Nagroda im. Sługi Bożego
Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny
2004 r.

 

.

 

Świadek nowej ewangelizacji
Rozmowa z dr. Rafałem Michalikiem, laureatem nagrody im. Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego

 

       Redakcja - Dlaczego wybrał Pan zawód lekarza?

Fotografia z archiwum rodzinnego opublikowana w  Tygodniku Rodzin Katolickich Źródło,  w numerze 3 (629), z dnia 18 stycznia 2004 r.

       Dr Rafał Michalik: - Zawód lekarza wybrała dla mnie moja matka. Sama pragnęła, jeszcze przed wojną, zostać lekarką, ale brakło jej środków finansowych. W rodzinie matki była obecna tradycja medyczna - jej brat Marian był lekarzem, w pokoleniu poprzedzającym były położne. Podczas studiów okazało się, że "nadaję się na lekarza" i że studia medyczne mnie interesują. Tak więc zostałem lekarzem.

       - Lekarz to zawód czy powołanie?

       - Najkrócej rzecz ujmując to powołanie, które staje się zawodem. Lekarz bez powołania jest złym lub miernym lekarzem. Są zawody, które można wykonywać bez powołania, ale w przypadku medycyny pacjent wyczuwa, czy osoba zajmująca się leczeniem jest lekarzem z powołania czy też tylko z zawodu. Praca lekarza z powołania jest przyjemna, choć ciężka.

       - Gdzie poszukiwać źródła szczególnego Pana zaangażowania się w działalności na rzecz obrony życia poczętych dzieci?

       - Otrzymałem od Boga dar wiary. Można powiedzieć, że jestem chrześcijaninem "od zawsze". Łączy się z tym to, co po łacinie nazywa się "sensus fidei" (zmysł wiary). W czasie studiów medycznych i staży podyplomowych zetknąłem się praktycznie z zabijaniem poczętych dzieci. Wzbudziło to we mnie stanowczy sprzeciw i jednocześnie lęk przed czymś strasznym. Jako młody lekarz z szerokimi kontaktami środowiskowymi zetknąłem się z prośbami o ułatwienie aborcji, co w ówczesnym czasie było uważane za rzecz normalną. Udało mi się przekonać kilka osób do darowania życia tym dzieciom. Byłem zaskoczony niespodziewaną zmianą frontu o 180 stopni. Środowisko otoczyło te matki opieką. Tak więc przekonałem się, że jest możliwe wydobycie z ludzi dobra. Stąd tytuł książeczki: "Ocal życie bezbronnemu".

       - Jest Pan współzałożycielem Fundacji Pro Humana Vita. Dlaczego ona powstała?

       - Po pierwsze: uczestnicząc w "Krucjacie Modlitwy w Obronie Życia Nienarodzonych Dzieci" pod wodzą inż. Antoniego Zięby odczuwałem, tak jak inni obrońcy życia, brak placówki medycznej, która by obejmowała opieką lekarską kobiety w ocalonej ciąży. Po drugie: lekarze są bardzo praktyczni i apostołowaniu wśród nich tylko słowem o przestrzeganiu piątego przykazania "nie zabijaj" brakowało koniecznej mocy. Praktyczne pokazanie opieki nad kobietą ciężarną i jej dzieckiem dawało argumenty nie do odparcia. Po trzecie wreszcie: brakowało nam, tj. obrońcom życia, miejsca do pracy teoretycznej na poziomie naukowym np. w zakresie prawa naturalnego, zbierania materiałów uzasadniających prawo do życia poczętych dzieci.

       - Przychodnią Zdrowia Rodziny kierował Pan w początkowym, najtrudniejszym okresie jej działania. W jaki sposób pomaga ona w realizowaniu zadań statutowych Fundacji?

Fotografia z archiwum rodzinnego opublikowana w  Tygodniku Rodzin Katolickich Źródło,  w numerze 3 (629), z dnia 18 stycznia 2004 r.

       - Przychodnia ta nie pomaga, ale stanowi rdzeń Fundacji. Jest on realizacją benedyktyńskiej zasady "ora et labora". Zresztą, jak to wielokrotnie mówił papież Jan Paweł II, nowa ewangelizacja wymaga bardziej świadków niż nauczycieli. Przychodnia stanowi także miejsce gdzie kobieta, która uchyliła się od aborcji znajduje akceptację, opiekę i wsparcie. Odrębnym zadaniem, a obecnie może najważniejszym, jest nauczanie naturalnych metod planowania rodziny. 12 lat temu dumnym założeniem Przychodni było - i jest nadal - odwrócenie proporcji metod stosowanych w "gospodarowaniu" płodnością: z 20% małżeństw stosujących metody naturalne i 80% stosujących wszystkie inne "śmiercionośne metody" - na 80% małżeństw stosujących metody naturalne.

       - Jest Pan autorem książeczki "Ocal życie bezbronnemu". Jaki jest bilans zysków i strat związany z tym obszarem Pana działalności?

       - Najpierw kilka wyjaśnień. Nie jestem autorem, tylko redaktorem. Jest to owoc prawdziwie wspólnotowego trudu obrońców życia z Krakowa. W 1983 roku wszyscyśmy fruwali we wietrze Ducha Świętego na skrzydłach, które dał nam Papież. Jako działacze "Solidarności" narażaliśmy się na represje ze strony "bezpieki". Co do bilansu skutków mojej odwagi, to przeważają zyski: nadprzyrodzone i doczesne, np. pozytywne reakcje ludzi na moją osobę.

       - Był Pan aktywnym uczestnikiem Założycielskiego Zjazdu Izby Lekarskiej. Jaki czas obrad zjazdowych szczególnie pozostał w Pana pamięci?

       - Temat ochrony życia w tworzonych Izbach Lekarskich był podejmowany na dwóch zjazdach. Na Założycielskim Zjeździe, w grudniu 1989 roku, jako przedstawiciel krakowskiej grupy obrony życia zgłosiłem wniosek o przywrócenie w prawodawstwie Izby Lekarskiej przysięgi Hipokratesa. Wniosek ten został przyjęty i dał początek lawinie zdarzeń, które doprowadziły do powstania Kodeksu Etyki Lekarskiej. Natomiast drugi Nadzwyczajny Zjazd w Bielsku-Białej w grudniu 1991 roku, mający na celu wyłącznie przyjęcie tego Kodeksu, był dramatyczny. Modliły się za nas krakowskie karmelitanki z ul. Kopernika. Wielu delegatów, w tym i ja, bez przerwy milcząco odmawiało różaniec w czasie obrad Zjazdu. Chwilami wydawało się, że zostanie przegłosowany "kodeks śmierci" a nie "życia". Ale w końcu "życie" zwyciężyło. Końcowe głosowanie nad całością Kodeksu zaskakująco przyniosło poparcie większości delegatów dla niego. Było to w dzień św. Jana od Krzyża, karmelity i mistyka, ulubionego przez Jana Pawła II.

       - Od ponad roku doświadcza Pan szczególnego cierpienia. Jak z pozycji pacjenta widzi Pan służbę zdrowia?

       - Widzę ją dobrze. Jako pacjent-lekarz wiem, że lekarze, pielęgniarki, sanitariusze i wszyscy inni określani jako służba zdrowia toczą walkę z chorobą i śmiercią na dwóch frontach. Pierwszy - to praca z pacjentem, oczywista dla każdego. Drugi - to walka z administracją centralną, której działalność można w pewnych sytuacjach nazwać sabotażem. Praca w służbie zdrowia jest trudem nie opłaconym. To, że jest sporadyczne łapówkarstwo (a nie powszechne, jak niektórzy uważają), jest zasługą - mimo wszystko - etyki chrześcijańskiej, która jest nadal społecznym wzorcem moralnym.

       - Choroba, cierpienie dotyka nie tylko chorego... Proszę przedstawić swoją rodzinę.

Fotografia z archiwum rodzinnego opublikowana w  Tygodniku Rodzin Katolickich Źródło,  w numerze 3 (629), z dnia 18 stycznia 2004 r.

       - Pierwsza i jedyna moja żona, Marta, jest adiunktem Wydziału Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego. Synów mamy trzech. Andrzej, lat 27, jest magistrem psychologii i uczestnikiem studiów doktoranckich na Wydziale Psychologii UJ. Piotr, lat 23, kończy prawo na Wydziale Prawa i Administracji UJ i dodatkowo studiuje na 3 roku historii, też UJ. Kazimierz, lat 19, studiuje informatykę stosowaną (I rok) w Akademii Górniczo-Hutniczej. Wszyscy synowie przeszli przez szkołę ministrancką i oazową. Cała rodzina przeszła też 10-letni staż harcerski. Żona i syn Andrzej są instruktorami harcerskimi. Żyjemy w szerszej wspólnocie rodzinnej we własnym domu. Po sąsiedzku jest dom zamieszkały przez księży profesorów z kaplicą. Te i inne okoliczności uformowały etos rodzinny, który został poddany surowej próbie podczas mojej choroby - i dzięki Bogu sprawdził się w tych krytycznych warunkach.

       - Otrzymuje Pan Nagrodę im. Sługi Bożego Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny. Czy postać tego kandydata na ołtarze wzbudziła Pana zainteresowanie dopiero po uzyskaniu informacji o decyzji kapituły nagrody?

       - Wiele lat temu, jako "parafianin z wyboru" Kolegiaty św. Anny, z zainteresowaniem przeczytałem nowoczesnego kształtu tablicę poświęconą pamięci Jerzego Ciesielskiego. Ciekaw, kto to jest, rozmawiałem sporadycznie na ten temat z różnymi osobami. Okazało się, że moja promotorka pracy doktorskiej, prof. Bożena Turowska, jako lekarka opiekuje się wdową po Jerzym Ciesielskim. Dowiedziałem się, że należał do grona przyjaciół kardynała Karola Wojtyły, który go bardzo cenił. Tak więc, gdy usłyszałem o procesie beatyfikacyjnym, wiedziałem już o kogo chodzi. Po paraliżu nóg i pierwszej operacji w 2002 roku, po rozmowach ze znajomymi, nasunęła mi się myśl o odprawieniu nowenny do Sługi Bożego. Po jej zakończeniu modliłem się, i modlę się nadal, wytrwale o zdrowie za Jego wstawiennictwem. Szereg osób z grona rodziny i moich przyjaciół rozpoczęło modlitwę wstawienniczą razem ze mną. Powoli zdrowiałem, wprawdzie nie całkowicie, ale w stopniu umożliwiającym rehabilitację.

       - Serdecznie dziękuję za rozmowę. Proszę przyjąć szczere gratulacje z okazji otrzymania nagrody oraz życzenia, aby wstawiennictwo Sługi Bożego pozwoliło Panu odzyskać w pełni utracone ponad rok temu zdrowie.

rozmawiał Janusz Kawecki

 

 

Artykuł zamieszczony w Tygodniku Rodzin Katolickich "Źródło", w numerze 3 (629), z dnia 18 stycznia 2004 r.

 

 


  • Dr med. Rafał Michalik - laureat Nagrody im. Sł. B. Jerzego Ciesielskiego - ojca rodziny w 2004 r.