M. Dulcissimy Hoffmann ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. Żyła tylko 26 lat. Tyle już o niej napisano. A jednak wciąż pytamy: jaka była ta „Oblubienica Krzyża”? Potrafiła do osiągnięcia świętości wykorzystać skromne, codzienne środki. Nigdy nie czyniła swej woli na ziemi.
W DOMU I W SZKOLE
Służebnica Boża Siostra Maria Dulcissima Hoffmann SMI urodziła się w dniu 7 lutego 1910 roku w robotniczym osiedlu Zgoda na Górnym Śląsku (obecnie dzielnica Świętochłowic), w rodzinie Józefa Hoffmanna i Albiny z domu Jarząbek (Jarzombek). Na chrzcie świętym otrzymała imiona Helena Joanna. Miała młodszego brata, Reinholda, który korzystał z jej mądrego i dobrego przykładu. Ojciec – narodowości niemieckiej – przybył do Zgody z Gąsiorowic, które należały do parafii Wniebowzięcia NMP w Jemielnicy, w dekanacie Strzelce Opolskie. W miejscowej „Eintrachthütte” („Huta Zgoda”) rozpoczął pracę jako prosty robotnik, potem awansował na operatora dźwigu. Był on praktykującym katolikiem, o dobrym sercu, ale bardzo surowym i wymagającym w stosunku do żony i dzieci; matka zaś – urodzona w Świętochłowicach – była katoliczką i Polką. Józef i Albina zawarli związek małżeński w 1909 roku w kościele p.w. świętych Apostołów Piotra i Pawła w Świętochłowicach. Zamieszkali w pobliżu zakładu hutniczego, w dużym budynku dla wielu rodzin.
W domu rodzinnym Helena Hoffmann zaznała zarówno miłości, jak i surowości; była bowiem dzieckiem dość niesfornym, zamkniętym i płaczliwym. Stwierdziła ona później, że owa płaczliwość i umiłowanie samotności były odznaką jej nieuświadomionej jeszcze wówczas tęsknoty za Bogiem. Rodzice – mimo, że byli pochłonięci pracą – przekazali jej wiarę, szacunek i właściwe odniesienie do nauki i pracy oraz wrażliwość na cierpienia i choroby innych ludzi. „Już jako małe dziecko obserwowałam wszystkich – wyznała – ponieważ chciałam nauczyć się wielu rzeczy, wszystkiego co było piękne”.
W wieku dziewięciu lat utraciła ojca. Owdowiała matka, zgodnie z życzeniem zmarłego małżonka, wyszła powtórnie za mąż za jego brata, Franciszka, i urodziła drugiego syna – Henryka.
W kwietniu 1916 roku Helena Hoffmann rozpoczęła naukę w Katolickiej Szkole Powszechnej w Zgodzie, gdzie wyróżniała się przykładnym zachowaniem i wyjątkową pilnością. Najwięcej czasu spędzała na pogłębianiu historii biblijnej i katechizmu. W wolnym czasie najchętniej przebywała w kościele. Jej najmilszym zajęciem było sypanie kwiatów podczas procesji Bożego Ciała. O tym fakcie przypomniała sobie również w okresie fizycznego cierpienia, gdy napisała: „Wczoraj obchodziliśmy uroczyście Boże Ciało. Jak bardzo przypomina to nam czasy młodości, kiedy rzucaliśmy kwiaty Zbawicielowi! O, gdyby ubranie naszej duszy było teraz tak piękne, jak wtedy. O tak, musi być jeszcze piękniejsze teraz, by rzucać Mu dziś kwiaty w sposób duchowy”.
MOJA KAPLICZKA
Pod koniec 1919 roku Helena Hoffmann przystąpiła do spowiedzi świętej. Jej spowiednik, ks. Edward Józef Adamczyk, przekonał ją do zdobywania cnót, aby w ten sposób mogła zbudować Chrystusowi „duchową kapliczkę”. Przeżycie to stało się podstawą jej formacji religijnej. W nowicjacie, zgodnie z poleceniem przełożonych, napisała opowiadanie pt. „Moja kapliczka”, do którego natchnienie czerpała z pierwszej spowiedzi świętej. Czytamy w nim, że dręczyły ją „pokusy i strach przed złym nieprzyjacielem i przed ludźmi oraz owładnęło ją „całkowite pragnienie tabernakulum i Komunii świętej”. Później, w dniu Pierwszej Komunii świętej, ogarnęła ją myśl, że przyjdzie do niej Jezus i wtedy będzie miała tabernakulum w swojej „duchowej kapliczce”. Niedługo potem, w czasie pracy w polu, znalazła medalion z wizerunkiem młodej zakonnicy z różami na piersiach. Od wczesnego dzieciństwa Helena miewała sny, w których ukazywała się jej jakaś zakonnica, pobudzająca ją do budowania „duchowej kapliczki”. Spotkania z nią odbywały się w atmosferze głębokiej radości. Później w jednym z czasopism religijnych zobaczyła zdjęcie św. Teresy od Dzieciątka Jezus i zrozumiała, że osobą z jej wizji sennych jest właśnie ta francuska karmelitanka. Św. Teresa z Lisieux, żyjąca w latach 1873-1897, przez swoją „całopalną ofiarę miłosiernej miłości łaskawego Boga”, stanie się wkrótce dla niej przykładem w realizowaniu własnego życiowego powołania.
W latach szkolnych Helena Hoffmann pomagała siostrom Maryi Niepokalanej, zwłaszcza przy dekoracji kościoła w Zgodzie. Przebywając blisko nich odkrywała w sobie coraz silniejsze pragnienie poświęcenia swego życia Bogu w klasztorze.
Po ukończeniu szkoły powszechnej w 1923 roku Helena Hoffannn pozostawała w domu i wciąż pomagała siostrom Maryi Niepokalanej ze Zgody. Wstąpiła do Sodalicji Mariańskiej, a w niedzielę Trójcy Świętej w 1925 roku oddała się Bogu na własność, prosząc o dar powołania zakonnego. Sakrament bierzmowania przyjęła w dniu 5 maja 1927 r. z rąk biskupa katowickiego Arkadiusza Mariana Lisieckiego.
JEZUS WOŁA MNIE DO OFIARY
Od września 1927r. rozpoczęła starania o przyjęcie do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. Spotkała się jednak początkowo z brakiem akceptacji dla tej drogi życiowej ze strony rodziców. Do zgromadzenia zakonnego wstąpiła jako kandydatka 7 grudnia 1927 roku. Pracowała w instytucjach prowadzonych przez siostry: w przedszkolu w Zgodzie i szpitalu w Szopienicach, gdzie dala się poznać jako osoba radosna, cierpliwa oraz pełna oddania dzieciom i chorym.
W dniu 17 marca 1928 roku Helena Hoffmann rozpoczęła we Wrocławiu życie w postulacie, zgodnie z myślą: „Jezus woła mnie do ofiary”. W momencie wstępowania do klasztoru była zdrowa, czego dowodem są świadectwa lekarskie. Jej choroba rozwinęła się wkrótce po rozpoczęciu życia zakonnego. Był nią prawdopodobnie powiększający się stopniowo guz mózgu, przynoszący różne, bardzo uciążliwe dolegliwości natury fizycznej, a także cierpienia psychiczne i duchowe.
Po rocznym postulacie – jak napisała: „za łaską Bożą i z Bożą pomocą, również dzięki przełożonym” – została dopuszczona do obłóczyn w dniu 23 października 1929 roku. Wraz ze strojem zakonnym: czarnym habitem z białym kołnierzem i białym czepkiem, otrzymała imię Maria Dulcissima. W pierwszym roku nowicjatu w Nysie nauczyła się „ratować dusze dla Zbawiciela”. Następnie została przeniesiona do Domu Macierzystego Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej we Wrocławiu. Tu miała opiekować się dziewczętami i dyskretnie czuwać nad ich życiem religijnym i moralnym. Obawiała się tej posługi, bo jej stan był bardzo ciężki. Po konsultacjach z lekarzami wysłano ją na dalsze badania do Berlina. Stamtąd powróciła do Nysy, gdzie – po kolejnych dniach utraty przytomności – złożyła warunkowy ślub ubóstwa, czystości, posłuszeństwa i wiecznej miłości. Ten ostatni ślub dołączyła sama od siebie, ponieważ życie zakonne rozumiała jako czynny udział w doskonałej miłości. Pomimo ciężkiej, wydawało się nieuleczalnej choroby, została dopuszczona do profesji. W nowicjacie otrzymała pięć razy sakrament chorych. Nie mogła wykonywać ciężkiej pracy, nie była też w stanie podjąć samodzielnej funkcji. „Jednak pod małą i kruchą powłoką ciała – jak napisał jej biograf, o. dr Joseph Schweter CSSR – ukrywał się cenny, szlachetny kamień, którego wartość przewyższała o wiele nawet największe zewnętrzne braki”.
Po profesji S. M. Dulcissima Hoffmann – ze względu na zły stan zdrowia – pozostała nadal w Nysie. W maju 1932 roku odnowiła tam swoje doskonałe oddanie się Jezusowi przez Maryję. Równocześnie borykała się z cierpieniem – atakami drgawek i stanami utraty przytomności. Była gotowa cierpieć jeszcze więcej, zwłaszcza, gdy proszono ją o modlitwę w ważnych intencjach lub gdy sama dostrzegała potrzebę uproszenia szczególnych łask. Tak było zwłaszcza z modlitwą w intencji zatwierdzenia Konstytucji Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej.
Kolejne miesiące jej życia były wypełnione nowymi cierpieniami: utratą wzroku, zanikiem pamięci i mowy, trudnościami z chodzeniem i zwiększonymi bólami głowy. Wsparciem była dla niej S. M. Lazaria Stefanik, która wiernie opiekowała się nią aż do śmierci i rozumiała jej cierpienia duchowe.
Dnia 25 października 1932 roku do Nysy przybyła matka chorej zakonnicy i poprosiła o pozwolenie zabrania córki na jakiś czas do domu. Mimo, że taka zgoda nie została udzielona, obie kobiety wyjechały do Zgody. Czyn ten, który mógł być interpretowany jako niezgodny ze ślubem posłuszeństwa, należy jednak ocenić w kontekście fizycznych i duchowych cierpień chorej, a przede wszystkim jej obawy przed badaniami lekarskimi i umieszczeniem w zakładzie psychiatrycznym. Moralnej winy przy tym czynie nie miała. Wyznała później, że była to „(...) bardzo ciężka droga, najcięższa w czasie [jej] Drogi Krzyżowej”. Porównała ją do 10 stacji, gdzie „Jezus został z szat obnażony, a ona dała Mu swoje ubranie, aby zatrzymać swoje życie dla Zgromadzenia, ponieważw zakładzie [dla psychicznie chorych] jej życie byłoby bez wartości”.
Trwający niespełna trzy miesiące pobyt S. M. Dulcissimy Hoffmann w klasztorze sióstr Maryi Niepokalanej w Zgodzie – w domu rodzinnym przebywała zaledwie trzy dni, od 27 do 29 października 1932 roku – przyczynił się do głębszego zrozumienia przez nią tajemnicy powołania. „Nie chciała nigdy świadomie obrazić Jezusa” – napisał o. Schweter CSSR.
S. M. Dulcissima Hoffmann czuła się przynaglona, aby prosić osobiście Przełożoną Generalną, Matkę Klotyldę, o przebaczenie. Za żadną cenę nie chciała opuścić Zgromadzenia i pozostać u matki, „ponieważ – jak napisała – ma śluby”. Była przekonana, że uczyniła to „wszystko dla Jezusa, Maryi i Zgromadzenia”. Ostatecznie od Przełożonej Generalnej M. Klotyldy Mende uzyskała pozwolenie na urlop. W dniach 19-24 grudnia 1932 roku, w domu zakonnym w Zgodzie, odbyła rekolekcje, prowadzone przez ks. wikarego Ignacego Rembowskiego. Dnia 18 stycznia 1933 roku wyruszyła razem ze swoją opiekunką, S. M. Lazarią Stefanik, do domu zakonnego w Brzeziu nad Odrą. Placówka ta stała się dla heroicznej zakonnicy okazją do głębokich aktów pokory i miejscem „dokonania Ofiary”.
W Wielkim Poście 1933 roku S.M. Dulcissima Hoffmann przyjęła – z poddaniem się woli Bożej – paraliż lewej ręki i częściowy paraliż języka. W liście z 5 kwietnia 1933 roku, adresowanym do Przełożonej Generalnej M. Klotyldy Mende, pisała: „Zbawiciel jest dobry. Otrzymałam nowy podarunek. Mam ciężki język i ciężką rękę. Ale to nie szkodzi. Pracować nie mogę tak dużo jak inne [ siostry ]., jednak chwalić, uwielbiać, prosić i dziękować za Zgromadzenie i cały świat mogę. (...) Co ja cierpię, jest tylko cieniem tego, co Jezus zniósł i wycierpiał”. Swoją chorobę „Oblubienica Krzyża” ofiarowała w intencji wzrostu świętości duchowieństwa i wiernych. Tęskniła też „za niebem i Jezusem”, znosiła cierpienia i pomagała siostrom w klasztorze. Traktowała swoje życie bardzo odpowiedzialnie, czego wyrazem była jej modlitwa: „O Jezu, pozwól mi iść moją drogą krzyżową w taki sposób, żeby w sercu wzrastała codziennie miłość do Ciebie Maryi i do bliźniego”. I powtarzała innym: „Świat jest dla nas tylko mostem, po którym idziemy, nie wolno nam budować na nim domu”. Obawiała się o przyszłość ludzkości. Przepowiadała cierpienia wielu niewinnych ludzi, wtrącanych do więzień i torturowanych z powodu wiary w Boga. W modlitwie błagała: „Widzisz, Jezu, ten wielki, zły świat potrzebuje tak wiele pomocy, nie opuszczaj nas”.
WIECZYSTA PROFESJA
W Wielki Czwartek, dnia 18 kwietnia 1935 roku, S. M. Dulcissima Hoffmann złożyła wieczystą profesję w kaplicy domu zakonnego w Brzeziu nad Odrą. Przygotowała się do niej przez dziesięciodniowe rekolekcje, połączone z wielkimi cierpieniami fizycznymi. Odczuwała swe szczególne posłannictwo jako ofiary pokutnej. W duchowych wizjach przeżywała mistyczną Drogę Krzyżową. Od święta Podwyższenia Krzyża Świętego nie opuszczała ją też myśl o śmierci. Dnia 18 sierpnia 1935 roku po raz ostatni wyszła z klasztoru, aby uczestniczyć w pogrzebie. Chora zakonnica włożyła wtedy do trumny dziecka swój „List do Jezusa i Maryi”. W tym przejmującym tekście odnajdujemy gorącą miłość do Chrystusa i jej pragnienie ratowania grzeszników oraz konkretne intencje, z jakimi zwracała się do Boga: za Ojca Świętego Piusa XI, Siostry Maryi Niepokalanej, duchowieństwo, kierownika miejscowej szkoły i Katarzynę Urban – jej duchową przyjaciółkę.
Dnia 6 marca 1936 roku S. M. Dulcissima Hoffmann straciła przytomność i została dotknięta paraliżem nerwu przełykowego. Przyjęła sakrament chorych i powtarzała słowa: „Jezu, daj mi dusze, dusze, które są drogie, kosztują wiele. Wszystko za kapłanów, za Zgromadzenie, za przełożonych. (...) O nikim nie powinno się źle mówić, powinno się być dobrym”. W ostatnich tygodniach życia często wzywała do siebie osoby świeckie. Siostry zaś notowały jej ostatnie słowa: „O Jezu, Ty we mnie, a ja w Tobie. Ty wszystkim, a ja niczym. Chciałabym, Jezu, być nową ofiarą krwawą i muszę nią być. Właściwie wszyscy jesteśmy duszami ofiarnymi. Dlatego musimy iść za Tobą na Golgotę. Nieznana żyłam na ziemi, ponieważ taka była wola Boża. (...) Jezus jest zawsze przy mnie. (...) Idę do Domu”.
Służebnica Boża S. M. Dulcissima Hoffmann zmarła 18 maja 1936 roku o świcie. Wraz z biciem dzwonów na modlitwę „Anioł Pański” jej oddech stawał się coraz słabszy, aż ustał o godzinie 5.30. Odeszła osoba pogodna, usłużna i uprzejma, wewnętrznie skupiona i wierna swojemu Zgromadzeniu, dokładna i sumienna w małych rzeczach. Siostry Maryi Niepokalanej oraz mieszkańcy Brzezia nad Odrą i okolic tłumnie gromadzili się przy trumnie „Oblubienicy Krzyża”. Całowali jej dłonie, dotykali różańcami i medalikami jej ciała, odcinali kawałki habitu. Zmarła siostra została pochowana 22 maja 1936 roku na „starym cmentarzu” w Brzeziu nad Odrą. Przełożona domu zakonnego, S. M. Lazaria Stefanik, zauważyła, że siostry oddały z powrotem ziemi „kamień szlachetny Zgromadzenia”. Dawny i nowy grób (przed wejściem do kościoła w Brzeziu nad Odrą) S. M. Dulcissimy Hoffmann był zawsze zadbany i po dziś dzień jest otaczany szczególną czcią wiernych. Jednym z przejawów pamięci o siostrze, zmarłej w opinii świętości, są tablice pamiątkowe w miejscu jej urodzenia i śmierci - na murze budynku mieszkalnego w tzw. Kolonii Drzymały w Zgodzie i na murze budynku klasztornego w Brzeziu nad Odrą.
Po śmierci „Oblubienicy Krzyża” otwarto jej pożegnalny list do rodziny, w którym znalazły się słowa pocieszenia i prośby: „(...) Uproście mi nową, czystą szatę duszy. Dla was uproszę odczuwalną radość. (...) Nie bójcie się śmierci, ponieważ czeka Was życie wieczne (...)”.
CHARYZMAT SŁUŻEBNICY BOŻEJ
Droga życiowa S. M. Dulcissimy Hoffmann prowadziła przez trudne dzieciństwo, które przypadło na okres I wojny światowej, wczesną śmierć ojca ( miał 32 dwa lata ), wejście w duchowość sióstr zakonnych, oddanych „w służbie Niepokalanej” oraz zatroskanych o dziewczęta moralnie zagrożone, ubogie, opuszczone i chore.
W życiu Służebnicy Bożej, w którym nic nie wskazuje na żaden ślad kryzysu wiary czy moralności, można wyróżnić dwa okresy stopniowego kształtowania się jej postaw duchowych i coraz większego oddania się Bogu jako „Oblubienica Krzyża”. Obydwa etapy przyczyniły się do dopełnienia, pogłębienia i udoskonalenia jej życia.
W domu rodzinnym w Zgodzie został założony fundament pod jej osobowość kobiety i chrześcijanki; tu także tkwiły korzenie jej nieprzeciętnej osobowości zakonnej. Już bowiem w dzieciństwie wyróżniała ją śląska pracowitość i oszczędność oraz głęboka pobożność maryjna
i eucharystyczna w duchu św. Teresy od Dzieciątka Jezus, karmelitanki z Lisieux, która ją – jak wyznała - „pouczała i upominała”. Wśród zachowanej z tego okresu dokumentacji znalazła się opinia miejscowego proboszcza, ks. Edwarda Adamczyka, w której ta „obyczajowo czysta, dobra dziewczyna”, otwarta na Boga, nadawała się do życia we wspólnocie sióstr Maryi Niepokalanej. Służebnicę Bożą, stojącą wówczas na progu nowego etapu swego życia, cechowała prostota, szczerość, determinacja w zerwaniu ze światem, całkowite oddanie się Jezusowi i Maryi oraz gotowość służenia Im w życiu konsekrowanym. Zakonna rodzina sióstr Maryi Niepokalanej kształtowała duchowość S. M. Dulcissimy Hoffmann już od 17 roku życia. Czyniła to według słów jej założyciela, ks. Jana Schneidera – „apostoła miłosierdzia”, który prosił: „Pomóżcie ratować dusze, które stanęły nad przepaścią zepsucia moralnego, ulitujcie się nad ich bezgraniczną nędzą”. One zaś starały się urzeczywistniać ten apel w doskonałej miłości Boga, wyrażającej się w miłości bliźniego, zgodnie z nauka św. Jana Apostoła: ”Jeśliby ktoś mówił:
S. M. Dulcissima Hoffman, zdecydowana na wyłączną i radosną służbę Bogu, podczas nowicjatu wchłaniała całą duszą i sercem wyżej wymienione wskazówki Założyciela, formując w ten sposób swoje życie wewnętrzne. Prosiła Zbawiciela o łaskę poświęcenia i pełnienia woli Bożej, co uznała za dar trudny do uzyskania. W pierwszym roku nowicjatu w domu zakonnym w Nysie oddała się na ofiarę całopalną miłości miłosiernej Boga. Przeniesiona do domu macierzystego we Wrocławiu wypełniała wolę Bożą w chorobie i cierpieniu. Na tej specyficznej drodze życia zakonnego rolę przewodnika pełnili jej spowiednicy: ks. Edward Adamczyk, ks. Ignacy Rembowski, o. Józef Schweter i ks. Feliks Borzucki. Właśnie przez tych spowiedników Bóg stopniowo przygotowywał Służebnicę Bożą do roli „Oblubienicy Krzyża”. Stała uległość wobec nich sprawiła, że jako profeska w Nysie i Brzeziu nad Odrą – przez swą pełną heroizmu ofiarę miłości i gotowości do cierpienia - mogła roztropnie i z wielkim pożytkiem duchowym realizować charyzmat swojego Zgromadzenia. Bezgranicznie zawierzyła Bogu.
Służebnica Boża S. M. Dulcissima Hoffman, przez uległe poddanie się zamierzeniom Bożym i stałe, gorliwe współdziałanie z nimi, osiągnęła wyjątkowe przymioty ducha, które jednały jej szacunek i miłość za życia i przekonanie o jej świętości po śmierci. Ks. Borzucki z Brzezia nad Odrą - bardzo wstrzemięźliwy w wypowiadaniu swych pochwał o ludziach - stwierdził wyraźnie, że „umarła święta”. Osoby, które znały ją bliżej i żyły w zasięgu jej oddziaływania, były przekonane o wyniesieniu jej w przyszłości przez Boga do chwały ołtarzy.
Wiem, Siostro Dulcissimo, że kiedyś ogłoszą w Rzymie,
że jesteś Świętą.
Pojadę do Brzezia nad Odrą.
Zobaczę nowy ołtarz
i zapatrzę się w Twój portret. Obyczajowo czysta i dobra dziewczyno.
Ale Ty masz oczy! Oblubienico Krzyża.
Ty jesteś Ktoś!
Artykuł zamieszczony w świątecznym wydaniu pisma Parafii Rzymsko-Katolickiej św. Apostołów Mateusza
i Macieja w Brzeziu nad Odrą - "Brzeski Parafianin", Rok XIV Nr 1 (67), 16 kwietnia 2006 r., str. 3-5