. |
Miała białą suknię. W rękach trzymała czerwone róże. Inna wpięta była w jej rozpuszczone włosy. Gdy zeszła na ziemię i spotkała znajomych, zapanowała wielka radość. Wtedy... obudziłem się.
Zastrzyk w serce
W kalendarzu na rok 1988 pod datą 25 grudnia był taki zapis: "W dniu 25 grudnia 1974 roku. w Boże Narodzenienie o godzinie 1.45 urodziła się nieznośna dziewczyna. Pan Jezus też urodził się w tym dniu". To miały być czternaste urodziny. Ewa nie doczekała ich. Żyła 13 lat i dwa miesiące. Zmarła w czwartkowy wieczór, 10 marca 1988 roku, w jednym z rzeszowskich szpitali. Nikt nie spodziewał się czegoś takiego. Mama, siostra i brat nieruchomo stali przy łóżku Ewy zupełnie zaskoczeni sytuacją. Nic nie można było zrobić. Tylko czekać. Na co? - Nawet o cud nie umiałam prosić - wspomina mama. - Wszystko działo się tak szybko. Nie zauważyłam, kiedy z popołudnia zrobił się późny wieczór. Lekarze byli bezradni. Nawet krwi z palca nie potrafili pobrać. Jakby nagle wszystko się skończyło. Ewa leżała na szpitalnym łóżku. Miała zamknięte oczy. Gdyby nie przewody łączące ją z monitorami i szpitalną aparaturą, można by pomyśleć, że dziewczyna po prostu śpi. Otwarła oczy tylko na moment. Kiedy poczuła, że w pobliżu jest już mama. Tak bardzo chciała, żeby przyszła. Przywitała ją spojrzeniem i jakby jeszcze bardziej się uspokoiła. - Spróbujemy jeszcze dać zastrzyk w serce - przerwała ciszę lekarka. Pojawiła się iskierka nadziei. Wszyscy czekali w napięciu. Może się uda? Może wszystko będzie jak dawniej? Może jutro Ewa normalnie pójdzie do szkoły? Może to tylko jakiś dziwny sen? - Nie wiem. ile czasu minęło - mówi mama i ociera łzę. - Chyba trwało to dość długo. bo w końcu przyszła lekarka i powiedziała: "No, nie stójcie tak. Ewa już dawno nie żyje". Byliśmy przy niej, staliśmy obok, a nikt nie potrafi powiedzieć, kiedy Ewa odeszła.
Jednodniowa choroba
Ewa Cop chorowała zaledwie jeden dzień. - Jeszcze w poniedziałek była z nami na lodowisku - przypominali sobie chłopcy z podwórka. Ewa lubiła jeździć na łyżwach. Świetnie jej to wychodziło. - We wtorek, 8 marca byłyśmy wieczorem na Mszy Świętej - wspomina mama. Nic nie wskazywało na to, że z Ewą dzieje się coś złego. - Wcześnie rano jak zwykle przygotowałam dla niej śniadanie i poszłam do pracy. Około siódmej do sklepu, w którym pracowała pani Zofia, mama Ewy, zadzwonił telefon. - Mamo, jakoś żle się czuję - mówiła Ewa. Miała temperaturę. - Wprawdzie tylko dwie kreski powyżej 37 stopni - opowiada dalej mama - ale to był marzec i wolałam, żeby została w domu. W południe do domu wrócił brat. Ewa poprosiła o zrobienie herbaty. - Sama nie możesz sobie zrobić? - zdziwił się. Nie uwierzył, że siostra naprawdę źle się czuje. -
Udajesz. Pewnie nie chce ci się iść do szkoły. Po południu mama zauważyła, że Ewa nawet nie tknęła śniadania. Dlaczego? - Mamo, nie mogę wstać - tłumaczyła. - Tak bardzo bolą mnie nogi. Mama pomogła jej podejść do łazienki, a sama poszła zrobić herbatę. Nagle usłyszała huk. Ewa leżała na podłodze. Chciała się uczesać. Podniosła tylko ręce do góry i... straciła przytomność. Mama położyła ją do łóżka i pobiegła po sąsiadkę, pielęgniarkę. Wystarczył jakiś środek nasercowy, by Ewa poczuła się lepiej. Nawet rumieńce pojawiły się na twarzy. - Nie siedź tyle nad tymi książkami - radziła sąsiadka. - Dziewczyny w Twoim wieku oglądają się już za chłopakami. Chodzą do dyskoteki, a Ty? Po co Ci to wszystko? Skończysz szkołę, wyjdziesz za mąż.... Ewa spojrzała na sąsiadkę, potem na mamę i powiedziała cicho: "Ja wezmę ślub. Mamo. Ty wiesz z Kim".
Rano mama poszła do pracy. Sąsiadka obiecała zaglądać do Ewy. Około dziesiątej zadzwoniła do sklepu. Wszystko było w porządku. W południe kolejny telefon: - Przyjdź szybko. Coś niedobrego dzieje się z Ewą. Chyba trzeba wezwać pogotowie - pani Zofia usłyszała w słuchawce zdenerwowany głos sąsiadki. - Gdy wróciłam do domu, Ewa złapała mnie za rękę - Mamo, ale ja nie umrę, prawda? -
Skąd u niej takie słowa? - pomyślałam. Umarła kilka godzin później.
(Nie) zwyczajna Ewa
Ewa była najmłodszym dzieckiem w rodzinie Copów. W tym roku mija 15 lat od jej śmierci. - Nic takiego nic robiłam, żeby ktoś się o niej dowiedział - zamyśla się mama. - Kiedyś na jednej z pielgrzymek prosiłam księdza o odprawienie Mszy - wspomina - a on kazał mi opowiedzieć o Ewie. Dzięki niemu powstał cały zbiór wspomnień koleżanek, nauczycieli, znajomych, sąsiadów, księży i najbliższej rodziny. Dopiero wtedy pani Zofia dowiedziała się, jaka naprawdę była jej córka.
Dobra, spokojna, nie wywyższała się. To wiedziała. Ale czy to takie nadzwyczajne? Ewa nie marudziła, że nosi ubrania po rodzeństwie. Nie zwracała uwagi na modę. Tylko raz, kiedy już dość długo nosiła kurtkę siostry powiedziała: "Mamusiu, w przyszłym roku chyba będzie mi potrzebna inna kurtka. W tej będą już za krótkie rękawy". Bez pretensji czy żalu. - Czasem przychodziła w niemodnych spodniach - wspominają koleżanki. - Próbowałyśmy coś z tym zrobić, ale ją niewiele to obchodziło. Kiedyś utapirowałyśmy jej włosy. Było jej ślicznie. - Ja nie chcę tak chodzić - powiedziała Ewa z uśmiechem i przygładziła włosy. Ewelina, koleżanka z klasy, wspominała Ewę: "Miała duże poczucie humoru i była wspaniałym kompanem do zabawy. Skłonna do żartów i dowcipów, które robiłyśmy sobie nawzajem. Choćby ten jak razem z Agnieszką wepchnęły mnie w zaspę po szyję. Z drugiej strony poważna, i szczera i godna zaufania. Gdybym miała powierzyć komuś tajemnice, powierzyłabym je Ewie. Ona umiała słuchać. - Nie wyróżniała się w klasie - pisze dalej Ewelina - aczkolwiek nauczycielki zastanawiały się często, co "taka spokojna Cop" robi między nami. Ja sama często myślałam, że ona jest jakby... lepsza od nas. Posłuszna rodzicom, nigdy się nie buntowała. Nie lubiła podrywać chłopców, choć było kilku, którzy się w niej podkochiwali. Ewa, jak każda dziewczyna, była z tego zadowolona, ale nie znaczyło to dla niej wiele. Chciała być piękna dla Kogoś innego".
Skarby w meblościance
W rodzinnej meblościance Ewa trzymała swoje skarby. - Mamo, Ty mi tam nie zaglądaj - prosiła. - Dlaczego? - dziwiła się mama. - Masz jakieś tajemnice przede mną? - Nie. ale Ty możesz powiedzieć o tym sąsiadkom. - Więc nie zaglądałam - mówi mama. Ewa zbierała wycinki z gazet o misjach, o życiu Kościoła, o zakonach. W zeszytach zapisywała adresy klasztorów, życiorysy świętych. Były tam też listy i trzy zaadresowane koperty, których nie zdążyła wysłać. Ewa regularnie pisała do sióstr zakonnych. Najbardziej interesowały ją misje. - Nie miałam o tym pojęcia - mówi mama. - Nie byliśmy przesadnie religijni. Ja pracowałam. Odpowiadałam za dwa sklepy. Mąż też miał taką pracę, że często wyjeżdżał. - Nie było zbyt dużo czasu. ale zawsze na dobranoc robiłam jej krzyżyk na czole. Kiedyś, pamiętam - Ewa była już chyba w siódmej klasie - wróciłam dość późno z pracy. Patrzę, ona siedzi w łóżku. - Dlaczego jeszcze nie śpisz? - zdenerwowałam się. - Zrób mi krzyżyk - prosiła. - Przecież jest tata. - Ale ja chciałabym od ciebie. Czasem mnie zaskakiwała. Któregoś dnia dzwonię do niej z pracy. Wiedziałam. że wróciła już ze szkoły. Nie odebrała telefonu. Zaczęłam się martwić. Po jakimś czasie spróbowałam znowu. Tym razem się udało. Okazało się, że Ewa cały czas była w domu. - To dlaczego nie odbierałaś telefonu? - zdenerwowałam się. - Mamo, nie dzwoń do mnie o piętnastej - powiedziała cicho. - Ja się wtedy modlę. Po jakimś czasie przyszła do nas w odwiedziny starsza córka. Ewa bawiła się z jej dziećmi. A mnie, jakby zły szepnął i powiedziałam do Ewy: "Dlaczego nie idziesz się modlić? Jest piętnasta". Wiedziałam, że robię jej przykrość. - Mamo, chcesz, żebym to na pokaz robiła?- odpowiedziała spokojnie. Na odwrotnej stronie pamiątki z pierwszej Komunii Świętej Ewa napisała:
Wszystko dla taty
Ewa bardzo przeżyta śmierć swojego taty. Ciągle pytała księdza proboszcza, czy tata będzie zbawiony. Bała się, że może nie być w niebie, bo nagle, w drodze do pracy, zginął w wypadku samochodowym. - Przez 90 dni po śmierci codziennie chodziłyśmy na Mszę Świętą w jego intencji - mówi mama. - Ewa bardzo tego pilnowała i chciała, żebym chodziła razem z nią. Pół roku przed swoją śmiercią Ewa miała wypadek w szkole. Trzymała ołówek w ręku na wysokości oczu. Kolega wracający od tablicy tak uderzył ją w rękę. że Ewa wbiła sobie ołówek w oko. Natychmiast trzeba było jechać do szpitala. Tego dnia mama od rana była na działce. Przez dwie godziny jej szukano. Bez zgody mamy nie można było zrobić zabiegu. Po tak długim czasie lekarka stwierdziła, że operacja nie jest konieczna. Gdy po pięciu dniach Ewa przyszła do kontroli, lekarze stwierdzili, że oko nie tylko się zagoiło, ale nawet nie ma śladu po wypadku. - Cieszę się. że z Twoim okiem już wszystko w porządku - pisała siostra Daria w liście do Ewy. - Przez takie wypadki Pan Bóg również do nas mówi. Cieszę się. że to zrozumiałaś i ofiarowałaś ten ból za Tatusia. - Do głowy by mi nie przyszło, by w takiej chwili, przy takim bólu myśleć o innych - mówi mama. Krótko przed swoją śmiercią Ewa poszła do proboszcza. Chciała zamówić Mszę za duszę taty na niedzielę Miłosierdzia Bożego. Ewa już wtedy gdzieś przeczytała, że w tę niedzielę bardzo dużo dusz idzie do nieba. - Dobrze, ale wieczorem - powiedział proboszcz. - Rano wszystkie Msze są już zajęte. - Nie chcę wieczorem - powiedziała stanowczo Ewa. Proboszcz widział, że musi coś zrobić. - No dobrze - powiedział - Mszę za parafian przełożę na wieczór, a tobie dam o 10.00. Ewa była szczęśliwa. Tego dnia modlono się za tatę Stefana i za córkę Ewę. Niedziela Miłosierdzia była 30 dniem po jej śmierci.
Artykuł zamieszczony w "Małym Gościu Niedzielnym", w numerze 3/2003