.
Sługa Boży O. Bernard Kryszkiewicz (1915-1945), pasjonista


Sługa Boży O. Bernard Kryszkiewicz (1915-1945),  Pasjonista

       Syn Tadeusza i Apolonii z Gołębiewskich, Zygmunt Kryszkiewicz urodził się 2 maja 1915 roku w Mławie. Przyszedł na świat podczas pierwszej wojny światowej, do zakonu Pasjonistów wstąpił w latach wielkiego kryzysu gospodarczego, przeżył okrutną drugą wojnę światową, zmarł po jej zakończeniu, gdy w Przasnyszu szerzyła się epidemia tyfusu. Obrał twarde i pokutne życie w Zgromadzeniu Męki Pańskiej.

       Uczeń mławskiego gimnazjum, zapalony amator sportowych przygód, nie przynosił chluby rodzicom. Zaniedbywał się w nauce, a miał wrażliwe serce i bardzo kochał pobożną matkę. Gdy zawiozła go do klasztornego gimnazjum Pasjonistów w Przasnyszu, cieszył się tym, że dużo grają w piłkę i dają dobre jedzenie. Niewiele upłynęło czasu, a w jego sercu zaczęło się ujawniać wyraźne działanie Łaski. Dokonał aktu oddania się w niewolę Matce Bożej i tę praktykę propagował wśród kolegów. Do matki napisał, że pragnie być świętym. Po ukończeniu nowicjatu, 20-letni seminarzysta modlił się: "Boże, pragnę Cię kochać i pobudzać innych do miłowania Ciebie... Pragnę, aby całe życie moje było jednym aktem doskonałej miłości. Oddaję się na całopalną ofiarę Twej Miłości Miłosiernej. Wyniszczaj mnie bezustannie... Rób ze mną cokolwiek zapragniesz". W Rzymie gotował się do kapłaństwa i podjęcia studiów biblijnych. I wtedy, jakby Chrystus wziął go za słowo. Rozpoczęło się to zadeklarowane przezeń wyniszczenie. Niesamowite bóle głowy przekreśliły plany i zamiary. W tym stanie ducha i ciała zaledwie mógł otrzymać święcenia kapłańskie. Ale na prymicyjnym obrazku modlił się: "O Jezu, niechaj będę jednością z Tobą najpierw ja sam, jednością kochania wielkiego i cichego, a potem niechaj prowadzę do tej jedności miliony serc jakich czeka ode mnie Serce Twe Boskie".


Zdjęcie do paszportu wykonane w Ostrowie - 1936 rok

       Wrócił do Polski nieuleczalnie chory. Czas okupacji przeżywał w klasztorze w Rawie Mazowieckiej na terenie diecezji warszawskiej. Był młodym, ale bardzo cenionym spowiednikiem. Ludzie garnęli się do niego. Kiedy głowa pozwalała, glosił kazania, uczył na tajnych kompletach, zbierał w okolicy dary dla jeńców wojennych, nawiedzał chorych, wychowywał kleryków pasjonistów, redagował "Dialogi z Ukrzyżowanym" i "Pedagogikum", prowadził obszerny notatnik. Bywało, że gdy z posłuszeństwa miał wyruszać z rekolekcjami do innych parafii i chciał przygotować kazania, paraliżujący ból głowy nie pozwolił mu - jak pisze - na przeczytanie nawet 20 wierszy tekstu. Z takich wypraw wracał radosny i notował: "błogosławione posłuszeństwo".

       Bernard od Matki Pięknej Miłości nie był aniołem w ludzkim ciele. On był tego świadom. We wspomnianym "Pedagogikum" tak siebie oceniał: "Człowiek jest strasznym egoistą... Nie szukać siebie, nie szukać siebie, nie szukać siebie! A to szukanie jest bardzo częste, bardzo subtelne, w bardzo różnorodne odziane pozory... Mój ton jest tak autorytatywny, moje podkreślanie wad tak dokuczliwe, taka radość z ich podkreślania... Z delikatnością matki usuwać ze swych wysiłków poprawy innych wszystko co przykre, rażące, drażliwe - ułatwiać, uprzyjemniać do maksimum... Jak mało, jak trudno. o to u mnie... Jak najwięcej promieniować ciepłem, miłością, usłużnością, radością. Niech wychowanek czuje, wyraźnie czuje, że się go kocha, że się jego dobro ma na celu. Słowami mówić o tym jak najmniej, czynami jak najwięcej... Za wszelką cenę, niezmordowanie, ułatwiać życie innym. Dawać z siebie wszystko, dla siebie nie żądać niczego - ani wdzięczności, ani zrozumienia, ani oceny".

       Dla siebie nie żądać niczego, ale innym ułatwiać życie. A to życie podczas okupacji było bardzo ciężkie. Gdy po łapankach, aresztowaniach, wywózkach do Rzeszy, przychodzili zrozpaczeni ludzie - ocierał ich łzy. Miał niezawodny i wypróbowany środek. Wręczał "Trzydniowe Modlitwy do św. Józefa, orędownika spraw za niepodobne uznane". Kopie tych Modlitw odbijano mu w tysięcznych egzemplarzach. Sam te modlitwy odmawiał, włączał do tego inne osoby, a o skutkach wiedzieli zainteresowani.

       Największą troską O. Bernarda było doprowadzanie do Serca Jezusowego tych milionów serc ludzkich, które przyobiecał Mu przy święceniach kapłańskich. Gotów był dla tej sprawy ponieść największe ofiary, wszystko wycierpieć. Z tą myślą modlił się (11 XI 1944) do Matki Najświętszej: "O Maryjo, Matko moja, Matko Pięknej Miłości i Matko niezmiernej Boleści, pozwól mi kochać Boga, kochać Go sercem własnym i serc milionami, kochać bez granic i miary, kochać tak, jak On sam kochać się kazał. I dlatego pozwól mi cierpieć, - cierpieć wiele, cierpieć też bez miary, i dlatego pozwól mi wyniszczać się, wyniszczać ciągle, ustawicznie, choć powoli i niepostrzeżenie - jak wyniszczałaś się dla mnie Ty, nieporównana Matko moja, Ty Bezmiarze boleści i Bezmiarze miłości. Amen".


Portret Ojca Bernarda

       Miłość Boga sprawdza się i potwierdza czynną miłością do ludzi. W styczniu 1945 r., podczas bombardowania Rawy widziano, jak O. Bernard krzątał się wokół walących się w gruzy domów i nie zważając na rozrywające się w pobliżu pociski, wydobywał rannych, zanosił do swego klasztoru ,a potem dniami i tygodniami usługiwał im z taką miłością i czułością, jakby to czynił samemu Chrystusowi cierpiącemu. Obmywał rany, asystował przy zabiegach, operacjach i amputacjach, przygotowywał i roznosił posiłki, modlił się, udzielał sakramentów.

       A gdy ci, co przeżyli, mogli już wrócić do swego domu, on udał się do Przasnysza. polecono mu przywrócić tamtejszy zdewastowany klasztor i kościół do pierwotnego przeznaczenia. O chłodzie i głodzie oczyszczał z gruzu i brudu dom Boży, a w konfesjonale obmywał rany dusz Najdroższą Krwią Chrystusa. Tu dopełniło się jego pragnienie złożenia całopalnej ofiary. Przyszedł do klasztoru dawny przyjaciel i kolega z ławy szkolnej. Wyznał, że ludzka nienawiść jakiej padł ofiarą w hitlerowskim obozie, odebrała mu wiarę w Boga. Argumentacja kapłana-przyjaciela, pragnącego przywrócić mu wiarę, okazała się nieskuteczna. Wówczas O. Bernard sięgnął po argument najwyższej rangi: oświadczył, że dla uproszenia mu łaski wiary, on gotów swoje życie Bogu złożyć w ofierze. Wrażenie było szokujące. Niewierzący natychmiast odzyskał wiarę i - jak sam zeznaje - zawołał: "Ojcze Bernardzie, ty na pewno będziesz świętym!" Pojednał się z Bogiem i odszedł uradowany. Ofiara widocznie została przyjęta i O. Bernard niebawem znalazł się w szpitalu. Tyfus okazał się mocniejszy niż młody organizm chorego. W pierwszy piątek lipca zapytany, jak się czuje, odpowiedział: "Jak z krzyża zdjęty. Pan Jezus przypomina mi, że jestem pasjonistą". Bardzo cierpiał, ale swoją mękę złączył z męką Jezusa i był spokojny. Następnego dnia, w pierwszą sobotę miesiąca, dzień poświęcony Matce Bożej, kończył życie. Gdy przyniesiono mu Najświętszy Wiatyk, modlił się: "Panie Jezu, nie lękam się śmierci, ale pragnę jak najszybciej spocząć w Twych objęciach". Póki starczyło sił, powtarzał słowa: "Jezu, kocham Cię" i tak przeszedł w te Boskie Objęcia. Było to 7 lipca 1945 roku.


Grób Ojca Bernarda w kruchcie kościoła w Przasnyszu

 

       Po śmierci poczęły napływać, i napływają nadal, powiadomienia do Pasjonistów o niezwykłych łaskach przypisywanych jego wstawiennictwu u Boga. Na polecenie Prymasa Tysiąclecia wszczęto starania o beatyfikację O. Bernarda. Proces kościelny trwa. Zanosimy modły o rychłe wyniesienie na ołtarze jeszcze jednego rodaka, patrona Pięknej Miłości.

 

 

 

 

 

 


  • Modlitwa o Beatyfikację O. Bernarda Kryszkiewicza i o łaski za Jego przyczyną

    Powrót do Strony Głównej