Księża Niezłomni

 

.

 

ks. Andrzej Motyka

 

Ksiądz Władysław Findysz - niezłomny świadek wiary

 

Dnia 19 czerwca 2005 r. podczas uroczystej Eucharystii sprawowanej na placu Józefa Piłsudskiego w Warszawie, wieńczącej III Krajowy Kongres Eucharystyczny w Polsce, Prymas Polski ks. kard. Józef Glemp na mocy upoważnienia Ojca Świętego Benedykta XVI ogłosił błogosławionym sługę Bożego ks. Władysława Findysza, kapłana diecezji przemyskiej, ofiarę totalitaryzmu komunistycznego w Polsce. Przy tej okazji podał, że liturgiczne wspomnienie bł. ks. Władysława będzie obchodzone każdego roku 23 sierpnia.

Życie i działalność bł. ks. Findysza przebiegały w bardzo trudnym okresie najnowszych dziejów Polski. Cieniem położyły się na nich m.in. zabory, dwie wojny światowe oraz dwa okrutne totalitaryzmy - hitlerowski i komunistyczny. Mimo wielu przeciwności ks. Findysz gorliwie pełnił swoje obowiązki, a gdy zaszła potrzeba, życiem poświadczył wyznawaną wiarę. Stał się przez to ważnym świadkiem wiary dla wiernych Kościoła katolickiego. Uczy on bowiem swoją postawą, że zawsze, niezależnie od czasu i okoliczności, trzeba być konsekwentnym wyznawcą Chrystusa, postępując zgodnie ze wskazaniem: "Obyś był (...) gorący!" (por. Ap 3, 15).


   Koleje życia

Ks. Władysław Findysz (1907-1964). Fot. arch. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 5 (2718) z dnia 6-7 stycznia 2007 r.    Władysław Findysz urodził się 13 grudnia 1907 r. w Krościenku Niżnym k. Krosna w rolniczej rodzinie Stanisława i Apolonii z domu Rachwał. Dzień później, 14 grudnia, w kościele parafialnym pw. Świętej Trójcy w Krośnie przyjął sakrament chrztu. Z domu rodzinnego wyniósł głęboką religijność i przywiązanie do tradycji. Niestety, na jego beztroskim dzieciństwie cieniem położyła się śmierć matki, zmarłej 27 września 1912 r., kiedy miał zaledwie pięć lat. Wyżłobiła ona bolesną rysę na jego życiu.
   Edukację rozpoczął w 1913 r. w szkole ludowej w rodzinnej miejscowości. Kontynuował ją następnie w szkołach krośnieńskich: wydziałowej i gimnazjum. W tej ostatniej zaangażował się w działalność uczniowskiej Sodalicji Mariańskiej. Po maturze w 1927 r. rozpoczął w przemyskim seminarium duchownym studia filozoficzno-teologiczne oraz formację duchowo-pastoralną. Jednym z jego wychowawców był m.in. ks. Jan Balicki, dziś błogosławiony Kościoła. Uwieńczeniem formacji seminaryjnej ks. Findysza były święcenia kapłańskie, które przyjął 19 czerwca 1932 r. z rąk ks. bp. Anatola Nowaka. Po święceniach pracował kolejno jako wikariusz w Borysławiu, Drohobyczu, Strzyżowie i Jaśle. W Strzyżowie ponadto przez blisko rok zarządzał parafią jako jej administrator. W roku 1941 został mianowany najpierw administratorem, a rok później proboszczem parafii w Nowym Żmigrodzie, jednej z najrozleglejszych w ówczesnej diecezji przemyskiej. Wielkość parafii nie przeszkodziła mu objąć opieką religijną, moralną, a nawet materialną podległych sobie parafian. Gorliwość i roztropność duszpasterska ks. Findysza zwróciły uwagę jego przełożonych. Powierzono mu więc dodatkowe zadania, najpierw jako wicedziekana, a następnie dziekana dekanatu żmigrodzkiego.
   Podczas obrad Soboru Watykańskiego II włączył się w prowadzoną przez polski Kościół akcję ich duchowego wsparcia. Inicjatywa ks. Findysza stała się dla komunistycznych władz podstawą oskarżenia go o zmuszanie do praktyk religijnych i skazania na karę pozbawienia wolności. W konsekwencji doprowadziło to do przedwczesnej śmierci kapłana.


   Praca na niwie duszpasterskiej

   Posługiwanie duszpasterskie ks. Findysza cechowały: głęboka osobista pobożność, przywiązanie do praktyk ascetycznych, skromność, takt, kultura bycia, odpowiedzialność, surowość zasad oraz konsekwencja w działaniu. Do tego dochodziły jeszcze cechy wynikające z obowiązków duszpasterskich, spośród których najważniejsze były starania o rozwój wiary i moralności parafian oraz troska o zaspokojenie ich potrzeb duchowych i materialnych. To wszystko uwidaczniało się w całej jego posłudze kapłańskiej. Najwyraźniej jednak wystąpiło podczas duszpasterzowania w Nowym Żmigrodzie.
   Ten etap życia ks. Findysza przypadł na dwa bardzo burzliwe okresy w najnowszej historii Polski, a mianowicie czasy okupacji hitlerowskiej oraz rządów komunistycznych. Podczas okupacji niósł pomoc potrzebującym, zrozpaczonych podnosił na duchu, a zdemoralizowanych surowo upominał. Swoją troską starał się objąć wszystkich parafian, nawet tych, którzy czasowo znaleźli się poza Żmigrodczyzną, np. z wywiezionymi na roboty przymusowe do Niemiec utrzymywał kontakt korespondencyjny. Wspierał także podziemie niepodległościowe. Pod koniec wojny, podczas działań frontowych, na kilka miesięcy został wraz z parafianami przymusowo wysiedlony. Po powrocie do Nowego Żmigrodu zajął się odbudową zniszczonych obiektów parafialnych, zatroszczył o pozyskanie pomocy materialnej dla osób jej potrzebujących, ale przede wszystkim starał się podnosić morale parafian, znacznie podupadłe w czasie wojennej zawieruchy.
   Po wojnie stanęły przed ks. Findyszem dwa zadania: realizacja obowiązków duszpasterskich oraz troska o życie religijno-moralne zagrożone ateizującymi działaniami komunistów. Z obu wywiązywał się znakomicie. Objął opieką duszpasterską wiernych z całej bardzo rozległej parafii. Troszczył się o katechizację dzieci i młodzieży, zarówno w szkole, jak i po usunięciu jej stamtąd przez komunistów, kiedy zorganizował nauczanie w warunkach pozaszkolnych. Gorliwie i wiernie realizował wytyczne programu duszpasterskiego polskiego Kościoła, związane m.in. z Jasnogórskimi Ślubami Narodu czy Wielką Nowenną przed milenium chrztu Polski. Podejmował także wiele własnych inicjatyw zmierzających do podniesienia poziomu religijno-moralnego parafian. Jedną z nich była tzw. krucjata modlitw w intencji rozwiązania trudniejszych problemów w parafii, polegająca na wyznaczeniu konkretnym osobom modlitwy w jednej sprawie parafialnej.
   Działania te jednoznacznie wskazują, iż ks. Władysław Findysz na wzór Chrystusa był dobrym pasterzem dbającym o wszystkie potrzeby swoich parafian, tak duchowe, jak i materialne.


   W walce o przestrzeganie Bożego prawa

   Aktywność duszpasterska ks. Findysza, tak ważna dla rozwoju religijnego parafii, stała się "szkodliwa" dla działań ateistycznej władzy w Polsce. Odkąd bowiem komuniści przejęli rządy w kraju, dążyli do objęcia swymi wpływami wszystkich sfer życia społecznego. Poza kontrolą pozostawał w praktyce jedynie Kościół katolicki. Chcąc temu zaradzić, rozpoczęli swoistą batalię religijną. W tym celu dokonali zmiany prawa wyznaniowego, ograniczali działalność organizacji katolickich, dyskryminowali osoby wierzące, prowadzili inwigilację duchowieństwa i wiernych, wśród społeczeństwa na szeroką skalę propagowali ideologię ateistyczną. To wszystko sprawiło, iż tacy kapłani, jak ks. Findysz poddani zostali szczególnej "opiece" służb specjalnych. W przypadku ks. Findysza, którego władze bezpieczeństwa określiły jako "znanego z wrogiej postawy", uwidoczniło się to w podsłuchiwaniu jego kazań, odmawianiu wydania mu przepustki na pobyt w strefie nadgranicznej, przez co uniemożliwiano mu dotarcie z posługą kapłańską do zamieszkałych tam parafian, utrudnianiu mu prowadzenia nauczania religii, śledzeniu go przy pomocy tajnych współpracowników, gromadzeniu w jego teczce osobowej założonej przez Urząd Bezpieczeństwa materiałów, które mogłyby go obciążyć. Źródła wprawdzie tego nie mówią, ale zapewne wobec ks. Findysza, podobnie jak wobec wielu innych duchownych podejmowano próby wciągnięcia do współpracy. Okazały się one jednak bezskuteczne.
   Szczególnej wrogości władzy komunistycznej ks. Findysz doświadczył jesienią 1963 r., kiedy włączył się w prowadzoną przez Kościół w Polsce akcję tzw. soborowych czynów dobroci, której celem było duchowe wsparcie toczących się w Watykanie obrad Soboru Watykańskiego II. Polegała ona na dobrowolnym wykonywaniu przez polskich katolików konkretnych zobowiązań podejmowanych w intencji soboru, takich jak np. trzeźwość, pomoc bliźniemu, wierność przykazaniom, modlitwa. Uczynki te spisywano w parafialnych Księgach Czynów Dobroci, a te składano przed tronem Jasnogórskiej Królowej Polski.
   Akcja ta miała więc charakter czysto duszpasterski i nie naruszała obowiązującego w Polsce prawa. Komuniści jednak dostrzegali w niej zagrożenie dla swych planów ateizacji społeczeństwa. Uaktywniała ona bowiem laikat katolicki oraz podnosiła w nim poczucie odpowiedzialności za wspólnotę całego Kościoła. Mając to na względzie, funkcjonariusze komunistycznej bezpieki usiłowali zminimalizować znaczenie całej akcji, stosując w tym celu różnego rodzaju szykany wobec duszpasterzy i wiernych.
   Realizowana w całej Polsce akcja soborowych czynów dobroci swój szczególny wyraz znalazła w nowożmigrodzkiej parafii. Jej proboszcz bowiem we wrześniu 1963 r. przeszedł operację tarczycy i nie mógł z ambony nawoływać wiernych do jej podjęcia. Postanowił zatem zwrócić się do nich listownie. Opracował najpierw odezwę z wezwaniem do podjęcia czynów dobroci, a następnie w dniach 9-12 października 1963 r. przesłał ją do blisko stu swoich parafian, głównie tych, którzy zaniedbywali obowiązki religijne bądź moralne. Brzmiała ona następująco:
   Odezwa do moich parafian w sprawie "Soborowego Czynu Dobroci"
   Dzieło odnowy Kościoła wymaga odnowy serc i obyczajów chrześcijańskich. Celem odnowy chrześcijaństwa naszej parafii w czasach trwania parafialnego czynu dobroci - od 29.09 - 13.12 - gorąco zalecam jako czyn soborowej dobroci Panu/i/............................... (imię i nazwisko) .......................................(wymienienie stosownej propozycji zależnie od okoliczności)
   Na życzenie, w razie potrzeby możemy pośredniczyć dobremu dziełu, jeśliby samym byłoby niemożliwe wykonać. Lepiej byłoby, by tego dzieła dokonał sam zaproszony i sam zgłosił swój czyn dobroci do księgi czynu soborowej dobroci. Wysyłając to wezwanie pełnię obowiązek duszpasterskiej opieki.
   Nie jest to sąd nad parafianami, bo ten należy do Pana Boga, ale życzliwa dłoń wyciągnięta do potrzebujących duchowej pomocy.
   Jeśli to pismo dopomoże do zorganizowania czynu dobroci - będzie mi to najwyższą radością.
   Ks. Władysław Findysz, proboszcz.

   Listy te - jak widać z przytoczonego tekstu - zredagowane były w sposób kulturalny. Różniły się między sobą jedynie propozycją soborowych czynów, gdyż każdy z adresatów wzywany był do poprawy tego aspektu swego życia, w którym rozmijał się z wiarą i moralnością chrześcijańską. Wśród zaproponowanych przez ks. Findysza czynów były m.in. uaktywnienie praktyk religijnych, pojednanie w rodzinie, zgoda w sąsiedztwie, zachowanie trzeźwości, przystąpienie do spowiedzi wielkanocnej i sakramentu chorych, uporządkowanie - zgodnie z wymogami kanonicznymi - sytuacji prawnej związków niesakramentalnych. Były to oczywiście tylko propozycje i o żadnym przymusie nie mogło być mowy. Zresztą był on świadom, iż część z adresatów może je zignorować. Poczucie odpowiedzialności duszpasterskiej nakazywało mu jednak upomnieć błądzących.


   Dochodzenie i proces

   Zgodnie z przewidywaniami większość wezwanych przez ks. Findysza do soborowych czynów dobroci przyjęła jego apel ze zrozumieniem: wiele osób i rodzin zintensyfikowało życie religijne oraz poprawiło postępowanie moralne, zwaśnieni pogodzili się ze sobą itp. Znalazła się jednak kilkunastoosobowa grupa niezadowolonych, która po otrzymaniu "Odezwy" złożyła w Komendzie Powiatowej Milicji Obywatelskiej w Jaśle doniesienie na ks. Findysza. Stamtąd niezwłocznie sprawę przekazano do Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie z wnioskiem o rozpoczęcie dochodzenia, gdzie rozpatrzono go równie szybko. W konsekwencji 14 października 1963 r. wszczęto dochodzenie przeciwko ks. Findyszowi, zarzucając mu naruszenie artykułu 3 dekretu z 5 sierpnia 1949 r. "O ochronie wolności sumienia i wyznania", który stanowił: "Kto w jakikolwiek sposób zmusza inną osobę do udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych albo ją od udziału bezprawnie powstrzymuje, podlega karze więzienia do lat 5".
   Dochodzenie prowadził kpt. Julian Kozioł z Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie, a wspomagał go oficer śledczy Roman Jachym. W drugiej połowie października obaj oficerowie udali się do Nowego Żmigrodu, gdzie w ciągu kilku dni przesłuchali szesnastu świadków, głównie tych, którzy złożyli doniesienie. Wszyscy zeznający byli wprawdzie parafianami ks. Findysza, ale w większości mieli obojętny stosunek do wiary i Kościoła. Stąd też zeznawali wyłącznie na jego niekorzyść. Co więcej, jako dowody jego winy podawali często takie jego zachowania, które wynikały z przestrzegania przezeń wymogów prawa kanonicznego, np. odmowę zezwolenia na udział w sakramentach świętych w charakterze świadków osobom żyjącym w związkach niesakramentalnych bądź niewierzącym. Opierając się na ich zeznaniach, kpt. Kozioł złożył 20 listopada 1963 r. w Prokuraturze Wojewódzkiej w Rzeszowie wniosek o postawienie ks. Findysza w stan oskarżenia, aresztowanie go i przeprowadzenie rewizji domowej.
   Wniosek śledczego prokuratura rozpatrzyła bardzo szybko, gdyż już 23 listopada 1963 r., czyli w trzecim dniu od chwili jego złożenia. W następstwie tego dwa dni później ks. Findysz został wezwany do prokuratury na przesłuchanie. Oczywiście uznał bezzasadność stawianych mu zarzutów, podkreślając, że podjęta przezeń akcja duszpasterska należała do jego obowiązków proboszczowskich. Po złożeniu zeznań nie wrócił już do domu, mimo że nie stwarzał żadnego zagrożenia dla porządku publicznego, ale został tymczasowo aresztowany. Zastosowanie aresztu osobliwie uzasadniał prowadzący sprawę wiceprokurator wojewódzki Eugeniusz Pietras. Twierdził on, że zachodzi "obawa matactwa, a stopień szkodliwości społecznej czynu jest znaczny". Przytoczenie jednak takiego argumentu wobec człowieka odpowiedzialnego, jakim bez wątpienia był nowożmigrodzki proboszcz, oraz przypisywanie jego działaniom złych intencji świadczy o złej woli urzędników państwowych.
   W tym samym dniu, w którym ks. Findysz składał zeznania w Rzeszowie, w jego mieszkaniu w Nowym Żmigrodzie dokonano szczegółowej rewizji. Podczas przeszukania funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa zachowywali się arogancko, zastraszając świadków wydarzenia. Zarekwirowali wówczas kilka odręcznych pism kapłana, związanych ze sprawą soborowych czynów dobroci.
   Aresztowanego ks. Findysza, mimo że już wówczas mocno niedomagał, umieszczono w więzieniu na rzeszowskim zamku. Poddano go tam rozmaitym upokarzającym szykanom, m.in. podczas apelu więziennego postawiono go rozebranego przed więźniami, nadmieniając, że jest to ich nowy kolega kapłan. Warunki więzienne i szykany uniemożliwiły prawidłową rehabilitację, której wymagał stan zdrowia ks. Findysza, co gorsza - zdecydowanie przyspieszyły rozwój choroby.
   W obronie uwięzionego kapłana wystąpił w imieniu przemyskiej kurii diecezjalnej wikariusz generalny ks. bp Wojciech Tomaka. Prosząc o jego uwolnienie, zwracał uwagę na zły stan zdrowia ks. Findysza oraz niepokój parafian. Niestety, interwencja kurii nie wpłynęła na zmianę decyzji prokuratury, a jedynym jej efektem było skierowanie kapłana na badania w szpitalu więziennym. W wyniku przeprowadzonych badań lekarz więzienny stwierdził rozpoznanie wrzodu przełyku z podejrzeniem nowotworu przełyku (wpustu żołądka). Już na podstawie tej diagnozy należało uchylić areszt tymczasowy, tym bardziej że materiał dowodowy był już zebrany i oskarżony w żaden sposób nie mógł wpłynąć na zmianę zeznań, ale do tego potrzebne były dobra wola i ludzkie odruchy. Tymi cechami jednak nie odznaczali się komunistyczni oprawcy. Oni chcieli tę sprawę wykorzystać dla zastraszenia innych równie gorliwych i oddanych Bożej służbie kapłanów. Byli więc nieustępliwi.


   Przed komunistycznym wymiarem sprawiedliwości

   Rozprawa sądowa ks. Findysza odbyła się w dniach 16-17 grudnia 1963 roku. Przewodniczył jej sędzia Zbigniew Lewicki, a oskarżał wiceprokurator Eugeniusz Pietras. Na wstępie przesłuchano ks. Findysza, który powtórzył ogólnie to, co zeznał wcześniej w prokuraturze, nie przyznając się do stawianych mu zarzutów. Odpowiadając na nie, stwierdzał: "Wyjaśniam z całą stanowczością, że nikogo nie zmuszałem groźbą lub w inny sposób do wykonywania praktyk, obrzędów religijnych i nikogo nie powstrzymywałem od brania udziału w czynnościach lub obrzędach religijnych. Pouczyłem jeden raz w roku z ambony swoich parafian, że ci parafianie, którzy nie mają ślubu kościelnego, tracą wszelkie prawa kościelne z wyjątkiem prawa do pokuty. Utrata praw kościelnych oznaczała to, że parafianie, którzy są tylko po ślubach cywilnych, nie mogą być chrzestnymi, świadkami bierzmowania i nie mogą przystępować do sakramentów świętych" (protokół rozprawy ks. W. Findysza).
   Po złożeniu wyjaśnień przez ks. Findysza przesłuchano jedenastu świadków oskarżenia. Jedni - zdecydowana większość - w swoich zeznaniach podkreślali, że oskarżony żądał od nich uregulowania zgodnie z wymogami prawa kościelnego sytuacji małżeńskiej oraz że odmawiał im zezwolenia na udział w sakramentach świętych, inni, że domagał się ożywienia praktyk religijnych, a jeszcze inni wyrażali po prostu żal, że nie pomógł im materialnie. Większość z przesłuchiwanych podtrzymała swoje zeznania złożone w czasie śledztwa, niektórzy jednak je łagodzili. Ustalenie prawdy wymagałoby przesłuchania świadków obrony. Niestety, nie umożliwiono tego w czasie procesu, choć ks. Findysz za pośrednictwem swego adwokata 12 grudnia 1963 r. zgłosił wniosek o powołanie trzech swoich świadków, a mianowicie: Floriana Pai, Jana Bracha i J. Pietrusia. Oparcie się w orzeczeniu jedynie na świadkach oskarżenia świadczyć może o stronniczości trybunału.
   Z zachowanych materiałów rozprawy wynika, że nie miała ona na celu dochodzenia sprawiedliwości czy wykazania prawdy, gdyż przygotowana pospiesznie i tendencyjnie uniemożliwiała oskarżonemu skuteczną obronę. Wydaje się, że z założenia miała wykazać winę ks. Findysza. Przesłuchano bowiem tylko świadków oskarżenia, z reguły wrogo nastawionych do proboszcza. Opierając się na ich zeznaniach, prokurator zażądał przykładnego ukarania oskarżonego, gdyż swoim szkodliwym działaniem rozbijał prawnie ważne małżeństwa cywilne. Z kolei obrońca Zygmunt Panas dowodził, że ks. Findysz nie złamał prawa, gdyż zwracał się tylko do swoich parafian podległych mu z racji pełnionego urzędu; wnosił zatem o jego uniewinnienie. Niestety, zdania obrony nie podzielił skład sędziowski, który 17 grudnia 1963 r., po zaledwie kilkuminutowej (!) naradzie, uznał ks. Findysza za winnego zarzucanych mu czynów i skazał go na karę 2,5 roku więzienia.
   Wyrok ten - którego podstawa, mimo że usiłowano jej nadać pozory prawne, była co najmniej wątpliwa - świadczy o braku obiektywizmu rzeszowskiego sądu. Wydały go zapewne - jak w wielu podobnych sprawach - zupełnie inne gremia, a sąd był jedynie bezwolnym wykonawcą. Wykorzystano przy tym naiwność świadków, którzy dali się zmanipulować służbom komunistycznym. Należy też przypuszczać, że wielu z nich, znając wcześniej konsekwencje swego zachowania, nie złożyłoby nigdy doniesienia na swego proboszcza. Niestety, stało się inaczej: ks. Findysz został skazany. Wyrok nie był jednak prawomocny, toteż sąd utrzymał w mocy areszt tymczasowy, uzasadniając to stanowisko znaczącym stopniem społecznego niebezpieczeństwa czynu oskarżonego, wyrokiem wyższym niż dwa lata pozbawienia wolności oraz brakiem okoliczności przemawiających za odstąpieniem od stosowania tymczasowego aresztu. Stwierdził nadto, że podejrzenie o raka nie jest równoznaczne z rzeczywistym występowaniem choroby.
   Wkrótce po zakończeniu rozprawy mecenas Panas złożył zażalenie na postanowienie o podtrzymaniu aresztu tymczasowego wobec oskarżonego. Niestety, 19 grudnia 1963 r. na posiedzeniu Wydziału Karnego, któremu przewodniczył sędzia Marian Toczyński, zostało ono oddalone jako bezzasadne.
   Tendencyjny proces oraz bardzo surowy wyrok wydany na człowieka niewinnego, wypełniającego jedynie swe kapłańskie obowiązki, a ponadto podtrzymanie aresztu tymczasowego, uzasadnione kuriozalnymi argumentami, świadczy o złej woli przedstawicieli komunistycznego wymiaru sprawiedliwości. Można więc rzec, że było to przestępstwo sądowe dokonane w majestacie prawa.
   Pierwsze dwa miesiące aresztu ks. Findysz odbył w więzieniu na zamku rzeszowskim. Poddawano go tam różnorakim upokorzeniom, tak fizycznym, jak i psychicznym. Wielkim ciosem dla tego pobożnego i gorliwego duszpasterza było przede wszystkim oddzielenie go od parafian i pozbawienie możliwości pełnienia funkcji kapłańskich. Sam również nie mógł korzystać z posługi sakramentalnej innych duszpasterzy.
   Dochodzenie, przewód sądowy oraz przeżycia więzienne miały duży wpływ na rozwój choroby ks. Findysza. Często musiał przebywać w szpitalu więziennym. Ta doraźna opieka medyczna nie mogła jednak wpłynąć zasadniczo na poprawę stanu jego zdrowia, gdyż potrzebował on specjalistycznego leczenia, a tego właśnie brakowało. W praktyce był więc skazany na powolną śmierć. Przetrzymywanie w areszcie tak chorego człowieka było zupełnie niezrozumiałe. Tym bardziej że po zakończeniu sprawy w pierwszej instancji wymiaru sprawiedliwości ustały przyczyny uzasadniające stosowanie tego środka zapobiegawczego. Jednak wszelkie zabiegi adwokata trafiały na mur sądowej obojętności. Wydaje się, że było to celowe działanie mające na celu upokorzenie kapłana, a także, może nawet przede wszystkim, jego śmierć. Sprawą ks. Findysza zajęto się dopiero wtedy, gdy władze diecezjalne zainteresowały nią centralne gremia władzy, tak duchownej, jak i sądowniczej.
   W następstwie tego 25 stycznia 1964 r. ks. Findysz został przewieziony z więzienia rzeszowskiego do Krakowa, do tamtejszego Centralnego Więzienia przy ul. Montelupich, i poddany szczegółowym badaniom specjalistycznym. Niestety, potwierdziła się wstępna diagnoza lekarza więziennego z Rzeszowa - występowanie choroby nowotworowej. Władze sądowe postanowiły zatem zwolnić ks. Findysza z aresztu tymczasowego. Na wolność wyszedł 29 lutego 1964 r., po trzech miesiącach bezpodstawnego więzienia. Był wówczas skrajnie wyczerpany i ogromnie wychudzony. Żył jeszcze tylko kilka miesięcy. Zmarł w opinii świętości 21 sierpnia 1964 roku. Jego pogrzeb stał się wielką manifestacją, w której uczestniczyło 130 kapłanów oraz rzesze wiernych. Ksiądz Findysz został pochowany na cmentarzu parafialnym w Nowym Żmigrodzie.


   Droga do chwały ołtarzy

   Przez wiele dziesiątków lat, dopóki rządy w Polsce sprawowali komuniści, nie było warunków do wszczęcia procesu beatyfikacyjnego ks. Władysława Findysza, kapłana prześladowanego i skazanego przez komunistyczny sąd za wzorowe wypełnianie obowiązków pasterskich, a zwłaszcza za obronę wiary i moralności. Ta niekorzystna sytuacja uległa zmianie po roku 1989. Toteż wkrótce po utworzeniu diecezji rzeszowskiej zaczęto do biskupa rzeszowskiego Kazimierza Górnego kierować prośby o rozpoczęcie dochodzenia kanonicznego w sprawie ks. Władysława Findysza. 27 czerwca 2000 r., po uprzednim zapoznaniu się ze sprawą i uzyskaniu zgody Stolicy Apostolskiej, ordynariusz rzeszowski rozpoczął na szczeblu diecezjalnym proces beatyfikacyjny sługi Bożego ks. Władysława Findysza. Po ponad dwóch latach prac 22 października 2002 r. przekazano akta procesowe watykańskiej Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych. Kolejne dwa lata zajęła realizacja procedury kanonizacyjnej na szczeblu rzymskim. Zakończyła się ona 20 grudnia 2004 r. odczytaniem dekretu o męczeństwie sługi Bożego ks. Władysława Findysza.
   Kapłan ten 19 czerwca 2005 r. jako pierwszy Polak został ogłoszony męczennikiem systemu komunistycznego. Tym samym dany został wspólnocie wiernych jako orędownik u Boga oraz przykład umiłowania Boga i Kościoła, konsekwencji w wierze i wierności życiowemu powołaniu.

ks. Andrzej Motyka     

 

Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 5 (2718) z dnia 6-7 stycznia 2007 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej