. |
Po zakończeniu II wojny światowej przed Kościołem katolickim na Warmii i Mazurach pojawiły się wielkie i trudne zadania. Przede wszystkim trzeba było kontynuować pracę w parafiach katolickich, które pozostały w diecezji warmińskiej po podpisaniu umowy polsko-sowieckiej dotyczącej granicy państwowej. Stało się to 16 sierpnia 1945 roku.
Musimy też pamiętać o tym, że od 1929 r. diecezja warmińska na mocy konkordatu
z Prusami należała do Kościoła niemieckiego i wchodziła w skład metropolii
wrocławskiej. A zatem zmiany, jakie nastąpiły po 1945 r., powodowały często
duży wstrząs w życiu i w przyzwyczajeniach tamtejszej ludności. Poza tym obszar
diecezji zmniejszony został do 24 344 km kw., w wyniku czego poza granicami Polski
zostały dekanat sambijski i tylżycki. Zmienił się również stan liczebny i przekrój
etniczny ludności. I tak "Rocznik Statystyczny" z 1946 r. podaje, że Warmię i Mazury
zamieszkiwało 469 200 osób, ale do 1950 r. liczba mieszkańców wzrosła o 386 597
osób. Z danych Głównego Urzędu Statystycznego wynika więc, że dość szybko rosła
na tym terenie liczba tzw. przybyszów, co wcale nie ułatwiało pracy duszpasterskiej
oraz katechetycznej, jak wspomina ks. abp Ignacy Tokarczuk, który przybył w latach
50., aby zasilić kadrę wykładowców seminarium duchownego założonego przez ks. dr.
Teodora Benscha.
Stolicę diecezji przeniesiono z Fromborka do Olsztyna, ponieważ zaszły duże zmiany
w tzw. geografii wyznaniowej. Do końca II wojny światowej żyła na tych terenach
przeważnie ludność protestancka. Gdy coraz liczniej przybywali z kresów Polski
przesiedleńcy wyznania katolickiego, przed duchowieństwem stanęło bardzo trudne
zadanie integracji w jednym diecezjalnym Kościele. Należało też tworzyć nowe
parafie, co było najtrudniejsze, ponieważ warunki polityczne temu nie sprzyjały
i brakowało księży. Mimo to nowy administrator apostolski diecezji warmińskiej
ks. dr Teodor Bensch, mianowany przez ks. kard. Augusta Hlonda na mocy uprawnień,
jakie otrzymał jako Prymas Polski z rąk Papieża Piusa XII, zorganizował od podstaw
kurię biskupią i założył niższe seminarium duchowne z filiami w Ornecie, Elblągu
i Fromborku, a w październiku 1949 r. reaktywował Wyższe Seminarium Duchowne
"Hosianum". Przez co prawda niezbyt długi okres swoich rządów w diecezji ks.
dr T. Bensch całą swoją energię skupił na bardzo istotnych działaniach,
a mianowicie na pozyskaniu opuszczonych świątyń ewangelickich, odbudowaniu
zniszczonych w czasie wojny kościołów katolickich, powiększeniu liczby kapłanów
oraz organizowaniu efektywnych działań duszpasterskich i charytatywnych.
Człowiek gorliwej wiary
Kres tej owocnej i pełnej poświęceń działalności administratora apostolskiego
diecezji warmińskiej położyła decyzja władz państwowych, na mocy której 26 stycznia
1951 r. natychmiastowo usunięto administratorów z tzw. Ziem Odzyskanych. W ten
sposób pozbyto się również ks. dr. T. Benscha i jego wikariusza generalnego ks.
Mieczysława Karpińskiego.
Nowym rządcą diecezji został ks. infułat Wojciech Zink, który od razu zdobył
sobie autorytet i szacunek wiernych oraz większości duchowieństwa. W trosce
o Kościół nie szczędził sił. Należał bowiem do ludzi gorliwej wiary, wielkiej
odwagi, z poczuciem odpowiedzialności. Nic więc dziwnego, że tak często pojawia
się we wspomnieniach ks. abp. Ignacego Tokarczuka, którego przyjmował do diecezji
(nie w sensie inkardynacji) i mianował profesorem wyższego seminarium w Olsztynie.
Rektorem seminarium był wówczas ks. prof. Józef Łapot z diecezji kieleckiej -
"człowiek godny zaufania, wymagający, ale sprawiedliwy". Obydwaj zdobyli sobie
poważanie zarówno wśród "starych", jak i "nowych" duchownych oraz ludzi świeckich.
Co nie było takie łatwe! Wśród duchowieństwa Warmii i Mazur przeważali wówczas
autochtoni w liczbie około 40, potem (według liczebności) kapłani - repatrianci
z Wołynia, z diecezji wileńskiej, łuckiej, pińskiej i lwowskiej. Byli również
kapłani i zakonnicy z innych diecezji polskich oraz niewielka, ale wciąż rosnąca
liczba wychowanków seminarium duchownego w Olsztynie. Pracowały też cztery
zgromadzenia: katarzynki, misjonarki Świętej Rodziny, siostry rodziny Maryi
i bezhabitowe obliczanki.
Między poszczególnymi grupami księży dochodziło do ostrej rywalizacji, zwłaszcza
między przybyszami z Wołynia i Wilna. Chodziło przede wszystkim o wpływy
i pierwszeństwo w obejmowaniu odpowiedzialnych stanowisk. Dlatego też cały wysiłek
skoncentrowany został na organizacji seminarium duchownego. Była to niezwykle
ważna sprawa. Warmia miała pod tym względem dobre tradycje, do II wojny światowej
istniała tu bowiem wyższa uczelnia kościelna z dwoma fakultetami: filozoficznym
i teologicznym. Obok księdza J. Łapota ogrom wysiłku w organizowanie i prowadzenie
seminarium włożył prorektor ks. Jan Obłąk, który zadbał też o archiwum diecezjalne
i organizację biblioteki. Atmosfera w uczelni kształcącej kapłanów była niezwykle
serdeczna, jak przypomni po latach ks. abp Ignacy Tokarczuk: "Panowały tam szczere,
prawdziwie koleżeńskie stosunki między wykładowcami. W całej diecezji odczuwało
się dobroczynne wpływy niezwykłej wprost szlachetności człowieka - ks. infułata
Wojciecha Zinka. Jego rządom diecezja zawdzięcza bardzo wiele, ale przede wszystkim
jasną, pełną odwagi postawę kościelną. Autorytet tego wspaniałego Duszpasterza
trwał długo jeszcze po jego aresztowaniu przez ówczesne władze polityczne".
Tajny nadzór nad Kościołem
Zanim jednak przypomnimy, jak doszło do aresztowania księdza infułata Wojciecha
Zinka, trzeba przywołać kilka faktów historycznych i politycznych. Zaraz po wojnie
inwigilacją duchowieństwa i wiernych w diecezji warmińskiej zajmował się Referat
do spraw Wyznań Urzędu Pełnomocnika Rządu na Okręg Mazurski, którym kierowała,
jak odnotował w swojej książce ks. Andrzej Kopiczko, Wanda Rulekowa. Struktury
organizacyjne podlegały pewnym przekształceniom, ale cele pozostawały zawsze te
same: tajny nadzór nad Kościołem. Po podpisaniu porozumienia między Kościołem i
państwem powstał Urząd do Spraw Wyznań jako organ centralny, który zajmował się
m.in.: koordynacją polityki wyznaniowej z działalnością innych resortów, nadzorem
nad duchowieństwem oraz szkolnictwem wyznaniowym i seminariami duchownymi,
prowadzeniem Funduszu Kościelnego, opiniowaniem podań o zezwolenia na budowę
kościołów, kaplic czy domów katechetycznych. Inwigilacją Kościoła zajmowały się
ponadto Komitety do spraw Bezpieczeństwa Publicznego, a zakres ich działalności
określała uchwała Rady Ministrów z 7 grudnia 1954 roku. Chodziło m.in. o "walkę
z antyludową działalnością reakcyjnego kleru, kułactwa (...) oraz innych wrogów
Polski Ludowej".
Samodzielne referaty do spraw wyznań nawet przy prezydiach powiatowych rad
narodowych zakładały teczki personalne dla każdego księdza diecezjalnego i
zakonnego, braci i sióstr zakonnych, nowicjuszy, postulantek oraz świeckich
działaczy katolickich, i to wszystko według dokładnych instrukcji o sposobie
prowadzenia ewidencji.
Niezależny, więc krytykowany
Ustalenia na III Plenum KC PZPR przyniosły nowe dyrektywy w sprawie stosunku
państwa do Kościoła. Odbiło się to również na diecezji warmińskiej. Jak wszędzie,
tak i na tym terenie walczono z krzyżami przy drogach i utrudniano stawianie
kaplic. Bardzo ostro zaczęto krytykować ks. infuata Wojciecha Zinka za to, że
publicznie odczytywał "wrogie listy" ks. kard. Stefana Wyszyńskiego, że w dniu
wyborów polecił prowadzić w kościołach spowiedź, że nie pozwalał księżom na
publikacje w prasie laickiej, że zabraniał działalności księżom patriotom, a
wreszcie, i chyba przede wszystkim, za to, iż ośmielał się otwierać nowe kościoły!
Naciski władz i represje, jakie stosowano wobec duchowieństwa i wiernych oraz
wzajemne uprzedzenia między tubylcami a przybyszami wymagały mądrych i niezwykle
cierpliwych kapłanów. Nie wolno było bowiem wówczas reagować, bez uprzedniej
rzeczowej analizy sytuacji, na krzywdzące nieraz opinie czy osądy. Trzeba było
być gotowym do niesienia pomocy każdemu, bez względu na to, skąd pochodził. Na
każdym kroku należało wykorzystywać rolę Kościoła w zbliżaniu do siebie i
jednoczeniu ludzi zamieszkałych na tej gorzko doświadczonej ziemi. Nikt inny nie
znał tak dobrze jak ks. infułat Wojciech Zink przejawów dyskryminacji oraz
dotkliwych krzywd wyrządzonych autochtonom, dlatego wraz z podległym sobie
duchowieństwem starał się zapobiegać tym zjawiskom.
Nie było łatwo, co wielokrotnie stwierdza w swoich wspomnieniach ks. abp Ignacy
Tokarczuk: "Na stosunku do nowej rzeczywistości, przede wszystkim tubylczej
ludności, zaciążyła też ówczesna polityka społeczna, zwłaszcza wobec rolników.
Wielu moich parafian mających większe gospodarstwa doznało dotkliwych krzywd i
dyskryminacji. Niszczono ich podatkami mimo że należeli przed wojną do Związku
Polaków w Niemczech. Wyjazd tych ludzi do Niemiec też nie rozwiązał im problemów
życiowych. Wprawdzie poprawił w wielu wypadkach sytuację ekonomiczną, ale wpędził
też wielu w dylematy natury moralnej i zaciążył na zdrowiu psychicznym. (...)
Bardzo pragnąłem i robiłem, co było w mojej mocy kapłańskiej, by zmienić ich
wyobrażenie o polskości, przedstawiać im historię naszego narodu taką, jaką była
naprawdę. Zbliżyć ich do wspólnych korzeni, bo przecież nazwiska i tradycje
wskazywały na ich polskość. Nie bez winy byli i osadnicy, którzy nie starali się
zrozumieć tubylców i często postrzegając powierzchownie różnice obyczajowe czy
kulturowe, uważali ich za Niemców. Powstawała sytuacja podobna do tej, która była
na Śląsku, a o której tak interesująco napisał w swojej pracy, wielce zasłużony
dla sprawy Śląska i Polski, ks. Emil Szramek.
Wielkie szkody, często nie do naprawienia, wyrządziła polityka wobec Warmii
i Mazur władz komunistycznych. Urzędnicy wydz. ds. wyznań, zwani popularnie
'wyznaniowcami' usiłowali ingerować w sprawy kościelne prawie na każdym odcinku.
Chcieli decydować nawet o tym, kto ma głosić rekolekcje lub kazanie odpustowe".
Solidarny z Prymasem Wyszyńskim
Punktem kulminacyjnym w dziejach zarządzania diecezją warmińską przez ks. infułata
Wojciecha Zinka okazał się dzień aresztowania Prymasa Polski ks. kard. Stefana
Wyszyńskiego. Wydarzenie, które po tym fakcie nastąpiło i zadecydowało
o dramatycznych losach rządcy diecezji warmińskiej, to niesławna deklaracja
Episkopatu w sprawie aresztowania Prymasa Polski. Po niej ówczesny premier
Józef Cyrankiewicz ogłosił oświadczenie, że "(...) Władze państwowe stoją na
gruncie zasad porozumienia z dnia 14 kwietnia 1950 r. i uwzględniając deklarację
Episkopatu z dnia 28 września 1953 r. będą życzliwie ustosunkowywać się do
postulatów hierarchii kościelnej sądząc, że wniesie ona realny wkład do umacniania
jedności i zwartości społeczeństwa".
Ksiądz infułat Wojciech Zink kategorycznie odmówił podpisania owej deklaracji.
Odmówił również odczytania z ambon wezwania Episkopatu oraz komunikatu Rady
Ministrów. Po powrocie z Warszawy, 2 października 1953 r., został natychmiast
wezwany na godz. 20.00 do przewodniczącego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej
w Olsztynie. Zgłosił się tam w towarzystwie ks. Kazimierza Pacewicza, ówczesnego
wikariusza parafii św. Jakuba, oraz prokuratora seminarium duchownego ks. Stefana
Brzykcego. Nocna rozmowa w urzędzie miała skłonić księdza infułata do uległości
wobec władzy świeckiej i kościelnej. Rozmówcy jednak nic nie wskórali. Odwaga,
wierność wobec Boga i lojalność wobec Prymasa Polski zwyciężyły! Z telefonu linii
specjalnej gabinetu przewodniczącego Rady Narodowej w Olszynie ks. infułat W. Zink
powiadomił sekretarza Konferencji Episkopatu ks. bp. Zygmunta Choromańskiego,
że deklaracji nie podpisze i w sprawie dotyczącej aresztowania księdza Prymasa
stanowiska nie zmieni. Jeszcze tej nocy ok. godz. 22.00 funkcjonariusze Urzędu
Bezpieczeństwa otoczyli budynek, w którym mieszkał ksiądz infułat, wybili szyby
(nie zostali wpuszczeni), aresztowali i wywieźli niezłomnego kapłana w nieznanym
kierunku. Jak się potem okazało, rządca diecezji warmińskiej został osadzony w
więzieniu mokotowskim w Warszawie. Fakt ten wstrząsnął opinią wiernych, a autorytet
księdza i podziw dla niego wzrosły jeszcze bardziej. Z więzienia powrócił do
Olsztyna dopiero w początkach grudnia 1956 roku.
Wspominając po latach okoliczności swego aresztowania, ks. Prymas Stefan
Wyszyński powiedział nie bez goryczy, ale zgodnie z prawdą: "Bronił mnie wtedy
Niemiec i pies" (owczarek Baca ugryzł jednego z ubowców, którzy 25 września 1953 r.
wtargnęli do rezydencji prymasowskiej przy ul. Miodowej w Warszawie). "Niemiec"
- to ks. infułat Wojciech Zink.
"Szantażowano nas w imię jedności"
Warto przy tej okazji przywołać kilka refleksji świadka tych dramatycznych
wydarzeń w Kościele polskim ks. abp. Ignacego Tokarczuka: "Bolesnym faktem dla mnie,
ale nie tylko dla mnie był stosunek i potraktowanie ks. infułata Wojciecha Zinka
po jego powrocie z więzienia. Bohaterska postawa ks. infułata obróciła się przeciwko
niemu. Upokorzeni bohaterską postawą ks. infułata biskupi, przede wszystkim bp
Michał Klepacz i bp Zygmunt Choromański zaczęli rozpowszechniać wieści, iż ks.
infułat W. Zink odmówił podpisania dokumentu, ponieważ był z pochodzenia Niemcem.
Wyszukiwano w Jego życiorysie różnych 'plam', aby tylko móc usprawiedliwić
wyrządzoną Mu krzywdę. Czas jednak zdobyć się na rachunek sumienia i przyznać się,
że oświadczenie Episkopatu polskiego po aresztowaniu ks. Prymasa Stefana kard.
Wyszyńskiego jest wstydliwą kartą w dziejach polskiego Kościoła po wojnie.
Powiedzieć należy o szantażowaniu biskupów w imię jedności, by tylko złożyli
swój podpis pod elaboratem. Ksiądz infułat miał prawo odmówić i nie brać udziału,
jeśli miał na tyle odwagi, aby ponieść konsekwencje z tego powodu. Dowiedziałem
się od Biskupów przemyskich, że bp. Franciszek Barda po powrocie z konferencji,
na której podpisano ten dokument, płakał jak małe dziecko. Powtarzał ciągle:
'szantażowano nas w imię jedności'. Znałem ks. infułata Wojciecha Zinka, obserwowałem
z bliska wydarzenia i wiem z całą pewnością, iż oparł się wspominanemu szantażowi
z pobudek wyłącznie prawych, z troski o dobre imię polskiego Kościoła! Był to
bowiem człowiek głęboko religijny i człowiek honoru. O jego pochodzeniu mówił mi
ks. prałat Hanowski. Matką ks. W. Zinka była Polka. Przed wojną nauczył się
języka polskiego, a przez pracę w Kurii, a potem więzienie na Mokotowie, gdzie
siedział wraz z całą najszlachetniejszą częścią inteligencji polskiej, wzrastała
w nim polskość, a on sam coraz bardziej się tą polskością bogacił. (...) Znał
jak nikt inny problemy ludzi Warmii, ich dramaty i troski i zasługi dla utrzymania
tych ziem z Macierzą".
Do końca wierny Panu Bogu
Ksiądz Wojciech Zink urodził się 23 kwietnia 1902 r. w Bydgoszczy. Gimnazjum
skończył w Gdańsku i zaraz potem wstąpił do seminarium duchownego w Braniewie.
Święcenia kapłańskie przyjął 8 lutego 1925 roku. Pracował jako kapłan m.in.
w Gryźlinach, we Wrześni, w Barczewku i w Lesinach Wielkich. W Olsztynie spełniał
posługę kapelana w szpitalu Mariackim, gdy Armia Czerwona wkraczała na teren Prus
Wschodnich. Z tej misji "odwołali" go Rosjanie, wywożąc na roboty w głąb Rosji.
Z nieludzkiej ziemi powrócił do Gietrzwałdu w marcu 1946 roku. Jak się okazało -
na krótko. Administrator apostolski powierzył bowiem wkrótce ks. Wojciechowi Zinkowi
stanowisko notariusza i konsulatora diecezjalnego, na którym godnie kontynuował
działalność swego poprzednika ks. Teodora Benscha.
W dowód uznania zasług dla Kościoła na Warmii otrzymał od Papieża Jana XXIII
tytuł protonotariusza apostolskiego.
Ksiądz infułat Wojciech Adalbertus Zink zmarł 20 marca 1960 r. i spoczywa obok
swojej ukochanej matki na małym cmentarzu w Gietrzwałdzie, gdzie wiosną 1997 r.
ze wzruszeniem wraz z modlitwą przywoływałam słowa mistrza z Czarnolasu:
A komu droga otwarta do nieba
Tym co służą ojczyźnie...
Ksiądz infułat Wojciech Zink do końca wypełnił służbę Bogu, ludziom i Kościołowi.
dr Lucyna Żbikowska
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 293 (2703) z dnia 16-17 grudnia 2006 r.