. |
Joanna Beretta Molla pamiętała, że Chrystus cierpiał za nas i zostawił nam wzór, byśmy szli Jego śladami. Ale ona rozumiała też, że to naśladowanie nie dokonuje się dopiero w czasie choroby, kalectwa, na emeryturze czy tuż przed śmiercią, oraz że kroczenie za Panem nie stoi w żadnym konflikcie z radością i szczęściem korzystania z życia jako daru od Boga – naszego Dobrego Ojca, który jest w niebie.
Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni (por. Mt 7, 1). Z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu (por. Mt 12, 36).
Ileż to razy wydawano o Chrystusie fałszywe sądy. Ostatni z nich poskutkował wyrokiem strasznej śmierci krzyżowej. Z podobnymi doświadczeniami przychodzi się zmierzyć również każdemu, kto chce życie swoje układać według nauk Jezusa. Trzeba się na to przygotować.
„Wiesz, ludziom łatwo się mówi: mają pieniądze i warunki, to dobrze, że mają dużo dzieci – ale nie rozumieją, że za każdym razem ja ryzykuję życiem”. (św. Joanna Beretta Molla do swej siostry Virginii)
Joanna była kobietą bardzo wrażliwą. Dlatego na pewno musiało ją boleć, gdy usłyszała nieprawdziwą ocenę jej szczerego pragnienia, aby wraz z mężem dzielić się szczęściem miłości i przekazywać dar życia wielu nowym ludziom. „Mają pieniądze, to dobrze, że mają dużo dzieci” – powiedziała jakaś nieodpowiedzialna kobieta.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 24).
Drzewo męki już przygotowane. Lecz ów krzyż w sensie duchowym został przecież przyjęty przez Chrystusa o wiele wcześniej. W Wielki Piątek dopełnia się ten moment, kiedy to On – Jednorodzony Syn Boży zgadza się stać prawdziwym człowiekiem, który do końca wypełni wolę swego Ojca.
„O Jezu, obiecuję Ci przyjąć wszystko, co na mnie dopuścisz, spraw tylko, abym poznała Twoją wolę. Mój Najsłodszy Jezu, (…) przychodzę do Ciebie, aby Cię prosić, ze względu na miłość i zasługi Twego Najświętszego Serca, o łaskę zrozumienia i spełnienia zawsze Twej świętej woli, o łaskę zawierzenia Tobie i o łaskę pewnego odpoczynku dzisiaj i w wieczności w Twoich kochających, Boskich ramionach”. (św. Joanna Beretta Molla)
Zrozumiała to młodziutka Joanna, gdy w wieku zaledwie 16 lat zapisywała w swym zeszycie duchowym prośbę o zgodę z wolą Bożą: „Jezu, obiecuję Ci przyjąć wszystko, spraw tylko, abym poznała Twoją wolę”. To było jej osobiste przyjęcie krzyża na wszystkie następne lata dorosłego życia. Czyż nie dostrzegamy tu wyraźnej zbieżności z modlitwami Chrystusa?
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności jako zachęty do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie! (por. Ga 5, 13).
Ból uderzenia o ziemię. Pierwszy upadek. Może niespodziewany. Szok dla najbliższych. Satysfakcja nieżyczliwych. Beznamiętne wzruszenie ramion u postronnych obserwatorów. Może i sam Chrystus nie przypuszczał, że ta bela drzewa będzie aż tak ciężka.
„Postanawiam, że aby służyć Bogu, nie chcę więcej pójść do kina, jeśli wpierw nie będę wiedziała, czy film nadaje się do oglądania, czy jest skromny, niegorszący. Postanawiam, że wolę raczej umrzeć, niż popełnić grzech śmiertelny. Chcę wystrzegać się grzechu śmiertelnego jak jadowitego węża i powtarzam raz jeszcze: tysiąc razy wolę umrzeć, niż obrazić Pana Boga. Chcę prosić Pana Boga, aby mi pomógł nie dostać się do piekła, a więc unikać tego wszystkiego, co może zaszkodzić mojej duszy”. (św. Joanna Beretta Molla)
Pierwsze świadome zmagania o wierność podjętym decyzjom stały się udziałem również naszej Joanny. Na szczęście i ona wiedziała: Trzeba się podnieść. Trzeba walczyć ze swoimi słabościami. Nazywać rzeczy po imieniu; np. lenistwo zawsze jest lenistwem, a marnowanie czasu to rozrzutność, z której wszyscy będziemy musieli się rozliczyć.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Kto pełni wolę Ojca mojego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką (por. Mt 12, 50).
Na drodze krzyżowej obok Jezusa staje Matka Jego – Maryja. Obydwoje przez ułamek sekundy patrzą sobie w oczy. Komunikują się bez słów. „A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu” (Łk 2, 35) – wypowiedział 33 lata wcześniej do Maryi Symeon. Ona już to czuje. Jezus też to widzi i przeżywa.
„Nie wyobrażałam sobie, iż trzeba tak wiele cierpieć, zostając mamą! Czegóż by nie uczynił wówczas człowiek, aby tylko nie widzieć cierpienia dziecka! Miłość i ofiara są tak ściśle związane ze sobą jak słońce i światło. Nie można kochać bez cierpienia i cierpieć bez miłości. Spójrzcie na matki, które naprawdę kochają swoje dzieci. Jakże wiele ponoszą ofiar! Są gotowe do wszystkiego, również do ofiarowania własnej krwi”. (św. Joanna Beretta Molla)
Przeżycie rozstania z matką ziemską zapisało się w sercu Joanny bardzo dramatycznie. Tak bardzo ją kochała. Często – nawet po jej śmierci – wzywała ją w chwilach trudności. A gdy sama także została matką, poznała, ile cierpień przechodzi każda rodząca kobieta. Ponadto swą osobistą matką uczyniła Maryję, o której wszystkim mówiła, iż bez Niej nie dojdzie się do raju.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełnijcie prawo Chrystusowe (Ga 6, 2).
Chrystus na pewno był mu bardzo wdzięczny. Na Jego kalwaryjskiej drodze pojawił się mężczyzna z Cyreny, który choć w pierwszej chwili wolał się raczej nie angażować, ostatecznie jednak przyniósł Mu prawdziwą ulgę. Sprawa Jezusa stała się jego własną i całej najbliższej rodziny.
„Uśmiechnij się do Jezusa, zbliż się do Niego poprzez Mszę św., Komunię i adorację. Uśmiechnij się do tego, kto zastępuje Chrystusa – papieża; do tego, kto uosabia Boga – spowiednika, nawet jeśli nakazuje ci bezkompromisowe cięcia. (…) Uśmiechnij się do Anioła Stróża, ponieważ został ci dany przez Boga, aby cię doprowadzić do raju. Uśmiechnij się do rodziców, braci i sióstr, ponieważ powinniśmy być flakonikami radości również wtedy, gdy nakładają na nas obowiązki, których nie akceptuje nasza pycha. (…) Uśmiechnij się do wszystkich, których Pan Jezus stawia przy tobie w ciągu dnia”. (św. Joanna Beretta Molla)
Joanna także otrzymała na swojej drodze życia dar takich „Szymonów”. Byli nimi m.in. kapłani, z którymi miała kontakt albo jako ze swoimi spowiednikami czy kierownikami duszy, kiedy poszukiwała własnego powołania, albo jako współpracownikami w służbie parafialnej, tudzież bliskimi przyjaciółmi, którzy przyszli do niej z sakramentami w godzinę agonii.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25, 40).
Z Weroniki może wziąć przykład każdy. Zwyczajna dziewczyna o delikatnym, współczującym sercu, niby bez szans wobec tłumu i kordonu żołnierzy, dociera aż tak blisko, czyli do samego Jezusa. A On wynagradza ją, ofiarowując własne odbicie.
„Tak jak kapłan może dotykać Jezusa – tak my dotykamy Chrystusa w ciałach naszych chorych, biednych, młodych, starych, dzieci. Ażeby Jezus mógł się ukazać między nami, niechaj znajdzie wielu lekarzy, którzy ofiarują Mu samych siebie. On jakby chciał powiedzieć: «Kiedy spełnicie powołanie waszej profesji, będziecie cieszyć się życiem Boga, ponieważ byłem chory i mnie wyleczyliście»”. (św. Joanna Beretta Molla)
Doktor Beretta, podobnie jak Weronika, zawsze śpieszyła z pomocą chorym i potrzebującym: matkom, dzieciom, staruszkom. Wielokrotnie nie pobierała nawet za wizytę pieniędzy. A gdy widziała, że jest to konieczne, wkładała pod przepisaną receptę kilka tysięcy lirów. Pacjenci do dziś są jej wdzięczni i noszą jej wizerunek w pamięci i sercu.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Niech nad waszym gniewem nie zachodzi słońce! Ani nie dawajcie miejsca diabłu! (por. Ef 4, 26).
Upadek w tym momencie boli jeszcze bardziej. Chrystus jest niemal całkiem wyczerpany. Ten stan można porównać do trudności, jakie mogą istnieć w życiu rodzinnym. Wydaje się czasem, że już nie podołamy, lecz musimy iść dalej. Chodzi przecież o tych, których kochamy. Chodzi o miłość.
„Obiecałam Ci [Drogi Piotrze], że zawsze będę Ci mówiła o swoich troskach. (…) Obawiam się, że nie sprostam oczekiwaniom Twych Najbliższych i że nie jestem taka, jakiej Oni chcieliby dla Ciebie. Wiem, że zawsze byłeś – i tak jest do tej pory – obiektem ich uczuć. I dlatego mam takie wrażenie, że Cię im zabieram. (…) Kiedy zeszłej niedzieli Twoja Mamusia powiedziała przy nas, że jeśli musiałaby w przyszłości widzieć Cię nieszczęśliwym, to nie wie, co by zrobiła, nasunęła mi się wątpliwość, że ja nie jestem dla Ciebie osobą odpowiednią…”. (św. Joanna Beretta Molla)
Doświadczenie to nie ominęło także Joanny. Trudne okazały się choćby pierwsze kontakty z przyszłą teściową. Na szczęście Joanna wiedziała, że musi się dużo modlić i szczerze rozmawiać z ukochanym Piotrem. Czuła, iż lepsza jest szczerość niż wewnętrzna obmowa. Nie chciała udawać obojętności lub praktykować cichych dni.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Córki jerozolimskie, nie płaczcie nade Mną; płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! (Łk 23, 28).
Do uszu Chrystusa dochodzi szloch i zawodzenie. Jezus z trudem podnosi powieki i widzi zapłakane niewiasty. Nasz Pan jest bolejący, panuje jednak nad swoimi emocjami. Uczy, że uczucia są ważne, ale łzy powinny być wylewane z właściwych powodów.
„Muszę Ci od razu wyznać, że jestem kobietą bardzo łaknącą uczucia. Spotkałam Ciebie i pragnę oddać Ci siebie w całkowitym darze, aby stworzyć prawdziwie chrześcijańską rodzinę. Piotrze, pomyśl o naszym gniazdku rozgrzanym naszymi uczuciami i rozpromienionym przez nasze cudowne dzieciaczki, które Pan Jezus nam ześle. To prawda, że będziemy również doświadczać rozmaitych trudności, lecz jeśli zawsze będziemy szukać dobra, tak jak to czynimy dotychczas, z Bożą pomocą na pewno im wspólnie podołamy”. (św. Joanna Beretta Molla)
Dla Joanny sfera uczuć również była bardzo istotna. Tym niemniej w porę zorientowała się, że nie każda forma emocji jest dobra. Dlatego kiedy poznała, iż grozi jej melancholia, podjęła świadomą pracę nad sobą. Napisała hymn o uśmiechu. Stała się kobietą urzekającą wszystkich równowagą emocjonalną. Była otwarta na upomnienie. „Jeśli zobaczysz, że czyniłabym cokolwiek, co nie jest dobre, powiedz mi o tym, popraw mnie” – usłyszał od niej mąż.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany (Rz 5, 5).
No, pewnie tym razem się już nie podniesie – mógł ktoś szyderczo pomyśleć o leżącym na bruku Jezusie. A jednak stało się inaczej. Chrystus powstał. On wiedział, że droga krzyżowa, choć tak wyczerpująca, ze wszystkimi kryzysami, to jeszcze nie całe spełnienie woli Ojca.
„Dziś jestem w nieco lepszym nastroju ducha (...) ale wczoraj, nie chcę udawać, było nieco gorzej. Pragnęłam mieć Cię blisko. Bardzo tęskniłam za Tobą i naprawdę zdecydowałam, że napiszę, abyś natychmiast powracał. Potem jednak mi to przeszło. Dziś mówię Ci: «Wróć tak szybko, jak to tylko możliwe. Piotruniu złoty, jak tylko możesz». (św. Joanna Beretta Molla)
Joanna przepraszała męża za swoje chwile zwątpienia, np. narzekanie, jakie się jej przytrafiało, gdy była w stanie błogosławionym. Wszystkie trudy związane z urodzeniem dzieci i ich chorobami były dla niej rzeczywistymi okazjami do przekraczania samej siebie. A zwyciężała, bo się modliła i systematycznie spowiadała.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Jeżeli będziecie żyli według ciała, czeka was śmierć. Jeżeli zaś przy pomocy Ducha uśmiercać będziecie popędy ciała – będziecie żyli (por. Rz 8, 13).
Ciało Chrystusa wystawiono na pośmiewisko. Jeszcze jedna forma upokorzenia: kpina z Jego ludzkiej godności, próba zdeprawowania poczucia wstydu, niejako rzucenie do konsumpcji nieczystym oczom gapiów świętego ciała naszego Mistrza.
„Właściwym i dozwolonym korzystaniem z przyjemności zmysłowych ma kierować [czystość]. Nasze ciało jest święte. Nasze ciało jest narzędziem połączonym z duszą dla czynienia dobra. Czystość jest cnotą wynikającą z innych cnót, które prowadzą do zachowania czystości. Jak zachowywać czystość? Otoczyć nasze ciało ogrodzeniem poświęcenia. Czystość staje się piękna. Czystość staje się wolnością”. (św. Joanna Beretta Molla)
Troska o wygląd to dla Joanny sprawa naturalna. Pamiętała o tym nawet będąc w szpitalu. Jednak zajmowanie się własnym ciałem nigdy nie stało się dla niej bożkiem. Mając właściwą hierarchię wartości, Joanna z przekonaniem broniła czystości narzeczeńskiej. W podobnym duchu rozmawiała o godności aktów małżeńskich ze swoim mężem.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Jeżeli przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy złączeni z Nim w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie (por. Rz 6, 5).
Teraz Jezus jest już jedno z drzewem krzyża. Trzy gwoździe przeszyły Jego dłonie i stopy. Wydaje się, iż w tym stanie już nic dobrego nie można uczynić. Ale zostają przecież jeszcze usta, oczy i serce. Chrystus modli się więc, miłosiernie spogląda i ciągle kocha.
„Moje najdroższe skarby, tatuś zawiezie wam moc najczulszych całusów. Bardzo chciałabym i ja móc przybyć, ale muszę pozostać w łóżku, ponieważ mnie troszeczkę boli. Bądźcie dzielne, posłuszne... Noszę was w sercu i myślę o was w każdej chwili. Zmówcie za mnie Zdrowaś Maryjo. Dzięki temu Madonna szybko mnie uzdrowi i będę mogła powrócić do Courmayeur, ażeby was ponownie przytulić i być z wami na zawsze”. (św. Joanna Beretta Molla do swych małych dzieci)
Czy dwukrotne poronienie naturalne nie było dla Joanny owymi dwoma pierwszymi gwoźdźmi? Natomiast trzeci – to ostatnie wizyty szpitalne i „przybicie” do łóżka z powodu wykrytego nowotworu – włókniaka macicy. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego” – mówił 33-letni, bolejący Mistrz z Nazaretu. „Jezu, kocham Cię, daj mi siłę” – modliła się Jego wierna uczennica, 39-letnia cierpiąca Joanna.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich (J 15, 13).
Pan Jezus umiera z miłości do człowieka. Dobrowolnie oddaje swe życie w ręce Ojca. Potwierdza tym samym wszystko, czego nauczał. Co więcej – jest najdoskonalszym Wzorem człowieka spełnionego z miłości doprowadzonej do końca.
„Piotrze, ja już tam byłam i czy Ty wiesz, co widziałam? Pewnego dnia opowiem Ci o tym. Ale ponieważ byliśmy zbyt szczęśliwi, żyliśmy zbyt dobrze z naszymi cudownymi dziećmi, pełni zdrowia i łaski, ze wszystkimi błogosławieństwami Nieba, zostałam odesłana tu ponownie, na ten padół, aby jeszcze trochę pocierpieć, albowiem nie jest słusznym stanąć przed Panem Jezusem bez wielu cierpień”. (św. Joanna Beretta Molla)
Joanna Beretta Molla także w pełni zrealizowała Chrystusowy przykład miłości wobec przyjaciół. Poszła do kliniki, spodziewając się czwartego dziecka, świadoma, że lekarze będą mogli uratować tylko jedno z nich. „Jeżeli będziecie musieli decydować pomiędzy mną a dzieckiem, wybierzcie dziecko” – wyznała najpierw mężowi, a potem potwierdziła to dobitnie również lekarzom, którzy mieli ją operować.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie; jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana (por. Rz 14, 7-8).
Pan Jezus zostaje zdjęty z krzyża i oddany w ręce osób, które Go kochały. Dla ludzi obojętnych nie ma to już żadnego znaczenia. Tymczasem najbliżsi mają jeszcze wiele do zrobienia. Ich misja teraz niejako rozpoczyna się na nowo.
„Moje dzieci, procesu beatyfikacyjnego nie wszczęto na moją prośbę. Miałem możliwość zawetować, kiedy mnie o to poproszono. Nie uczyniłem tego, ponieważ zostałem zapewniony – co i wy możecie dostrzec – że świadectwo mamusi sprawi dużo dobra bardzo wielu osobom. Mamusia zawsze starała się czynić dobrze wszystkim, których napotkała. Dlatego nie było słuszne odpowiedzieć «nie». Jest to ofiara, którą musimy podjąć razem. Nasza ofiara jest przecież tak nieznaczna w porównaniu z tą podjętą przez mamusię”. (inż. Piotr Molla, mąż św. Joanny)
Tajemnica podobnego oddania powtórzyła się również w życiu rodzin: Berettów i Mollów. Joanna przez swoją śmierć oddała się wszystkim. Mąż dopiero po pogrzebie odnalazł notatki duchowe żony. W ręce przygotowujących beatyfikację oraz kanonizację zostały powierzone jej pisma i najintymniejsze listy narzeczeńsko-małżeńskie. Do publikacji trafiły też zdjęcia, a nawet filmy, jakie robił Joannie małżonek podczas różnych wydarzeń domowych.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
[Jezus] został wydany za nasze grzechy i wskrzeszony z martwych dla naszego usprawiedliwienia (por. Rz 4, 25).
W pogrzebie Jezusa uczestniczyło zaledwie kilka osób. Wszystko odbywało się w niezawinionym pośpiechu. Dobrze przynajmniej, iż dzięki Józefowi z Arymatei znalazł się dla naszego Pana nowy grób, w którym nie złożono jeszcze nikogo (por. Mt 27, 59-60).
„Życie jest piękne, kiedy poświęcone jest wielkim ideałom. Aby móc osiągnąć ten wielki ideał, potrzeba umieć oddać życie. [Trzeba] pracować, poświęcać się (...) wyłącznie dla chwały Bożej. Zasiewać, rzucać nasze małe ziarno niezmordowanie, a jeśli – mimo naszej najlepszej pracy – doznamy porażki, przyjmijmy ją wielkodusznie: porażka dobrze przyjęta przez apostoła, który wykorzystał wszystkie środki, aby osiągnąć sukces, bardziej przyczynia się do zbawienia niż triumf...”. (św. Joanna Beretta Molla)
Na pogrzeb Joanny oprócz najbliższych przyszły tłumy. Niemal wszyscy dorośli stawiali sobie pytanie: Czy rzeczywiście musiała umrzeć? Natomiast dzieci Joanny, choć mógłby ktoś przypuszczać, że nic jeszcze nie rozumieją, myślały naprawdę ewangelicznie: Czy mamusia mnie nadal widzi, czy mnie nadal słyszy, czy mnie nadal dotyka? Czy mamusia nadal o mnie myśli? Jeśli mamusia jest w raju, to dlaczego płaczesz? – usłyszał Piotr przed wyjściem na Mszę św. pogrzebową.
Któryś za nas cierpiał rany,
Jezu Chryste, zmiłuj się nad nami.
I Ty, któraś współcierpiała,
Matko Bolesna, przyczyń się za nami.
Po trzech dniach Chrystus zmartwychwstał. To znaczy, że żyje i można Go spotkać. Dzięki Niemu nieuchronny fakt śmierci, jaki nas czeka, nie jest już metą ludzkiego życia, lecz progiem nadziei na ciąg dalszy. Dla Boga bowiem wszyscy żyjemy. I my na ziemi, i ci wszyscy, którzy są już w wieczności.
Zgodnie z naszym chrześcijańskim Credo wierzymy w świętych obcowanie. Jeśli chodzi o św. Joannę – jesteśmy od niedawna świadkami cudów, jakich Bóg w swojej łaskawości dokonuje za jej orędownictwem. Z zachwytem patrzymy również na rodzący się i systematycznie rozszerzający kult tej współczesnej żony i matki.
Kto chce pójść za Mną, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (por. Mk 8, 34). Podążajmy zatem wiernie kalwaryjską drogą Chrystusa, a na pewno spotkamy na niej także św. Joannę. To jedyna droga godna uczniów Jezusa z Nazaretu.
Za całe życie św. Joanny Beretty Molli i za Jana Pawła II Wielkiego, który ogłosił ją świętą –
Chwała Ojcu i Synowi,
i Duchowi Świętemu.
Jak była na początku, teraz
i zawsze, i na wieki wieków.
Amen.
Pełne opracowanie Drogi Krzyżowej z Joanną Berettą Mollą zostało wydane przez Dom Wydawniczy „Rafael”, rafael@rafael.pl www.rafael.pl
Opublikowano w Tygodniku Katolickim "Niedziela", w numerze 12 z dnia 19 marca 2006 r.