. |
Nie jestem święty - mówi ten czy ów, a najczęściej jeden i drugi. Każdy z nich
chce w ten elegancki sposób powiedzieć, że nie jest idiotą. Bo świętość kojarzy się
z czymś absolutnie nieosiągalnym i przez to abstrakcyjnym. Prawdziwi święci, owszem,
gdzieś ponoć byli, ale dawno, daleko i nieprawda. Może jednak wkrótce Kościół wyniesie
na ołtarze całkiem dla nas konkretną, młodą zakonnicę z imieniem, nazwiskiem i metryką
urodzenia, z całkiem bliskiego Brzezia. Tak, tego Brzezia koło Raciborza.
Artykuł zamieszczony w piśmie parafii pw. św. Jacka w Radoszowach, Spektrum
Lutowe słońce świeci z ukosa, rzucając długie cienie drzew na ceglany mur kościoła.
Wysoka i masywna wieża odbija się ostrym konturem na tle rozpogodzonego właśnie nieba.
Samochód wykonuje ostry skręt, zatrzymując się w śnieżno-błotnej bryi naprzeciw cmentarza.
- To tu - odgaduję od razu, patrząc na ledwo widoczny spoza kwiatów grób. W szeregu
podobnych nagrobków, ten odróżnia się z daleka. Kwiaty, wieńce, zapalone znicze i lampiony
- zupełnie jak w Zaduszki. Podchodzę bliżej. Na krzyżu emaliowana tabliczka ze zdjęciem
i napis: "Tu spoczywa w Bogu nasza droga współsiostra S. M. Dulcissima Hoffmann".
To kwatera sióstr. Obok i z tylu podobne krzyże i podobnie brzmiące napisy, a jednak gołym
okiem widać, że w tym jednym jest coś szczególnego.
Po dłuższej chwili kieruję kroki do pobliskiego klasztoru Sióstr Maryi Niepokalanej.
- Z "Małego Gościa?". Proszę do środka! - uśmiecha się zakonnica w roboczym fartuchu, ze ścierką w ręce. To przełożona, siostra Paulina. Po chwili siedzimy w gościnnym pokoju i przeglądamy zdjęcia. - O, proszę spojrzeć, tu Dulcissima po wstąpieniu do zgromadzenia. Wtedy była jeszcze zupełnie zdrowa - mówi siostra, pokazując fotografię uśmiechniętej dziewczyny. - Później zaczęła chorować. O, tu już widać to na twarzy. A teraz pokażę panu coś ciekawego - Przełożona przerzuca kartki albumu - Tu, leży w trumnie. Ona po śmierci znowu wyglądała tak, jak przed chorobą. Taka cicha i spokojna - dodaje. Rzeczywiście, twarz pogodna, bez śladów opuchlizny. Wystrój pokoju jasny. - Umarła święta. Po co się smucić? - powiedzieli podobno księża, którzy weszli do pokoju zmarłej. I kazali usunąć znaki żałoby. Wszyscy wiedzieli, że ta dziewczyna była święta i świadomość tego pozostała w Brzeziu do dziś. A minęło już wiele lat. Siostra Dulcissima zmarła w 1936 roku w wieku 26 lat. Nie ma prawie w Brzeziu człowieka, który by obojętnie przeszedł obok cmentarza. Nawet jeśli ktoś po długiej rozłące odwiedza dom rodzinny, pierwsze kroki kieruje na grób "Dulcismy" (tak tu mówią). I nikt nie odjeżdża, nie odwiedziwszy cmentarza. Wielu ma wobec niej dług wdzięczności - poszczególni ludzie i cała miejscowość - Dulcisma przepowiedziała, że bydzie wojna - opowiadają dwie starsze panie przed kościołem. - Ale padała, żeby stąd nie uciekać, bo tu sie nic nie stanie, yno głód bydzie. I to sie sprawdziło.
Pani Gertruda Twardowska była w dzieciństwie częstym gościem w klasztorze. - Po wojnie tam były młode nowicjuszki i siostra Lazaria, jak już nie było nic do jedzenio, zawołała kiedyś: "Dulcissimo, przecież obiecałaś, że będziesz się nami opiekować, a ja nie mam im co dać do jedzenia!" Za chwila dzwonek. Jo leca do drzwi, a tam obcy człowiek z dwoma wielkimi bochnami chleba. "Miałem to tu oddać" padoł. Wziynach te chleby i leca po siostra Lazaria. Jak my obie wyszły, nikogo nie było - opowiada pani Gertruda.
Wiele jest takich świadectw. Dulcissima bardzo cierpiała, ale robiła z tego cierpienia niesamowity użytek. Modliła się, oddając Bogu swój ból w różnych intencjach. O ile mogła, odwiedzała, podpierając się kulami, bliższych i dalszych sąsiadów klasztoru, zwłaszcza tych, których dotknęły jakieś nieszczęścia. Pan Jan Darowski, obecnie zamieszkały w Londynie poeta i krytyk literacki zachorował w dzieciństwie na szkarlatynę. Stracił wzrok i słuch. Lekarze nic nie mogli poradzić. - Któregoś dnia mama powiedziała: "Nie bójcie się, Dulcisma idzie, ona was uzdrowi" - wspomina dziś brat Jana, Kazimierz, również wówczas chory - Ona tak nas przytuliła, położyła ręce na głowach i się modliła. Potem podobno powiedziała mamie, że ofiarowałaby swoje oczy, żeby Janek mógł widzieć.
Janek rzeczywiście odzyskał wzrok i słuch, co lekarz uznał za cud. Dulcissima w tym samym czasie przestała widzieć.
Przypadków uzdrowień za pośrednictwem Dulcissimy było i jest wiele. Ludzie chętnie zabierają ziemię z jej grobu. Już w czasie wojny matki zaszywały grudki w mundury synów idących na wojnę. Wrócili. Nawet Niemcy, cofając się przed Armią Czerwoną, rozgrzebali mogiłę, wierząc, że wstawiennictwo tej katolickiej zakonnicy uprosi im ocalenie. Kiedy weszli Rosjanie, zaczęły się polowania na "diewuszki". Jedna z miejscowych kobiet opowiada, jak ją rodzice schowali do szafy, bo już nie zdążyli znaleźć lepszego miejsca. Obsypali tylko to miejsce ziemią z grobu. Żołnierze wywrócili dom do góry nogami. Nie zajrzeli tylko do szafy.
Wydawać by się mogło, że Dulcissima to jakiś mocarz ducha, skoro za jej wstawiennictwem dzieją się takie rzeczy. Na zdjęciach na mocarza nie wygląda. Sympatyczne, zawsze uśmiechnięte dziewczątko. Ale nie zawsze jej było do śmiechu. Po wstąpieniu do klasztoru zaczęła chorować. Straszne bóle głowy, paraliże połączone z okresami braku przytomności, to tylko niektóre z jej cierpień. Później, zwłaszcza w piątki, dołączył się ból w dłoniach, stopach i boku. To stygmaty - znaki męki Chrystusa. Dulcissima uprosiła Boga, żeby rany nie stały się widoczne dla wszystkich. Ale ludzie i tak wiedzieli, że ta cicha kobieta nosi w sobie jakąś porażającą, nadprzyrodzoną tajemnicę.
Odwiedziłem jej dom rodzinny. Ceglany familok w Świętochłowicach-Zgodzie, jeden z wielu, w szarym śląskim krajobrazie. Urodziła się tu w 1910 roku. Nazywała się Helena Hoffmann. Dulcissima to imię zakonne. Na parterze mieszka jej bratowa - To było zwykłe dziecko, też tu sie bawiła, skokała przez płoty. Była wesoło - opowiada. Charakter też musiała mieć, bo kiedy jakiś rekolekcjonista walił pięścią w ambonę, Helena podłożyła mu pod obrus pinezki. Poskutkowało, ale potem odbyło się dochodzenie. Dziewczynka nie ukrywała się. Tak, ja to zrobiłam - powiedziała. - To bardzo brzydko zachowywać się tak w domu, gdzie Pan Bóg mieszka. Nasi księża tak nie robią.
- Jak ona taka normalna, to skąd nagle taka święta - mógłby ktoś zapytać. Chyba stąd,
że po prostu zdecydowała się kiedyś nie odmawiać Bogu niczego. A Bóg takich ludzi potrzebuje, więc wziął ją za słowo. Znamienne jest, że do dzisiaj grób tej skromnej dziewczyny licznie odwiedzają dzieci i młodzież. Rano, przed szkołą, prawie każdy przechodzący uczeń zatrzymuje się tu choć na chwilę. - My tu w ogóle nic nie robimy przy tym grobie - mówi siostra Paulina. - To wszystko ludzie. My tylko ziemię dosypujemy - śmieje się.
18 lutego w Katowicach został oficjalnie otwarty diecezjalny proces kanonizacyjny siostry Dulcissimy, który zapewne niedługo zakończy się wyniesieniem jej na ołtarze. Ja zaś, ponieważ miałem szczęście przygotowywać o tym tekst do "Małego Gościa Niedzielnego", zdecydowałem się wykorzystać dla "Spektrum" zdobytą przy tej okazji wiedzę. Bo Brzezie to dla nas nieomal sąsiedztwo. A ponieważ, jak twierdzą siostry z Brzezia, s. Dulcissima jakoś szczególnie pomaga ludziom świeckim, to może warto w swoich sprawach poprosić ją o wstawiennictwo u Boga.