. |
W państwie o nazwie PRL zaplanowana walka partii komunistycznej z księżmi była przedłużeniem działań Moskwy. Tam "każdy ksiądz był kontrrewolucjonistą, każdy akt religijny był antysowiecki". Wypowiedzi samego Lenina zdradzały fanatyzm antyreligijny, często obsesję. Niespotykane w historii religii bluźnierstwa, nienawiść wieszczyły, że "religia i komunizm nie mogą istnieć obok siebie, ani w teorii, ani w praktyce". W PRL, po zneutralizowaniu patriotycznego podziemia, stronnictw opozycyjnych, komuniści uderzyli najpierw w księży wyróżniających się w duszpasterstwie, zwłaszcza z młodzieżą. Jednym z nich był ks. Stanisław Kurdybanowski.
Jesienią 1947 r. w KC PPR analizowano dokument pt. "Uwagi w sprawie Kościoła rzymskokatolickiego w Polsce". Nieujawniony autor stwierdził, że "Kościół jest w Polsce wielką, materialną siłą hamującą, ponieważ koncentruje w sobie filozoficzne treści nadbudowy ideologicznej reakcji i nieustannie przekłada je na masy". Wyraził też niepokój o oddziaływanie Kościoła na świadomość społeczną, utrwalanie polskości, patriotyzmu. Na koniec wysnuł wniosek, że Kościół stał się państwem w państwie. Wobec tak postawionej diagnozy partia podjęła działania w kierunku wydatnej redukcji siły Kościoła. Realizacją tego zadania w znacznej mierze zajął się resort bezpieczeństwa. Minister Stanisław Radkiewicz, w dniach 13-15 X 1947 r., na odprawie aktywu, uznał Kościół za "najbardziej zorganizowaną reakcyjną siłę występującą przeciwko obozowi demokracji (...), z którą my jeszcze żeśmy się nie zmierzyli. (...) Trzeba bić takiego wroga jak kler". Referat programowy pt. "Ofensywa kleru a nasze zadania" wygłosiła płk Julia Brystygierowa, nazywana "Krwawą Luną". W referacie postawiła m.in. zadanie zwalczania wpływów duchowieństwa na masowe organizacje młodzieżowe, w pierwszym rzędzie na ZHP, oraz rozpracowywanie prefektów szkolnych za pomocą agentury młodzieżowej.
Ksiądz Stanisław Kurdybanowski stał się celem ataku komunistów, dlatego że był autentycznym kapłanem katolickim: jako młody kapłan służył głównie młodzieży zrzeszonej w ZHP, był dla niej przyjacielem i wychowawcą. W czasie okupacji niemieckiej nauczał na tajnych kompletach, był wśród założycieli Szarych Szeregów w Kielcach, świadczył posługę kapłańską żołnierzom AK. Po zakończeniu okupacji jako lubiany katecheta był przewodnikiem młodzieży w ZHP i tylko z tego powodu został wydalony z Włoszczowy. Odtąd na każdym kroku był śledzony przez UB. Jako proboszcz tragicznie podzielonej parafii Bolesław był znieważany przez ludzi sterowanych przez UB. Upłynęło wiele lat od jego śmierci, a ks. Kurdybanowski z wdzięcznością jest wspominany w parafiach, w których pracował.
W drodze do kapłaństwa
Stanisław Kurdybanowski urodził się 3 maja 1914 r. w Borodiańsku k. Lwowa na Ukrainie. Pochodził z polskiej rodziny inteligenckiej, która w czasie walk polsko-ukraińskich przeniosła się do centralnej Polski, poszukując miejsca stałego zamieszkania. Do szkoły podstawowej Stanisław uczęszczał w różnych miejscowościach. Od 1927 r. był uczniem biskupiego Gimnazjum im. św. Stanisława Kostki w Kielcach. W tej szkole kształcił nie tylko swój umysł, ale i charakter. Zauroczyli go wychowawcy, głównie dyrektorzy gimnazjum: ks. Kazimierz Dworak, a po nim ks. Kazimierz Gielniewski. W 1925 r. ks. dr Dworak utworzył w gimnazjum szkolną drużynę ZHP, zwaną "Czarną Ósemką". Opiekunem drużyny harcerskiej był ks. dr Paweł Tochowicz. Przed kandydatami na harcerzy opiekun stawiał wysokie wymagania: kształcenia umysłu, hartu ciała i ducha, a jednocześnie był dla nich troskliwym ojcem. Gimnazjaliście Stanisławowi Kurdybanowskiemu zaimponowały te ideały, wstąpił do ZHP.
Po zaliczeniu egzaminów maturalnych w 1933 r. wstąpił do kieleckiego seminarium duchownego. Święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. sufragana Franciszka Sonika przyjął w Kielcach 19 czerwca 1938 roku. Jego pierwszą placówką duszpasterską był wikariat w parafii św. Wojciecha w Kielcach. Nauczał religii w szkole i aktywnie włączył się działalność harcerską. W pierwszym roku pracy kapłańskiej uzyskał stopień podharcmistrza. Na placu przed kościołem św. Wojciecha harcerze z Chorągwi Kieleckiej ZHP, której kapelanem był ks. prałat Antoni Żrałek, często spotykali się na zbiórkach. Uczestniczył w nich i był jednym z organizatorów ks. podharcmistrz Stanisław Kurdybanowski.
Lata okupacji niemieckiej
Z rozpoczęciem okupacji niemieckiej działalność harcerska zeszła do podziemia. Ale już w listopadzie 1939 r. w Kielcach powstała konspiracyjna Komenda Hufca ZHP. Organizowała ona obchody rocznic narodowych, podjęła szkolenia sanitarne, utrzymując stały kontakt z Kwaterą Główną ZHP w Warszawie, koordynowała działania mniejszych jednostek harcerskich na Kielecczyźnie. Kielecka Chorągiew ZHP "Ul - Skała" aktywnie włączyła się też w nauczanie na tajnych kompletach. Harcerze organizowali tzw. mały sabotaż, starsi uczestniczyli w szkoleniach wojskowych. Duszą działań harcerskich był wikariusz parafii najpierw św. Wojciecha, a później NMP Królowej Polski ks. Stanisław Kurdybanowski oraz kapłani pracujący wtedy w Kielcach. Ksiądz Kurdybanowski nauczał religii na kompletach zorganizowanych przez Zofię i Bolesława Kozłowskich, przedwojennych nauczycieli gimnazjum biskupiego. Z wdzięcznością swojego konspiracyjnego nauczyciela i kapłana wspomina dziś Tadeusz Miszczyk, w którego domu rodzinnym przy ul. Domaszowskiej prowadzono tajne nauczanie. Wspomniany B. Kozłowski działał w AK i Szarych Szeregach, a tym formacjom służył jako kapłan ks. Kurdybanowski, szczególnie od 1942 r., gdy został przeniesiony do parafii NMP Królowej Polski. Pod koniec okupacji niemieckiej otrzymał przeniesienie na wikariat do Miechowa. Również tu od zaraz włączył się w pracę duszpasterską dla leśnych oddziałów partyzanckich licznie działających na ziemi miechowskiej.
Prefekt w szkole i harcmistrz we Włoszczowie
Jesienią 1946 r. ks. Stanisław Kurdybanowski z wikariatu w Miechowie przeszedł na wikariat do Włoszczowy. 1 października 1946 r. objął funkcję prefekta w państwowym gimnazjum i liceum ogólnokształcącym. Oprócz nauczania prawd wiary na lekcjach religii mówił o historii Kościoła; czasem prowadził dla uczniów zajęcia gimnastyczne. Przez pracę dydaktyczną, kulturę osobistą, pogodę ducha, zapał do działania, życzliwość i oddanie dla uczniów, a nawet krzyż harcerski noszony na sutannie, zyskał wielkie uznanie u wychowawców i młodzieży szkolnej. Nade wszystko jednak zapisał się w dziejach Włoszczowy i historii szkoły jako opiekun i wychowawca młodzieży harcerskiej.
Ksiądz podharcmistrz Stanisław Kurdybanowski objął opiekę nad harcerzami szkoły średniej: I Żeńską Drużyną im. Marii Curie-Skłodowskiej i II Męską Drużyną im. Stefana Czarnieckiego. Była uczennica i absolwentka szkoły z 1950 r., Alina Ciosek-Szczekocka ps. "Jaga", tak wspomina ówczesne harcerstwo włoszczowskie: "Lata spędzone w harcerstwie należą do najpiękniejszych i niezapomnianych. Pierwsze zbiórki, ogniska, przysięga, otrzymanie krzyża harcerskiego, zdobywanie sprawności, później wyjazdy na obozy. Duszą harcerstwa we Włoszczowie był wówczas nasz prefekt, harcmistrz Stanisław Kurdybanowski. Można śmiało powiedzieć, że w tym małym miasteczku zawładnął niepodzielnie młodzieżą. Swoim entuzjazmem i sposobem bycia zaraził wszystkich. Bezinteresowny i szlachetny człowiek. Prawdziwy kapłan. Wielki patriota. Każdą wolną chwilę poświęcał harcerstwu".
W każdą niedzielę była odprawiana Msza św. dla uczniów w mundurkach harcerskich, ustawionych w kościele w zwartej kolumnie. Po Mszy św. ks. prefekt przebierał się w mundur harcerski i prowadził podopiecznych do lasu, na biwak. Przy ognisku uczył różnych piosenek, gier. Ksiądz Kurdybanowski w rozmowach z dorastającą młodzieżą wielki nacisk kładł na głos sumienia, podkreślał obowiązki ucznia wobec Boga, otoczenia i kolegów. Stawiał młodzieży konkretne wymagania w pracy nad sobą. Wywierał dodatni wpływ na zachowanie chłopców i dziewcząt, na ich postawę moralną. W każdą sobotę ks. Kurdybanowski około dwóch godzin poświęcał uczniom z liceum. Miały wtedy miejsce pogadanki i dyskusje na temat religii, historii, patriotyzmu, a także codziennego życia. Odwiedzał uczniów zamieszkałych w internacie, więc pochodzących spoza Włoszczowy. Poznawał ich problemy, w razie potrzeby dyskretnie pomagał.
Po świętach Bożego Narodzenia ks. Stanisław Kurdybanowski wyjeżdżał na dziesięciodniowy kurs harcerski. Po ukończeniu kursów w 1948 r. został harcmistrzem. W czasie pracy duszpasterskiej we Włoszczowie pełnił funkcję zastępcy komendanta hufca włoszczowskiego ZHP. Zorganizował i prowadził w 1947 r. obóz harcerski (męski) hufca Włoszczowa w Kołobrzegu. W 1948 r. był komendantem obozu harcerskiego w Olecku. Obóz trwał 23 dni i zgromadził 115-120 harcerzy z Włoszczowy i powiatu włoszczowskiego. Nadto ks. prefekt założył szkolną orkiestrę i chór uczniowski.
Prowadzona z powodzeniem praca wychowawcza ks. Kurdybanowskiego wśród harcerzy i parafian Włoszczowy mocno zaniepokoiła decydentów partii komunistycznej i UB. Kapłan stawał się dla harcerzy ostoją wolności i patriotyzmu. Tymczasem szermierze ideologii komunistycznej chcieli wykorzenić z polskiej duszy przywiązanie do wiary w Boga, miłość do własnej Ojczyzny. Nieśli ludziom nową wiarę w bliżej niesprecyzowane ideały komunizmu i internacjonalizmu klasy robotniczej.
W tym miejscu zasadne będzie przypomnienie tzw. pogromu, czyli morderstw dokonanych w Kielcach 4 lipca 1946 roku. Trzy dni po tym okrutnym wydarzeniu Wojewódzki Komitet PPR i Wojewódzki Komitet PPS w Kielcach opracowały rezolucję, z której przytoczę tylko dwa niedorzeczne i złowieszcze stwierdzenia:
"2. Działalność kleru katolickiego w województwie kieleckim, coraz bardziej ofensywnego i napastliwego w stosunku do obozu rządowego i samego Rządu, sprzyja nasileniu nastrojów pogromowych.
3. Masowy udział młodzieży harcerskiej w dniu pogromu dowiódł, że wychowanie tej młodzieży znajduje się w rękach osób nieodpowiedzialnych, pielęgnujących wśród młodzieży nienawiść rasową i religijną".
Komentarz do tych stwierdzeń komunistów kieleckich wydaje się zbyteczny. Według nich, kler doprowadził kielczan do dokonania pogromu, z inspiracji kleru młodzież harcerska miała uczestniczyć w pogromie. W rzeczywistości tych harcerzy nikt wtedy w Kielcach nie widział.
UB nie udało się odgórnie zneutralizować wpływu księży na patriotyczną pracę w szkole, podjęto więc inne działania. We Włoszczowie do walki z księdzem harcmistrzem posłużono się funkcjonariuszem wiernym władzy ludowej, Stanisławem Kormankiem, od 1946 r. dyrektorem szkoły. W rozmowach z uczniami dyrektor często nazywał siebie polskim komunistą. Niewątpliwie dyrektorował szkole włoszczowskiej z nadania partii komunistycznej. Być może kierował się wyznawaną ideologią, ale też z powodu zazdrości dążył do usunięcia ks. Kurdybanowskiego ze szkoły. Ksiądz prefekt był uwielbiany przez uczniów, dyrektor pozostawał na boku. Współpracując z UB, składał on fałszywe donosy o antypolskich wypowiedziach ks. prefekta w obecności młodzieży. Jeden z byłych uczniów wspomina, że taką wypowiedzią mogły też być słowa: "Niemcy jako naród muszą istnieć, ale Niemcy nazistowscy muszą być ukarani". Przedstawiona w zmienionym świetle wypowiedź stała się podstawą oskarżenia księdza. W "judaszowy sposób" dyrektor znalazł dwóch uczniów, którzy "sprzedali księdza". Księdza Kurdybanowskiego oskarżono o antypolską działalność i zgubne oddziaływanie na młodzież, ale winy mu nie udowodniono. Rozprawa odbyła się przy drzwiach zamkniętych, w błyskawicznym tempie, kapłanowi nie dano możliwości obrony. Skazany został na natychmiastowe opuszczenie Włoszczowy i zakaz nauczania religii w szkołach. Na terenie diecezji był to pierwszy przypadek pozbawienia kapłana prawa nauczania religii w szkole.
Pracownicy kieleckiej kurii, odpowiedzialni za katechizację w diecezji przez pewien czas, winili ks. Kurdybanowskiego za odsunięcie go od nauczania religii w szkole włoszczowskiej. Dopiero gdy od 1949 r. tych przypadków było coraz więcej w diecezji, ks. prefektowi wybaczono. Coraz bardziej klarowna była polityka odsuwania kapłanów od katechizacji w szkole i w ogóle rugowania katechezy z nauczania szkolnego.
Ksiądz Kurdybanowski został mianowany wikariuszem w Mstyczowie, a w 1951 r. proboszczem w Nowym Korczynie. Nieustannie był śledzony przez UB. Sprawował Msze św. i nauczał dzieci religii pod obserwacją agentów UB. Agenci byli też obowiązkowymi słuchaczami jego kazań.
Dyrektor Kormanek triumfował, w gimnazjum wprowadził reżim. Szydził z wiary, tępił uczucia religijne uczniów. Szkołę nachodzili funkcjonariusze UB. Organizacja harcerska przeżywała ogromny kryzys. Wtedy Andrzej Szczekocki, brat cytowanej wyżej Aliny Ciosek-Szczekockiej, wraz z byłymi harcerzami Szarych Szeregów i uczniami gimnazjum utworzył w 1948 r. konspiracyjną organizację "Wolna Młodzież". Z czasem objęła znaczną część Polski, ale zakończyła swój żywot aresztowaniami i procesami w grudniu 1953 roku. Natomiast ZHP w PRL przestał istnieć w 1950 r., włączony został jako Organizacja Harcerska (OH) do Związku Młodzieży Polskiej (ZMP).
Proboszcz w parafii Bolesław
W listopadzie 1956 r. ks. Stanisław Kurdybanowski, ciesząc się u przełożonych w kurii opinią kapłana rozmodlonego, delikatnego i komunikatywnego, został mianowany proboszczem w Bolesławiu. Obejmował probostwo w czasie największych zaburzeń w parafii związanych z przeniesieniem proboszcza ks. Jana Kornobisa i wikariusza ks. Władysława Zachariasza z Bolesławia na inne placówki duszpasterskie. Parę dni wcześniej, 29 października, sami parafianie wyprowadzili z plebanii dotychczasowego proboszcza, tym samym usuwając go z parafii. Wikariusz został przeniesiony do Drochlna z zaleceniem budowy tam kościoła. Po paru dniach został przywrócony do Bolesławia przez kielecką kurię. Wtedy do parafii przybył nowy proboszcz ks. Kurdybanowski i drugi wikariusz ks. Stanisław Michalski. Te zmiany nie uspokoiły wrzenia wśród parafian. 12 kwietnia 1957 r. na miejsce ks. Michalskiego przybył na wikariat w Bolesławiu ks. Witold Stolarczyk, przeniesiony z Bielin. Nowy wikary zamieszkał na plebanii z proboszczem. Na wikariacie przebywał ks. Zachariasz, a w drugim budynku parafialnym siostry jadwiżanki. Ksiądz kanonik Stolarczyk, obecnie zamieszkały w Domu Księży Emerytów w Kielcach, przekazał wiele informacji, które oprócz materiałów z innych źródeł posłużyły autorowi do krótkiego opisu dramatycznych wydarzeń, które podzieliły parafian Bolesławia.
W maju 1957 r. ks. bp Czesław Kaczmarek, ordynariusz kielecki dopiero co zwolniony z więzienia, przeprowadzał wizytację biskupią w parafii Bolesław. Jak wspomina ks. Stolarczyk, księża siedzący z biskupem przy kolacji przez okno zobaczyli tłum ludzi otaczających plebanię. Delegacja w czasie rozmowie z biskupem, która trwała do godziny pierwszej w nocy, żądała pozostawienia wikariusza ks. Zachariasza w parafii. Atmosfera była tak napięta, że ks. Stolarczyk zobaczył pianę na ustach niektórych kobiet. Nastał pozorny spokój, ale nie trwał długo. 20 czerwca 1957 r., w Boże Ciało, zwolennicy wikariusza planowali w czasie procesji odebrać monstrancję proboszczowi i wręczyć ją ks. Zachariaszowi. Zwyciężył rozsądek, nie znieważono Najświętszego Sakramentu. Następnego dnia przyjechał do Bolesławia z kurii ks. Edward Materski z poleceniem na piśmie, by wikariusz wcześnie rano, bez rozgłosu, opuścił wikariat i udał się do nowej parafii. Ksiądz Materski z ks. Zachariaszem nad ranem opuścili wikariat. Wieść o wyjeździe wikariusza od razu rozeszła się w parafii.
Tymczasem o godzinie szóstej rano ks. Stolarczyk poszedł do kościoła, by odprawić nabożeństwo oktawy Bożego Ciała. W czasie liturgii słyszał hałas przed kościołem. W zakrystii dowiedział się, że tłum ludzi wyprowadził proboszcza ks. Kurdybanowskiego z plebanii na ulicę. Ksiądz Stolarczyk poszedł jeszcze do konfesjonału, jedna z parafianek podstępnie wywołała go, by szedł do drzwi, zobaczyć, co się dzieje. Wtedy został schwytany przez dwóch mężczyzn i na siłę doprowadzony do tłumu, postawiony obok proboszcza. "Wśród wyzwisk, obelg i kopniaków staliśmy tak około 2 godzin na ul. Kościelnej". Ktoś z życzliwych księżom pracowników poczty powiadomił dziekana ks. A. Marchewkę w Olkuszu, a ten kurię w Kielcach. Księża otrzymali polecenie udania się do Olkusza, tam mieli czekać na dyspozycje.
Narodowcy w Bolesławiu
Mężczyźni, którzy wyprowadzili księży na ulicę, zabrali zakonnicom klucze od kościoła parafialnego. Przy kościele dzień i noc czuwali parafianie, aż do zajęcia go przez księży Kościoła polsko-katolickiego, zwanych narodowcami. Na plebanii mieszkała nadal matka ks. Kurdybanowskiego i dwie pracownice plebańskie. Tam też były rzeczy osobiste proboszcza i wikariusza. Siostry zakonne opuściły parafię, bojąc się szykan.
Na początku sierpnia 1957 r., strażacy ze wsi Laski położonej na terenie parafii Bolesław, zwrócili się do ks. Stolarczyka o poświęcenie ich motopompy. Spełnił tę prośbę w niedzielę 18 sierpnia 1957 r. w miejscowej małej kaplicy i odtąd przyjeżdżał tam w każdą niedzielę i odprawiał Mszę Świętą. Kielecka kuria przysłała w tym czasie kolejno czterech innych kapłanów na stanowisko proboszcza. Żadnego jednak zwolennicy narodowców nie przyjęli, w rozmowach rzucali wulgarne słowa, stawiali zarzuty księżom, biskupom i Kościołowi. Rozmowy kończyły się słowami: "choćby sam papież przyjechał, bez ks. Zachariasza nie przyjmiemy".
Tymczasem w Bolesławiu pojawili się przedstawiciele i księża Kościoła polsko-katolickiego. Zaczęli odprawiać nabożeństwa przy jednym z domów, potem na hałdzie. Zaczęto szantażować kielecką kurię wprowadzeniem narodowców do kościoła. W tym wszystkim - twierdzi ks. Stolarczyk - widoczna była wyraźna inspiracja zewnętrzna. 1 września 1957 r. po nabożeństwie na hałdzie, które prowadził ks. L. Grochowski, obywatel amerykański, biskup Kościoła polsko-katolickiego, tłum ruszył w stronę kościoła parafialnego. Na ul. Kościelnej Grochowski wołał: "wprowadzajcie, bo drugiej takiej okazji nie będzie". Tłum ludzi uzbrojony w noże i łomy żelazne, przy biciu dzwonów i śpiewie pieśni zajął kościół katolicki. W następnych dniach września narodowcy zajęli inne pomieszczenia plebańskie.
Wydarzenia, które miały miejsce w Bolesławiu, wzburzyły wszystkich parafian, skłóciły ich między sobą. Nastąpił podział wiernych na zwolenników i przeciwników ks. Zachariasza, a następnie księży narodowych. Podział objął sąsiadów, rodziny, a nawet poszczególne domy. W tych wydarzeniach prym wiodła grupa krzykliwych ludzi, większość uległa zastraszeniu. Wrzenie przeniosło się na wiernych sąsiednich parafii.
Okoliczności wydarzeń w Bolesławiu
Tragiczne zajścia w parafii Bolesław, przedstawione przez naocznego świadka i uczestnika ks. kanonika Witolda Stolarczyka, a także przez innych księży, wymagają komentarza. Licząca ponad 9000 mieszkańców parafia, głównie robotników przemysłowych, należała do większych placówek w diecezji kieleckiej. Proboszczem parafii był ks. dr Jan Kornobis, zaprzyjaźniony z ks. dr. Janem Jaroszewiczem, ks. dr. Piotrem Gołębiowskim z diecezji sandomierskiej. Kapłan ten studiował prawo na Gregorianum w Rzymie, był znany w diecezji kieleckiej z publikacji kazań, rozważań maryjnych. Wiele udzielał się na niwie charytatywnej. Nie ulega też wątpliwości, że był prawdziwym patriotą. Później przystąpił do tzw. księży "patriotów", dość aktywnie działał w PAX i rządowej Caritas. Był prezesem Zarządu Wojewódzkiego Caritas w Kielcach, należał do Zarządu Głównego w Warszawie. Z tej racji często rezydował w Warszawie, bywał na licznych spotkaniach i zebraniach władz wojewódzkich w Krakowie. Działo się to na oczach parafian, którzy w większości nie darzyli komunistów sympatią. W parafii na co dzień był z ludźmi ks. Władysław Zachariasz, wikariusz od 1950 roku. Imponował walorami fizycznymi, mocnym głosem, ładnym śpiewem i dla wielu porywającymi kazaniami. Miał tzw. wzięcie u ludzi i w parafii czuł się dobrze. Niektórzy mieszkańcy Bolesławia potwierdzają, że nie miał chęci przenieść się na inną placówkę duszpasterską.
"Patriotami" określano kapłanów, którzy w czasach stalinowskich publicznie "współpracowali z komunistami". Wspierali partię, Urząd ds. Wyznań i funkcjonariuszy UB w walce z Kościołem, od wewnątrz rozbijali jedność Kościoła. Od 1951 r. kierownicze gremia PRL rozbudowywały liczebnie ruch księży "patriotów" w celu ostatecznego starcia z Episkopatem. Należy zaznaczyć, że w 1952 r. w województwie krakowskim, do którego należała parafia Bolesław, było 45 księży "patriotów" i 180 sympatyków. Te dane stawiały krakowskie na czele wszystkich województw w Polsce.
Wraz ze zbliżaniem się "odwilży" październikowej 1956 r. w społeczeństwie narastał mocny sprzeciw wobec praktyk doby stalinowskiej poniżających Polaków. Domagano się powrotu religii do szkół, wolności masowych praktyk religijnych, zwolnienia więzionych kapłanów, piętnowano "gorliwców" w stalinizacji społeczeństwa. Pogłębiło się krytyczne nastawienie do księży "patriotów". Były wypadki w diecezji kieleckiej, że przy konfesjonale wierni pytali spowiednika, "czy jest patriotą". Sam Gomułka w rzeczywistości lekceważył "patriotów", ale ich popierał, gdy występowali przeciwko ludziom Kościoła. Dlatego postulował przed partyjnymi aparatczykami, by utrzymywać ruch księży "patriotów".
Służby reżimowe PRL reżyserami wydarzeń w Bolesławiu
Antykościelna działalność księży "patriotów" była nadzorowana i inspirowana przez Urząd Bezpieczeństwa, czyli policję polityczną komunistów.
W walce z Kościołem katolickim UB szukał i znajdował swoich agentów oraz prowadził działalność dezintegracyjną w kuriach biskupich, zakonach i wśród świeckich działaczy Kościoła. W aktach bezpieki, a także w dokumentach kościelnych, począwszy od 1949 r., są dowody działań dezintegracyjnych UB wobec Kościoła, takich jak prowokacje, tworzenie atmosfery ośmieszającej Kościół i duchowieństwo, zastraszanie, wzniecanie konfliktów między księżmi a wiernymi, a nawet skrytobójstwa. Nie ma więc wątpliwości, że w latach stalinowskich i po śmierci generalissimusa proboszcz ks. Jan Kornobis, wikariusz ks. Władysław Zachariasz, a także parafianie z Bolesławia byli pod troskliwym nadzorem funkcjonariuszy UB i MO.
Po zagarnięciu kościoła katolickiego w Bolesławiu przez narodowców milicja i funkcjonariusze UB z Krakowa i Olkusza dążyli do utrwalenia tej sytuacji. Ksiądz Stolarczyk pisał, że "narodowcy z coraz większą brutalnością zaczęli się panoszyć". Mieli liczne kontakty i wsparcie władz mundurowych i cywilnych. Funkcję ich proboszcza pełnił Tadeusz Gotówka, pracownik UB, ubrany w sutannę. O tym, że Gotówka był funkcjonariuszem UB, przekonany był też ks. Jan Pietrzyk, proboszcz w sąsiednim Błędowie. Przeżył przez lata wiele szykan i niegodziwości ze strony UB. W rozmowie z autorem artykułu stwierdził, że Gotówka dopiero później został nakłoniony do przyjęcia "narodowego kapłaństwa".
20 września 1957 r. ks. Stolarczyk z polecenia kurii udał się na plebanię w Bolesławiu, gdzie znajdowały się jego rzeczy. Wieczorem zauważono obecność kapłana. Zgromadził się tłum ludzi. Ksiądz został wyprowadzony na ulicę, był szarpany, bity i kopany z wyzwiskami: "Nie myśl sobie ty..., my z was nie będziemy robić męczenników". O godz. 22 .00 przyjechał patrol MO. Komendant powiatowy MO pytał ludzi z tłumu: "Gdzie jest ten wichrzyciel?". Następnie po sprawdzeniu dowodu osobistego polecił księdzu zostać na plebanii. Po rozmowie z "księżmi narodowymi" nakazał ks. Stolarczykowi opuścić swoje mieszkanie na plebanii. 23 września z Olkusza zatelefonowano do Osiedlowej Rady w Bolesławiu, by skreślić księdza z listy zameldowanych na plebanii. Tego samego dnia wywieziono rzeczy ks. Kurdybanowskiego i ks. Stolarczyka do Olkusza. Gdy w tej sprawie ks. Stolarczyk udał się na miejscowy posterunek MO, zastał tam kilku milicjantów z Olkusza, prokuratora i Tadeusza Gotówkę, zajętych rozmową. Towarzyszyła jej atmosfera zażyłości. Prokurator, zobaczywszy księdza, powiedział: "W tej chwili nie będę z księdzem rozmawiał, a następnie proszę stąd wyjść, ksiądz nie będzie dzisiaj przyjęty", a do milicjantów zwrócił się: "Proszę zamknąć drzwi i nikogo nie wpuszczać". Z poczty ks. Stolarczyk telefonicznie wzywał pomocy MO z Krakowa. Usłyszał odpowiedź: "Proszę się nie żołądkować, bo jeśli oni tam są [czyli MO - dop. autora], to wiedzą, jak to załatwić". Relacja kapłana, który jako prawowity duszpasterz był w centrum tragicznych zdarzeń w parafii Bolesław, wyraźnie wskazuje na to, kto był głównym reżyserem wydarzeń w parafii. Wnioski same się narzucają.
Kościół polsko-katolicki w PRL
Począwszy od 1950 r., władze PRL udzielały szerokiego wsparcia Kościołowi polsko-katolickiemu. Ta przychylność wzrosła wraz z dojściem do władzy ekipy Władysława Gomułki. Bezpieka wykorzystała niepokoje zaistniałe w Bolesławiu, umiejętnie je podsycała, a następnie szeroko otworzyła drogę narodowcom do przejęcia kościoła parafialnego i innych zabudowań plebańskich. Kościół polsko-katolicki otrzymywał w tym czasie od państwa daleko idące wsparcie finansowe i organizacyjne. 31 października 1959 r. I sekretarz KW PZPR w Krakowie Lucjan Motyka na posiedzeniu egzekutywy Komitetu Krakowskiego PZPR z udziałem Z. Kliszki i A. Alstera mówił: "Jeśli chodzi o Kościół polsko-katolicki, to niewątpliwie trzeba (mu) okazywać pomoc". Zachowane dokumenty potwierdzają tę pomoc. Na przykład 23 X 1965 r. szef krakowskiej bezpieki postulował, by przewodniczący WRN usunął aktualnego administratora parafii narodowej ks. B. Według niego, ten ksiądz "może być nawet podejrzewany o to, że jako b. kleryk kościoła rzym.- kat. działa umyślnie i w porozumieniu na korzyść kurii kieleckiej". Dowodem tego jest jego słabe zainteresowanie sprawami parafii, atakowanie Kościoła polsko-katolickiego, całkowite uleganie wpływom żony oraz zaniechanie nauczania religii mimo otrzymywania pieniędzy z kuratorium. Konkluzją meldunku są słowa: "spadła ofiarność i frekwencja wiernych na nabożeństwach", tymczasem Kościół rzymskokatolicki "nie szczędzi sił i środków, aby przeciągnąć na swoją stronę wiernych z KPK". Z tego meldunku wynika , że Kościół polsko-katolicki był sterowany i wspierany przez PZPR i UB. Potrzebny był komunistom do walki z Kościołem katolickim.
Biskup Kaczmarek i sprawa parafii Bolesław
Na zakończenie należy podkreślić, że sprawa parafii Bolesław służyła władzom PRL w niszczeniu ordynariusza kieleckiego ks. bp. Czesława Kaczmarka. Wszystko, co burzyło jedność wiary w Bolesławiu, reżyserowane było przez reżimowe służby PRL, stanowiło kolejne uderzenie w pasterza kieleckiego, nieugiętego wobec reżimu komunistów, pośrednio również atak na diecezję kielecką. Biskupowi urlopowanemu w 1955 r. z więzienia nie wolno było przebywać w Kielcach. Wbrew wydanym aktom prawnym w 1956 r. powtórnie został uwięziony. Zawsze odważny, sam zadecydował o swojej wolności. Opuścił miejsce odosobnienia w klasztorze, ale władze reżimowe mimo "odwilży" 1956 r. nie pozwoliły mu wrócić do Kielc, do diecezji.
Od 1951 r., po uwięzieniu ordynariusza, rządy w diecezji kieleckiej przejął jako wikariusz generalny biskup pomocniczy Franciszek Sonik. Od 1955 r. wespół z ks. bp. Sonikiem kierował diecezją jako drugi wikariusz generalny ks. dr Jan Jaroszewicz, zwolniony z więzienia. Za ich rządów miały miejsce tragiczne wydarzenia w parafii Bolesław. Ordynariusz diecezji ks. bp Czesław Kaczmarek przybył do Kielc i przejął władzę w diecezji dopiero 5 kwietnia 1957 roku. Bezpośrednio po zajęciu kościoła, wikariatu i plebanii w Bolesławiu przez narodowców ordynariusz interweniował u władz państwowych. 11 września 1957 r., rozmawiał w tej sprawie z prokuratorem generalnym w Warszawie. Władze rządowe nie zareagowały na zaistniałe akty nieprawości. Na Boże Narodzenie 1957 r. ks. bp Kaczmarek skierował pełen bólu list do wiernych parafii Bolesław, pozbawionych kościoła parafialnego. Kielecka kuria wystąpiła na drogę sądową w sprawie zagarniętego mienia. Rozprawy sądowe ciągnęły się latami, aż do 1975 roku. W sprawie Bolesławia, a głównie translokat kapłanów, ks. bp Kaczmarek przygotował w marcu 1958 r. referat na Konferencję Episkopatu. W referacie podkreślił problem skłócania parafian z duszpasterzami przez wrogów Kościoła. Twierdził, że opinię o "dobrym" czy "złym" kapłanie urabia garstka prowodyrów, sterowanych z zewnątrz. Widział niedojrzałość samych kapłanów, którzy w sprawie przenosin do innej parafii odwołują się do woli parafian. Niestety, te sprawy nie były wcześniej rozpoznane przez władzę diecezjalną w Kielcach, kiedy ordynariusz przebywał w więzieniu.
Ksiądz Stanisław Kurdybanowski boleśnie przeżył odrzucenie jego posługi kapłańskiej w Bolesławiu. Bolał nie tylko na ciele, ale został okrutnie znieważony. Jako katolicki kapłan, szturchany, kopany, był wystawiony na urąganie. A przecież zupełnie nie był znany znieważającym go ludziom. Znieważony został na oczach swojej matki, przebywającej na plebanii. W Bolesławiu stracił swoje rzeczy, które uległy zniszczeniu lub zostały rozkradzione.
Po Bolesławiu przez rok ks. Kurdybanowski pełnił obowiązki proboszcza w Chełmcach. W 1958 r. objął probostwo w Książu Wielkim. Tu również wcześniej zaistniał konflikt parafian z duszpasterzami. Konflikty takie w tym czasie miały miejsce w kilku parafiach. Wydaje się, że ich podłożem była też radykalizacja postaw społecznych powstałych w związku z tzw. odwilżą październikową 1956 roku. Zniewolone społeczeństwo polskie zaczęło oddychać powiewem wolności. Dzięki osobistemu taktowi i łagodności w odnoszeniu się do ludzi nowy proboszcz w krótkim czasie wyciszył nieporozumienia. Odtąd mógł wiele dobrego zdziałać na polu duszpasterskim i gospodarczym w parafii. Budował wiernych, także wikariuszy, swoją dobrocią i modlitwą.
W 1974 r. ks. Kurdybanowski został mianowany proboszczem i dziekanem w Piekoszowie, gdzie znajduje się sanktuarium Matki Bożej. Zawsze kulturalny i delikatny wobec ludzi spotykał się ze złośliwością niektórych osób. Głęboko raniły go przykrości ze strony ludzi związanych z Kościołem. W opinii kapłanów blisko przebywających przy ks. Kurdybanowskim, był on księdzem, któremu niełatwo przychodziło dopasować się do ówczesnej rzeczywistości, jakże często brutalnej. Był człowiekiem o głębokim życiu duchowym, mocnej wiary, bezproblemowej jak u dziecka, kapłanem kochającym modlitwę prywatną i w kościele. Na co dzień pozostawał księdzem nadzwyczaj skromnym, nie narzucającym się nikomu. Bolesne doświadczenia na pewno przybliżyły jego śmierć. Zmarł 21 czerwca 1981 roku. Pochowany został na cmentarzu w Piekoszowie.
Ksiądz Kurdybanowski dobrze zapisał się w pamięci harcerzy, uczniów i wychowanków gimnazjum z Włoszczowy. W 1981 r. z inicjatywy instruktorów harcerskich powstał przy Komendzie Hufca ZHP im. Stefana Czarnieckiego we Włoszczowie Krąg Instruktorów Seniorów "Łysica". Później Krąg zmienił nazwę na "Łysica - Hetman". Jego członkowie ufundowali w 1994 r. tablicę pamiątkową w kościele parafialnym Wniebowzięcia NMP we Włoszczowie, poświęconą pamięci patrona Kręgu ks. hm. Stanisława Kurdybanowskiego. Każdego roku z modlitwą na ustach stają przy grobie w Piekoszowie i przy tablicy pamiątkowej kochanego kapłana w kościele włoszczowskim.
ks. Daniel Wojciechowski
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 269 (2982) z dnia 17-18 listopada 2007 r.