|
Jan Balicki urodził się, żył i działał do końca swego życia na terenie diecezji przemyskiej obrządku łacińskiego. W Polsce należy ona do starszych. Powstała w XIV w. na ziemiach czerwonoruskich, wtedy przyłączonych do Polski. W ciągu całego okresu istnienia (do końca II wojny światowej) należała do metropolii lwowskiej. Od 1827 r. do 1925 r. diecezja przemyska obejmowała około 23 tyś. km2. Na przełomie XIX / XX w. liczyła 293 placówki duszpasterskie, przed II wojną 354. Jeśli idzie o ludność, to w skali całej diecezji przeważali Polacy obrządku łacińskiego, liczący w 1931 r. 1211 tyś. osób, co stanowiło 50% ogółu ludności. Drugą grupę stanowili Ukraińcy obrządku greckokatolickiego, liczący w tym samym 1931 r. 970 tyś. osób, co oznaczało 40, 2%. Trzecią znaczącą grupą byli Żydzi, których było 217 tyś., co stanowiło 9% ogółu mieszkańców. Ilość przedstawicieli innych narodowości była minimalna. Wśród katolików - Polaków opiekę duszpasterską sprawowało kilkuset księży. W 1914 r. było ich 645 i na jednego z nich przypadało przeciętnie 1830 wiernych. W 1939 r. było 722 kapłanów i na jednego z nich przypadało około 1700 osób.
Dzieciństwo, młodość i spora część wieku dojrzałego ks. Jana Balickiego upłynęła w czasach, kiedy Polska znajdowała się pod zaborami. Tereny diecezji przemyskiej od pierwszego rozbioru Polski w 1772 r. znajdowały się pod zaborem austriackim. Ziemie tego zaboru oficjalnie nazywano Galicją. Prowincja ta, od czasu przyznania jej samorządności na przełomie lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XIX w., cieszyła się w dziedzinie kultury, a więc także szkolnictwa, działalności Kościoła, oraz administracji, najszerszym zakresem wolności, w porównaniu do zaboru pruskiego czy rosyjskiego. W 1918 r., kiedy Polska odzyskała wolność, ks. Balicki miał 49 lat - znajdował się w pełni wieku dojrzałego. Był wysokiego wzrostu, dość szczupły, włosy miał krótko ostrzyżone.
W okresie kapłańskiego życia Jan Balicki stykał się z czterema biskupami. Każdy z nich z pozycji rządcy diecezji wpływał na jego życie i działalność. Byli to biskupi: Łukasz Ostoja Sołecki - 1881-1900. Pochodził z diecezji lwowskiej. Doszedł w niej do godności profesora i rektora Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Józef Sebastian Pelczar - 1900-1924. Pochodził z diecezji przemyskiej, również był poprzednio profesorem i rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pracował naukowo także w trakcie sprawowania rządów diecezji. Anatol Nowak 1924-1933 -podobnie jak poprzednik z pochodzenia diecezjanin przemyski, ale należał do diecezji krakowskiej, w której został biskupem sufraganem. Duszpasterzowanie pochłaniało go całkowicie. Franciszek Barda - 1933-1964. Pochodził z diecezji krakowskiej. Do przemyskiej przybył w charakterze biskupa sufragana w 1931 r. Działalność duszpasterska zajmowała mu cały okres pobytu w diecezji. Ks. Balicki najdłużej, bo 24 lata, był współpracownikiem biskupa Pelczara. W okresie rządów tych biskupów w diecezji istniało i funkcjonowało cały szereg bractw, stowarzyszeń i innych organizacji kościelnych, które pielęgnowały jakieś ideały, jak np. trzecie zakony: franciszkański, dominikański i karmelicki, kultywowały cześć i nabożeństwo do swoich świętych założycieli, a zwłaszcza do Najświętszej Maryi Panny - czyniła to także sodalicja mariańska. Inne miały na oku cele społeczne, jak np. bractwa trzeźwościowe, czy ustanowiony przez biskupa Pelczara w 1906 r. Związek Katolicko-Społeczny, a w latach trzydziestych Akcja Katolicka.
W drugiej połowie XIX w. coraz boleśniej była odczuwana przez społeczeństwo poszczególnych państw środkowej i zachodniej Europy tzw. kwestia społeczna albo robotnicza. W skutek rozwoju przemysłu zwiększyła się ilość robotników tzw. proletariatu, czyli ludzi, którzy nie posiadali niczego poza swoimi dziećmi (proles - potomek, dziecko). Byli pozbawieni opieki prawnej ze strony państwa. Nie znano wtedy rozwiniętych dopiero później różnych form ubezpieczenia społecznego, nie było emerytur czy rent wypłacanych w razie nieszczęśliwych wypadków przy pracy lub choroby. W takim kontekście powstały idee socjalizmu, który domagał się m. in. zlikwidowania prywatnej własności i zorganizowania ustroju społecznego opartego na zasadzie sprawiedliwości i równego udziału wszystkich z majątku społecznym Socjalizm miał różne formy. Jedną z nich był marksizm - odłam radykalny wyznający nadto ateizm, a więc nie uznający istnienia Boga. Na ziemiach polskich napięcia związane z rozwojem przemysłu były słabsze, niż w zachodniej Europie, a w Galicji bodaj najsłabsze, ze względu na niski poziom uprzemysłowienia tej prowincji monarchii austriackiej. Jednak i tutaj istnieli robotnicy przemysłowi. W początkach lat osiemdziesiątych XIX w. było ich około 25 tyś. na 350 tyś. we wszystkich ziemiach polskich, ale te ilości szybko wzrastały. W tym samym czasie pod zaborem rosyjskim powstała pierwsza partia socjalistyczna. Hasła socjalistyczne były propagowane i w Galicji, w której w 1892 r. powstała Galicyjska Partia Socjaldemokratyczna. Ogół społeczeństwa w socjalizmie widział zagrożenie dla dotychczasowego ustroju społecznego. W Galicji istniała jednak jeszcze inna społeczna bolączka, a mianowicie bezrobocie na wsi. Mnóstwo ludzi żyło w nędzy, bo rozdrobnione gospodarstwa rolne nie potrafiły dostarczyć wszystkim członkom rodziny wystarczających środków utrzymania. Dużych rozmiarów emigracja sezonowa i na stałe, oraz licząca się parcelacja folwarków nie rozwiązywały problemu. W 1895 r. powstało w Galicji, zorganizowane w Rzeszowie, Stronnictwo Ludowe, stawiające sobie za cel m. in. poprawę warunków bytowania chłopów. Wobec ogromu ludności bezrobotnej ruch ludowy także był narażony na włączenie do programu haseł radykalnych.
Duchowieństwo katolickie zdawało sobie sprawę z doniosłości "kwestii społecznej", toteż w oparciu o własne rozeznanie sytuacji na wsi - większość duchownych pochodziła ze wsi - ale i apele papieża Leona XIII (1878-1903), w postaci jego społecznej encykliki Rerum novarum (Nowe sprawy) z 1891 r., uznającej prawa robotników do godziwej zapłaty, jak i sugestie oraz zarządzenia biskupów galicyjskich pod adresem duchowieństwa, nastąpiło wyraźne ożywienie jego działalności społecznej w postaci współdziałania przy zakładaniu szkół, kółek rolniczych, kas Stefczyka, ochotniczej straży pożarnej, czytelni, czy bibliotek. Działalność zaś społeczna proboszcza z Albigowej od 1886 r., ks. Antoniego Tyczyńskiego, daleko wykraczała poza ramy duszpasterstwa, albowiem w ciągu kilkunastu lat uczynił z tej miejscowości wzorowo funkcjonującą duszpastersko parafię, mogącą z powodzeniem konkurować pod tym względem ze słynnym w okresie międzywojennym Liskowem ks. Wacława Blizińskiego.
Nicetas Balicki, ojciec przyszłego ks. Jana, urodził się w Tomaszowcach, powiat Stryj, 27.09.1827 r. W austriackim wojsku doszedł do rangi podoficera. Należał do Kościoła greckokatolickiego. Kiedy miał 24 lata, ożenił się z łacinniczką, 15 letnią Katarzyna Seterlak, młodszą od niego o 9 lat. Sądząc po miejscu urodzenia najstarszego syna Izydora, po ślubie zamieszkali w Stryju. Stamtąd przenieśli się, niewątpliwie w związku z pracą, do Lwowa, gdzie w 1863 r. przyszło na świat trzecie dziecko, syn Józef Andrzej, zmarły młodo, jako student II roku prawa. W połowie lat sześćdziesiątych Baliccy przenieśli się do Staromieścia k. Rzeszowa, gdzie Nicetas Balicki objął funkcję dróżnika kolejowego, w związku z rodzina zamieszkała w szablonowo zbudowanej budce kolejowej, stanowczo za ciasnej dla kilku osób. Tam to 25.01.1869 r. przyszedł na świat kolejny syn, którego zaraz na drugi dzień ochrzczono w staromiejskim kościele, nadając mu imiona Jana Wojciecha. W 1863 r. galicyjscy biskupi obrządku łacińskiego i greckokatolickiego zawarli między sobą tzw. Konkordię (ugodę), która regulowała sprawy sporne między oboma obrządkami. Jedną z nich była przynależność do obrządku dzieci urodzonych w małżeństwach mieszanych, tzn. polsko-ruskich i rusko-polskich, a takim właśnie było małżeństwo Balickich. Postanowiono tam m. in., że dzieci pójdą za obrządkiem rodziców według płci, tzn. synowie będą należeli do obrządku ojca, a córki do obrządku matki, niezależnie od tego czy zostały ochrzczone w łacińskim kościele, czy w greckokatolickiej cerkwi. Stosownie do tej zasady nowo ochrzczony Jan Balicki należał obrządku greckokatolickiego i parafii tego obrządku w Zalesiu pod Rzeszowem, ale nikt mu o tym nie powiedział, choć rodzina, dopóki żył ojciec, najważniejsze święta kościelne obchodziła według kalendarza łacińskiego i greckokatolickiego.
Jan wzrastał i był wychowywany w atmosferze przesiąkniętej głęboką religijnością. Rodzice, którzy nie studiowali ani psychologii ani pedagogiki, bezwiednie zastosowali wobec swoich dzieci najskuteczniejszą metodę wychowawczą - własny przykład. Po ukończeniu szkoły ludowej, w roku szklonym 1880/81 rozpoczął naukę w rzeszowskim gimnazjum, mieszczącym się w gmachu dawnego Kolegium oo. Pijarów. W jego murach utrzymywał się duch szczerej pobożności i patriotyzmu poświadczony udziałem rzeszowskich gimnazjalistów w powstaniu Styczniowym. Kiedy Jan był w II klasie gimnazjum, jego ojciec został przeniesiony służbowo na takie samo stanowisko, jakie dotąd zajmował, do Świlczy, wioski położonej 8 km. od Rzeszowa w kierunku południowo-zachodnim. Tomasz Batog, organista ze Świlczy, mieszkający obok Balickich, w procesie informacyjnym zeznał, że w czasie wakacji młody Jan wraz ze swym kolegą Walentym Rzucidło zbudowali sobie szałas, urządzili w nim ołtarz i wspólnie z innymi dziećmi modlili się, śpiewali pieśni, naśladowali pewne gesty celebransa, znane z nabożeństw w kościele. Od świadków z rodziny wiadomo, że i w domu wielokrotnie "odprawiał" nabożeństwa, "głosił" kazania do rodzeństwa. Był - rozumie się - także ministrantem. Jego sposób bycia, skupienie, pobożność w zachowywaniu się w kościele, nasuwały parafianom w Świlczy przypuszczenie, że poświęci się stanowi duchownemu. I stało się tak. 11 czerwca 1888 r. zdał egzamin dojrzałości. Kiedy po maturze powiedział rodzicom o zamiarze, ojciec polecił mu jeszcze zastanowić się nad tym, ze względu na odpowiedzialność związaną z kapłaństwem. W początku października tego roku wstąpił do Seminarium Duchownego w Przemyślu, gdzie rozpoczął studia teologiczne.
W seminarium zetknął się z ówczesnymi profesorami, wśród których byli i ludzie wybitni, jak rektor, wychowawca wielu pokoleń kapłanów ks. Marcin Skwierczyński (+1895), ks. Antoni Trznadel powołany wkrótce na katedrę Uniwersytetu Jagiellońskiego w Krakowie, ks. Jan Mazanek późniejszy rektor Seminarium Duchownego w Krakowie, czy ks. Józef Zajchowski prepozyt kapituły lwowskiej, cieszący się dużym uznaniem wśród duchowieństwa lwowskiego. Ks. Balicki, zapytany kiedyś przez siostrzenicę Leopoldynę Rombek, czy z powołania został kapłanem, odpowiedział, że wiele razy zmagał się ze sobą, żeby się przekonać, iż Jego powołanie jest prawdziwe. Zdawał sobie bowiem sprawę z ogromu odpowiedzialności wobec Boga. W okresie pobytu w seminarium zachowywał się wzorowo pod każdym względem, tj. przestrzegania regulaminu domowego, jak i nauki.
Kiedy znajdował się na czwartym tj. ostatnim roku, zgodnie z planem studiów uczył się m. in. prawa kościelnego. Wtedy to dowiedział się o istnieniu Konkordii i, że na jej podstawie należy on do obrządku greckokatolickiego. Jedynym wyjściem z sytuacji, w jakiej się znajdował, było otrzymanie zgody Stolicy Apostolskiej na zmianę obrządku, bo tylko jej zostało to zastrzeżone. Wobec tego 30 listopada 1891 r. alumn Jan Balicki, w porozumieniu z przełożonymi, napisał prośbę do ks. bpa Sołeckiego, a przez niego do Stolicy Apostolskiej, o zgodę na zmianę obrządku z greckokatolickiego na łaciński. Prośbę umotywował tym, że został ochrzczony w obrządku łacińskim, od dzieciństwa był w nim wychowywany, w tym obrządku przystępuje do sakramentów świętych, według niego świętuje i przestrzega posty. W szkole ludowej i gimnazjum był zaliczany do uczniów tego obrządku. Wstąpił do łacińskiego seminarium duchownego, w którym w 1890 r. otrzymał tonsurę - oznaczała przynależność do stanu duchownego - a w roku następnym niższe święcenia. Czynił to wszystko w dobrej wierze, był bowiem przekonany, że należy do obrządku łacińskiego. Dodał, że jego bracia, urodzeni przed 1865 r., też byli wychowywani w tym obrządku, zgodnie z wolą ojca. Obrządek greckokatolicki jest dla niego obcy. Nie zna liturgii Kościoła wschodniego ani języka ruskiego, pragnie natomiast przyjąć święcenia kapłańskie w obrządku łacińskim i prosi swego Biskupa o porozumienie z Ordynariatem greckokatolickim w Przemyślu i uzyskanie u Stolicy Apostolskiej zgody na zmianę obrządku. Odnośny dokument Stolicy Apostolskiej nie zachował się, ale z faktu udzielenia święceń kapłańskich alumnowi Janowi Balickiemu wynika, że go otrzymano.
Święcenia kapłańskie ze wzruszeniem przyjął 20 lipca 1892 r. w katedrze przemyskiej z rąk ówczesnego biskupa ordynariusza Łukasza Sołeckiego. Prymicje odprawił w Świlczy, jeszcze w starym, drewnianym kościele parafialnym. Po kilkutygodniowym odpoczynku, w pierwszej połowie sierpnia, został przeznaczony na wikarego do niewielkiej, bo liczącej około 1500 wiernych, parafii Polna, leżącej na ówczesnej granicy z diecezją tarnowską, w dekanacie rzepiennickim. Ludność tamtejsza była pobożna, ale na tę pobożność rzutował fakt, że na miejscu była gorzelnia i cztery karczmy.
Z opowiadania ks. Stefana Momidłowskiego (1872-1958), trochę tylko młodszego i krajana z Rzeszowa, wynika, że w działalności na tej pierwszej placówce ujawniły się cechy, które i później go charakteryzowały. Przede wszystkim był pobożny. Wskazywało na to jego zachowywanie się. Wierni w Polnej patrzyli na niego, jak zeznał jeden z nich "jak w święty obraz". Walka z grzechem, najpierw w formie rozpanoszonego pijaństwa, co wkrótce doprowadziło do wykupienia i zamknięcia pierwszej karczmy - rozmach w tym kierunku kontynuowany przez następnego wikarego doprowadził do zamknięcia i trzech pozostałych. Spowiadanie. Przebywał w konfesjonale od rana, bo do spowiedzi przychodzili ludzie z innych parafii. Dodać trzeba, że bardzo starannie przygotowywał się do kazań, toteż słuchano uważnie, a sąsiedni księża chętnie zapraszali z kazaniami do obcych parafii, co najlepiej świadczy.
W listopadzie 1893 r. otrzymał polecenie od biskupa Sołeckiego, by się do Rzymu na dalsze, specjalistyczne studia. Pod sam koniec miesiąca polecenie wykonał. Zamieszkał w Kolegium Polskim prowadzonym przez księży Zmartwychwstańców. Rektorem kolegium był ks. Paweł Smolikowski (1849-1926) słynny z pobożności i prac historycznych, teologicznych i filozoficznych. Balicki przejął od zmartwychwstańców pewne poglądy i elementy duchowości. W czasie pobytu Balickiego w Kolegium Polskim mieszkali tam także księża z innych dzielnic polskich, którzy potem odgrywali ważne role w Kościele w Polsce, jak ks. Edmund Dalbor kardynał i prymas Polski (1869-1926), ks. Aleksander Kakowski (1862-1938) późniejszy arcybiskup warszawski i kardynał, ks. Kazimierz Wais profesor filozofii i rektor Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie (1861-1934), ks. Maciej Sieniatycki profesor teologii Uniwersytetu Jagiellońskiego (1869-1949). W czasie pierwszego roku pobytu w Rzymie ks. Balicki studiował na popularnie zwanej gregorianie filozofię. Przyswoił sobie wtedy zasady neotomizmu. Następnie przeniósł się na teologię w tej samej papieskiej uczelni, 1 lipca 1897 r. uzyskał tam doktorat z teologii. Główny cel studiów został osiągnięty. Oprócz teologii nauczył się języka włoskiego, francuskiego i angielskiego. Z gimnazjum znał łacinę i niemiecki. Miał zdolności do języków.
W chwilach wolnych w trakcie studiów i w czasie wakacji poznawał zabytki Rzymu, nawiedzał chętnie kościoły rzymskie, a także miejsca szczególniejszego kultu Najświętszej Maryi Panny. Z dalszych wycieczek należy wymienić Neapol, Pompeje, Wezuwiusza. Cechująca go zaś w dalszym ciągu znacznie większa niż przeciętna księżowska pobożność wyrażała się m, in, w skrzętnej gotowości do wszelkich posług duszpasterskich w rzymskich parafiach, czy wobec sióstr Bazylianek nie mających stałego kapelana. W każdym razie wyrazem uznania dla niego było powierzenie mu przez przełożonych Kolegium funkcji prefekta. Innym wyrazem uznania dla niego było spowiadanie się przed nim księży z jego środowiska. W drodze powrotnej do kraju jechał przez Francję. Z Italii pojechał okrętem do Marsylii. Wiadomo, że był i w Paryżu.
Do kraju wrócił w lecie 1897 r. W Diecezjalnym Instytucie Teologicznym w Przemyślu wakowała katedra teologii dogmatycznej, po powołaniu na Uniwersytet Jagielloński dotychczasowego wykładowcy ks. Antoniego Trznadla. Stopień doktora teologii uzyskał on w 1884 r. na UJ, po przywróceniu Wydziałowi Teologicznemu prawa nadawania doktoratów, dzięki staraniom głównie tamtejszego profesora ks. Józefa Pelczara, który był promotorem tego pierwszego doktoratu. Na miejsce ks. Trznadla, 26 września 1897 r. mianowano ks. Balickiego. Wykłady zaczął 11 października. Władze austriackie traktowały Instytuty Teologiczne w Przemyślu i Tarnowie podobnie, jak wydziały na uniwersytecie, ale bez prawa nadawania stopni akademickich. Jako warunku zatwierdzenia profesora przez władze państwowe, wymagano złożenia egzaminu konkursowego przed komisją, w pierwszej połowie XIX wieku z udziałem urzędnika państwowego, w drugiej połowie już tylko przed komisją złożoną z osób duchownych. Klauzurowa praca pisemna z danej specjalności była oceniana przez profesorów miejscowego Instytutu Teologicznego oraz, na zasadzie wzajemności, przez profesorów z Tarnowa. Ks. Balicki taki egzamin składał z dogmatyki 30 lipca i l sierpnia 1898 r., a oprócz tego wygłosił, również wymagany, półgodzinny wykład - w jego wypadku na temat realnej obecności Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wobec pozytywnej a nawet pochlebnej oceny prac konkursowych, 29 listopada 1898 r. ks. Balicki został mianowany formalnie zwyczajnym profesorem dogmatyki szczegółowej w przemyskim Instytucie Teologicznym, uznawanym i przez władze państwowe. Przedmiot swój wykładał na kursie II, później na kursie III, w związku z przejściem w 1925 r. na 5 letni system studiów. Sam jednak parał się dogmatyką do roku akademickiego 1929/30. W tym roku zaś większość wykładów z tego przedmiotu objął nowy profesor, tym bardziej, że ks. Balicki zaczął niedomagać na zdrowiu. Z tego też powodu - choroba oczu - w 1932 r. w ogóle zrezygnował z nauczania.
Jego słuchacze stwierdzali, że na wykłady przychodził bardzo punktualnie, ale też kończył wykłady w pół zdania na dźwięk dzwonka. Do wykładów był starannie przygotowany. Trzymał się w nich podręcznika autorstwa Franza Eggera (+1918), "Enchiridion theologiae dogmaticae specialis" (Podręcznik dogmatyki szczegółowej), wydany po raz pierwszy w 1887 r., a w wyd. 7. w 1911 r., co świadczy o jego popularności. Dość często uzupełniła jego treść swoimi przemyśleniami, a zdarzało się, że pewne tematy w ogóle ujmował po swojemu. Zagadnienia przedstawiał w sposób jasny. Niektóre tematy dogmatyczne, jak o Trójcy świętej, o łasce czy Eucharystii, wykładał z większym przejęciem, niż normalnie, co wskazywało, że ich treść dotykała go głęboko. Praktykował dość częste odpytywanie wyłożonego materiału. Na egzaminie nie był zwolennikiem pamięciowego wkuwania tekstów. Wymagał dowodów zrozumienia zagadnienia przez studenta. W ocenach był sprawiedliwy. Wykłady i egzaminy odbywały się po łacinie. Duże wrażenie na słuchaczach robiła jego pobożność. Modlitwę przed i po wykładzie odmawiał na klęczące. Praktyka ta i potem była kultywowana przez niektórych księży profesorów. Przed i po wykładzie wstępował do kaplicy. Był zawsze skupiony, ale jednocześnie serdeczny, pokorny i choć był bezpośredni w kontaktach onieśmielał słuchaczy. Żaden z nich nie przypominał sobie, żeby z niego żartowano, albo mówiono o nim coś ujemnego. Odnoszono się do niego z nabożną czcią.
Wraz z mianowaniem go profesorem otrzymał nominację na prefekta w seminarium i w związku z tym zamieszkał w budynku seminaryjnym. Mieszkał na II piętrze od strony północno-wschodniej. Oprócz niego był i drugi prefekt Ich obowiązkiem było czuwanie nad zachowaniem porządku w seminarium, uczestniczenie w przechadzkach dwa razy w tygodniu, towarzyszenie alumnom podczas posiłków w refektarzu.
Gdy zauważył łamanie silentium (milczenie) przechodził się po sali i patrzył na rozmawiających. Jak zauważył jeden z ówczesnych kleryków, "on nie karcił słowami, ale wymownym... spojrzeniem prosił o ciszę". Prefektem był do końca roku akademickiego 1899/1900, ale w mieszkaniu seminaryjnym pozostawał do 1904 roku, kiedy to przeniesiono go do mieszkania w budynku dawnego kolegium jezuickiego przy kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa - obecnie katedra greckokatolicka. Tam również mieszkał na II piętrze w dwupokojowym narożnym mieszkaniu od strony południowo-zachodniej. Mieszkało tam także trzech innych profesorów: ks. Wais, ks. Władysław Kochowski (+1917), ks. Stanisław Momidłowski.
W 1908 r., w związku z rzuceniem na niego oszczerstwa o charakterze obyczajowym, w które nikt ze środowiska nie uwierzył, za radą biskupa Pelczara, wybrał się jesienią w roczną podróż naukową za granicę, na co uzyskał z Namiestnictwa we Lwowie roczny urlop i 1000 koron subwencji. W drodze do Rzymu kierował pielgrzymką, która udała się do tego miasta, aby złożyć papieżowi Piusowi X (1903-1914) hołd z okazji 50-lecia jego święceń kapłańskich. W pielgrzymce brali udział obaj biskupi obrządku łacińskiego (bp Pelczar i bp sufragan Karol Fischer (+1931), rektor seminarium i kilku innych księży oraz ludzie świeccy. Głównym wydarzeniem była audiencja, jaką papież udzielił pielgrzymom, ale oczywiście zwiedzano i zabytki miasta, po których oprowadzał ks. Balicki. Po wyjeździe pielgrzymki pozostał do maja 1909 r. Uczęszczał w tym czasie na wybrane wykłady na uniwersytetach rzymskich, a także rozmawiał z profesorami na interesujące go tematy. Z Rzymu udał się do Fryburga szwajcarskiego, w którym przebywał do połowy czerwca, wykorzystując czas podobnie. W drodze powrotnej wstępował do Innsbrucka, Monachium i Wiednia.
Po powrocie podjął swe poprzednie obowiązki. Po pięcioletnim mieszkaniu w kolegium jezuickim, w 1909 r. został ponownie mianowany prefektem seminarium, toteż wrócił do budynku seminaryjnego i zamieszkał w nim - jak się okazało na dalsze 30 lat W drugiej połowie lipca 1914 r. udał się do Klimkówki koło Rymanowa. Należący do diecezji przemyskiej i pochodzący z niej ksiądz profesor K. Wais miał tam swój dom i do niego zaprosił ks. Balickiego. Tam to zastał ich wybuch I wojny światowej (1914-1918). Wobec posuwających się na zachód wojsk rosyjskich, w obawie przed frontem, księża Wais, Balicki i przybyły ze Lwowa ks. Józef Zajchowski, ongiś profesor historii Kościoła i prawa kanonicznego w Instytucie Teologicznym w Przemyślu, wyjechali do Gorlic. Stamtąd księża Wais i Zajchowski pojechali dalej na zachód w obawie przed wojskami rosyjskimi, a ks. Balicki został w Gorlicach. Przeżył w nich ostrzeliwanie miasta. Przez szereg dni, wraz z innymi księżmi, nocował w piwnicy. Po wycofaniu się wojsk rosyjskich, 3 lutego 1915 r., udał się do Jasła. Przemyśl był wtedy jeszcze oblegany przez Rosjan, ale 22 marca poddał się z powodu głodu. Gdy na początku czerwca 1915 r. wojska rosyjskie opuściły miasto, droga powrotna do niego dla ks. Balickiego została otwarta. 10 lipca, po prawie rocznej nieobecności, wrócił do miasta, do tego samego mieszkania i tych samych obowiązków.
W 1927 r. został wicerektorem Seminarium Duchownego i był nim przez 2 lata. Gdy zaś dotychczasowy rektor, ks. Stefan Momidłowski, pod koniec czerwca 1929 r. zrezygnował z tego stanowiska, wówczas ówczesny biskup ordynariusz ks. Anatol Nowak, księdza Balickiego zamianował rektorem. Na tym stanowisku pozostawał niecałe 6 lat. Sądząc z jego skupienia, zamknięcia się w sobie, współcześni mu mogli mieć wątpliwości, czy się nadaje na to stanowisko. Okazało się, że interesował się wszystkim, włącznie ze sprawami kuchennymi i orientował się we wszystkim. W czasie jego rektoratu przeprowadzono generalny remont budynku, powiększono kilka sal przeznaczonych na mieszkanie dla kleryków, zakupiono drugi, dość duży ogród, przylegający od południa do już posiadanego, a to celem zapewnienia seminarzystom warunków skupienia. Kandydatów zgłaszających się do seminarium badał bardzo skrupulatnie. Znał wszystkich kleryków. Interesował się wykładami, zawsze uczestniczył w egzaminach i dzielił się potem z profesorami swoimi uwagami. W roku akademickim 1929/30 zrezygnował, jak już wspomniano, z wyłącznego wykładania dogmatyki. Zatrzymał sobie tylko 2 godziny na najwyższym kursie, poświęcone sprawom ostatecznym. Ks. Julian Ataman (1906-1989), który był wtedy klerykiem i słuchał jego wykładów, napisał, że uczynił to "trochę ze względu na stan zdrowia, a trochę, aby zrobić miejsce nowemu profesorowi". Był nim ks. Adolf Tymczak (1900-1961), który w poprzednim roku wrócił z Rzymu z doktoratami z filozofii i teologii, a później był docentem uniwersytetu lwowskiego, po II wojnie zaś docentem KUL.
Ks. Stefan Momidłowski, o 3 lata tylko młodszy kolega i przyjaciel, poprzednik na rektoracie, mający okazję do obserwowania życia i działalności ks. Balickiego od 1900 roku, tj. od własnego powrotu z Rzymu, autor obszernego, zawierającego mnóstwo szczegółów, hagiograficznego jego życiorysu, wspominał: "Ksiądz Balicki, jako rektor był przełożonym bardzo cichym, zdawać by się mogło, że zanadto cichym, a właściwie tą ciszą swego postępowania utrzymywał ciszę i spokój domu. Działał uspokajająco na kleryków, stwarzał warunki jak najspokojniejszej pracy duchowej, a równocześnie nie uszło jego uwagi nic, o czym rektor powinien był wiedzieć". "Był wymagający, ale nie uciążliwy" zauważył inny świadek jego życia - ks. Jan Grochowski (1886-1959). w trakcie spełniania obowiązków rektora jego dolegliwości zaczęły się powtarzać. Jeszcze w 1928 r. wyrósł mu na łokciu bolesny guz. Operacja w szpitalu okazała się konieczna. Ks. Balicki prosił lekarzy, by mu ją zrobili bez znieczulenia. To nie było wyrazem masochizmu. Lekarze byli zaskoczeni. Poważniejszą sprawą była katarakta oczu. Z tego powodu w 1933 r. dwukrotnie poddawał się operacji w Krakowie, w szpitalu oo. Bonifratrów, gdzie otoczenie było zbudowane jego zachowywaniem się. Dwukrotnie odwiedził go tam arcybiskup krakowski książę Adam Sapieha, z którym zetknął się w Rzymie.
Dolegliwości oczu były także jednym z głównych powodów rezygnacji ks. Balickiego z rektoratu w 1934 r. Miał wówczas 65 lat ówczesny bp ordynariusz diecezji przemyskiej ks. Franciszek Barda w lipcu tego roku rezygnację przyjął, bo znał jej przyczyny. Dziękując mu za spełniane obowiązki pisał: "Przy sposobności tej miło mi wyrazić Najprzewielebniejszemu Księdzu Prałatowi nasze najwyższe uznanie za jego zbożną, budującą, pełną ofiarności działalność w naszym seminarium przez długie lata jego kapłańskiego życia. Zwalniając Najprzewielebniejszego Księdza Prałata z rektorstwa, nie myślimy uwolnić go od Seminarium Duchownego, lecz życzymy sobie, by tam pozostał do końca życia i służył, ile mu sił starczy, naszemu seminarium modlitwą, przykładem i usługą duchowną młodym lewitom". Słowa powyższe należy traktować, jako najbardziej miarodajny wyraz uznania ze strony biskupa Bardy dla postawy, działalności i wpływu wychowawczego ks. Balickiego. Jeszcze w 1928 r. papież Pius XI mianował go prałatem domowym na prośbę biskupa Nowaka, co było wyrazem uznania dla ks. Balickiego i tego biskupa. W 1917 r. biskup Pelczar chciał go powołać do kapituły katedralnej, ale wymówił się od tego zaszczytu. Przyjął natomiast honorową kanonię kapituły. Na wielkie uroczystości, kiedy - jak uważano - bardzo wypadało, ubierał się w oznaki prałackiej godności.
Po rezygnacji z urzędu rektora ks. Balicki został mianowany spowiednikiem kleryków. Nie był to jedyny jego obowiązek. Już od 1900 r. był radcą i referentem w konsystorzu biskupim, od synodu diecezjalnego w 1902 r. egzaminatorem kandydatów na probostwa, jednym z cenzorów książek religijnych, w ciągu kilku lat był członkiem sądu biskupiego do spraw małżeńskich. Był też współorganizatorem a od 1922 r. dyrektorem diecezjalnym Związku Misyjnego Kleru. W związku z tym głosił w diecezji we współpracy z innymi kapłanami misje i rekolekcje. Czynił to i w młodości w ciągu kilku lat Dość szybko jednak ks. bp Pelczar, ze względu na zdrowie, polecił mu zaprzestać tego rodzaju działalności. Ci, którzy go słuchali, tak spośród duchownych, jak i świeckich osób, podkreślali, że mówił w sposób prosty i serdeczny, z przekonaniem, w tonie spokojnym. Jego kazania były logicznie zbudowane. Na niektórych przynajmniej słuchaczach jego uduchowiona postać, serdeczność z jaką mówił, robiły ogromne wrażenie, toteż pamiętali je nieraz nawet po wielu latach.
Wiele dobra dla ludzi dokonał ks. Balicki poprzez konfesjonał. Jego zamiłowanie do duszpasterstwa najbardziej przekonujący wyraz znajdowało w spowiadaniu. Wcześnie rano, bo o 5.30 odprawiał Mszę św. w katedrze i po jej zakończeniu oraz dziękczynieniu stale siadał w konfesjonale. Gdy po powrocie z Rzymu, z jego sugestii wprowadzono do katedry wieczorne nabożeństwa, w czasie ich trwania również czekał w konfesjonale na penitentów. Dokąd szpital powiatowy znajdował się na Władyczu, a więc blisko budynku seminaryjnego, ks. Balicki przez kilkanaście lat, w praktyce bez nominacji, spełniał w nim funkcje kapelana, a po przeniesieniu szpitala na Zasanie, również często spieszył tam z posługami sakramentalnymi, tak wobec chorych, jak i pracujących tam sióstr Serafitek.
Jako spowiednik szybko zdobył sobie uznanie w szerokich kręgach ludzi, toteż przychodzono do niego nawet z daleka. Ceniono go nie tylko jako spowiednika, ale także jako dobrego kierownika w sprawach duchowych. Jeśli zachodziła potrzeba, to w konfesjonale pouczał długo, ale normalnie mówił krótko, dawał jasne i roztropne wskazówki. Oprócz osób świeckich korzystały z jego posługi siostry zakonne, a także księża. Zwracano się do niego po wskazówki również listownie. Oprócz tego w kilku domach zakonnych był zwyczajnym spowiednikiem. W 1904 r. ks. Kazimierz Wais, wtedy profesor filozofii w Instytucie Teologicznym w Przemyślu, starszy o 8 lat przyjaciel ks. Balickiego, udał się w roczną podróż naukową za granicę. Najpierw pojechał do Lowanium w Belgii, znanego wówczas ośrodka studiów neotomistycznych, czyli odnowionego i przystosowanego do nowożytnych wyników nauk, filozoficzno teologicznego systemu św. Tomasza z Akwinu (+1274) ale i społecznych. Kiedy już znalazł się tam, bp Pelczar przysłał mu prośbę, żeby zajął się badaniem kwestii społecznej. Ks. Wais zaczął to czynić ale wkrótce uświadomił sobie, że dobre zaznajomienie się z problematyką z tym związaną pochłonie mu cały czas przeznaczony na inne badania. Z tego też powodu odpisał grzecznie bpowi Pelczarowi, że z powyższych względów nie może spełnić jego życzenia. Zdaje się, że biskupowi nie w smak była ta odmowa, co mogło się zaznaczyć w odnoszeniu się do ks. Waisa, który w swoich wspomnieniach z nieporównanie większym uznaniem wyrażał się o bpie Sołeckim, niż o Pelczarze. Ten zaś w dalszym ciągu chciał, żeby jeden z księży był zorientowany w kwestii społecznej. Jego wybór padł na ks. Jana Balickiego. Był to wybór nieudany. Ks. Balicki ani nie interesował się w jakiś specjalny sposób tymi sprawami, ani nie lubił publicznych występów, bez których organizowanie praktycznej działalności społecznej obejść się nie mogło. Mimo tego, wbrew swoim upodobaniom, z czystego posłuszeństwa przyjął zlecone mu zadanie. Wtedy to objął obowiązki prezesa w Stowarzyszeniu Młodzieży Rzemieślniczej imienia Tadeusza Kościuszki w Przemyślu, ale po roku zrezygnował z tego, a zajął się zakładaniem towarzystwa "przyjaźń" - organizacji o charakterze zawodowym skupiającej robotników i rzemieślników.
Pewnego razu ks. Balicki zapowiedział odbycie publicznego zebrania robotników i rzemieślników celem rozpowszechnienia wiadomości o ich katolickim stowarzyszeniu. Postarał się o zgodę władz miejskich na odbycie zebrania. Nie przypuszczał że przyjdą i socjaliści. Przyszli i to w znacznej grupie. Po otwarciu zebrania przez ks. Balickiego, w drugim punkcie programu przystąpiono do wyboru prezydium. Socjaliści mający przewagę na sali wybrali swoich. Założyciel komórki partii socjalistycznej w Przemyślu Witold Reger podziękował ks. Balickiemu, że dzięki niemu socjaliści mogą odbyć swoje zebranie, na które pewno by pozwolenia nie otrzymali. Był to niewypał, który potwierdzał, że ks. Balicki nie nadaje się do tego rodzaju pracy. Poprosił o zwolnienie go z tego obowiązku i uzyskał je. W okresie zajmowania się ks. Halickiego sprawami społecznymi w katolickim czasopiśmie "Echo Przemyskie" (1896-1918) ukazało się kilka artykułów poświęconych tematyce społecznej podpisanych kryptonimem "B" i "ks. B". Jest rzeczą bardzo możliwą że pochodzą od ks. Balickiego. A Witoldowi Regerowi odpłacił się w iście ewangeliczny sposób. Gdy tamten zachorował śmiertelnie, modlił się o jego nawrócenie, kilkakrotnie zachodził do niego, żeby go wyspowiadać, ale otoczenie Regera nie dopuszczało go, w końcu chory poprosił go o spowiedź, a potem ks. Balicki poprowadził jego pogrzeb. Wywołało to zaskoczenie towarzyszy Regera. Echo tego wydarzenia odbiło się aż w Krakowie.
Posługując w szpitalu ks. Balicki spotykał w nim także prostytutki leczące się na zawodowe choroby. Wyczulony na nędzę moralną i materialną próbował je nawracać, co mu się nieraz udawało. Chcąc zapewnić im warunki do normalnego życia, starał się je umieszczać w odpowiednich zakładach. Wtedy to powziął myśl zorganizowania dla nich w Przemyślu specjalnego zakładu. W 1916 r., mimo trudnych warunków wojennych, zakupił mały dom na ulicy tatarskiej. Stanowił on dla nich rodzaj schroniska pod opieką sióstr Magdalenek. To pomieszczenie było jednak za małe, toteż po wojnie, gdy nadarzyła się okazja, wydzierżawiono korzystnie od magistratu miasta około 5 hektarowe gospodarstwo rolne na Kruchelu Wielkim położonym ponad 2 km od miasta i do niego przeniesiono w 1920 r. zakład dla tych kobiet. Dzięki temu zapewniono im dach nad głową, a przez pracę na roli również środki utrzymania. Ks. Balicki a również i inni księża wspierali go materialnie i moralnie. Bezpośrednią opiekę nad nimi sprawowały siostry Opatrzności Bożej. Stale przebywało tam 25-30 pensjonariuszek. Założyciel zakładu odwiedzał go dość często i wygłaszał do pensjonariuszek konferencje, służył także spowiedzią. Istniał do chwili "oswobodzenia" pensjonariuszek przez Armię Czerwoną na początku wojny. Likwidację ks. Balicki przeżył ciężko.
Okres II wojny światowej i pierwsze lata po niej stanowią osobny rozdział w jego życiu, podobnie zresztą, jak i innych Polaków i całego narodu. Wiadomość o jej wybuchu przyjął spokojnie. Uważał, że wojna jest karą za grzechy ludzi, zwłaszcza za grzechy przeciwko świętości małżeństwa. Wolno dopatrywać się w tym ulegania poglądom Zmartwychwstańców, którzy rozbiory Polski traktowali jako karę za grzechy Polaków. 15 września budynek seminarium zajęli Niemcy, a wkrótce bo 28 września wkroczyli do Przemyśla sowieci. Z kolei oni zajęli Seminarium Duchowne, w którym z dawnych profesorów i wychowawców znajdował się tylko ks. Balicki. Poproszono go o opuszczenie mieszkania, l listopada przeniósł się do domu biskupa ordynariusza. On sam zaraz na początku wojny przeniósł się na Zasanie, aby stamtąd kierować tą częścią diecezji, którą zajęli Niemcy. W jego zaś domu zamieszkali wszyscy księża zatrudnieni przy katedrze i członkowie kapituły. Tam to ks. bp sufragan Tomaka wyznaczył mu miejsce w pokoju na parterze. W domu tym pozostawał już do śmierci. W katedrze zaś nabożeństwa były bez przeszkód odprawiane w zwyczajnych godzinach. Udział wiernych był bardziej liczny, niż przed wojną. Ks. Balicki również w "swoich" godzinach przychodził do katedry, odprawiał Mszę św. i spowiadał. W ciągu dnia, gdy mógł, czytał, studiował. Często zapadał na zdrowiu, a każde przeziębienie odbijało się na nim. 22 czerwca 1941 r. wybuchła wojna niemiecko-sowiecka. W czasie wzajemnego ostrzału katedra poniosła duże straty. Spłonął miedziany dach i ukryte w sygnaturce kosztowności tego kościoła. Przestano odprawiać w nim nabożeństwa, które przeniesiono do najbliższego kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa. Ks. Balicki uczęszczał do niego w tych samych godzinach jak i do katedry, w której przywrócono odprawianie nabożeństw w początkach listopada tego roku.
20 lipca 1942 r. przypadała 50 rocznica otrzymania święceń kapłańskich przez ks. Balickiego. Z tej okazji 19 lipca odbył się ten rzadki jubileusz w katedrze. Uroczystą ale cichą Mszę św. odprawił jubilat. Uroczystość, jak pisał w kronice ks. Julian Fiedeń ówczesny wikary katedralny, wypadła okazale i wzruszająco. Przygotowaniem do niej zajął się ks. Stanisław Dudziński senior wikarych katedralnych. W tym celu odbył spotkania z przedstawicielami wszystkich organizacji religijnych (nieczynnych zresztą) i polecił im przygotować "skarbiec duchowy" dla jubilata. Sam zajął się przygotowaniem wystroju katedry. Została pięknie udekorowana. Prezbiterium wystrojono w festony dębowe, wzdłuż nawy głównej ustawiono alejkę z młodych brzózek. Wdzięczne penitentki kwiatami przystroiły jego konfesjonał. Zebrano się w katedrze o godzinie 8 rano. Obecni byli obaj biskupi siedzący na swych tronach. Proboszcz katedry ks. Zygmunt Męski wprowadził procesjonalnie jubilata do katedry, przy śpiewie chóru Ecce sacerdos magnus (Oto kapłan wielki). Ceremonii przy ołtarzu dokonał bp Tomaka, który włożył mu na głowę wieniec wawrzynowy, a do ręki dał mu laskę, jako podporę starości. Po Ewangelii ks. Męski odczytał gratulacyjne pismo biskupa ordynariusza do jubilata. Komunii św. udzielał ks. Dudziński. Odśpiewano Te Deum laudamus (Ciebie Boże chwalimy). Po Mszy św. nastąpił rzewny moment, gdy ks. Balicki wyciągnął nad wiernymi swoje ręce i udzielił im błogosławieństwa, a gdy wracał do zakrystii ludzie całowali mu ręce. Rozdano 1500 obrazków, ale, jak zauważył kronikarz, przydałoby się dwa razy więcej. Po obiedzie wręczono jubilatowi "skarbiec duchowny" z dobrymi uczynkami dokonanymi w jego intencji.
Mijały miesiące ciężkiego życia pod okupacja niemiecką. Trwał terror stosowany głównie wobec żydów i Polaków. W życiu ks. Jana nie było prawie żadnych zmian. Żył w swoim zaciszu, znał tylko jedną drogę z mieszkania do katedry i z powrotem. Nadszedł rok 1944, a wraz z nim pojawiły się coraz pewniejsze wiadomości o klęskach Niemców na froncie i cofaniu się ich wojsk, a także wieści o mordach na wschodnich terenach Rzeczypospolitej. Po krótkich walkach w mieście, pierwsi sowieccy żołnierze pojawili się w nim 26 lipca. Przemyśl został uwomiony od Niemców, władze polskie objęły miasto w administrowanie. Gdy w sierpniu 1944 roku przyszła do Przemyśla Pierwsza Dywizja Kościuszkowska, magistrat miasta poprosił o urządzenie dla nich nabożeństwa na rynku w dzień Narodzenia Najświętszej Maryi Panny (8 IX). Ks. Jan cieszył się, gdy mu opowiadano, że podczas nabożeństwa niektórzy polscy żołnierze rzewnie płakali. Podobne nabożeństwo odprawiono na rynku 3 maja 1945 roku. Uczestniczyli w nim polscy generałowie i oficerowie radzieccy, starosta, przedstawiciele różnych władz. Podczas podniesienia wszyscy uklękli. Ks. Balicki na pewno dzielił uczucia z innymi Polakami, ale ich nie uzewnętrznił w swoich notatkach. Nowa rzeczywistość zaś w Polsce w następnych miesiącach zaczęła się krystalizować.
A tymczasem zdrowie ks. Jana zaczęło się wyraźnie pogarszać. w kwietniu 1947 r. zapadł na grypę. Musiał się położyć. Choroba pozostawiła swoje ślady. Na polecenie lekarza 23 kwietnia odwieziono go do szpitala. Był tam otoczony troskliwą opieką lekarską i sióstr serafitek. Gdy mógł, za zgodą lekarza, odprawiał tam Mszę św. W kaplicy długo się modlił, a na prośbę penitentów także spowiadał. 27 maja wrócił do swojego mieszkania, do dawnego trybu życia, do konfesjonału. W ciszy swego pokoju czytał, rozważał, a najwięcej godzin spędzał w kaplicy biskupiej. Codziennie odwiedzała go siostrzenica mieszkająca w Przemyślu. A tymczasem choroba się rozwijała. Była to gruźlica, która objęła kręgi szyjne kręgosłupa, co było przyczyną dotkliwych cierpień. W jego notatkach częstsze się stały wzmianki o śmierci i przygotowaniu do niej. W połowie lutego 1948 roku znowu poważnie zachorował. Dwa lub trzy razy potrafił jeszcze odprawić Mszę św. w kaplicy biskupiej, ale niemoc zwyciężyła. Stwierdzono obustronne zapalenie płuc i rozsianą gruźlicę. 9 lutego 48 roku przewieziono go do szpitala.
Opuszczając dom biskupi pożegnał się ze wszystkimi. Zdawał sobie zapewne sprawę z powagi sytuacji. W szpitalu ponownie otoczono go troskliwą opieką. Mszy św. już nie mógł odprawiać. Spowiadał się co tydzień i codziennie przyjmował Komunię św. Przygotowywał się do niej, a po jej przyjęciu także długo się modlił. Siostry zauważyły, że w czasie choroby w ogóle mało mówił, ale z odwiedzającymi go spokojnie rozmawiał. Na kilka dni przed śmiercią dano znać telefonicznie do kurii biskupiej, że stan zdrowia szybko się pogarsza. W odpowiedzi zaraz przyjechali ks. biskup Tomaka z kilkoma księżmi. Gdy weszli do sali leżał z zamkniętymi oczyma, ale poznał każdego po głosie. Na zapytanie czy przyjmie sakrament ostatniego namaszczenia zgodził się od razu i otrzymał go wraz z rozgrzeszeniem. 14 marca odwiedzili ks. Halickiego jeszcze raz obydwaj biskupi przemyscy, co na pewno podkreślało ważność chwili i pacjenta, ale śmierć była już blisko. Na drugi dzień chory był prawie bezwładny. Zapytany, czy przyjmie Komunię św., poprosił o nią. Gdy przyszedł kapłan, z trudem odmówił spowiedź powszechną. Potem zapewne modlił się. W pewnej chwili zapytał, która jest godzina i mówił coś szeptem. Do siostry oddziałowej powiedział; "Ze mną się nie liczcie, przygotujcie na śmierć, jak każdego śmiertelnika". Ponownie przyjechali księża wraz z biskupem Tomaka. Poprosił go jeszcze raz o rozgrzeszenie i powiedział: "Widać dzisiaj będzie koniec". Po odejściu księży odezwał się do obecnych sióstr: "A ja po raz ostatni błogosławię was siostry i dziękuję za to, co dla mnie robicie. Powiedzcie to wszystkim". I wyszeptał: "Wielkie rzeczy dzisiaj się dzieją". Osłabienie coraz bardziej się zwiększało. Cierpiał. Pokazywał, że boli go głowa, Robiono mu zimne okłady. Często prosił o modlitwę. Sam także się modlił. Wystąpiły charakterystyczne dla umierających oznaki niepokoju. Nie mógł sobie znaleźć miejsca. Około godziny 17 siostry podały mu gromnicę i zaczęły odmawiać modlitwy za konających. Chory był spokojny, tylko oddech stawał się coraz cięższy. Oczy miał zamknięte. Po kilkuminutowej agonii zasnął spokojnie już na zawsze. Była godzina 17.45 poniedziałku 15 marca 1948 roku.
Zmarłego ubrano w szaty kapłańskie i rano 16 marca przewieziono ciało do kościoła Najświętszego Serca Pana Jezusa, umieszczając otwartą trumnę na katafalku. Przez cały wtorek i środę podążały do kościoła grupy wiernych, by po raz ostatni spojrzeć na niego. Wielu pocierało o jego ręce różańce, obrazki, książeczki. A w środę po południu ks. bp Tomaka w otoczeniu licznych kapłanów odprawił żałobne nieszpory i zwłoki przeniesiono do katedry. We czwartek odśpiewano w katedrze żałobną jutrznię, a ks. bp ordynariusz odprawił uroczystą Mszę św. Ks. Franciszek Misiąg ojciec duchowny seminarium wygłosił mowę pożegnalną. Potem wyruszył kondukt żałobny, w którym udział wziął tłum ludzi - jak ktoś zauważył - chyba połowa miasta. Kondukt prowadził ks. bp Tomaka. Na cmentarzu, po przepisanych modlitwach, zwłoki złożono tymczasowo w grobowcu kapituły.
Z dotychczasowego opowiadania wynika, że ks. Balicki, choć nie różnił się od innych, w rzeczywistości pod względem religijnym był niezwykły. Był całkowicie zatopiony w Bogu. Potrafił się modlić całymi godzinami. Cechowała go szczególniejsza cześć Najświętszego Sakramentu i Najświętszej Maryi Panny. Był Bogu poddany i pełnienie Jego woli uważał za rzecz najważniejszą w życiu duchowym. Ci, którzy się z nim stykali, wyczuwali to i dlatego odnoszono się do niego z pietyzmem. Z ostatnich lat życia (od 1939 r.) zachowały się notatki z jego rozmyślań. Na każdej z nich znajduje się główna jego dewiza: "Dobrze Panie, żeś mnie upokorzył".
Księża Stefan Momidłowski, Jan Grochowski, Franciszek Misiąg żyli z nim pod jednym dachem - Grochowski przez 13 lat, Misiąg przez 6 lat, Momidłowski znał go z bliska lat kilkadziesiąt Wszyscy trzej zredagowali wspomnienia na temat ks. Balickiego. Ks. Grochowski - teolog moralista - stwierdził, że według jego rozeznania ks. Balicki nie popełnił świadomie nawet grzechu lekkiego. To samo potwierdził ks. Misiąg ojciec duchowny seminarium. Wszyscy trzej podkreślali jego głęboką, pokorną wiarę. Na wszystko patrzył pod kątem wiary. Z niej wypływała wielka ufność w Opatrzność Bożą. Ks. Momidłowski jako ilustrację przytoczył założenie zakładu opiekuńczego dla prostytutek w okresie I wojny światowej.
Z miłości Bożej podejmował wszystkie czyny. Z miłości Bożej wpływała u niego miłość bliźniego. Jej objawy to unikanie ujemnych sądów o bliźnich, miłosierdzie, spieszenie z pomocą biednym, to współczucie dla człowieka pozostającego w grzechu. Z pozostałych cnót na pierwszym miejscu stawiał pokorę wyrażającą się w prostocie, grzeczności wobec innych ludzi. Można o nim powiedzieć, że był "Mocarzem pokory". Na pewno był także pracowity, cierpliwy, ubogi. Poza tym ksiądz Balicki był zawsze skupiony, poważny, ale nie smutny. Potrafił się śmiać. Miał poczucie humoru. Do ludzi się nie garnął, ale też nie unikał. Nie tylko otoczenie miało go za świętego, ale zdaje się nikt mu tego poważnie nie mówił.
Po pogrzebie nie zapomniano o nim. Wśród ludzi utrzymywała się opinia, że to umarł święty. Po 7 latach, 31 października 1955 r., zgodnie z powszechnym życzeniem, dokonano przeniesienia zwłok do osobnego grobowca. Organizacją tego obrzędu zajął się rektorat Seminarium Duchownego w osobie ks. Michała Jastrzębskiego (1902-1993). We wspomniany dzień zebrali się rano przy grobowcu księża z seminarium, z kapituły przybyli obaj księża biskupi i spora ilość wiernych. Otwarto grobowiec a następnie wysunięto i otwarto trumnę. Potem owinięto ją taśmą i położono pieczęcie. Ks. biskup Barda odmówił przepisane modlitwy i orszak ruszył do nowego grobowca usytuowanego blisko kaplicy cmentarnej Nad kryptą znajduje się pomnik z ciosanego kamienia, taki sam krzyż, a pod nim napis: "Ksiądz Jan Balicki, profesor i rektor Seminarium Duchownego w Przemyślu (1869-1948) - Uwielbiaj duszo moja Pana".
Kroki te podjęto w perspektywie przewidywanego procesu beatyfikacyjnego. W 1959 r. przemyskie Seminarium Duchowne zwróciło się do ks. bpa Bardy o rozpoczęcie go. Biskup, który znał ks. Balickiego od 19331 r., bez wahania poparł ten projekt. Najpierw powołał trybunał diecezjalny składający się 9 miejscowych duchownych i jednego świeckiego człowieka. Wszyscy znali ks. Balickiego, a niektórzy w młodości byli jego studentami. Zadaniem trybunału było znaleźć odpowiedź na trzy ważne pytania: stwierdzenie świętości kandydata, czy pisma zredagowane przez niego nie zawierają jakiegoś błędu oraz czy nie oddaje mu się kultu publicznego należnego osobom błogosławionym i świętym. Najważniejsze było pytanie pierwsze. W trakcie tego procesu trwającego 4 lata i 4 miesiące przesłuchano 77 świadków. Wśród nich tylko 4 było takich, którzy nie znali ks. Balickiego, a opowiedzieli tylko to, co słyszeli od innych, znających go osobiście. Przekonanie o jego wyjątkowej pobożności i pragnienie, by został ogłoszony świętym, było powszechne. Proces zakończono 22 listopada 1963 r. Zebrane akta przesłano do Rzymu, do kongregacji spraw kanonizacyjnych. Tam to, po uprzednim zbadaniu zeznań świadków jak i pism autorstwa ks. Balickiego i po wydaniu kilku ważnych dla sprawy dokumentów, w grudniu 1994 r. ogłoszono dekret o heroiczności cnót ks. Balickiego (heroiczny - bohaterski), co stanowi przedostatni etap starań o beatyfikację. Ogłoszenie go błogosławionym w pewnym sensie zależy i od nas. Utrzymujący się prywatny kult jakiegokolwiek kandydata "na ołtarze" stanowi ważny bodziec dla odpowiednich władz kościelnych podjęcia decyzji ogłoszenia go błogosławionym i świętym. Trzeba więc między innymi modlić się o to, by ten cichy Sługa Boży, który w urzeczywistnianie zasad Ewangelii włożył tyle poświęcenia i zaparcia się siebie, mógł się wstawiać za nami do Boga, jako błogosławiony a potem święty.