. |
Jak w lochu
- Nie martwcie się. Siostra Dulcissima do was idzie. Ona was uzdrowi - powiedziała matka, wychylając się przez okno. Na podwórze wchodziła o kulach, wsparta na ramieniu współsiostry, młoda zakonnica. Uśmiechała się, ale widać było, że każdy krok sprawia jej cierpienie. W izbie leżeli dwaj bracia, Kazik i Janek. Przeziębili się, biegając bez sweterków po dworze. Szkarlatyna. Gdy minęła gorączka, okazało się, że Janek nie widzi i nie słyszy. Lekarze byli bezradni. - Naokoło mnie była zupełna cisza i mrok absolutny, jak w głębokim, podziemnym lochu - wspomina dzisiaj pan Jan Darowski, zamieszkały w Londynie poeta i krytyk literacki. Poczuł dłoń na swojej głowie i policzku. Dotykiem rozpoznał habit siostry Dulcissimy. Modliła się. Przychodziła jeszcze wiele razy. Kiedyś powiedziała matce, że ofiaruje swoje oczy za jego zdrowie. Kiedy Janek odzyskał wzrok i słuch, ona nic już nie widziała. Lekarz badający chłopca powiedział, że stał się cud.
Siostra Dulcissima już za życia uchodziła za świętą. Swoje ostatnie lata spędziła w klasztorze w Brzeziu, wiosce nad Odrą koło Raciborza. Ludzie przychodzili do niej ze swoimi sprawami, a ona zanosiła je Bogu, ofiarując w tych intencjach swoje cierpienia. A miała ich wiele, bardzo wiele, aż ponad ludzką wytrzymałość. - Ale nigdy się nie skarżyła, zawsze była uśmiechnięta - mówią ci, którzy ją pamiętają. Rzeczywiście, uśmiecha się niemal z każdego zdjęcia, co musiało nie być łatwe, bo do bólu związanego z postępującą chorobą dołączyły się później ukryte stygmaty - bolesne znaki męki Pana Jezusa na rękach, stopach i w boku.
- Chorowałam, a ona modliła się za mnie - pani Wiktoria Cieślik z Brzezia ściska w ręku różaniec. - Kiedy nie mogła już wstać, wezwała mnie do siebie i dała mi ten różaniec. Obiecała, że będzie mi pomagać całe życie. I tak się stało - mówi wyraźnie wzruszona.
Od śmierci Dulcissimy minęły 62 lata. Mimo tego z jej grobu nigdy nie znikają świeże kwiaty. Wciąż palą się znicze. - Ona jest naszą patronką - mówią mieszkańcy Brzezia. - Jak ktoś przyjeżdża w odwiedziny do domu, choćby z końca świata, pierwsze kroki obowiązkowo kieruje na cmentarz. Tak samo przed wyjazdem. O siostrze Dulcissimie wie każde dziecko. - Kiedy jest klasówka albo jakaś inna trudna sprawa w szkole czy w domu, to zaraz na grób - opowiada Maciek, uczeń podstawówki w Brzeziu. - Tu zawsze rano, przed szkołą, jest pełno dzieci i młodzieży.
Dulcissima to imię zakonne. Naprawdę nazywała się Helena Hoffmann. Urodziła się w 1910 r. w Zgodzie koło Katowic. Od wczesnego dzieciństwa Helena miewała sny, w których widziała jakąś młodą zakonnicę. Nie wiedziała, kto to jest, ale spotkania z nią dawały jej wiele radości. Kiedy miała 11 lat, wykopała na polu medalion przedstawiający znaną jej z widzeń kobietę w habicie. Później dowiedziała się, że to Teresa od Dzieciątka Jezus, która właśnie w tym czasie została ogłoszona świętą. Teresa miała pozostać przewodniczką Dulcissimy aż do jej śmierci. Uczyła ją, jak mimo wzrastania w latach, nie starzeć się przed Bogiem.
Nie znaczy to, że Helena była bladą zjawą z wiecznie uniesionymi ku niebu oczyma. - To było zwykłe dziecko. Też była wesoła, biegała, skakała tu przez płoty - mówi bratowa siostry Dulcissimy, Jadwiga Hoffmann, która mieszka dziś w jej rodzinnym domu. W pokoju nad łóżkiem wisi oprawiona w ramki fotografia krewniaczki. - To jest piękne mieć w rodzinie świętego - uśmiecha się pani Jadwiga.
Miała charakter. Kiedyś ksiądz głoszący rekolekcje w parafialnym kościele tłukł pięścią w ambonę. Dziewczynka była oburzona takim zachowaniem, więc kiedy nikt nie widział, podłożyła pod obrus pinezki. Jak było do przewidzenia, ksiądz nadział się na ukryte bolce i od razu stracił ochotę do dalszego nadwerężania ambony. Dochodzenie wykryło sprawcę. - Tak, ja to zrobiłam - powiedziała śmiało dziewczynka. - To bardzo brzydko tak zachowywać się tam, gdzie Pan Jezus mieszka. Ksiądz proboszcz i inni księża tak nie robią.
Kiedy została zakonnicą, zaczęła chorować, mimo że wcześniejsze świadectwa lekarskie potwierdzały, że jest w pełni zdrowa. Zdarzało się, że była przez wiele dni nieprzytomna. Kiedy mogła chodzić, odwiedzała chorych, zwłaszcza dzieci, które szczególnie lubiła. - A jak już nie mogła wstać, to wołała nas z ogrodu - wspomina jedna z parafianek. - Dawała nam słodycze i zawsze coś wesołego powiedziała.
Dulcissima zmarła w 1936 roku, w wieku 26 lat. Aż do ostatniego tchnienia wszystkie cierpienia ofiarowała w różnych intencjach. Prosiła o błogosławieństwo dla Brzezia i jego mieszkańców. Zapowiedziała nadejście wojny. - Nie uciekajcie stąd. W Brzeziu nic się wam nie stanie, tylko głód ucierpicie - mówiła. Rzeczywiście, wieś ominęły zniszczenia, mimo ciężkich walk w okolicy. Wyruszającym na wojnę mężczyznom żony i matki zaszywały w mundury ziemię z grobu Dulcissimy. Wrócili. Nawet żołnierze niemieccy brali stąd ziemię, kiedy się wycofywali. Po nich przyszli Rosjanie, gwałcąc i kradnąc. - Mnie rodzice schowali do szafy, bo już nie zdążyli znaleźć lepszego miejsca, tylko przed nią wysypali trochę ziemi z grobu Dulcissimy - opowiada mieszkanka Brzezia. - A Ruscy przetrząsnęli cały dom, zajrzeli wszędzie, tylko nie do tej szafy.
Potem przyszedł głód, a w klasztorze były młode nowicjuszki. Kiedyś siostra Lazaria, przełożona i przyjaciółka Dulcissimy, zawołała bliska rozpaczy: - Dulcissimo, przecież obiecałaś, że będziesz się o nas troszczyć! Za chwilę rozległ się dzwonek. Sąsiadka Gertruda Twardowska, która jako dziecko była częstym gościem w klasztorze, pobiegła do drzwi. - Na ganku stał obcy mężczyzna z dwoma wielkimi bochnami chleba. Powiedział: "miałem to tu oddać". Odebrałam te chleby i pobiegłam po siostrę. Kiedy wróciłyśmy, nikogo już nie było.
Opiekę siostry Dulcissimy odczuwa wiele osób. Wciąż zgłaszają się ludzie, którzy za jej pośrednictwem doznali nadzwyczajnych łask. - My tu tylko ziemię dosypujemy do tego grobu - śmieje się siostra Paulina, przełożona brzeskiego klasztoru. - O resztę troszczą się parafianie. Dzieci to nawet w piórnikach trzymają tę ziemię albo listki z kwiatów rosnących na mogile - dodaje.
Przed miesiącem, w czwartek 18 lutego, otwarty został diecezjalny proces kanonizacyjny siostry Dulcissimy, który - jak mamy nadzieję - szybko skończy się ogłoszeniem jej przez Kościół świętą.
- A co ona właściwie takiego zrobiła? - zapytał mnie znajomy. Zastanowiłem się. Rzeczywiście - właściwie to nic. Pozwoliła tylko wszystko zrobić Panu Bogu. Tylko tyle. Aż tyle. Tak zostaje się świętym.
Artykuł zamieszczony w
Małym Gościu Niedzielnym, w kwietniu 1999 roku