. |
Rozrabiała jak wszystkie dzieci, skakała przez płoty. Księdzu, który uderzał pięścią w ambonę, podłożyła pinezki. Miała odwagę wszystko poświęcić Bogu. Dzisiaj w Katowicach rozpoczyna się jej proces kanonizacyjny.
Gdy umierała 18 maja 1936 roku w Brzeziu koło Raciborza, była młodziutką, 26-letnią dziewczyną. Wokół ciała siostry Dulcissimy Hoffmann zgromadzili się mieszkańcy Brzezia. Odcinali na relikwie kawałki jej habitu. Podzielili na małe części jej laskę.
Zjawiła się komisja z dwoma księżmi. Popatrzyli, porozmawiali z siostrami. - Umarła niezwykła osoba. Zmieńcie wystrój pokoju na jasny - powiedzieli. Po co żałoba, skoro Zmarła poszła prosto do nieba? Do tego wątpliwości być nie mogło - wszyscy byli o tym przekonani.
Minęły 63 lata. Proces kanonizacyjny siostry Marii Dulcissimy, czyli Heleny Joanny Hoffmann, zostanie dzisiaj uroczyście otwarty w krypcie katowickiej katedry Chrystusa Króla. Zaprzysiężony zostanie trybunał, który będzie prowadził proces. Pozwolenie na rozpoczęcie jego diecezjalnego etapu nadeszło z Watykanu w zeszłym roku. Od tej chwili zakonnicy przysługuje tytuł Sługi Bożej. To pierwszy w historii proces kanonizacyjny rodowitej Ślązaczki - Dulcissima pochodzi spod Świętochłowic. Jedyna dotychczas związana ze Śląskiem święta, księżna Jadwiga, urodziła się i wychowała w Niemczech.
Świętochłowice Zgoda, familoki naprzeciw huty Florian. Framugi okien pomalowane na zielono, czerwono, niebiesko i cytrynowo. W 1910 r. urodziła się tu Helena.
- Mieszkamy tu od 1975 roku, a nie wiedzieliśmy, że przed nami święta mieszkała. Dopiero dwa lata temu się o tym zrobiło głośno - mówi Zofia Gałek. Jej mieszkanko to kuchnia i dwa pokoje. W większym, między porozrzucanymi klockami, baraszkuje dwoje wnucząt, Marcelina i Daniel.
- Dulcissima podobno najczęściej tu przebywała - pani Zofia pokazuje pokoik na prawo od kuchni.
Na parterze familoka mieszka bratowa siostry Dulcissimy, 64-letnia Jadwiga Hofman. Na ścianie oprawiona w ramki duża fotografia uśmiechniętej Dulcissimy.
- Jom doł zaszklić Reinhold, drugi brat, od razu po jej śmierci. On jom tak kochoł, że podobno na jej pogrzebie dwa razy zemdloł - mówi. Koło fotografii lampka - Świeciłach jom ostatnio, bo była rocznica jej urodzin - mówi.
- Z opowiadań teściowej wiym, że Dulcissima za dziecka dużo lotała po wsi z innymi dzieciami i skokała bez płoty - wspomina pani Jadwiga. W którymś z zachowanych listów Dulcissima napisała o swoim dzieciństwie: "Nie było dnia, żebyśmy czegoś nie zbroili".
Mała Hela pomagała w sprzątaniu kościoła w Zgodzie. Pewnego razu rekolekcje wygłaszał ksiądz, który w zapale kaznodziejskim uderzał pięścią w ambonę. Następnego dnia podczas kazania też wzniósł pięść, energicznie opuścił ją na blat i... nadział się na ukryte pod obrusem pinezki. Śledztwo wykazało, że podłożyła je Helena. Podobno próbowała tłumaczyć się: - Nie wolno się tak zachowywać w domu, gdzie Pan Jezus mieszka! Nasz ksiądz proboszcz tak nie robi. Ojciec Heleny był hutnikiem. Umarł, gdy miała dziewięć lat. Mama Albina wyszła za jego brata, Franciszka.
W 1927 roku Helena oświadczyła mamie i ojczymowi, że chce wstąpić do zakonu. Nie pozwolili. Rozpoczęła więc pracę w przedszkolu w swojej wsi, a potem w szpitalu w Szopienicach. W końcu rodzice poszli na ustępstwa. W grudniu 1927 r. Helena wstąpiła do sióstr Maryi Niepokalanej. Miała siedemnaście lat.
Brzezie przed wojną leżało w Polsce, tuż nad granicą z Niemcami. Siostra Dulcissima władała niemieckim i polskim.
Kaplica klasztoru w Brzeziu jest maleńka. Siostry klęczą przy dziesięciu wąskich ławeczkach. Przed ołtarzem leży figurka Dzieciątka - Tę figurę Dulcissima miała w swojej celi - pokazują siostry - Jak już była bardzo chora, to nie dochodziła do kaplicy, siostry sprowadzały ją na półpiętro, pod tę rzeźbę - wskazuje siostra przełożona. Nie wchodzę po schodach, bo w klasztorze obowiązuje klauzura. Zadzieram głowę. Na półpiętrze stoi figura św. Józefa z Dzieciątkiem.
Brzezie, zwykły dzień przed południem. Jednakowe groby sióstr ze Zgromadzenia Maryi Niepokalanej na parafialnym cmentarzu. Jasnobrązowe, drewniane krzyże, białe tabliczki z nazwiskami. Nie mam jednak problemu ze znalezieniem grobu Dulcissimy. Z daleka widać piętrzący się na nim stos wieńców i świeżych kwiatów, płonące znicze. Odsuwam kwiaty. Fotografia dziewczyny w habicie, podpis: Dulcissima Hoffmann. I motto: "Jeśli się nie staniecie jako dziatki, nie wnijdziecie do królestwa niebieskiego".
Ulicą obok cmentarza idzie starszy pan. - Jak wyglądała? Tako chudziutko, jak tamta - pan Karol pokazuje atrakcyjną dziewczynę przechodzącą obok.
Skąd tyle zapalonych zniczy? - Jak mom jaki problem, to dycki idam rzykać [modlić się - przyp. red.] na grób do Dulcyzmy. Choćby o dziesiątej wieczór, jo sie nie bojam - wyjaśnia mi 47-latka z siatkami - Ona uzdrowiła od moi siostry męża. Moja mama mo 85 lot, ona tu zawsze przychodziła ze zniczym. Jo robiam to samo - mówi.
- Do katedry na początek procesu kanonizacyjnego jedzie ze wsi dziesięć autobusów! Ludzie pojadą też autami i pociągiem - dodaje.
Siostra Paulina, przełożona klasztoru w Brzeziu, pokazuje mi album ze zdjęciami Dulcissimy. Z fotografii uśmiecha się młodziutka dziewczyna. Przerzucam kilka kartek. Twarz kobiety w habicie stopniowo zmienia się: jest szeroka, napuchnięta. Ręka wsparta na lasce - Cztery miesiące po wstąpieniu do klasztoru objawiły się pierwsze symptomy choroby - wyjaśnia siostra Paulina - O, tu już jest niewidoma - pokazuje zdjęcie zakonnicy w czarnych okularach. Za nią jej opiekunka - siostra Lazaria. Siostra przełożona przerzuca następną kartkę. Widzę fotografię Dulcissimy leżącej w otwartej trumnie. Twarz Zmarłej jest znów szczupła, delikatna i pogodna.
Co to za choroba? - Wydaje się, że rak mózgu. Ale pewności nie ma - mówi przełożona.
- Objawami raka mózgu mogą być: potworny ból głowy, nieustanne wymioty, zaburzenia oddychania, akcji serca, utrata przytomności, stan śpiączki i wiele innych. Ale jej objawy były dziwniejsze. Pewnego dnia modliła się np. za świętość kapłanów - i nagle pojawiły się u niej pełne objawy zapalenia ucha środkowego. Mistycy chrześcijańscy często ponoszą fizyczną ofiarę za sprawę, o którą się modlą - mówi dr Jolanta Markowska z mysłowickiego hospicjum Cordis, która interesowała się postacią siostry Dulcissimy.
Zakonnicę dobrze znała Beata Wycisk. Zajmuje pokój i kuchnię w domku oddalonym o kilometr od kościoła i klasz-toru. Mimo swoich 80 lat pani Beata jest wesoła i żywotna. Zastałem ją przy obieraniu ziemniaków.
Matka pani Beaty szybko umarła, siostry wyszły za mąż, a ojca i sześciu braci Niemcy wzięli do wojska na front.
- Rzykałach do Dulcyzmy o pomoc i ślubowałach, że sie nie wydom, aż wszyscy wrócą z wojny. Wszyscy siedmiu wrócili - wspomina - Dulcyzma, póki mogła chodzić, dużo odwiedzała ludzi. Szła pod berłami [o kulach - przyp. red.], pomogała jej opiekunka, siostra Lazaria - opowiada, szorując brudne ręce. - Czynsto była np. u matki od Lucy Bugdoł - dodaje. Pani Łucja Bugdoł to sympatyczna, siwa pani. Siedzimy w pokoju z jej mężem i wnuczką, studentką wychowania muzycznego w Cieszynie. Pani Łucja odkłada na bok gobelin z rumakiem, który właśnie wyszywała.
- Mój brat, Jan Darowski, w dzieciństwie dostał szkarlatyny, wdały się powikłania i zapalenie opon mózgowych. Stracił wzrok. A siostra Dulcissima się za niego modliła - mówi pani Łucja.
Jan Darowski w wieku 17 lat został wcielony do Wehrmachtu. - Na szczęście szybko dostał się do alianckiej niewoli i przeszedł do armii Andersa. Dzisiaj mieszka w Londynie. Jest krytykiem literackim i poetą. Tłumaczył na polski Lawrence'a, a na angielski m. in. poezję Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza, Zbigniewa Herberta.
Dzwonię do jego londyńskiego mieszkania. - Nie widziałem i nie słyszałem wtedy przez sześć miesięcy - opowiada Darowski. - A Dulcissima przychodziła się mną opiekować. Pamiętam nakrochmalony kołnierz jej habitu i dotyk ręki na moim policzku. Powiedziała matce, że chce mi oddać własne oczy. Jestem dziś agnostykiem, nie chodzę do kościoła - zastrzega. - Odzyskałem wzrok w jednym oku i słuch w jednym uchu, a ona w tym samym czasie oślepła zupełnie. Stało się. W jaki sposób - nie wiem. Lekarz uważał, że to cud.
- Traktowała chorobę jako dar, dzięki któremu może wypraszać innym łaski. Ona była takim pełnym zaufania, duchowym dzieciątkiem - mówią siostry z brzeskiego klasztoru.
Siostra Dulcissima godzinami się modliła. Zachowały się niektóre jej listy i notatki. "Dnia 21 marca 1931 prosiłam Zbawiciela, by wypełnił swoją wolę i swe zamiary względem mnie, nawet jeśli miałaby to być choroba i cierpienie". Jej duchową przewodniczką była święta Teresa od Dzieciątka Jezus. Dulcissima widziała tę świętą w mistycznych wizjach.
Miała dar jasnowidzenia. Radziła mieszkańcom Brzezia, żeby podczas nadchodzącej wojny nie uciekali, bo największe okropności ominą wieś. Nie oszczędzi jej tylko głód. Obiecała, że będzie się za mieszkańców Brzezia modlić.
Ludzie opowiadają o dziesiątkach uzdrowień i innych cudownych wydarzeń. Większość z nich miała się dokonać po śmierci Dulcissimy, po modlitwie za jej wstawiennictwem.
Wszyscy opowiadają o pewnym zdarzeniu z czasów wojny. Zabrakło wtedy jedzenia nie tylko dla sióstr, ale też dla dziewczyn z przyklasztornej szkoły gospodarczej.
Ówczesna przełożona była tak zrozpaczona, że zawołała na głos w kaplicy: Dulcissimo, obiecałaś pomagać, a ja nie mam teraz co dać jeść dziewczynom!
Kilka minut później ktoś pociągnął za dzwonek przy drzwiach. Elegancki mężczyzna wręczył odźwiernej dwa wielkie bochny chleba. - Powiedział, że miał je tu oddać siostrom. Kiedy przybiegła przełożona, żeby mu podziękować, nikogo nie było - opowiada siostra Paulina.
Siostra Paulina rozmawiała z parafianami o Dulcissimie. Teraz będą oni zeznawać przed komisjami kościelnymi. Każdy domniemany cud będzie badany. Komisje podchodzą zawsze z rezerwą do zdarzeń, nawet powszechnie uważanych za cudowne.
- Ludzie uważają za cudowną ziemię z jej grobu. Gdy wkraczali Rosjanie, chowali dziewczyny np. do szaf i obsypywali kryjówkę dookoła tą ziemią - siostra przełożona przy tych słowach lekko spąsowiała. - Rosjanie wywracali dom do góry nogami, strzelali, ale podobno nie zdarzyło się, żeby do takiej kryjówki doszli - relacjonuje opowiadania parafian.
Bratanek męża Beaty Wycisk, Alojzy, pamięta historię, którą opowiadała jego mama. Jako żona grabarza porządkowała cmentarz. Dziwił ją jednak jakiś miły, intensywny zapach.
- To była wiosna, tylko bratki były na grobach. To nie one jednak wydzielały ten zapach. W końcu zwróciła uwagę na dwie dzikie róże bez kwiatków, jedna na grobie Dulcizmy, a druga na sąsiednim. Róża na sąsiednim grobie nie miała zapachu. Pachniały tylko listki róży z grobu Dulcizmy - mówi.
Listki były później tak długo obrywane przez parafian, aż róża uschła. - Roz leżałach w łóżku, bo pękła mi żyła w nodze. Nie mogłach się doprosić męża, żeby mi przyniósł listek z grobu
- opowiada Beata Wycisk. W końcu liść przyniosła znajoma i położyła go na kredensie.
- Jo wtedy poczuła zapach, wyskoczyłach z łóżka i leca ku tymu listku. Koleżanka: To ty chodzisz?! Wtedy żech to dopiyro zauważyła. Potem tak samo sie zdziwił mój chłop, jak wrócił z pracy - mówi spokojnie pani Beata, jakby opowiadała o najzwyklejszej rzeczy na świecie.
Mąż pani Beaty zmarł 20 lat temu. - Jo miała zawsze do Dulcyzmy okropne zaufanie. Tak jom traktuja, jak moja mama - dodaje w ten sam sposób, spokojnym, naturalnym głosem, bez cienia egzaltacji.
- A teroz zaś rzykom, żeby Dulcyzma mi wyprosiła zdrowie. Bo chca jechać na to otwarci procesu do katedry! - zwierza się pani Beata.
Artykuł zamieszczony w Gazecie Wyborczej w Katowicach, 18 lutego 1999