. |
Ogromnie się ucieszyłam, kiedy pojawiła się myśl wydania książki o świadkach wiary, gdyż noszę w sercu jakże mi bliską i drogą osobę, której na imię Ewa. Poznałam ją, kiedy miała zaledwie pięć lat, poprzez moją siostrę Ziutkę, która przez kilka lat pracowała razem z mamą Ewy, a którą to Ewa nazywała ciocią.
Ewa Małgorzata urodziła się 25.12.1974 r. w Rzeszowie jako trzecie i ostatnie dziecko w rodzinie Zofii i Stefana Copów. Jej przyjście na świat, które nastąpiło bezpośrednio po pasterce, zostało radośnie przywitane przez rodziców i starsze już rodzeństwo (13 i 14 lat). Ze wspomnień mamy dowiadujemy się, że Ewa od najmłodszych lat była dobrym, wrażliwym dzieckiem, nie sprawiającym rodzinie większych kłopotów. Już od wczesnego dzieciństwa przejawiała szczególną wrażliwość na sprawy Boże, a do końca swoich dni konsekwentnie szukała drogi powołania. Całym sercem potwierdzam tę prawdę.
Na odwrotnej stronie pamiątkowego obrazka od Pierwszej Komunii Świętej zapisała:
Kiedy spotkałam się z nią po raz pierwszy, a potem także przy innych okazjach - budziła we mnie podziw: była bardzo miła, wrażliwa, z jej dziecięcego wnętrza wydobywało się coś, co fascynowało: głębia, ciepło i to wszystko, co przeżywała i czego najbardziej pragnęła. A pragnęła całe swoje życie ofiarować Jezusowi i bliźnim, czemu dała wyraz w swoim krótkim, ale jakże pięknym życiu. Od najmłodszych lat brała udział w życiu swej parafii pod wezwaniem Podwyższenia Krzyża Świętego w Rzeszowie. Już w wieku przedszkolnym recytowała wiersze, śpiewała piosenki religijne w czasie uroczystości kościelnych. Swoją wiedzę o Bogu pogłębiała nie tylko na lekcjach religii; od dzieciństwa należała do żywego różańca, a w wieku 12 lat sama zapisała się do rodziny różańcowej na Jasnej Górze. Należała do Ruchu Światło-Życie, Neokatechumenatu i Koła Misyjnego przy parafii. Zdaniem Stanisława Kyca czytając Pismo Święte, odczytywała Słowo Boże trafniej od dorosłych. Z lektury książek religijnych robiła sobie notatki. W trakcie rekolekcji Oazy Dzieci Bożych (Krościenko, Łomża) pamiętam jej głębokie świadectwa, którymi się z nami dzieliła. Po powrocie uczestniczyła w cotygodniowych spotkaniach. W oazowym notatniku pt. Maryjo spraw, abym była kimś - zawarła cały zbiór refleksji świadczących o jej wielkiej dojrzałości duchowej.
Wiele pielgrzymowała ze swoją mamą. Do Częstochowy szła pieszo jako dziesięcioletnia dziewczynka - razem ze mną. Była wtedy najmłodszą uczestniczką w naszej grupie. Już wtedy znała na pamięć godzinki. Pamiętam ją jako dziewczynkę bardzo ofiarną i pracowitą, która we wszystkim chciała mieć swój udział.
Nie lubiła być chwalona. Kiedy powiedziałam, że zrobiła bardzo dobre kanapki, zauważyłam u niej pewne niezadowolenie.
Pragnęła zostać misjonarką, o czym świadczą jej listy do różnych osób. Na święta Bożego Narodzenia 1987 roku (w niespełna 3 miesiące przed swoją śmiercią) Ewunia przysyła mi życzenia następującej treści: Kochana Ciociu! Niech ten wigilijny stół, który niesie ze sobą tyle wspomnień, napełni nas nową radością, miłością i pokojem oraz nadzieją, że życie zmienia się, ale się nie kończy!... a tę nadzieję przynosi nam właśnie to Betlejemskie Dziecię. Dziękujmy Mu całym sercem.
Jakże wielka i dojrzała musiała być wiara tej czternastoletniej dziewczynki!
Na cztery dni przed śmiercią uczestniczyła razem ze mną i całą naszą rodziną w świętowaniu dziewięćdziesięciolecia urodzin naszej babci Franciszki. Wówczas to zupełnie poważnie dzieliła się z moim wujem O. Michałem Pado - franciszkaninem, pragnieniem wstąpienia do klasztoru. Przy okazji też wspomnę o szacunku, który okazywała osobom starszym: do moich rodziców, których kochała zwracała się rodzinnie: babciu, dziadziu. Pan Bóg obdarzył ją wyjątkową urodą i zarazem powagą - jak na swój wiek. Miała też duże poczucie humoru. To wszystko razem nie przeszkadzało jej całej być dla Boga. Zostawiła po sobie piękny wzór wiary i miłości. Ufamy że Pan Jezus zaprosił ją na ucztę niebieską przygotowaną Dzieciom Bożym.
Ewunię Cop zobaczyłem po raz pierwszy 25 maja 1978 roku. Był to czwartek - Uroczystość Bożego Ciała. Gdy Ks. Biskup Tadeusz Błaszkiewicz poświęcił obiekt gospodarczy przeznaczony na kaplicę, zauważyłem wśród adorujących Najświętszy Sakrament i równocześnie strzegących tej stajenki betlejemskiej matkę z małym dzieckiem, jak się potem okazało - Zofię Cop z Ewą.
Z czasem, gdy duszpasterstwo rozwijało się przybierając różne formy, poznałem ją z imienia i nazwiska. Była zawsze aktywna, gdy chodziło o chwałę Bożą i nawrócenie człowieka. Od powstania Koła Misyjnego były obie z matką gorliwymi jego członkiniami. Uczestniczyły także w katechezach neokatechumenalnych. Nieraz po ogłoszeniu kolejnej parafialnej pielgrzymki, Ewa przychodziła, by wpisać mamusię i siebie. Cieszyła się, że może jechać i pokutować za grzeszników. Słyszałem od jej matki, że kiedyś będąc na Kalwarii Pacławskiej uzbierała kamyków do chusteczki, by potem na tym narzędziu pokuty klęczeć, ofiarowując to cierpienie w pewnej - według niej - ważnej sprawie. Być może chodziło o misje lub o wybawienie z czyśćca swojego tatusia, który zginął w wypadku samochodowym.
Zmarłą Ewę Cop pamiętam jako poważną - na swój wiek - dziewczynkę. Zaobserwowałem to już podczas przygotowywania jej do pierwszej spowiedzi i Komunii Świętej. Była stateczna, zamyślona, oczytana; jej dziecięca wiara była bardzo dojrzała. Boga traktowała jako kochającego, ale i sprawiedliwego Ojca. Wiarą żyła na co dzień. Niemal na każdym kroku wybijała się jej miłość bliźniego. Gdy nauczycielka pytała jaki zawód wybierze, odpowiedziała cichutko i pokornie; będę pielęgniarką. Na jej pytanie dlaczego nie lekarzem - jest przecież zdolną uczennicą - odpowiedziała: bo lekarze biorą pieniądze, a siostry służą za darmo. O jej postawie wobec bliźnich, zwłaszcza grzeszników, świadczy następujący epizod: gdy doniesiono jej rodzinie, że jej brat Ryszard wpadł w ręce milicji za jakiś wybryk chuligański i wszyscy uczestnicy tej rozmowy (sąsiadka, matka a może i ojciec - tego nie wiem) zaczęli go sądzić i narzekać na niego - Ewa powiedziała z bólem: on taki biedny, a wy jeszcze tak mówicie.
Gdy zastanawiam się skąd ta dojrzała miłość Boga i bliźniego u tak młodej dziewczynki, dochodzę do przekonania, że wywodzi się ona z tych wszystkich praktyk religijnych traktowanych jako spotkanie człowieka z Bogiem. Tym Bogiem napełniała się również czytając codziennie Pismo Święte i książki religijne. Z tych ostatnich robiła sobie notatki, które ożywiały jej bogate życie wewnętrzne. Kiedyś sąsiadka, która odwiedziła jej mamę, wychodząc już późno z ich domu zwróciła się do zaczytanej Ewy: Ej, Ewuniu, czytasz i czytasz te książki, a twoje koleżanki chodzą już na dyskoteki, szła byś z nimi, zabawiła się, a ty siedzisz i czytasz, jesteś już wyczerpana. Sąsiadkę poparła także mama, a ona spokojnie i zdecydowanie odpowiedziała: Jaka szkoda, że wy tego nie rozumiecie!
Jako proboszcz jestem pewien, że moja parafianka Ewa Cop jest w niebie i wstawia się tam za Kościół, naszą parafię oraz swoją rodzinę. Ostatecznie sprawę tę zostawiamy Panu Bogu.
Zastanawiające jest dla mnie to, że właśnie w tej dość trudnej rodzinie, wśród niełatwej młodzieży, zarówno w jej klasie jak i na Baranówce - wyrósł taki kwiat, wzór dla dzieci i młodzieży na ich trudne dziś i jutro.
Ewę znałam od 1982 roku. Mieszkała w tym samym bloku co ja. Wychowywałyśmy się na jednym podwórku przez wiele lat, a jednak tak bardzo mało wiedziałyśmy o sobie, aż do momentu, kiedy zapisałam się na oazę, którą prowadził ks. Stanisław Dębiak.
Od tej chwili spotykałam się z Ewą coraz częściej (przede wszystkim w szkole podczas przerw, na oazie, a także w kościele w czasie nabożeństw). (...)
Postępowanie Ewy dawało mi zawsze wiele do myślenia. Bardzo mnie dziwił jej spokój, a także wewnętrzne opanowanie. (...) Bardzo kochała Maryję. (...) Z tego co wiem, codziennie w godzinach popołudniowych, wiele czasu poświęcała Bogu, rozmawiając z Nim przed domowym ołtarzykiem. (...) Były takie dni w moim życiu, że starałam się zachowywać tak jak Ewa, ale niestety było w niej coś takiego (nie potrafię tego określić), czego nie posiadam. (...) Myślę, że świat wyglądałby całkiem inaczej, gdyby żyli na nim ludzie tacy jak Ewa.
Postanowiłam sięgnąć po pióro, bo mimo, że długie lata jestem nauczycielką i przez moje ręce, że tak powiem, przewinęło się bardzo wiele dzieci, to jednak ta dziewczynka utkwiła mi w pamięci. I to nie tylko dlatego, że zmarła po jednodniowej chorobie, w wieku czternastu lat, gdy dziś tak młodo i tak szybko się nie umiera, ale dlatego, że jak widzę.... była inna.
Pamiętam ją szczególnie z ostatniego roku życia, kiedy to była jeszcze dzieckiem, a zarazem już dorastającą panienką. Niezwykłe dziecko! Zwracało uwagę nie tylko taktem, urodą, bo wiele jest urodziwych dziewcząt, ale jakimś bijącym od niej wewnętrznym skupieniem. Po jej śmierci towarzyszyło mi, i do dziś je widzę, uważne spojrzenie jej młodziutkich oczu. Postanowiłam więc dowiedzieć się czegoś więcej o mojej wychowance - już po jej śmierci, bo za życia nie starczyło na to czasu.
Wiedziałam że jest półsierotą, i że ma dwoje starszego rodzeństwa. Mieszkała w bloku. Według świadectwa koleżanek z podwórka i ze szkoły, miała duże poczucie humoru, choć jednocześnie była poważna. Ewelina tak mówi o niej: Lubiła spacery. Była wspaniałym kompanem do zabawy. Szczera i godna zaufania. Gdybym miała powierzyć komuś swoje tajemnice, wybrałabym ją. (...) Podziwiałam ją za to, że była posłuszna wobec matki. Odróżniała się od nas tym, że nie chciała na siłę stać się dorosła. Nie bawiła się ukradkiem w makijaże, obcasy, szpilki itp.
Często odwiedzałyśmy ją. W jej domu panowała cisza, było tak jakoś spokojnie... trochę jak w świątyni. Widziałyśmy, że często chodzi do kościoła i umie się modlić.
Co było dla nas dziwne? To, że umiała nie tylko Boga prosić, ale i Bogu dziękować. My umiałyśmy tylko prosić.
(...) Ewa Cop uczennica Szkoły Podstawowej nr 8 w Rzeszowie przyjęła Chrystusowy sposób patrzenia na świat.
Źrodło: "DOJRZELI DO ŚWIADECTWA WIARY. Pamięć o świadkach - uczestnikach charyzmatu Światło-Życie", Katowice 2001 r