Księża Niezłomni

 

.

 

Marek Żelazny

 

Starty dla Boga i Ojczyzny
Ks. Władysław Gurgacz (1914-1949)

 


Ks. Władysław Gurgacz (1914-1949). Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 303 (3016) z dnia 29-30 grudnia 2007 r.    Wieczorem 14 września 1949 r. w krakowskim więzieniu na Montelupich rozległy się cztery strzały. Pociski wystrzelone z broni komunistycznych oprawców zadały śmierć trzem żołnierzom Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Jednym z nich był ks. kpt. Władysław Gurgacz "Sem", sprawujący funkcję kapelana w konspiracyjno-patriotycznej organizacji.

Jaka była droga tego mężnego jezuity do zbrojnego oddziału, którego członkowie jeszcze w 4 lata po zakończeniu II wojny walczyli o odzyskanie przez Polskę pełnej wolności i suwerenności? Czy ów kapłan-męczennik, nazwany przez potomnych "Popiełuszką okresu stalinowskiego", swą ofiarą z życia zasłużył sobie jedynie na pomnik, na należną mu niewątpliwie cześć i pamięć? Czy też może ze względu na swą postawę pełną heroizmu i cnót zapracował na coś więcej: aby traktować go jako kandydata na ołtarze? Niemało jest osób uważających, że na jedno i na drugie. Wciąż jednak zbyt mało takich, które poznały bliżej jego sylwetkę.


   Ścieżka ku kapłaństwu

Władysław Gurgacz jako kleryk. Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 303 (3016) z dnia 29-30 grudnia 2007 r.    Władysław Gurgacz przyszedł na świat 2 kwietnia 1914 r. w Jabłonicy Polskiej, małej wiosce leżącej niedaleko Krosna. W dwa dni później został ochrzczony w parafialnym kościele św. Marcina w pobliskiej Komborni. Do czteroklasowej szkoły powszechnej uczęszczał w swej rodzinnej miejscowości. Dalej, na niższym poziomie gimnazjalnym, kształcił się w Korczynie oraz Krośnie, co stanowiło solidną bazę dla dalszych studiów (docelowo ma to być teologia), które pragnie podjąć, wstępując w szeregi jezuitów.
   Marzenie o wstąpieniu do zakonu nie było czymś niedorzecznym dla chłopca wychowanego w głęboko religijnej rodzinie, lecz sama decyzja o wyborze drogi życiowej nie należała z pewnością do najłatwiejszych. Tym bardziej że nie pokrywało się to z wolą matki, która - mimo niewątpliwej pobożności - pragnęła innego losu dla swego jedynego syna. Władysław, narażony na duchowe rozterki, znajduje jednak oparcie w swej siostrze Zofii. Dzięki jej wsparciu i pomocy w rozeznaniu właściwego powołania umacnia się w swym postanowieniu. Po latach, już jako kleryk, przypomina o tym we wdzięcznych słowach swego listu: "Tę ścieżynę Tyś mi wskazała, zachęcając do wstępowania po niej na wyżyny".
   Siedemnastoletni młodzieniec, którego pociągało życie pełne wyrzeczeń, kształtowane w duchu ignacjańskiej ascezy, nie waha się długo i decyduje się ostatecznie na przystąpienie do jezuitów. Swe kroki kieruje do nieodległej Starej Wsi. Tam, po dwuletnim okresie nowicjatu, składa 5 sierpnia 1933 r. pierwsze śluby zakonne. Jego późniejszy przyjaciel i współbrat zakonny ks. Stanisław Szymański tak charakteryzuje ówczesną postawę młodego alumna: "Już na samym początku życia zakonnego Władysław stawia sobie jasny cel i program życia, któremu pozostanie wierny aż do śmierci. Chce zostać świętym. Ma mu w tym dopomóc duch modlitwy, umartwienie i szczególne nabożeństwo do Matki Bożej, które nazywa swym najdroższym skarbem. Postanawia brzydzić się wszelką połowicznością i miernotą (...) Władysław był konsekwentny w swym postępowaniu. Było ono zawsze odbiciem jego postanowień".
   Etap przyswajania wiedzy adekwatnej do poziomu wyższych klas gimnazjalnych Władysław Gurgacz kontynuuje w kolegium jezuickim w Pińsku. Uzupełniając swe humanistyczne wykształcenie, przygotowuje się jednocześnie do złożenia egzaminu maturalnego. Najwyraźniej odpowiada mu formacja, którą otrzymuje w szeregach jezuickich, skoro w jednym z listów do matki stwierdza: "Znalazłem szczęście w świętym Towarzystwie Jezusa i nie kłopoczę się zbytnio o przyszłość, bo ufność swą położyłem w Matce Najświętszej. Pisałem Wam już nieraz o tym, jak opieka Matki Najświętszej oraz Jej błogosławieństwo towarzyszy mi bez ustanku od pierwszych chwil życia zakonnego".
   W połowie 1937 r. jest już gotów do rozpoczęcia trzyletnich studiów filozoficznych, które inicjuje w krakowskim kolegium jezuickim przyległym do kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa. Jednak wkrótce nad Polską zaczynają gromadzić się czarne chmury; wojna wisi w powietrzu. W obliczu realnego niebezpieczeństwa grożącego Ojczyźnie Władysław składa podczas pobytu na Jasnej Górze - co ma miejsce w Wielki Piątek 1939 r. - akt całkowitej ofiary ze swego życia. Agresja Niemców i parcie wojsk hitlerowskich w kierunku Krakowa zmusza władze zakonne do podjęcia decyzji o ewakuacji kleryków na wschód. 17 września wraz z grupą kolegów Władysław Gurgacz dociera do Dubna na Wołyniu. Dokładnie tego samego dnia wkraczają tam krasnoarmiejcy. Rozpoczynają się pierwsze aresztowania. Zagrożony nimi kleryk ucieka na zachód, jednak w Chyrowie trafia do sowieckiego aresztu. Na szczęście po paru dniach zostaje zwolniony i przez zieloną granicę przedostaje się do niemieckiej strefy okupacyjnej. Kieruje się do Starej Wsi, a stamtąd do Nowego Sącza. Tutaj, w siedzibie jezuitów przekształconej na kolegium, kontynuuje przerwane studia filozoficzne (w trybie skróconym kończy trzeci rok). W październiku 1940 r. rozpoczyna już właściwe studia teologiczne, wieńcząc ich dwuletnią część egzaminem z teologii moralnej, zwanym "audiendą". W sierpniu 1942 r. przybywa na Jasną Górę, by w kaplicy jasnogórskiej z rąk ks. bp. Teodora Kubiny przyjąć upragnione święcenia kapłańskie. Otrzymuje je w dniu św. Bartłomieja Apostoła (24 sierpnia), a ponieważ obrzędy sprawowane są wówczas w czerwonych szatach liturgicznych, obecni przyjaciele uznają to (na razie żartobliwie) za zapowiedź przyszłego męczeństwa nowo wyświęconego kapłana. Na trzeci rok studiów teologicznych zostaje przeniesiony do Warszawy.


   Duszpasterz w Kamiennej

Ksiądz Gurgacz malujący obraz św. Teresy od Dzieciątka Jezus. Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.    Lata niemieckiej okupacji są dla młodego księdza okresem ciężkich doświadczeń wywołanych nie tylko pogarszającą się sytuacją gospodarczą kraju (wyniszczonego działaniami wojennymi), ale i spowodowanych osobistymi problemami ze zdrowiem, które ujawniają się na jesieni 1942 roku. Trudna do zdiagnozowania, nieco może tajemnicza choroba, interpretowana przez lekarzy jako owrzodzenie dwunastnicy (Władysław narzeka na bóle żołądka), zmusza cierpiącego zakonnika do poddania się wielomiesięcznej kuracji zdrowotnej, okresowo wyłączającej go ze społeczności zakonnej. Czas ten spędza na intensywnych przygotowaniach do złożenia egzaminu licencjackiego, nie zaniedbuje jednak obowiązków duszpasterskich. Pełni je głównie w Kamiennej koło Wiślicy, mieszkając w majątku Adama i Ludwiki Grabkowskich, których dwór stanowi bezpieczny azyl dla osób ukrywających się przed okupantem. W kaplicy dworskiej ks. Gurgacz wygłasza swoje pierwsze kazania, dając się poznać zarówno jako porywający kaznodzieja, skuteczny rekolekcjonista, jak i utalentowany malarz obrazów religijnych (sygnowanych przezeń inicjałami SM - Sługa Maryi). Gorliwość, z którą podchodzi do swej duchowej posługi, zyskuje mu uznanie lokalnej społeczności; zostaje też dostrzeżona przez biskupa diecezjalnego Czesława Kaczmarka, który wizytując miejscową parafię, korzysta z okazji do wyróżnienia młodego kapłana.
   Wojna, chyląca się już ku końcowi, nie szczędzi Władysławowi bolesnych przeżyć. Drugiego dnia Powstania Warszawskiego ginie większość jego kolegów - współbraci zakonnych zmasakrowanych przez hitlerowców w kolegium na Rakowieckiej. W ogarniętej walkami stolicy hitlerowcy mordują też ks. Władysława Wiącka, w którego osobie ks. Gurgacz traci zarówno swego kierownika duchowego (w tym spowiednika), jak i bliskiego przyjaciela. Dramatyczne wydarzenia i kłopoty z wyżywieniem doprowadzają do pogłębienia się problemów zdrowotnych. Mimo to 18 sierpnia 1944 r. w Starej Wsi Władysławowi udaje się złożyć końcowy egzamin licencjacki. Dzień później wyjeżdża do Rzeszowa na specjalistyczne badania skutkujące niepokojącą diagnozą: niezbędne jest poddanie się operacji. Nie nastąpi to jednak od razu. Jeszcze przez kilka miesięcy ks. Gurgacz pozostaje w starowiejskim kolegium, gdzie poświęca się pisaniu homilii oraz zajęciom rekolekcyjnym.


   Posługa w gorlickim szpitalu

   Postępująca choroba powoduje potrzebę skierowania ks. Władysława do szpitala powiatowego w Gorlicach. Kapłan trafia tam na początku kwietnia 1945 r. i objęty zostaje dłuższą opieką medyczną - wyczerpanie organizmu uniemożliwia bowiem przeprowadzenie zalecanego zabiegu. Nie chcąc biernie oczekiwać na poprawę swego stanu, ks. Gurgacz zaczyna wypełniać obowiązki szpitalnego kapelana. Natychmiast też oddaje siebie i cały teren swej działalności pod opiekę Matki Najświętszej. Tylko z Jej pomocą - jak stwierdzi później - będzie mógł liczyć na dokonanie nawróceń i uzdrowień, które dotyczą również przypadków uznanych przez lekarzy za beznadziejne. Intensywna posługa duszpasterska prowadzona jest na różnych płaszczyznach. Kapelan nie ogranicza się jedynie do głoszenia kazań i przeprowadzania rekolekcji w szpitalnej kaplicy, ale udziela indywidualnych nauk, spowiada, a nawet przygotowuje (czasem dorosłe już osoby!) do I Komunii Świętej.
   Na terenie placówki jezuita styka się nie tylko z osobami cywilnymi, lecz także z zagrożonymi aresztowaniem, rannymi czy ukrywającymi się żołnierzami polskiego podziemia. I to właśnie zetknięcie się z AK-owcami (zwłaszcza z por. Janem Matejakiem) czy NSZ-owcami, którzy nie ujawnili się i kontynuowali działalność konspiracyjną, okazało się najbardziej ważkie i brzemienne w skutki.
   20 września 1946 r. nadchodzi moment przeprowadzenia operacji. Przed jej rozpoczęciem ks. Gurgacz odbywa spowiedź z całego życia i składa oświadczenie, że do tej pory nigdy nie obraził Boga grzechem ciężkim. Zabiegowi towarzyszy modlitwa personelu i pacjentów szpitala głośno odmawiających Różaniec. Operacja nie przynosi potwierdzenia wcześniejszej diagnozy o owrzodzeniu dwunastnicy - powodem dolegliwości trapiących kapłana zdają się schorzenia psychosomatyczne. Powracający do zdrowia pacjent ponownie podejmuje kapłańską posługę w szpitalu. Jednak nie na długo. Wkrótce, podporządkowując się woli prowincjała, wyjeżdża na dalszą rekonwalescencję do Zakopanego. Potem powraca do Gorlic, skąd przeniesiony zostaje do Nowego Sącza i Krynicy.


   Kapelan Sióstr Służebniczek w Krynicy

   Od września 1947 r. ks. Gurgacz pełni już funkcję kapelana u Sióstr Służebniczek Najświętszej Maryi Panny Niepokalanie Poczętej, prowadzących w Krynicy tzw. ochronkę. W czasie swego kilkumiesięcznego pobytu w górskim kurorcie wygłasza szereg kazań, które przynoszą mu duży rozgłos i popularność. Uznanie wiernych zaskarbia sobie nie tylko teologiczną głębią wywodu, ale i odwagą niepozwalającą mu na unikanie krytyki kierowanej pod adresem siłą narzuconego Polsce ustroju politycznego.
   Śmiałe kazania przysporzyły mu nie tylko wielu zwolenników, ale i pewne grono przeciwników, a nawet wrogów (ci rekrutowali się zwłaszcza spośród popleczników panującego reżimu). Także śmiertelnych... Świadectwo tego znajdujemy w korespondencji prowadzonej z o. Józefem Pachuckim. W liście z 20 listopada 1947 r. ks. Gurgacz tak relacjonuje zajście, którego omal nie przypłacił życiem: "Było to przed kilkoma tygodniami. Gdy wracałem z kościoła, napadł mnie pijany komendant MO z pobliskiej wioski i bez pytania strzelił z pistoletu. Był jednak niewypał. Skoczył i chwycił mnie za gardło. Zaczęły się tarapaty z pijakiem. Puścił mnie i znowu strzelił - ale tym razem niecelnie. Zawiadomiłem milicję. Przepraszano mnie itd. Obiecywano mi nawet przyprowadzić winowajcę do Ochronki i zmusić do publicznego przeproszenia. Stanowczo sobie to wymówiłem. Proszę mu powiedzieć - oznajmiłem komendantowi - że się nie gniewam, z serca mu daruję... niech się tylko więcej nie upija, bo człowiekowi na jego stanowisku nie wolno tego czynić". Zadziwiać może wyrozumiałość, z jaką kapłan traktuje czyn człowieka chcącego pozbawić go życia. Przecież nie chodziło tu o zwykły chuligański wybryk podchmielonego kawalera, lecz o ewidentną dążność do dokonania mordu na bezbronnym księdzu, traktowanym jako rodzaj przeciwnika politycznego! Zachowany list nie pozostawia jednakże cienia wątpliwości, że ks. Gurgacz kierował się w swym życiu miłością chrześcijańską i miłosierdziem zdolnym do wybaczania bliźnim najcięższych nawet grzechów. Komuniści nie zamierzali jednak stosować podobnych zasad. Druga próba zamachu na życie jezuity nie pozwalała na wątpliwość co do szczerości intencji reprezentantów nowej władzy. Dla osób, które zdobyły się na odwagę otwartej krytyki pod ich adresem, czy też dla oponentów politycznych miejsca w socjalistycznym, konstruowanym na sowiecką modłę społeczeństwie być nie mogło. Potwierdzały to aktualne doświadczenia z sąsiednich krajów. Schyłek roku 1947 i początek roku 1948 to okres, w którym zwolennicy Stalina przejmują władzę w Czechosłowacji, fałszują wybory na Węgrzech, rozbijają opozycję w Bułgarii. Pętla na szyi przeciwników systemu totalitarnego zaczyna się zaciskać...
   Wielkopostne rekolekcje przeprowadzone na terenie Krynicy w marcu 1948 r. zamykają "oficjalny" etap działalności duszpasterskiej ks. Gurgacza, który zapewne jeszcze nie przewiduje wówczas, w jakiej "winnicy" przyjdzie mu wkrótce pracować.


   W podziemnej organizacji

Msza Św. w oddziale Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej. Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.    Bezpośrednim powodem, dla którego ks. Gurgacz zmuszony został do zaprzestania dalszej posługi pośród ludności krynickiej, stały się słowa wypowiedziane w czasie jednego z kazań. Upubliczniając z ambony okoliczności niedawnego zamachu, odważny kapłan odsłonił tym samym prawdziwe oblicze funkcjonariuszy władzy ludowej. Wypowiedź, która dotarła do uszu bezpieki, spowodowała zainteresowanie pracowników Wydziału V WUBP w Krakowie osobą "buntowniczego" kaznodziei i wszczęcie sprawy o kryptonimie "Jezuita". Działania operacyjne podjęte w maju 1948 roku zmierzają do rozpracowania ks. Gurgacza, który w sierpniowym raporcie nowosądeckiego UB wymieniany jest już na czołowym miejscu "listy przywódców organizacji nie ujętych". Polowanie na księdza zostało rozpoczęte.
   W obliczu realnego zagrożenia życia i działań podjętych przez PRL-owskie organy bezpieczeństwa, a także w rezultacie rozmów prowadzonych z Janem Matejakiem i Stanisławem Piórą ks. Gurgacz decyduje się - powiadamiając o tym prowincjała zakonu jezuitów - na przystąpienie do organizacji podziemnej. Oddział pod dowództwem Stanisława Pióry "Emira" zbiera się po raz pierwszy 30 maja 1948 roku. Początkowo, na wniosek jezuity, przyjmuje nazwę Pierwszy Podhalański Oddział Partyzantów pod wezwaniem Najświętszej Marii Panny Królowej Różańca Świętego, a później "Żandarmeria". Zaczyna się nieco ponad roczny epizod leśnego życia. W tym czasie bezpieka przeprowadza szereg akcji zmierzających do pochwycenia ukrywającego się kapłana. Realizowany jest m.in. "plan przedsięwzięć agencyjno-operacyjnych w kierunku uchwycenia ks. G. z bandy "Żandarmeria"" przygotowany przez naczelnika V Wydziału WUBP kpt. Kozłowskiego, równolegle prowadzony jest werbunek w środowisku osób znających księdza. Funkcjonariusze UB i wojska Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego pacyfikują całe wioski podejrzane o sympatyzowanie z podziemną organizacją. Urządzane są liczne zasadzki i obławy. Wszystko to nie przynosi jednak spodziewanego rezultatu. Ksiądz pozostaje wciąż nieuchwytny.
   Przyjmując funkcję kapelana oddziału partyzanckiego, ks. Gurgacz otrzymał stopień kapitana. Wbrew opinii głoszonej przez bezpiekę, nie sprawował jednak władzy wojskowej, gdyż rolę dowódcy pełnił od początku por. Pióro, w którego kompetencjach leżały wszelkie działania związane z prowadzeniem zbrojnej dywersji. Ksiądz Gurgacz pełnił natomiast funkcję opiekuna duchowego, a przy tym wychowawcy i wykładowcy. Na potrzeby konspiracyjne przyjął pseudonim "Sem", który zastępowany był przez partyzantów określeniem "Ojciec", co z pewnością lepiej oddawało istotę funkcji sprawowanej w oddziale przez zakonnika. Istnieją trudności w ustaleniu źródła inspiracji dla pseudonimu, jaki osobiście wybrał sobie jezuita. Mając na uwadze jego szczególny kult do Matki Bożej, można przyjąć, iż słowo "Sem" stanowiło odniesienie właśnie do Maryi. Mogło ono być pochodną łacińskiego wyrażenia "Servus Mariae" - Sługa Maryi. Jak już wspomniano, inicjałem SM (Sługa Maryi) kapłan sygnował namalowane przez siebie obrazy.
Oddział Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej ('Ojciec' stoi w środku). Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.    Dowódca "Emir" przywiązywał dużą wagę do formacji i edukacji swych żołnierzy. Dlatego niemal codziennie słuchali oni wykładów z historii starożytnej, przedmiotów ścisłych, a także filozofii i teologii. Rola kapelana była tu szczególna. Każdy dzień rozpoczynał się od uczestnictwa we Mszy św., a gdy brakowało "Ojca", partyzanci odmawiali Różaniec. Roztaczając opiekę duchową nad żołnierzami z oddziału, kapłan nie zaniedbywał również rozwoju własnego życia wewnętrznego. Jak pisał po latach ks. Szymański, "O ćwiczenia duchowe dbał szczególnie. Codziennie odprawiał godzinne rozmyślanie, kilka razy w ciągu dnia wracał do brewiarza. Często chodził do spowiedzi". Wydawać by się mogło, iż rodzaj i miejsce działań leśnego oddziału wykluczały taką możliwość, jednak - jak wynika ze świadectw złożonych przez osoby związane z ks. Gurgaczem - kapelan oddziału odczuwał głęboką potrzebę znajdowania się w stanie nieustannej łaski uświęcającej. Wiedział bowiem, że mogło to mieć znaczenie nie tylko dla niego, ale także dla powierzonych mu "owieczek", dla których musiał nieść ratunek duchowy w każdej sytuacji. Toteż właśnie z tego powodu starał się regularnie korzystać z sakramentu pojednania i pokuty. Wiadomo to m.in. z relacji ks. Wojciecha Zygmunta, przyjaciela i spowiednika ks. Gurgacza. Zapewne dzięki wpływowi "Ojca" na życie oddziału działalność partyzantów w sposób maksymalny ograniczona była w stosowaniu przemocy wobec osób sprzyjających ludowej władzy. Jak wspominał po latach Tadeusz Ryba "Jeleń", jeden z członków oddziału: "Odwiedzaliśmy aktywistów i ostrzegaliśmy. Musieli jeść legitymacje PPR-u. Dawaliśmy im nawet wody do popicia. Później wypinali się i dostawali 15-30 kijów. Sami sobie liczyli uderzenia. Nigdy nie wykonywaliśmy wyroków śmierci".
   O wyjątkowym szacunku dla "Ojca" świadczą opinie wypowiadane przez jego podopiecznych: "Był z nami w najtrudniejszych chwilach. Nigdy nas nie opuścił. Dodawał wiary i otuchy. Nawoływał do nieprzelewania niepotrzebnie polskiej krwi. Zawsze wspierał moralnie, tłumaczył sens oporu wobec komunistów", mówił Tadeusz Ryba. Nawet najzacieklejszy wróg ks. Gurgacza mjr Stanisław Wałach, naczelnik Wydziału III WUBP w Krakowie, który wydał rozkaz aresztowania jezuity, opisując stosunek żołnierzy do swego kapelana, pisał: "Wierzyli mu i patrzyli w niego jak w tęczę...".
   Polska Podziemna Armia Niepodległościowa (której militarnym członem była "Żandarmeria"), prócz ogólnych założeń, jakie leżały u ideowych podstaw wszystkich podobnych organizacji niepodległościowych, takich jak np. dążność do przywrócenia Polsce bytu państwowego, zapewnienie pełnej suwerenności czy wprowadzenie ustroju demokratycznego, posiadała właściwe sobie zabarwienie światopoglądowo-religijne. Oddział - według wskazań Pióry, organizatora i dowódcy - w swej działalności miał kierować się zasadami zawartymi w nauce Kościoła katolickiego. O charakterze organizacji mówiły też przyjęte zwyczaje. Na przykład ceremonia składania przysięgi przez nowego członka przyjmowanego do organizacji silnie nacechowana była pierwiastkiem religijnym. Stałym elementem takiej uroczystości była Msza św., po zakończeniu której kapelan oddziału, trzymając w ręku krzyż, przyjmował przysięgę od kandydata na partyzanta. Słowa roty brzmiały następująco: "Przysięgam na zbawienie mej duszy, że będę wiernym Polakiem i katolikiem, będę walczyć z komunizmem i sumiennie wykonywać będę rozkazy przełożonych. Przysięgam zachować tajemnice organizacji".


   Uwięzienie i proces w Krakowie

   Przyczyną, która doprowadziła do aresztowania ks. Gurgacza, była nieudana akcja przeprowadzona 2 lipca 1949 r. w Krakowie przez kilkuosobową grupę żołnierzy PPAN pod dowództwem Stefana Balickiego "Byliny". Miała ona na celu zdobycie pieniędzy pochodzących z jednego z krakowskich banków. Choć sam kapelan nie uczestniczył bezpośrednio w zajściu (brał jedynie udział w przygotowaniach do operacji), to jednak poczuwając się do pełnej odpowiedzialności za losy pochwyconych przez milicję i UB członków oddziału, zrezygnował z ucieczki i oddał się w ręce organów ścigania. Jak stwierdził: "Moje miejsce jest tam, gdzie moich chłopców. Byliśmy razem, dlatego do końca będziemy dzielić wspólny los".
   Aresztowanemu przez UB ks. Gurgaczowi szybko postawiono kilka zarzutów (m.in. przynależność do organizacji antypaństwowej, udział w napadach rabunkowych, zagrabianie mienia państwowego i posiadanie broni). Podczas śledztwa od razu przyznał się do zarzucanych mu czynów - tu nie było czego ukrywać. Jednak można się domyślać, że pomimo tortur nie powiedział niczego, czego nie chciał powiedzieć. Może nawet starał się odciążyć swych kompanów i zdjąć z nich część odpowiedzialności. Dzięki zachowanym relacjom z przesłuchań prześledzić można, w jaki sposób kapłan wyjaśniał motywy, którymi kierowali się w swych działaniach członkowie konspiracyjnej organizacji. Jezuita tłumaczył, że "podobnie jak za czasów okupacji niemieckiej partyzanci utrzymywali się z dokonywania napadów na mienie znajdujące się we władaniu okupanta, Polska Podziemna Armia Niepodległościowa nie działała z pobudek osobistych ani chęci zysku, lecz na skutek przekonania, że obecny rząd polski nie jest wyrazicielem opinii większości społeczeństwa polskiego i nie stara się o interesy wszystkich obywateli, dlatego uważałem, że zabierając mienie państwowe czy spółdzielcze, nie popełniamy przestępstwa".
   Odpowiednio spreparowanym zarzutom towarzyszyła również stosowna oprawa "procesu sądowego", który już po miesiącu wytoczony został ks. Gurgaczowi i współtowarzyszom z PPAN. Rozprawy przeprowadzone od 8 do 13 sierpnia 1949 r. w Krakowie odbywały się pod czujnym okiem pracowników UB, którzy zadbali o właściwe "zabezpieczenie procesu". Wokół budynku sądu okręgowego nieustannie krążyły patrole. Na ul. Poselskiej ustawiono nawet tankietkę. Starannie sprawdzano oskarżonych wchodzących na salę rozpraw, kontrolowano też przepustki wszystkich osób zainteresowanych przebiegiem procesu. Ponadto władze zadbały o specyficzny dobór publiczności specjalnie wyselekcjonowanej przez zakładowe komórki PZPR. Pośród niej umieszczano zwykle 20 pracowników UB, stawiając im za zadanie baczną obserwację publiczności, liczono się bowiem z możliwością wychwycenia pozostających jeszcze na wolności członków organizacji.
   Sfingowanemu procesowi ks. Gurgacza i jego współtowarzyszy z PPAN od początku towarzyszyło duże zainteresowanie ze strony proreżimowych mediów, będących w istocie wygodnym narzędziem propagandy w rękach bezpieki. Komunistyczne władze, ze względu na wagę polityczną całej sprawy, starały się o maksymalne nagłośnienie procesu. Temu celowi służyć miały bezpośrednie transmisje radiowe nadawane wprost z sali sądowej. Jednak postawa przyjęta przez samodzielnie i znakomicie broniącego się kapłana, który wprost deklasował swych adwersarzy, zaskoczyła bezpiekę, zmuszając ją do zawieszenia przekazów radiowych.
   Wydarzeniom na sali sądowej ze szczególnym zaangażowaniem przypatrywała się również serwilistyczna prasa, na bieżąco relacjonując przebieg każdego dnia procesu. Sprawozdania nacechowane stronniczymi i pejoratywnymi ocenami wędrowały na czołówki gazet, które ostrze krytyki kierowały przede wszystkim pod adresem ks. Gurgacza. "Ksiądz na czele bandy - za zgodą władz kościelnych" - krzyczał jeden z tytułów, "Ksiądz - przywódca bandy podziemia przed sądem w Krakowie" - wtórował mu inny. W artykułach traktujących o "procesie bandy "Żandarmeria"" oskarżano ks. Gurgacza nie tylko o przewodniczenie "zbrodniczej bandzie", wysuwano także zarzuty, że kapłan, "wykorzystując uczucia religijne członków organizacji, siał nienawiść i podżegał do obalenia ustroju Polski Ludowej".
   Stwierdzając, iż "werbował młodzież do bandy podziemnej pod oszukańczym pozorem "świętej wiary katolickiej"", insynuowano przy tym, że nakłaniał młodych ludzi do czynów przestępczych, za które obiecywał wysokie wynagrodzenia. Usiłowano też wykazać, że poczynaniom ks. Gurgacza zmierzającym do zmiany ustroju w Polsce towarzyszyła pełna aprobata zarówno ze strony władz zakonu jezuitów, jak i reszty polskiego duchowieństwa, utożsamiającego się z "polityką" prowadzoną przez Stolicę Apostolską. Pisano: "Działalność swoją w bandzie traktował jako "misję", która była logicznym przedłużeniem walki prowadzonej przez polityków watykańskich i reakcyjną część kleru z Polską Ludową".
   Ksiądz Henryk Michalak w swej pracy "Jeszcze Polska nie zginęła, bo... pamiętamy" twierdzi, iż proces krakowski miał zostać wykorzystany głównie przeciwko Kościołowi. W jego przekonaniu, proces ów był poniekąd reakcją władz komunistycznych na ogłoszoną (w lipcu 1949 r.) bullę Papieża Piusa XII grożącą konsekwencją wyłączenia z Kościoła tych osób, które zapiszą się do partii komunistycznej. "Jasne stanowisko Ojca Świętego było bardzo ważnym świadectwem dla broniących się narodów przed naporem komunizmu bolszewickiego". Było też umocnieniem dla tych, którzy - podobnie jak ks. Gurgacz oraz jego przyjaciele - sądzeni byli za patriotyzm i odwagę w obronie umiłowanej Ojczyzny. Dobrze korespondują z tym słowa jezuity, jakie wypowiedział wobec katów polskiego Narodu, enkawudzistów przebranych w polskie mundury: "Ci młodzi ludzie, których tu sądzicie, to nie bandyci, jak ich oszczerczo nazywacie, ale obrońcy Ojczyzny!".
   Zakończenie procesu sądowego stworzyło oskarżonym możliwość wypowiedzenia ostatniego słowa. Ksiądz Gurgacz, korzystając z przysługującego mu prawa, rzekł: "Jako kapłan i jako Polak jestem niewinny. Nie żałuję tego, co czyniłem. Moje czyny były zgodne z tym, o czym myślą miliony Polaków, tych Polaków, o których obecnym losie zadecydowały bagnety NKWD". Licząc się z możliwością otrzymania wyroku śmierci, powiedział: "Na śmierć pójdę chętnie. Cóż to zresztą jest śmierć?... Wierzę, że każda kropla krwi przelanej zrodzi tysiące przeciwników i obróci się wam na zgubę". Dzielny kapłan "nie prosił najeźdźców o łaskę, barbarzyńców o litość". Godnie powiedział: "Proszę Wysoki Sąd, by nas, skazanych na śmierć, wyprowadzono na egzekucję razem".
   Przypomnieć należy jeszcze ostatnie słowa wypowiedziane przez ks. Gurgacza na sali sądowej, nie skierowane bynajmniej do Wysokiego Sądu: "Iudica me, Deus, et discerne causam meam" - "Bądź mi sędzią, Boże, i rozsądź sprawę moją". Zręczne posłużenie się cytatem pochodzącym z Psalmu 43 oznaczało w istocie, że kapłan nie uznaje osądu ludzi, którzy mianując się samowładnie sędziami, pragną wydawać wyroki decydujące o życiu lub śmierci innych, zwłaszcza niewinnych osób.
   13 sierpnia 1949 r. odczytano sentencje wyroków. Stefan Balicki, Władysław Gurgacz, Stanisław Szajna i Michał Żak skazani zostali na karę śmierci. Karę 15 lat więzienia otrzymał Leon Nowakowski, natomiast na 12 lat zasądzono Adama Legutkę. W tym samym czasie na Słowacji dopełniał się tragiczny los kilku innych członków PPAN, na których bezpieka urządziła zasadzkę w okolicy Wyżnich Rużbachów. Po przeprowadzeniu krwawej operacji płk Teodor Duda, szef WUBP w Krakowie, w meldunku specjalnym do Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego donosił: "14.08.1949 roku banda "Żandarmeria" została zlikwidowana w całości".


   W celi śmierci

Uczniowie ze Szkoły Podstawowej im. Świętej Kingi w Maciejowej przy pomniku na Hali Łabowskiej. Fot. M. żelazny. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.    Tuż po ogłoszeniu wyroków skazani przewiezieni zostali do krakowskiego więzienia na Montelupich, gdzie trafili na oddział przeznaczony dla "kaesiaków" (KS - kara śmierci). Ksiądz Gurgacz umieszczony został w osobnej celi, w której oczekiwać miał na wykonanie egzekucji. Bezpieka nie zaniechała jednak prób złamania jezuity i zmuszenia go do podjęcia współpracy. Równocześnie starano się nakłonić go do ukorzenia się i do napisania prośby o ułaskawienie, której adresatem mógł być jedynie ówczesny prezydent Bolesław Bierut. Spotkało się to ze zdecydowaną odmową mężnego kapłana. Pisać do Bieruta? Do agenta NKWD i prezydenta z sowieckiego, obcego nadania? Przecież nie można pisać do kogoś, kogo nie uznaje się za legalnego przywódcę polskiego państwa. "Bierut nie jest dla mnie oraz dla Polaków prawomocną władzą, lecz powolnym narzędziem Kremla" - mówił ks. Gurgacz. Ksiądz Wojciech Zygmunt, spowiednik i świadek działalności ks. Gurgacza, nie kryjąc fascynacji postawą swego przyjaciela, napisał: "Dla wielu więźniów w obliczu grozy śmierci bladły ideały patriotyzmu i wielkodusznej ofiary z życia. Śp. ks. Gurgacz do ostatniego momentu z życia złożonego na ołtarzu wierności Bogu, Ojczyźnie i swoim podopiecznym czynnie dokumentował swój heroizm. Za tę bohaterską postawę i nieskazitelne życie należą mu się nie tylko pamiątkowe tablice w świątyniach polskich, ale wyniesienie na ołtarze i zaliczenie w poczet świętych Kościoła rzymskokatolickiego". Rzeczywiście, ks. Gurgacz do końca pozostał wierny swym ideałom. Jakaż godność i niezłomność cechować musiały tego Polaka-patriotę, skoro kolejne próby wpłynięcia na jego decyzję spełzły na niczym. Nie pomogły nawet argumenty, że jako wybitny kaznodzieja i rekolekcjonista mógłby nadal służyć rzeszom wiernych. Odpowiadał na to, że rekolekcje i kazania może wygłaszać wielu księży, podczas gdy jego ofiara z życia może przynieść dużo lepszy skutek niż niejedno kazanie. Uciekano się także do bardziej wyrafinowanych metod, o czym zaświadczał m.in. Jan Witowski "Szlifibruk", żołnierz PPAN więziony na Montelupich. Relacjonował, jak do celi ks. Gurgacza posyłano młodą kobietę, która uwodzicielskim głosem próbowała nakłonić duchownego do zmiany swego zdania i podjęcia współpracy: "Władziu, podpisz, jesteś taki młody, jeszcze się przydasz Polsce Ludowej" - kusiła. Nie ugiął się. W takiej sytuacji podanie zostało wniesione przez adwokata (co było rutynową procedurą, na którą skazany nie miał wpływu). Ksiądz Gurgacz, mając świadomość, że wyrok nie może zostać wykonany, dopóki nie nadejdzie pismo ze stolicy, starał się podnieść na duchu swych najbliższych. W liście do siostry Zofii pisał: "Dotąd trzymam się dobrze i czekam na odpowiedź z Warszawy... Mamę ucałuj ode mnie i pociesz. Marysię [siostrzenicę - przyp. red.] poślij koniecznie do szkoły...". W drugim piśmie do Zofii (datowanym 11 września 1949 r.) informował: "Ciągle jeszcze czekam na odpowiedź z Warszawy. Kto wie, czy nie przyjdzie mi czekać tak przez długie tygodnie - a tu już jesień. Ptaki szykują się do odlotu. Tak chciałbym odlecieć do lepszej, słonecznej Ojczyzny". Pozdrów wszystkich i pamiętaj o mnie w modlitwach (...) Ufaj, a wszystko będzie dobrze. Polecam Cię opiece Maryi. Twój brat Władek".


   Egzekucja na Montelupich

Kombatanci i młodzież z XIII LO w Krakowie przy grobie ks. Władysława Gurgacza na cmentarzu Rakowickim. Fot. M. żelazny. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.    14 września był świętem Podwyższenia Krzyża i jednocześnie wigilią święta Matki Bożej Bolesnej. W porze obiadowej ks. Gurgacz usłyszał kroki zmierzających do jego celi posłańców śmierci. Zdołał jeszcze wymienić kilka ostatnich zdań z Matejakiem (rozmawiając przez rurę), po czym został wyprowadzony. Na razie trafił do karceru. Spędził w nim kilka godzin. Po wieczornym apelu przyszli po niego ponownie. Z cel zabrano też Stefana Balickiego i Stanisława Szajnę. Trzej skazańcy poprowadzeni zostali na miejsce kaźni. Podpatrujący tę scenę przez szparę w drzwiach inni więźniowie zaintonowali pieśń "Pod Twą obronę". Mimo protestów strażników ich śpiew nie ustał. Zapytany o ostatnią wolę ks. Gurgacz poprosił o możliwość wysłuchania pieśni do końca. Wyrażono zgodę. Gdy ucichły jej ostatnie tony, rozległy się cztery strzały.
   Przebieg egzekucji znany jest dzięki relacji naocznego świadka - dr. Ernesta von Beplego, Niemca, skazanego za zbrodnie popełnione w Auschwitz i powieszonego w grudniu 1949 r. na Montelupich. Z jego opowiadań, którymi podzielił się z innymi więźniami (opowieść tę przytaczał wielokrotnie, m.in. w trakcie spotkań na Hali Łabowskiej, wspomniany już Jan Witowski), wynika, że ks. Gurgacz odmówił zawiązania sobie oczu i patrzył w twarz swemu oprawcy. Ten, zapewne skonsternowany i mocno zdenerwowany, chybił za pierwszym razem i kula tylko zraniła kapłana, nie powodując jednak jego zgonu. Kolejny, dobijający strzał, oddany po zgładzeniu Balickiego i Szajny, okazał się już śmiertelny. Von Beple uczestniczył w egzekucji tylko dlatego, żeby po jej zakończeniu wyręczyć strażników więziennych w czynności włożenia ciał do worków i zniesienia do piwnicy.
   Nie wiemy, co odczuwał kapłan-patriota w ostatnich chwilach przed śmiercią. Czy powierzając Bogu swą duszę, nosił w sercu obawę o los swych najbliższych, przyjaciół i innych związanych z nim osób? Może składając najwyższą ofiarę na ołtarzu Ojczyzny, modlił się jeszcze za swych rodaków, powierzając im troskę o byt Rzeczypospolitej? A może zmęczony ziemskim pielgrzymowaniem tęsknił już do ojczyzny niebieskiej? Znając jego umiłowanie i cześć oddawaną Matce Chrystusa, można mieć niemal pewność, że ostatnią myśl zwrócił ku Najświętszej Panience, którą otaczał przecież wielkim kultem przez całe życie. Zapewniał wszak kiedyś: "Ostatnia będzie myśl o Tobie, Maryjo!". Pisał też: "Z nadejściem zaś kresu mojego wygnania - wtenczas, o Matko - w godzinę śmierci, gdy usta moje po raz ostatni na ziemi wymówią Twe Imię, przyjdź mi z pomocą i wprowadź mnie łaskawie do przybytków niebieskich, gdzie Ty królujesz po prawicy Syna na wieki wieków...".
   Nazajutrz po egzekucji ciała pomordowanych przewieziono do prosektorium, zaś kolejnego dnia - bez powiadamiania rodzin zmarłych i bez żadnych obrzędów religijnych - złożono w dwóch ziemnych, nieoznaczonych mogiłach na krakowskim cmentarzu Rakowickim. Dopiero później jakaś nieznana osoba umieściła na grobie ks. Gurgacza i Balickiego (pochowano ich w jednej skrzyni) drewniany krzyż opatrzony tabliczką z nazwiskami zmarłych. W 1964 r. zapadły i zarośnięty grób udało się odnaleźć ks. Stanisławowi Szymańskiemu oraz Michałowi Żakowi, który zajął się uporządkowaniem mogiły. Zadbał on także, aby na niemal sąsiednim grobie "adiutanta" i serdecznego przyjaciela ks. Gurgacza stanął (tymczasowo prowizoryczny) krzyż wraz z tabliczką informującą, że zmarły "Stanisław Szajna, Sodalis Marianus, poległ za Boga i Ojczyznę". W 4 lata później, w 1969 r. - głównie za sprawą ks. Józefa Chromika SJ, wzniesione zostały solidniejsze już nagrobki. Zakonnik doprowadził też do ustawienia na grobie ks. Władysława Gurgacza stosownej tablicy, na której obok podstawowych danych widnieje również sentencja: "Attritus pro Deo et Patria" (Starty dla Boga i Ojczyzny). Poniżej umieszczono napis poświęcony Stefanowi Balickiemu.


   "Postawcie mi krzyż brzozowy"

   Przez prawie pół wieku (pomijając nieliczne próby w postaci podziemnych publikacji) ks. Władysław Gurgacz i jego druhowie z Polskiej Podziemnej Armii Niepodległościowej czekać musieli na przywrócenie im właściwego miejsca w historii. Dopiero w 1989 r. mógł także zostać zrealizowany niepisany testament kapelana PPAN, który kilkakrotnie, również na parę godzin przed śmiercią, prosił swych przyjaciół, by na jego grobie postawili mu brzozowy krzyż. Wolą zmarłego tak się stało, i właśnie przy tym wymownym symbolu partyzanckiego losu w każdą rocznicę śmierci "Popiełuszki lat stalinowskich" odmawiana jest modlitwa za bohaterskiego księdza i równie dzielnych towarzyszy jego losu. Należy podkreślić, że przywracanie pamięci o ks. Gurgaczu, przejawiające się w dedykowaniu mu tablic pamiątkowych czy nadawaniu ulicom jego imienia, ma swoje prawne uzasadnienie i umocowanie. 20 lutego 1992 r. postanowieniem Sądu Wojewódzkiego w Krakowie uznano bowiem, iż czyny, za które skazano niegdyś kapelana i żołnierzy PPAN, związane były z działalnością na rzecz niepodległego bytu państwa polskiego. Co więcej, w ramach pośmiertnej rehabilitacji Władysława Gurgacza 3 maja 2000 r. ks. bp Zbigniew Kraszewski na ręce Stanisława Szury, prezesa krakowskiego Oddziału Związku Więźniów Politycznych Okresu Stalinowskiego, złożył Krzyż Kapelana Wojska Polskiego. Wcześniej, w 1999 r., na Hali Łabowskiej (Beskid Sądecki), nieopodal miejsca stanowiącego leśną bazę zbrojnego oddziału, stanął kamienny obelisk poświęcony ks. Gurgaczowi i żołnierzom PPAN poległym w walkach z UB i KBW w latach 1948-1949. Wokół pomnika, odsłoniętego dokładnie w 50. rocznicę śmierci bohaterskiego kapelana oraz dwóch jego przyjaciół z oddziału, gromadzą się odtąd osoby kontynuujące tradycję zjazdów gurgaczowskich zainicjowanych przez Teresę i Józefa Pachów i kultywujące pamięć o pomordowanych patriotach.
   Monument poświęcony przez ks. Henryka Michalaka i oddany w opiekę uczniów Szkoły Podstawowej im. Świętej Kingi w Maciejowej jest nie tylko wyrazem hołdu dla niezłomnej postawy "żołnierzy wyklętych"; jest też przypomnieniem "o wielkich sprawach tej ziemi i wielkich zmaganiach o kształt wolnej i suwerennej Polski".

Marek Żelazny     

 

 

Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 303 (3016) z dnia 29-30 grudnia 2007 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej