Nagroda im. Sługi Bożego
Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny
2006 r.

 

.

 

Przykład dla innych

Blisko 35 lat temu Krystyna i Marian Paluch zawarli związek małżeński. W tym czasie Pan Bóg obdarzył ich ósemką dzieci. Wszyscy tworzą wspaniałą rodzinę, w której wiara, miłość do Boga, drugiego człowieka oraz do Polski to wartości nadrzędne. "Kochamy nasze dzieci" - mówią rodzice. "Jesteśmy dumni z naszych rodziców, jesteśmy wdzięczni im za miłość, którą nas obdarzyli" - podkreślają dzieci. Widząc niezwykłą postawę tych rodziców, Tygodnik Rodzin Katolickich "Źródło" przyznał w styczniu br. panu Paluchowi Nagrodę im. Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny.

Fotografia z archiwum domowego rodziny Paluchów opublikowana w 'Naszym Dzienniku', w numerze 17 (2427), z dnia 20 stycznia 2006 r.

     Dr inż. Marian Paluch rozpoczyna opowieść o swoim małżeństwie, wspominając swój rodzinny dom. - Pochodzę z rodziny wielodzietnej. Moi rodzice także mieli ośmioro dzieci - mówi Marian Paluch, dodając, że czasy jego dzieciństwa i młodości były bardzo trudne. - Moi rodzice uczyli nas pracy, więc ja także uczyłem jej swoich dzieci. Do dziś pamiętam smak chleba, który kupiłem za własne, zarobione pieniądze - śmieje się.
     Z domu rodzinnego mężczyzna wyniósł wiarę w Boga, poszanowanie drugiego człowieka. - U nas zawsze na chlebie czyniło się znak krzyża. A mama często mówiła mi: "Marian, zanim zaśniesz, przebacz wszystkim, bo nie wiesz, czy rano się obudzisz". Dziś już sam jestem dziadkiem, a słowa mamy pamiętam i przekazuję innym - podkreśla Marian Paluch.

     Własne gniazdko

     Dzięki pomocy wielu dobrych ludzi pan Marian ukończył Wydział Inżynierii Lądowej Politechniki Krakowskiej. Został pracownikiem naukowym na tej uczelni. Jak opowiada, któregoś dnia ktoś poprosił go, by wziął na lekcje maturzystkę z Tarnowa i pomógł jej przygotować się do egzaminów. - To była Krysia. Kiedy ją zobaczyłem, serce mocniej mi zabiło. Zakochałem się w niej, tak bardzo mi się spodobała. Potem wzięliśmy ślub - wspomina.
     Jak mówi Marian Paluch, oboje z małżonką pragnęli od samego początku wspólnej drogi mieć wiele dzieci. - Miałem przykład swoich rodziców, rodzeństwa. Chciałem stworzyć podobną rodzinę - wyznaje.
     Jego małżonka podkreśla, że czas, kiedy rodziły się im dzieci, był bardzo trudny, ale był to dany im od Boga czas na wychowanie dzieci. - Najpierw studiowałam, a po skończeniu studiów nie podjęłam pracy zarobkowej, tylko poświęciłam się zupełnie dzieciom. I chętnie robiłabym to jeszcze dłużej, ale w końcu musiałam pójść do pracy. Najmłodsze pociechy poznały więc przedszkole. I dziś z przykrością muszę powiedzieć, że widać wielką różnicę między dziećmi, z którymi byłam do końca, i tymi, które chodziły do przedszkola - mówi Krystyna Paluch.

     "No, to kiedy zabieg?"

     Aż osiem razy pani Krystyna nosiła w swoim łonie dzieci. - Kolejne narodziny dziecka zawsze były dla nas wielką radością - podkreśla pan Marian, a jego żona dodaje: - Każde dziecko jest inne. Choć są podobne i z boku ludzie jak patrzą, to mówią, że rozpoznają nasze dzieci w tłumie, to każde dziecko ma inny charakter, inaczej przeżywa pewne rzeczy, więc trzeba do każdego podchodzić indywidualnie, inaczej wychowywać i innych rzeczy wymagać.
     Jak wyznają oboje małżonkowie, czasy, w których na świat przychodziły ich dzieci, były bardzo ciężkie. - Kiedy żona szła do lekarza sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, to lekarz - począwszy od trzeciego dziecka - wyciągał kalendarzyk i mówił: "No, to kiedy pani przychodzi na zabieg?. To niemożliwe, żeby mąż był pracownikiem naukowym, a pani rodziła dzieci". Bardzo to przeżywaliśmy, było to dla nas bardzo przykre, ale takie były czasy. Za każdym razem musieliśmy się bronić, mówiliśmy, że nas nie interesuje zabicie dziecka, gdyż my kochamy dzieci i chcemy je mieć - wspomina Marian Paluch.
     Pani Krystyna, jakby dokumentując słowa męża, opowiada historię sprzed wielu lat. - Szczególnie pamiętam, jak było z czwartym dzieckiem. Szybko zorientowałam się, że jestem w stanie błogosławionym i poszłam do lekarza. Był to taki okres tuż przed Wszystkimi Świętymi i lekarz pospiesznie zaproponował mi zrobienie próby ciążowej. W pierwszym momencie nie wiedziałam, czemu ten pośpiech ma służyć. Powiedziałam, że przecież mogę spokojnie zrobić to po świętach. A lekarz wtedy zdziwiony spytał: "To pani nie chce usunąć?". Byłam bardzo zaskoczona, oczywiście zaprzeczyłam. Wyjaśniałam, że chcę urodzić dziecko. Często także położne i pielęgniarki namawiały mnie do tzw. aborcji, dziwiły się, że chcę mieć tyle dzieci. Z różnymi reakcjami się spotykałam. Bywało tak, że im się wydawało, że jeśli mąż pracuje na uczelni, a ja jestem studentką, to nie wypada mieć dużo dzieci. Dwoje dzieci to wystarczająco, a troje to już absurd - wspomina.
     Tak było do lat 80., wtedy zmieniło się trochę nastawienie ludzi.

     Orędownik w niebie

     Trudnym doświadczeniem, jakie spotkało rodzinę, była śmierć 15-miesięcznego Jasia. Jak podkreślają małżonkowie, był to dla nich ogromny stres, ogromna rozpacz. - Pamiętam, jak byliśmy w kaplicy w szpitalu w Prokocimiu i modliliśmy się: "Panie, pomóż, ale jeśli taka jest Twoja wola". I ta wola była inna niż nasza. Teraz w niebie mamy na pewno swojego orędownika - opowiada Marian Paluch. Jego żona zaś dodaje: - Można sobie wytłumaczyć różne śmierci, różne odejścia, ale śmierć własnego dziecka jest bardzo trudno sobie wytłumaczyć. Przez kilka miesięcy po śmierci Jasia chodziłam, trzymając rączki wszystkich dzieci w swoich rękach. Obawiałam się, żeby im też się coś nie stało. Bardzo wiele pomógł nam wtedy zaprzyjaźniony ksiądz. Wówczas jednak nie trafiały do mnie żadne tłumaczenia i mówienie: "Zobaczysz, jak na to spojrzysz po kilku miesiącach". Takie mówienie wręcz mnie rozdrażniało. Jednak rzeczywiście czas goi rany i później się inaczej na wszystko patrzy. Z jego perspektywy mogę dziś powiedzieć, że śmierć Jasia nas ubogaciła. Niemniej narodziny kolejnego dziecka przeżywałam w ogromnym stresie i byłam o nie spokojna dopiero, kiedy skończyło 15 miesięcy.

     Rodzice i dziadkowie

     Szczęśliwie państwu Paluchom pozostała siódemka. Trójka jest już na swoim, z czego jedna córka poszła do zakonu. Skończyła Politechnikę Krakowską, kilka lat pracowała na Akademii Górniczo-Hutniczej. - Któregoś dnia przyszła i powiedziała: "Kochani rodzice, ja idę do zakonu". Przytuliłem ją, pocałowałem i powiedziałem: "Córeczko, niech to powołanie będzie święte". Bardzo cieszyliśmy się z decyzji naszej córy, która wybrała Zgromadzenie Sióstr Matki Bożej z La Salette - podkreśla Marian Paluch.
     Z całej siódemki pięcioro dzieci skończyło Politechnikę Krakowską, syn Piotr studiuje jeszcze na tej uczelni, a najmłodsza Zuzanna jest maturzystką.
     Państwo Paluchowie doczekali się już dwóch uroczych wnuczek. Ze względu na to, że nie mieszkają razem i oboje pracują, nie mogą się z nimi codziennie spotykać. Obiecują sobie, że za kilka lat, kiedy przejdą na emeryturę, nadrobią ten czas.
     Tu warto dodać, że choć pracy małżonkom nie brakuje, oboje są członkami Żywego Różańca, a pan Marian także członkiem Bractwa Matki Bożej Pocieszenia oraz grupy Intronizacji Najświętszego Serca Pana Jezusa. Od ponad 10 lat daje także świadectwo swojego życia małżeńskiego i rodzinnego na comiesięcznych spotkaniach z przygotowującymi się do sakramentu małżeństwa w Wadowicach. - Mówię im tam, by nie bali się mieć dzieci. Że nawet jeśli czegoś w jednym momencie brakuje, to zawsze znajdzie się ktoś, kto pomoże - mówi Marian Paluch.

     Pod okiem mamy

     Przez wiele lat jedynym żywicielem wielodzietnej rodziny był pan Marian. - Żona zawsze bardzo ciężko pracowała, bo w domu był ogrom roboty. Zawodowo zaczęła pracować po 18 latach, kiedy najmłodsze dzieci trochę podrosły. Utrzymanie rodziny to było wielkie zadanie, wielkie wyzwanie. Tylko dzięki temu, że stanowimy małżeństwo partnerskie, można było ten trud podjąć. Inaczej by się nie dało, jedna osoba nie dałaby sobie rady, padłaby jak mucha - podkreśla, dodając, że przez cały ten czas pracował jako pracownik naukowy. Z takiej pensji trudno było utrzymać liczną rodzinę, toteż ojciec rodziny podejmował wiele dodatkowych prac. - Ja podejmowałem trud, Pan Bóg błogosławił i udało się - śmieje się mężczyzna.
     Tu warto powiedzieć, że Marian Paluch jest autorem kilku podręczników akademickich: "Mechanika teoretyczna", "Podstawy mechaniki ciał odkształcalnych", "Mechanika budowli" oraz będącego w ostatniej fazie prac wydawniczych - "Podstawy teorii sprężystości i plastyczności".
     Jak podkreślają członkowie licznej rodziny Paluchów, w ich domu nigdy nie brakowało chleba. - Nigdy nie było nam żal, że inni mają więcej dóbr materialnych. Wszystko zależy od tego, jakie wartości uznaje się za nadrzędne. My zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie z Ewangelią, z Dekalogiem, z prawem miłości Boga i bliźniego. To nasza dewiza. To jest nasza wolność, która polega na życiu zgodnym z Dekalogiem - wyznają zgodnie.
     Ich zdaniem, takich rodzin, jak ich, jest wiele. - Nie jesteśmy wyjątkiem, tylko środki masowego przekazu ich nie pokazują. Często koncentrują się na tym, co jest złe. Telewizja, radio, gazety powinny pokazywać więcej dobra. Żeby teraz znaleźć dobry film, to trzeba się bardzo natrudzić, choć kanałów telewizyjnych jest wiele. Czasem się zdarza - podkreśla głowa rodziny.
     Patrząc w przeszłość i analizując tamte czasy, małżonkowie podkreślają zgodnie, że napotykali w swoim życiu różne problemy. - Zawsze rozwiązywaliśmy je z mężem wspólnie. A potem sprawdziło się u nas to stare przysłowie, że dzieci wychowują dzieci. Co nie udawało mi się wyperswadować, na pewno udało się starszemu rodzeństwu - uśmiecha się Krystyna Paluch.

     Coraz pełniejsza miłość

     Ci, którzy mieli szczęście na swojej drodze spotkać rodzinę państwa Paluchów, podkreślają, że są oni radośni, pogodni, a w swoim postępowaniu szczerzy, otwarci na innych. Promieniuje z nich miłość. Otwarcie mówią, że ich rodzina jest dla nich skarbem.
     - Dla nas nasza rodzina jest wszystkim. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł żyć w innej rodzinie. Przez wszystkie lata jej trwania nie brakowało nam niczego, mieliśmy siebie nawzajem, mieliśmy miłość - wyznaje Piotr, a Zuzanna dopowiada: - Cenimy naszych rodziców za to, że przez te wszystkie lata wpajali nam wartości, które pozwalają nam teraz dobrze żyć. Dziękujemy im za miłość, którą nas obdarzyli. Za czas, którego nam nigdy nie żałowali. Jesteśmy dumni z naszych rodziców.
     Po tych słowach wzruszeni rodzice, patrząc na siebie, dodają: - A my z biegiem czasu, mimo różnych zdarzeń coraz bardziej się kochamy. Nasza miłość staje się coraz pełniejsza.

Małgorzata Pabis    

 

 

Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 17 (2427), z dnia 20 stycznia 2006 r.

 

 


  • dr inż. Marian Paluch - laureat Nagrody im. Sł. B. Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny w 2006 r.