Artykuły o Słudze Bożej Annie Jenke i o wychowaniu

 

.

 

      

 

Zobaczyć Światło we mgle

 


15 lutego mija 29. rocznica śmierci sługi Bożej Anny Jenke, nauczycielki, która może być wzorem osobowym dla młodzieży, rodziców, wychowawców, a zarazem ich patronką. Rozmowa z panią Alicją Łątką-Lewandowską, artystką malarką z Rzeszowa


 

       Czym sługa Boża Anna Jenke zyskiwała sobie wdzięczną pamięć uczniów?
       - Wiadomo, że w okresie szkolnym emocjonalne i inne problemy młodzieży nawarstwiają się, a każdy młody człowiek potrzebuje akceptacji i ciepła. Profesor Anna starała się każdemu pomóc, wszyscy więc mogli liczyć na jej zainteresowanie, wysłuchanie. Jeśli komuś brakowało kontaktu z najbliższymi, mógł z tym przyjść do pani profesor - wtedy miała jak na dłoni tego ucznia, dzięki czemu wiedziała, jak można mu pomóc. W takich przypadkach modliła się także razem z uczniem w intencji jego rodziny i pokonania przeżywanych trudności.

Alicja Łątka-Lewandowska z namalowanym przez siebie portretem Anny Jenke. Fot. A. Trześniowska - opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 38 (2143), z dnia 15 lutego 2005 r.

       Wszyscy uczniowie profesor Anny podkreślają, że jej lekcje były wyjątkowe.
       - Profesor Anna przywiązywała ogromną wagę do wysokiego poziomu przekazu o najważniejszych utworach literackich - prowadziła piękne wykłady, ale też mobilizowała nas do nauki, zachęcając, abyśmy sami przygotowywali różne referaty. Przeprowadzała także wspaniałe pogadanki psychologiczne, starała się zainteresować uczniów sztuką teatralną, wydarzeniami w świecie kultury, literaturą, lansowała dobrą książkę, ciekawe osobowości, wspaniałe harcerskie postawy, zapaliła niektórych np. do twórczości A. de Saint-Exupéry'ego, uczniom mającym kłopoty podsuwała książki, które mogły im pomóc w życiu. Namawiała, żeby się rozwijać, czytać, uczestniczyć w prelekcjach. Zadania domowe zawierały w temacie bardzo głębokie problemy, które dotyczyły nas. Był to pewien rodzaj psychoterapii. Wciągnęła mnie do kółka recytatorskiego, którego członkowie występowali na akademiach szkolnych i czasami w niektórych zakładach pracy. W mieszkaniu pani profesor wisiały na ścianach obrazy świętych polskich i Joanny d'Arc. Profesor Anna nazywała mnie Joanną, widząc, jak walczę z różnymi przeciwnościami losu. Zawsze otrzymywałam od niej podbudowanie duchowe i wspólnie się modliłyśmy. Utrzymywała z uczniami kontakt także po ukończeniu przez nich szkoły. Wymieniała kartki, listy, intencje sobótkowe.

       Zapewne radziła się Pani swej profesorki, jaką obrać drogę życia?
       - Marzyłam o misjach wśród trędowatych. Profesorka powiedziała, że w Polsce jest dużo białych plam na mapie i że tu ludzie potrzebują tego, co chciałam ofiarować ludziom gdzieś daleko w świecie, że w Polsce potrzebna jest np. opieka nad chorymi i biednymi. Działała w takim kole charytatywnym i innych mobilizowała do pracy charytatywnej.

       Jakie jeszcze inne wartości przekazywała Anna Jenke młodzieży?
       - Klasy artystyczne cechował pęd za nie zawsze właściwie pojętą nowoczesnością i modą. Młodzież była trochę rozwydrzona, na tym etapie życia nie ceniła tradycji. Profesorka realizowała inną postawę, przeciwne ideały. Nieraz przypominała hasło, że "zdrowa ryba płynie pod prąd" i przekonywała, że warto tworzyć na przekór czasami mało wartościowej modzie, nie iść na łatwiznę, nie powtarzać bałamuctw; mówiła, że kicz bardzo łatwo zrobić. Radziła, by nie szukać wartości w tych różnych zaułkach "nowoczesności", lecz wskazywała, że kamieniem węgielnym, na którym musimy budować życie, powinny być tradycja, wiara, nadzieja, miłość, przesłanie "Jezu, ufam Tobie". Profesorce zależało, żeby uczniowie poszukiwali duchowych wartości, nie ulegali wątpliwym wartościom, swym życiem i sztuką potrafili dać świadectwo wiary, umieli zatrzymać się nad delikatnością, altruizmem, co nie jest łatwe, bo plastycy są raczej egoistami, koncentrują się na własnej twórczości, myślą o sukcesach. Była bardzo zafascynowana obecnością Boga w świecie. Wskazywała, że można modlić się sztuką, traktować ją jako formę zbliżania do Boga. Obdarowywać bliźnich jej mistyką koloru i formy. Widoczne były wymagania profesorki wobec uczniów - nie za wszelką cenę, tylko cichutkie, drążące, z nadzieją, że to się kiedyś odezwie, a zarazem była przy tym ich akceptacja. Pragnęła - jak to napisała do mnie w liście - "aby błądzący we mgle - artyści - duzi i mali - zobaczyli Światło...".

       Czy profesor Anna wywarła jakiś wpływ na życie i sztukę swoich wychowanków?
       - Bardzo wiele osób z naszego środowiska plastycznego pod wpływem ewangelicznej postawy wobec życia pani profesor zajmuje się sztuką sakralną. Niektórzy, zainspirowani przez profesorkę ideą ratowania młodzieży, zwłaszcza trudnej, przechodzącej wiek dorastania, okres buntu, mającej kłopoty - czy to w rodzinie, czy z nauką - prowadzą poradnictwo rodzinne, modlą się też za te osoby.

       Kiedy ostatni raz widziała się Pani z profesor Anną Jenke?
       - Przyjęła mnie z mężem w swoim mieszkaniu w Jarosławiu na dwa lata przed śmiercią, nie mówiąc nic o swej chorobie, ochraniając nas przed złymi wiadomościami o sobie. Pytała, czy dostaliśmy od niej obraz Matki Bożej Częstochowskiej z okazji naszego ślubu. Wysłała też telegram o treści: "Kochanej Ali i Andrzejowi wielu łask Bożych na nowej wspólnej drodze życzy profesorka Anna". Byłam tak egzaltowana, tak się cieszyłam spotkaniem z prof. Anną, wiele jej o nas mówiłam, że nie dotarło do mnie, jak źle się czuje. Dopiero po wyjściu od niej mąż zwrócił mi uwagę na to, że profesor jest chora i cierpiąca.

       Stwierdziła Pani, że dla Pani profesor Anna wciąż żyje.
       - Czuję jej obecność cały czas. Ten dom i miejsce, w którym mieszkała, są przepełnione jej obecnością, charyzmą, aurą i ciszą. Pragnęłam być tam jeszcze po śmierci pani profesor. Pewnego razu przechodziłam koło tego domu, czytając książkę. Nagle mój mały synek Łukasz wypadł z wózka jak z katapulty na betonowy chodnik, ponieważ nie zauważyłam krawężnika. To był straszny upadek, serce mi zamarło, krzyknęłam: "Anno, ratuj!". Nie było żadnych ubocznych skutków tego upadku, wstrząsu mózgu, co uważam za wielką łaskę. Spełniło się moje pragnienie wejścia do domu profesorki: mieszkająca tam wówczas ciocia Anny zrobiła Łukaszkowi okład.

       Dziękuję bardzo za te wspomnienia i rozmowę.

Alicja Trześniowska     

 

 

 

Źrodło: "Nasz Dziennik", nr 38 (2143) z dnia 15 lutego 2005 r.

 

 

 


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej