. |
Był czerwiec 1949 roku. Na cieszyńskim probostwie zadzwonił telefon. Urzędnik ze starostwa upominał proboszcza Lichotę:
- Proszę księdza! Zostaliście pouczeni, że procesję Bożego Ciała należało zgłosić w Urzędzie Bezpieczeństwa. Ksiądz tego nie uczynił. UB stwierdził, że przygotowania do procesji trwają. Mam przeto obowiązek przesłuchać księdza w trybie karno-administracyjnym. Kiedy ksiądz zechce zjawić się w urzędzie?
- W piątek po przestępstwie - odpowiedział ks. Lichota krótko i z uśmieszkiem.
Cieszyński proboszcz wiedział, że w piątek rano na odpowiednich biurkach w starostwie pojawią się w tej sprawie dwa pisma jego autorstwa. W pierwszym z nich ks. Lichota wykazywał urzędnikom, że powołują się na przepisy, w których brak podstaw prawnych do ograniczania swobody organizowania procesji Bożego Ciała. W drugim piśmie prosił starostę o dopilnowanie, aby podległe mu urzędy postępowały zgodnie z obowiązującym ustawodawstwem. Informował także, że biskup katowicki prosił o spis wszystkich naruszeń praworządności w odniesieniu do cieszyńskiej parafii. Biskup zamierzał bowiem przedłożyć ten spis władzom rządowym.
Efekty tego prowokacyjnego działania kapłana były zaskakujące; w piątek zawiadomiono ks. Lichotę, że sprawa została "dostatecznie wyjaśniona" i nie musi przychodzić do urzędu. Plany ukarania go najwyższą grzywną w wysokości 30 tys. zł nie powiodły się. Natomiast ks. Lichota przesłał do katowickiej kurii kopie obydwu pism i spis wszystkich dotychczasowych naruszeń prawa. Te informacje stały się podstawą pisma, które sufragan katowicki Juliusz Bieniek skierował do ówczesnego wojewody śląsko-dąbrowskiego. Przedstawił w nim dogłębną analizę ustawy o zgromadzeniach i konkretne przypadki łamania jej przez organa UB. Prosił także o wydanie stosownych zarządzeń, które zahamowałyby to zjawisko.
Cieszyńskie awanse
Substytutem największej cieszyńskiej parafii pw. Marii Magdaleny ks. Teodor Lichota został w styczniu 1945 roku. Od 1943 r. pracował tam jako wikariusz. Teraz młodemu kapłanowi przyszło zmierzyć się z realiami posługi duszpasterskiej w przyfrontowym mieście; zaopatrywaniem na śmierć dezerterów z niemieckiego wojska i osób cywilnych skazanych przez sąd wojenny, posługą wśród chorych i rannych, grzebaniem stale rosnącej liczby ofiar, odpowiedzialnością za losy podlegających mu wiernych. 6 maja 1945 r., trzy dni po wkroczeniu Armii Czerwonej do Cieszyna, ks. bp Stanisław Adamski mianował ks. Lichotę administratorem cieszyńskiej parafii. Szczególnym poleceniem była rozbudowa "Caritasu" i udzielanie pomocy poszkodowanej w wyniku działań wojennych ludności cywilnej. Nowy administrator z zapałem podjął także trud odrestaurowania zniszczonego w wyniku działań wojennych kościółka św. Jerzego i przywrócenia działalności parafialnych organizacji religijnych i bractw.
W 1948 r. został proboszczem, a rok później dziekanem dekanatu cieszyńskiego. Były to wydarzenia bez precedensu w historii cieszyńskiej parafii. Dotychczas posługę tutaj pełnili zasłużeni i "wiekowi" kapłani. W anegdotycznym ujęciu ks. Lichoty "proboszczem zostawało się przed pierwszym zawałem". On miał tylko 38 lat, ale również doświadczenie kierowania parafią w najtrudniejszym okresie końca wojny i pierwszych lat powojennych. Miał także głęboką świadomość odpowiedzialności kapłańskiej, jaka na nim spoczywa nie tylko w odniesieniu do siebie samego, ale i do innych kapłanów w dekanacie. Zdaniem ks. Lichoty, znaczne oddalenie od siebie placówek duszpasterskich powodowało, że duchowni na tym terenie nie zawsze orientowali się w bieżącej sytuacji w relacjach państwo - Kościół. To mogło ułatwiać wywieranie na nich nacisków przez funkcjonariuszy UB. Zapraszał więc księży z dekanatu na towarzyskie spotkania, które służyły integrowaniu rozproszonych na rozległym terenie kapłanów, omawianiu wspólnej linii działania i wzajemnemu wspieraniu się.
Mocowanie się z władzą
W zachowanej w maszynopisie dwutomowej autobiografii pt. "Moje przygody kapłańskie" powojenne zapiski poprzedził znaczącym cytatem: "Naucz mnie drogi Twoich ustaw, bym strzegł ich aż do końca. Pouczaj mnie, abym Prawa Twego przestrzegał, a zachował je całym sercem..." (Ps 119, 33-34).
Mocowanie się z lokalną władzą administracyjną i aparatem bezpieki trwało przez cały okres powojennego pobytu ks. Teodora Lichoty w Cieszynie. Wykorzystywał wtedy wszystkie swoje zdolności i umiejętności, aby nie poddawać się przeciwnikowi, a czasami z zaskoczenia go zaatakować. Ten duch walki widoczny jest w używanych przez ks. Lichotę określeniach; siebie nazywał frontowym bojownikiem Chrystusa, proboszczów - żołnierzami wykonującymi rozkazy biskupa.
Potrafił zaskoczyć odwagą w działaniu. Tak było w 1945 r., kiedy z własnej inicjatywy (za powiadomieniem kurii biskupiej) spotkał się z szefem WUBP w Katowicach płk. Józefem Warginem-Słomińskim. Starał się od niego uzyskać informacje o aresztowanym ks. Mokrosie. Zdobył także pozwolenie na posługę kapłańską w cieszyńskim więzieniu, do którego kapłani nie mieli po wojnie wstępu. We wrześniu 1947 r. oparł się naciskom prezydenta miasta, który starał się go odwieść od zamiaru odczytywania w całości listu Episkopatu. "W niedzielę 28 września księża odważnie przeczytali cały list pasterski, mimo obecności funkcjonariuszy UB pod amboną" - odnotował ks. Lichota w swoich wspomnieniach.
Nie bał się wskazywać na łamanie prawa przez organa władzy. W czasie listopadowej procesji z krzyżem misyjnym w 1948 r. doszło do prowokacji ze strony funkcjonariusza UB. Przemieszczając się na motocyklu wśród zgromadzonych uczestników procesji, zakłócał jej przebieg. Następnego dnia aresztowano kościelnego i członka sodalicji, którzy usiłowali powstrzymać prowokatora. Przesłuchano także księdza proboszcza Lichotę. Wobec nieugiętej postawy wszystkich przesłuchiwanych nie powiodła się próba ich zastraszenia. Choć ks. Lichota otwarcie domagał się ukarania funkcjonariusza, ostatecznie sprawę zatuszowano.
W parze z odwagą u ks. Lichoty występowała także rozwaga. Nie szukał powodów do konfrontacji z władzą, starał się unikać sytuacji konfliktowych, nie rezygnując równocześnie z przynależnych Kościołowi praw i swobód. Z uzasadnioną podejrzliwością podchodził do działań cieszyńskiego Urzędu Bezpieczeństwa. Kiedy PUBP zwrócił się o podanie danych wszystkich członków zarządów sodalicji i stowarzyszeń kościelnych, a później także zażądał adresów wszystkich członków komitetów kościelnych przy kościołach parafii cieszyńskiej i spisu kościołów oraz zatrudnionych tam osób, poinformował o tym kurię katowicką. Rozwiązanie zaistniałej sytuacji widział w uzyskaniu od kurii katowickiej dokumentu, który zalecałby władzom lokalnym zwracanie się o tego rodzaju informacje bezpośrednio do kurii.
Negocjując i wysuwając sugestywne argumenty, starał się przekonywać do swoich racji. Tak było w sprawie listu pasterskiego ks. bp. Stanisława Adamskiego o usuwaniu krzyży ze szkół. U księdza Lichoty pojawiła się delegacja miejscowych władz. W imieniu partii i Urzędu Bezpieczeństwa zażądała przeczytania w niedzielę, 23 stycznia 1949 r., tylko fragmentów listu. Cieszyński proboszcz w trakcie rozmowy przeprowadził logiczny wywód: rezygnację z odczytania całości zinterpretował jako niewykonanie przez proboszczów rozkazu swojego biskupa, a to uznał za tchórzostwo, za które sami delegaci jako praktykujący katolicy nie szanowaliby swego duszpasterza. Trudno było się nie zgodzić z jego racjami. Poinformował także, że nie obawia się konsekwencji, jakie mogą go spotkać ze strony władz. Jeśli nawet byłoby to wysiedlenie, to przecież "nie został wyświęcony dla Cieszyna". Zaproponował jedno: nie odczyta listu na nabożeństwie szkolnym. Ta deklaracja cieszyńskiego proboszcza została uznana przez delegatów za satysfakcjonujące ich ustępstwo. Trudno dzisiaj stwierdzić, czy dowiedzieli się później, że to "ustępstwo" ks. Lichoty w rzeczywistości było wykonaniem polecenia biskupa ordynariusza, który nakazał odczytanie listu na wszystkich Mszach św. z wyjątkiem nabożeństwa szkolnego.
Następnego dnia na probostwie zjawili się funkcjonariusze UB. Zażądali, aby cieszyński proboszcz podpisał oświadczenie, że jest świadom "antypaństwowej treści listu". Ten jednak stwierdził, iż nie może podpisać tego oświadczenia, ponieważ nie dostrzega w nim treści antypaństwowych. Prawdopodobnie w związku z tym incydentem zamierzano go aresztować. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności znajdował się poza miastem, gdy na probostwie zjawiła się grupa ubeków.
Ksiądz Lichota "z wyrazami czci i posłuszeństwa" informował na bieżąco katowicką kurię o swojej walce z miejscową bezpieką i organami władzy. Od biskupów oczekiwał jednak decyzji, a także informacji ułatwiających kapłanom działanie w terenie. Ta zasada sprawdziła się w kwietniu 1949 r., kiedy starosta i szef UB wezwali księży z całego powiatu na rozmowę, żądając deklaracji, że w niedzielę, 1 maja, po godz. 9.00 nie będzie już żadnych nabożeństw, bo ma się odbyć pochód 1-majowy. Ksiądz Lichota jako pierwszy odbył taką rozmowę. Po niej zadzwonił do kurii, skąd uzyskał informacje, że w międzyczasie na szczeblu wojewódzkim władza świecka z kościelną uzgodniły, iż nie ma potrzeby kasowania późniejszych Mszy Świętych. Cieszyński dziekan poinformował o tym zarówno starostę i szefa UB, jak i księży, którzy nadal oczekiwali w kolejce na rozmowę. Przerwał w ten sposób haniebną procedurę przymuszania księży do składania deklaracji wbrew sumieniu kapłana.
Kiedy jesienią 1949 r. władza zażądała wydania ksiąg metrykalnych, kuria katowicka stanęła na stanowisku, że są one własnością Kościoła i nie podlegają przekazaniu władzy państwowej. Ksiądz Lichota podjął decyzję samodzielnie, nie widząc prawnych możliwości wygrania tego sporu. Zorganizował akcję przepisywania ksiąg metrykalnych przez parafian. Uczestniczyła w niej armia około 100 osób. Po kilku tygodniach takie rozwiązanie stało się powszechnym i w innych parafiach.
Ksiądz Lichota wykorzystywał swoją przewagę intelektualną nad funkcjonariuszami organów państwowych i aparatu bezpieczeństwa. Nie starał się jednak tego okazywać. Ograniczał się do usprawiedliwiania swojej postawy koniecznością obrony praw przysługujących Kościołowi. W taki właśnie sposób postąpił w czerwcu 1949 r., kiedy dopiero po procesji Bożego Ciała przedstawił w pismach merytoryczną analizę obowiązujących przepisów i wskazał na bezprawne łamanie prawa przez organa władzy. Nie liczył na zrozumienie ze strony swoich przeciwników. "W owym czasie niemal co tydzień trzeba było przeciwstawiać się mocom ciemności. Wielu wzorowych kapłanów wolało pójść do więzienia, aniżeli przez słabość okryć się hańbą wobec swego powołania" - odnotował we wspomnieniach.
Uwięzienie
Rok 1950 miał się okazać brzemienny w skutki dla wojującego z bezpieką cieszyńskiego proboszcza i dziekana. W wyniku wydanego 20 września zakazu przebywania w strefie przygranicznej parafię pw. Marii Magdaleny opuścił wikary ks. Konrad Szweda. Proboszcz Lichota nie ukrywał rozgoryczenia: "... w czasie okupacji jako więzień [ks. Szweda - przyp. K.B.] przeżył 5 lat w Oświęcimiu i w Dachau w obozie koncentracyjnym. A obecnie byle chłystek ze starostwa lub UB we własnej Ojczyźnie przykłada [się] do uciemiężenia kapłana Polaka, który za swą postawę narodową tak wiele wycierpiał".
Sam spodziewał się aresztowania, dlatego udał się do ks. bp. Bieńka do Katowic, aby ustalić substytuta na swoje miejsce. 21 października 1950 r., w przeddzień 40. urodzin ks. Lichoty, około godz. 4.00 w jego mieszkaniu pojawił się szef PUBP w Cieszynie oraz 8 funkcjonariuszy UB i MO. Zarzut przechowywania materiałów szpiegowskich stał się podstawą przeprowadzenia rewizji, a następnie aresztowania. Po krótkim pobycie w cieszyńskim areszcie UB ks. Lichota został przewieziony do Katowic; najpierw do WUBP, a później do więzienia przy ul. Mikołowskiej. Boleśnie odczuwał drwiny, upokorzenia, wulgarne szyderstwa pod swoim adresem w momencie zakładania więziennego ubioru. W swoim wspomnieniach tak skomentował tę sytuację:
"Udziałem kapłana są nie tylko akty uwielbienia ze strony wiernego ludu i te kwiaty sypane na Boże Ciało tak, iż niejeden spada nawet na skroń kapłana, chociaż jest przeznaczony dla Boga Żywego, ale kapłan musi zakosztować i owych szyderstw i zniewag, które raniły Pana Jezusa".
Odebrano mu wszystko, nawet brewiarz. W celi nr 38 spotkał się z 63-letnim ks. Franciszkiem Szulcem, dziekanem kochłowickim i byłym więźniem obozu koncentracyjnego w Dachau. W czasie licznych przesłuchań w więzieniu na Mikołowskiej i w areszcie WUBP mimo zastraszania odpierał wszystkie stawiane mu zarzuty. Dotyczyły one zarówno rzekomej łapówki przekazanej na załatwienie papieru na druk modlitewników, jak i prowokacji dotyczącej nadużyć obyczajowych ze strony ks. Lichoty. Oparł się także próbie zwerbowania go na tajnego współpracownika.
Po zakończeniu śledztwa, 14 grudnia 1950 r., sprawa trafiła do Prokuratury Wojewódzkiej w Katowicach, w której przygotowano akt oskarżenia. "Ks. Lichota od 1948 do 1950 r. rozpowszechniał przez systematyczną szeptaną propagandę fałszywe wiadomości o prześladowaniu Kościoła i religii w Polsce Ludowej i o zmianie jej ustroju w wyniku wojny" (art. 22 małego kodeksu karnego). Nieoczekiwany przebieg miała pierwsza rozprawa, która odbyła się 17 kwietnia 1951 roku. Jeden ze świadków oskarżenia Wiktor Trombik odwołał część obciążających ks. Lichotę zeznań, twierdząc, że były mu one podsuwane przez funkcjonariuszy UB. Dotyczyły one rozmowy, w czasie której ks. Lichota miał mówić o nadchodzącej wojnie i mającej nastąpić zmianie ustroju Polski Ludowej. Wiktor Trombik, były urzędnik Prezydium Powiatowej Rady Narodowej w Cieszynie, po odwołaniu zeznań został w czasie rozprawy aresztowany. W oddzielnym procesie uznano za prawdziwe jego oświadczenie wygłoszone w czasie procesu ks. Lichoty, ale oskarżono go o wprowadzanie w błąd UB oraz prokuratora i ostatecznie skazano go na 3 miesiące więzienia.
Księdza Lichotę skazano na 8 miesięcy więzienia z zaliczeniem aresztu tymczasowego na poczet kary. Więzienie opuścił 20 czerwca 1951 roku.
Na nowej placówce
Doświadczenia więzienne nie zmieniły jego stosunku do władz. Kolejna potyczka z UB miała miejsce w związku z akcją zbierania podpisów pod petycją w sprawie przywrócenia nauki religii w szkołach. W nocy 1 listopada 1952 r. na cieszyńskim probostwie zjawili się funkcjonariusze bezpieki i zażądali od ks. Lichoty wydania list z podpisami. Proboszcz nie tylko nie ugiął się pod presją ich żądań, ale następnego dnia poinformował o wszystkim wiernych zgromadzonych w kościele. Dwa dni później wezwano go na zebranie dziekanów z wojewodą w tej sprawie, a 6 listopada został przesłuchany.
2 stycznia 1953 r. Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Katowicach wydało ks. Lichocie zakaz zamieszkiwania i przebywania na obszarze strefy nadgranicznej. Decyzja nie została uzasadniona, a jej autorzy powołali się jedynie na rozporządzenie o granicach państwa. Cieszyński proboszcz i dziekan został zobowiązany do opuszczenia obecnego miejsca zamieszkania w ciągu 7 dni. Sytuacja w diecezji była wówczas skomplikowana; od listopada na wygnaniu przebywali katowiccy biskupi, a diecezją kierował sprzyjający władzom komunistycznym ksiądz patriota Filip Bednorz. Ksiądz Lichota przyjął decyzję bez walki.
Na mocy dekretu z 21 stycznia 1953 r. ks. Lichota został proboszczem na przeciwległym krańcu diecezji - w Woźnikach Śląskich. Przymusowa zmiana miejsca pobytu nie wpłynęła na złagodzenie jego postawy. Nadal oponował przeciw niesłusznym decyzjom. Na okres woźnicki przypada jego przeciwstawianie się usunięciu nauki religii ze szkół czy poparcie orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich.
W ramach ogólnopolskiej akcji prowadzenia rozmów z duchowieństwem na temat orędzia w Lublińcu przeprowadzono spotkania z duchowieństwem tego powiatu. W czasie rozmowy z ks. dziekanem Lichotą przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej M. Mokwa poinformował go, że jest jedynym duchownym w powiecie, który poparł postawę biskupów. Nie zraziło to kapłana do wyłuszczenia urzędnikowi swoich racji. Wskazywał na słuszność decyzji biskupów i korzyści, jakie w przyszłości przyniesie Polsce to działanie. Woźnicki proboszcz nie należał do łatwych przeciwników w dyskusjach, potrafił jednak ustąpić wobec argumentów obowiązującego prawa. W czasie tej rozmowy odmawiał przedłożenia sprawozdań z działalności punktów katechetycznych znajdujących się w pomieszczeniach prywatnych. Opór stawiał do momentu, kiedy przewodniczący Mokwa zagroził zlikwidowaniem punktu i powiadomieniem wiernych, że nastąpiło to ze względu na niedopełnienie obowiązków przez ks. Lichotę.
Jednym z najbardziej spektakularnych posunięć ks. Lichoty wobec władz województwa częstochowskiego, w obrębie którego Woźniki Śląskie znalazły się w 1975 r. w wyniku reformy administracyjnej kraju, było przekonanie wojewody do zmiany decyzji zakazującej procesji. Na początku września 1975 r. wojewoda częstochowski nie wyraził zgody na tradycyjną procesję do kapliczki Najświętszego Serca Pana Jezusa. Proboszcz skorzystał z prawa odwołania się od decyzji. Pismo przygotował ze świadomą intencją, aby "uderzyło w nowe władze mocno". Swoją śmiałość w wyrażeniu sprzeciwu wobec krzywdzącej decyzji uzasadnił tym, że zbliża się do wieku emerytalnego, ma za sobą trzy powstania śląskie i dwie wojny światowe oraz więzienie. Nie omieszkał poruszyć sprawy niezadowolenia mieszkańców z odłączenia Woźnik od województwa katowickiego i faktu, że "tamta władza nie ważyła się naruszyć swobód obywateli". Wyjaśnił także, że "górnośląska procesja to nie bezładna kupa ludzi, lecz "acies bene ordinata" - to znaczy "pochód wspaniale uszykowany i zdyscyplinowany". Określił decyzję wojewody jako nieprzemyślaną, ale równocześnie "dawał mu szansę" dyplomatycznego wyjścia z sytuacji. Nie podał do publicznej wiadomości odmownej decyzji wojewody aż do otrzymania odpowiedzi na odwołanie. Sugerował, że wojewoda okaże się "roztropnym i życzliwym włodarzem Nowego Województwa" i że skorzysta ze swej władzy, aby cofnąć krzywdzącą decyzję. W istocie uderzenie okazało się tak mocne, że miejscowy urzędnik w nieoficjalnej rozmowie zalecił mu napisanie nowej wersji pisma, gdyż "odwołanie jest dla Wojewody obraźliwe i nie będzie rozpatrywane". Ksiądz Lichota nową wersję napisał bez wahania, o czym poinformowano częstochowskie władze. Kilka dni później na probostwo dotarła wiadomość o zgodzie na procesję.
O całym zajściu ks. Lichota poinformował pisemnie ks. bp. Bednorza. Równocześnie prosił o pouczenie duchowieństwa, żeby nie rezygnowało z możliwości odwołania się od decyzji ani z tego rodzaju procesji, lecz o nie walczyło. Sugerował także zwierzchnikom kościelnym konieczność dostarczenia opracowań i pouczenia księży o obowiązujących normach prawnych stosowanych przez wydziały spraw wewnętrznych, co pozwoliłoby zorientować się w zawiłościach i kruczkach podawanych w urzędowych pismach.
Uzbrojony w ufność
16 sierpnia 1977 r. woźnicki proboszcz przeszedł na emeryturę, trzy lata wcześniej zrezygnował z funkcji dziekana. W parafii mieszkał do 2000 roku. Potem zamieszkał w Domu Księży Emerytów w Katowicach. Był kapłanem przez 67 lat. Z należnym władzy kościelnej szacunkiem przyjmował powierzane mu zadania i decyzje podejmowane przez kolejnych biskupów diecezji katowickiej: ks. bp. Stanisława Adamskiego, ks. bp. Herberta Bednorza i ks. bp. Damiana Zimonia.
W 2001 r. uczestniczył w otwarciu wystawy poświęconej represjom wobec duchowieństwa górnośląskiego w latach 1939-1956, przygotowanej przez katowicki oddział IPN. Nie mógł już swobodnie się poruszać, ponieważ prawie całkowicie stracił wzrok. W czasie konferencji prasowej ten 91-letni sędziwy kapłan zaskoczył dziennikarzy jasnością umysłu i otwartością spojrzenia na sprawy Kościoła. Nie negował słabości niektórych księży, upatrując przyczyny w grzechu człowieka. Był nadal, jak przed laty, człowiekiem pogodnym i pełnym poczucia humoru. Opowiadał o szykanach i represjach bez nienawiści do tych, którzy tak mocno ingerowali w jego życie kapłańskie. Niewątpliwie ta postawa ks. Lichoty wywarła ogromne wrażenie na mediach.
Warto postawić pytanie o źródła jego siły w obronie wiary i Kościoła. Na pewno wyniósł ją ze śląskiego domu rodzinnego, który stworzyli Agnieszka i Walenty Lichotowie. Wszystkie ich dzieci poświęciły swoje życie służbie Bogu: bracia ks. Teodora - Józef i Antoni, zostali kapłanami salezjanami, a siostra Otylia wybrała drogę zakonnicy, także w zakonie salezjańskim. Ważnym argumentem jest również staranne przedwojenne wykształcenie i formacja duchowa na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Nie można pominąć także jego predyspozycji osobistych, indywidualnych cech charakteru. Nie bez znaczenia były także doświadczenia wojenne młodego kapłana. Wydaje się jednak, że najpełniejsza odpowiedź kryje się w następującym zapisie ks. Lichoty:
"Jestem człowiekiem na tyle pysznym, że cieszyłem się, kiedy księża wikarzy mówili z uznaniem o mojej odwadze. Ja tymczasem bardzo się bałem i jeśli dysponowałem czasem, przed pójściem do UB odmawiałem egzorcyzmy i modliłem się o pomoc Bożą, bo nigdy nie wiedziałem, w jakiej sprawie mnie wzywają. Uzbrojony w ufność, że Bóg mi dopomoże, nigdy nie pokazałem strachu moim adwersarzom. Mówiłem sobie bowiem, jak to się śpiewa w psalmie 127: "Nie zlęknie się i śmiało odpowiada, gdy do swych w bramie nieprzyjaciół gada".
Kornelia Banaś
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 94 (2807) z dnia 21-22 kwietnia 2007 r.