Artykuły na temat Świętej Gianny

 

.

 

KS. PIOTR GĄSIOR

 

Spotkania ze świętą żoną i matką

 

Córka św. Joanny Beretty Molli z relikwiami matki w dniu jej kanonizacji, Plac św. Piotra w Rzymie, 16 maja 2004 r. Fot. 'L'Osservatore Romano' - opublikowano w Niedzieli, w numerze 28, z dnia 11 lipca 2004 r.

    Pierwszą i podstawową wspólnotą, w jakiej jesteśmy kształtowani, jest rodzina. Rzec można, że rodzina to niejako jeden z najważniejszych czynników formacji człowieka od chwili urodzenia, a nawet jeszcze w łonie matki. Atmosfera domu rodzinnego, relacje w nim panujące, ideały przyświecające rodzicom i najbliższym wpływają na nas nawet wówczas, gdy nie jesteśmy tego do końca świadomi. My niejako przesiąkamy tym, czym żyje się w naszej rodzinie. Warto zatem rozpoznać te wszystkie wartości, jakie zostały nam ofiarowane. Na pewno zdołamy wówczas uniknąć jakże niebezpiecznej tendencji traktowania swoich rodziców jako wrogów własnej wolności. Mamy również nadzieję niepopadania w tzw. konflikt pokoleń.

    Dla mnie rodzice jawią się jako dwoje kochających się ludzi. Ich miłość była dla nas po prostu oczywista. Dowiedzieliśmy się m.in., że rodzice zawarli między sobą i Panem Bogiem swoiste przymierze: będą prosić, aby mogli odejść z tego świata jednocześnie. Tak też się stało. Zmarli w tym samym roku. Dzięki nim zrozumiałam, na czym polega tak mało dziś popularna cnota czci okazywanej sobie na co dzień. Kiedy patrzyłam na rodziców, widziałam przykład dawania siebie drugiej osobie i wzajemnego służenia sobie w drobiazgach. Zrozumiałam, czym jest ofiara podejmowana z miłości i jaki jest jej sens.


 

Refleksja: WSPÓLNOTA RODZINNA

DAR SIEBIE

       Rodzice wprowadzili w nasz dom atmosferę pogody ducha i radości. Bardzo mile wspominam wspólne kolacje, które były jednocześnie czasem spontanicznych rozmów o tym, co było naszym codziennym doświadczeniem. Nauczyli nas również być zadowolonymi z tego, co się posiada. Nieznane mi było, na moje szczęście, uczucie zazdrości czy jakiejś pretensjonalności. W kwestii pieniędzy otrzymaliśmy wzór życia oszczędnego i bez wyimaginowanych ambicji. Czułam się rozumiana i byłam zawsze dowartościowana. W chwilach trudnych rodzice umieli znaleźć roztropny sposób wpływania na moje postępowanie. Było tak np. w latach, gdy nie radziłam sobie w nauce. Pamiętam ich postanowienie, że w czasie wakacji będę się uczyła do poprawkowego egzaminu z języka włoskiego i łaciny. Nigdy nie wyczuwałam, aby chcieli realizować swoje własne plany. Nigdy też nie zmuszali nas do podejmowania decyzji niezgodnych z sumieniem.

       Patrząc wstecz, myślę, że taki styl życia oraz tę prawdziwie franciszkańską radość wynieśli nie tylko ze swoich domów. Oni to wypracowali przez wspólne zaangażowanie się w zgłębianie duchowości Trzeciego Zakonu św. Biedaczyny z Asyżu. Od rodziców zaraziłam się praktyką modlitwy. Normalną sprawą był codzienny wspólny Różaniec. Również oni wprowadzili mnie w świat kultury. Uczyłam się grać na pianinie, malowałam, wyszywałam.

       Nade wszystko dziękuję rodzicom za dar braci i sióstr. Ponieważ nie byłam najstarsza, przyznaję, że chyba nawet wszyscy mnie trochę rozpieszczali. Spośród rodzeństwa bardzo bliskie więzi łączyły mnie z Amalią, która przygotowała mnie m.in. do Komunii św. Do dziś jestem przekonana, że warto mieć liczne rodzeństwo. Jako kobieta bardzo cenię sobie relacje z braćmi, ale wiem, jak bardzo potrzebna jest siostra.

       Sposób, w jaki ja patrzę na nasz dom rodzinny, podziela również mój brat - ks. Józef. Pozwolę sobie na przytoczenie jego słów, pod którymi gotowa jestem podpisać się obydwoma rękami: Mamusia Maria była naprawdę "kobietą mężną", o której mówi Pismo Święte. Swój dzień zaczynała wcześnie, o piątej rano, kiedy to tatuś wstawał, by udać się na pierwszą Mszę św. i aby zacząć swój dzień pracy przed Panem Jezusem i w Jego Imię. Szedł sam. Mamusia zostawała w domu, by przygotować śniadanie i posiłek południowy, który pakowała mu do małej walizeczki.

       Kiedy tatuś udawał się do pracy w Mediolanie, mamusia wchodziła do naszych pokoików i budziła nas, głaszcząc delikatnie nasze buzie. Wiedzieliśmy, że za chwilę będzie chciała wyjść na Mszę św., więc szybko się ubieraliśmy, szczęśliwi, że będziemy mogli klęknąć obok niej, przygotowując się na przyjęcie Jezusa w Komunii św. i wspólne dziękczynienie. Jakież cudowne były słowa, które nam sugerowała, aby je mówić Jezusowi! Następnie wracaliśmy do domu na śniadanie, a następnie - w drogę do szkoły.

       Mamusia, uporządkowawszy dom i nasze łóżka, siadała w swoim fotelu, obok stawiała wielki kosz wypełniony bielizną wymagającą zszycia, cerowania oraz skarpetami do połatania. Nigdy nie narzekała. Była stale uśmiechnięta i w ogóle nie wyglądała na zmęczoną. Przy wszystkich obowiązkach, jakie miała, znajdowała czas na chwile medytacji nad słowami książeczki pewnego franciszkanina pt. "Dar siebie". Kiedyś, gdy książeczka ta wpadła mi w ręce i zacząłem ją czytać, wydawało mi się, że zrozumiałem, jak bardzo mamusia ją przemedytowała i wprowadziła w życie jej słowa.

       A tatuś? Mężczyzna niewiele mówiący, a jeśli już, to słowa jego były owocem refleksji i mądrości. Nie mam wątpliwości co do jego zaufania i czci wobec mamusi. Był człowiekiem uczciwym, któremu można było zawierzyć z zamkniętymi oczyma. Do domu powracał z Mediolanu wieczorem, a my, we dwójkę lub trójkę, szliśmy mu na spotkanie na stację, gdzie docierała naziemna kolej linowa z Cittá Alta. Nieśliśmy jego walizeczkę i widzieliśmy, jak w gwarze naszych rozmów znikały z jego oblicza ślady zmęczenia. Wystarczało mu otworzyć drzwi domu, spotkać się z uśmiechem mamusi i radosnym przyjęciem wszystkich jego pociech, aby na powrót odzyskać swą całą pogodę ducha. Była to godzina kolacji i wszystko było już przygotowane. Po krótkiej modlitwie siadaliśmy z radością do tego długiego biesiadowania. Jak cudownie jest być w tak licznej gromadzie wokół swoich rodziców!

       [Rodzice] lubili posłuchać każdego po trochu, jak było w szkole, a kiedy ujawniała się jakaś psota, pojawiało się na ich twarzach strapienie, które bez zbędnych słów dawało nam do zrozumienia, że to nie może się więcej powtórzyć. Po zakończeniu kolacji tatuś zapalał cygaro, a nasza starsza siostra Amalia, zdolna pianistka, dawała nam okazję słuchania najpiękniejszych utworów Chopina, Bacha i Beethovena. Następnie przychodził czas na kolejny ważny moment naszego rodzinnego życia. Chodzi o odmawianie Różańca. Tatuś - na stojąco, przed obrazem Matki Bożej, a obok niego starsze dzieci. Natomiast my, młodsi - obok mamy, która pomagała nam odpowiadać aż do chwili, dopóki nie zasnęliśmy wsparci o swoje kolanka1.

       Takie właśnie było moje środowisko rodzinne. Zawsze pozostało dla mnie oparciem i punktem odniesienia.

Oprac. ks. Piotr Gąsior      

Propozycja modlitewnej refleksji nad tajemnicą Różańca św.:
Znalezienie Pana Jezusa w świątyni

 

 

Przypisy:


1 Por. Piotr Molla, Elio Guerriero, Joanna, kobieta mężna..., (dz. cyt.), ss. 18-20.

 

 

 

Artykuł zamieszczony w Tygodniku Katolickim "Niedziela", w numerze 28, z dnia 11 lipca 2004 r.


  • Spotkania ze świętą żoną i matką
  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej