. |
W wieku XX prześladowanie Kościoła przez totalitarne systemy ujawniło wiele heroicznych postaw kapłanów, którzy dali świadectwo chrześcijańskiego męczeństwa za wiarę i miłość do Ojczyzny. Wśród wielu pięknych postaci byli także księża, którzy cierpieli jakby podwójnie. Po katordze w niemieckich obozach zagłady trafiali później do więzień w komunistycznej Polsce. Jednym z nich był salezjanin ks. Stanisław Janik.
Stanisław Janik urodził się 15 marca 1909 r. w Rutkowszczyźnie w województwie białostockim. W roku 1926, po ukończeniu klas gimnazjalnych w szkole salezjańskiej w Różanymstoku, wstąpił do Zgromadzenia Salezjańskiego. Po przebyciu formacji zakonnej oraz ukończeniu studiów seminaryjnych w 1937 r. otrzymał święcenia kapłańskie. Został skierowany do pracy w internacie salezjańskim w Warszawie w charakterze wychowawcy. Tu zastał go wybuch II wojny światowej.
Kapelan AK i więzień hitlerowskich obozów zagłady
Już jesienią 1939 r. ks. Stanisław Janik rozpoczął działalność w konspiracji niepodległościowej. Pod pseudonimem "Kruk" pełnił funkcję kapelana najpierw w Związku Walki Zbrojnej, następnie od 1942 r. w Armii Krajowej w batalionie im. W. Łukasińskiego. Angażował się odważnie w wiele konspiracyjnych przedsięwzięć (między innymi we współpracy z doktorem Januszem Korczakiem ratował żydowskich chłopców). Jako współpracownik Opieki Społecznej mógł przebywać na terenie warszawskiego getta i z internatu dla żydowskich dzieci, kierowanego przez Korczaka, ewakuować starszych chłopców do internatu salezjańskiego przy ul. Lipowej. W pracy konspiracyjnej organizował też drukarnię podziemną, w której powstawały "lewe" dokumenty (kenkarty, dowody osobiste), wystawiał fałszywe metryki chrztu. "Kruk" kontaktował się również z kurierami z Wilna i Lwowa, a w salezjańskim zakładzie przy ul. Siemca przechowywał broń i amunicję oraz gromadził środki opatrunkowe i lekarstwa. Ksiądz kapelan zaprzysięgał także nowych żołnierzy AK i współpracował z "piątkami dywersyjno-wywiadowczymi".
W lutym 1944 r. został aresztowany przez gestapo. Po latach ks. Stanisław tak wspominał ten tragiczny moment: "(...) w lutym 1944 o świcie Niemcy wpadli do naszej szkoły i internatu. Najpierw zgromadzili chłopców w jadalni, przeszukali wszystkie pokoje. Młodszym pozwolono wrócić do łóżek. Nas wygonili na dziedziniec, ustawili pod murem (...). Będący z nami ks. Oleksy, powiedział do nas: "Żałujcie za grzechy, udzielę wam rozgrzeszenia". - Padliśmy na kolana, lecz nie strzelono do nas. Zabrali nas na Pawiak. Na dział polityczny. Wśród nas byli też księża misjonarze z parafii Św. Krzyża. Pierwszy zarzut, jaki nam postawiono, dotyczył szycia mundurów dla partyzantów. A prawda była taka, że w naszej szkole był przedmiot przysposobienie wojskowe i nasi chłopcy ćwiczyli w tych mundurach".
Z więzienia na Pawiaku ks. Janik trafił następnie do KL Gross-Rosen (otrzymał tam numer 23843). Pierwsze chwile salezjanów w tym niemieckim obozie zagłady opisał w swojej książce współwięzień "Kruka" - ks. Władysław Klinicki SDB: "Uformowani w marszową kolumnę, po pięciu więźniów w rzędzie, przeszliśmy po raz pierwszy ulicami obozu koncentracyjnego, po niemiecku eufemistycznie zwanego Schutzhaftlager (obóz opieki prewencyjnej dla więźniów) lub Arbaiterziehungslager (obóz wychowania do pracy). Pół godziny później byliśmy już zgromadzeni w wielkiej sali i wydani licznym grupom kapo, uzbrojonym w kije i baty. Rzucili się na nas bezładnie, bijąc wszystkich, którzy byli w ich zasięgu. Okrzyki bólu mieszały się z przekleństwami i gardłowym, dzikim śmiechem tych katów. Zostaliśmy poddani osobistej rewizji, dokonanej dokładnie, bez pośpiechu, na każdym więźniu po kolei. Przeszliśmy przez prysznic, który "władcy" naszego życia wykorzystali, aby obrzucić nas nowymi obelgami i wymierzyć nowe ciosy. Kierowali strumienie zimnej jak lód lub niemal wrzącej wody na więźniów pod prysznicami, a tych, którzy osuwali się, żeby uniknąć poparzenia, karali. Po tym wszystkim zostaliśmy zarejestrowani i otrzymaliśmy ubrania więzienne, które miały uniemożliwić nam ucieczkę z obozu".
Tak właśnie dla księdza Janika i uwięzionych wraz z nim współbraci z ul. Lipowej w Warszawie rozpoczęła się katorga obozowego życia. W KL Gross-Rosen więziony był do lutego 1945 roku. Następnie ewakuowano go do podobozu Dora i KL Osterode w górach Harzu. 11 kwietnia 1945 r., w drodze do kolejnego miejsca odosobnienia - obozu w Bergen-Belsen - został oswobodzony przez wojska amerykańskie.
Po krótkiej rekonwalescencji ks. Stanisław Janik podjął się duszpasterstwa Polaków na terenie byłej III Rzeszy. Został kapelanem V Dywizji Brytyjskiej Armii Renu w stopniu kapitana. W ramach swojej pracy, wraz z innymi salezjanami wyzwolonymi z obozów, opiekował się jeńcami wojskowymi, byłymi więźniami obozów koncentracyjnych i ludnością, która w czasie wojny została wywieziona na roboty przymusowe do Niemiec. W rejonie Brunszwiku przebywało wówczas ok. 300 tysięcy Polaków. Polscy kapłani organizowali im życie sakramentalne, uczyli dzieci w utworzonych naprędce polskich szkołach, organizowali wiele patriotycznych uroczystości z racji narodowych świąt.
Powrót do Polski i pracy wychowawczej z młodzieżą
W lipcu 1946 r. ks. Janik wrócił do kraju. Czas pokazał, że salezjanom przyszło w tym okresie zmagać się nie tylko z biedą, ale przede wszystkim z nowymi narzuconymi Polsce władzami. Komuniści szybko przystąpili do likwidacji placówek wychowawczych prowadzonych przez Kościół. W sposób szczególny dotknęło to salezjanów, którzy stracili niemal wszystkie zakłady. Zastosowane przez komunistów represje w procesie likwidacji salezjańskich szkół, domów dziecka i internatów były podobne w całym kraju. W niewielu jednak przypadkach eliminacja salezjańskiej placówki zbiegła się jednocześnie z procesem karnym wobec salezjanów, zakończonym ostatecznie wyrokiem skazującym zakonników na kary więzienia. Taka sytuacja miała miejsce w Łodzi, a głównym poszkodowanym w tej historii stał się bohater niniejszego artykułu - ks. Stanisław Janik.
Bezpośrednio po powrocie do Polski ks. Janik twórczo zaangażował się w pracę duszpastersko-wychowawczą. Przez przełożonych skierowany został najpierw do Sokołowa Podlaskiego, gdzie w liceum salezjańskim pełnił funkcję administratora i nauczyciela. Następnie był kierownikiem szkoły tkackiej w Kutnie Woźniakowie. W roku 1948 trafił do pracy w salezjańskiej szkole mechanicznej w Łodzi.
W nowym miejscu przyszło się zmierzyć ks. Janikowi z odpowiedzialnymi zadaniami. Oprócz tego, że był wychowawcą w internacie, nauczycielem w szkole, kapłanem posługującym w przyzakładowej kaplicy, najważniejszym jego obowiązkiem było administrowanie wszystkimi obiektami salezjańskimi przy ul. Wodnej.
Nie było to łatwe, zważywszy na trudne czasy powojenne, częste braki finansowe w kasie Zakładu Salezjańskiego i utrudnienia związane z niespokojną dla Kościoła sytuacją polityczną. Trzeba było wykazać wiele sprytu, żeby zapewnić zaopatrzenie chociażby dla uczniów zakwaterowanych w internacie, których w tamtym czasie było ponad stu, przeważnie ubogich chłopców, częściowo osieroconych. Pamiętać także należy, że szkoła nie korzystała z żadnych państwowych subwencji pieniężnych lub materiałowych. Dodatkowo była złośliwie obciążana różnymi świadczeniami przez władze państwowe.
Jak można się domyślać, funkcja administratora dostarczała zapewne wielu zmartwień. Tym bardziej należy podziwiać ks. Stanisława, że potrafił sprostać nie tylko powierzonym mu zadaniom, ale jeszcze znaleźć czas na dodatkowe zajęcia. Wykorzystując fakt, że Łódź była miastem akademickim, ksiądz Janik z powodzeniem podnosił swoje kwalifikacje zawodowe. W latach 1948-1952 odbył studia na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Łódzkiego, gdzie uzyskał stopień magistra filozofii w zakresie pedagogiki społecznej.
Mniej więcej w czasie, kiedy w Łodzi pojawił się ks. Janik, rozpoczęły się wzmożone prześladowania szkoły salezjańskiej w Łodzi przez różne organa władzy. W 1949 r. po raz pierwszy zakazano salezjanom rozpoczęcia zajęć dydaktycznych w Gimnazjum i Liceum Mechanicznym. Zakaz przyszedł 31 sierpnia 1949 r., w przeddzień rozpoczęcia nauki. Szczęśliwie, w wyniku zabiegów i próśb do władz kościelnych o interwencję, udało się tę decyzję cofnąć. Interweniowano m.in. u sekretarza Biura Episkopatu Polski ks. bp. Zygmunta Choromańskiego, Prymasa Polski ks. abp. Stefana Wyszyńskiego, ks. bp. Michała Klepacza. W paszkwilu opublikowanym na łamach tygodnika "Pokolenie", który był organem Związku Walki Młodych, red. A. Nasielski tak podsumowywał rok szkolny 1949/1950 w łódzkiej placówce: "Od rozpoczęcia nowego roku dzielą nas jeszcze dwa miesiące. Trzeba, żądają tego bowiem uczniowie i wychowankowie Zakładu Salezjańskiego, aby w nowym roku szkolnym władze szkolnictwa zawodowego bardziej interesowały się warunkami istniejącymi w podległym im Zakładzie, aby raz na zawsze odebrać wrogom pokoju możliwość zatruwania dusz naszej młodzieży".
W sprawozdaniach z kuratoryjnych wizytacji przedstawiciele władz odnotowywali m.in. to, że korytarze budynku szkolnego udekorowano tylko "emblematami" religijnymi, a brak było propagandowych dekoracji dotyczących Polski Ludowej, a więc planu sześcioletniego, wykresów przedstawiających sukcesy klasy robotniczej, "walki o pokój", portretów przodowników pracy. Paszkwilant z redakcji "Pokolenia" pisał: "Kiedy przebywa się na terenie Zakładu Towarzystwa Salezjanów, wydawać się może, że zmiany, jakie zaszły w Polsce Ludowej do gmachu przy ul. Wodnej 34 nie dotarły. Na korytarzu, obok obrazów o treści religijnej, wisi obraz o wielce znamiennym tytule "Cud nad Wisłą". Łatwo możemy sobie wyobrazić, w jakim duchu odbywa się praca wychowawcza w Zakładzie".
W kolejnych latach wrogo nastawionych wizytacji, kontroli i kolejnych paszkwili w miejscowej prasie było jeszcze wiele. Nasiliły się jednak na początku lat 60. Widać było wyraźnie, że władze zmierzają do ostatecznego przejęcia obiektów przy ul. Wodnej 34 w Łodzi. Zanim jednak doszło do likwidacji salezjańskiej szkoły, SB zastosowała prowokację wymierzoną w gospodarzy ośrodka wychowawczego - Salezjanów.
Arcybiskup Fulton J. Sheen i salezjanie
27 października 1961 r. przeprowadzono rewizję w mieszkaniach dwóch księży: dyrektora szkoły ks. Marcina Massalskiego i jej administratora ks. Janika. W pokojach księży znaleziono m.in. maszynopis przetłumaczonej z języka włoskiego książki amerykańskiego arcybiskupa Fultona J. Sheena zatytułowanej "Vale la pene vivere?" (Czy warto żyć?). W kręgach katolickich arcybiskup należał do znanych i cenionych pisarzy. W radiu wygłaszał szereg odczytów i pogadanek, które rozpowszechniano w formie książek. Jego ulubionym wątkiem było ukazywanie zła systemu komunistycznego. Niektóre z jego publikacji były wówczas dostępne na rynku księgarskim także w Polsce i cytowane przy różnych okazjach. Ksiądz Massalski przepisał na maszynie kilka egzemplarzy wspomnianej lektury. Dla bezpieki stanowiło to pretekst do przystąpienia wprost do represji karnych, gdyż w książce dopatrzono się antypaństwowych treści i szeregu szkodliwych wiadomości o krajach obozu socjalistycznego. Prawdopodobnie chodziło o zdanie: "Polacy, wstrzymajcie się, żeby u was nie doszło do powstania, bo to będzie Wasza klęska! Na Węgrzech było powstanie, ale oni mieli wolną granicę z Austrią. Polska ma inną sytuację - Polska jest ukrzyżowana jak Chrystus między dwoma łotrami - między Stalinem i Hitlerem".
Przetłumaczenie tego fragmentu stało się podstawą wniesienia aktu oskarżenia przeciw dyrektorowi szkoły salezjańskiej. W przypadku ks. Stanisława Janika sprawa była bardziej skomplikowana. Został on oskarżony nie tylko o przechowywanie dwóch egzemplarzy książki amerykańskiego biskupa, ale również o jej rozpowszechnianie. Ponadto w czasie rewizji znaleziono podrobioną legitymację Szkoły Głównej Służby Zagranicznej w Warszawie wystawioną na nazwisko ks. Janika. Salezjanin dostał ją od administratora tej uczelni - Franciszka Wójcika, z którym współpracował w kwestiach zaopatrzenia. Legitymacja miała po prostu ułatwić zdobywanie jakiś reglamentowanych materiałów, których osiągnięcie dla niepaństwowej szkoły było bardzo trudne. W kwestii kolportażu nieszczęsnego tłumaczenia książki abp. Fultona J. Sheena, ks. Stanisław Janik został prawdopodobnie zadenuncjowany przez zaprzyjaźnionego z nim pracownika szkoły. Po latach tak wspominał tę sytuację: "Miałem tam przyjaciela, był on młodym człowiekiem i mimo że nie miał skończonego technikum, był kierownikiem hydraulików. Byliśmy sobie nawzajem potrzebni. Ja namówiłem go do ukończenia tego technikum przy pomocy naszych korepetycji. Nasza przyjaźń trwała ok. 3-4 lat. Odwiedzaliśmy się nawzajem, udzielałem Pierwszej Komunii jego dzieciom, uczestniczyłem w uroczystościach rodzinnych, a on w naszych salezjańskich. Dałem mu tę wydrukowaną książkę z tekstami arcybiskupa w nadziei, że idzie w dobre i zaufane ręce. Niestety okazało się, że przez ten cały okres był moim śledczym i tę książkę oddał do UB".
Zachowana w zakonnych aktach osobowych ks. Stanisława Janika dokumentacja związana z tą sprawą pozwala przypuszczać, że cała akcja była z góry zaplanowana przez Służbę Bezpieczeństwa. Postanowienie o wszczęciu śledztwa przeciwko ks. Janikowi zostało wydane przez Prokuraturę Wojewódzką dla miasta Łodzi już 26 października 1961 r., a dopiero następnego dnia przeprowadzono rewizję mającą uzasadnić te działania. Nazajutrz ks. Janik otrzymał postanowienie wydane przez wiceprokuratora o tymczasowym aresztowaniu. Wszystko przebiegło gładko i sprawnie. Podobną strategię przemyślaną przez SB przyjęto kilka miesięcy później w związku z ostateczną likwidacją salezjańskiej szkoły.
Wydaje się, że zaatakowanie właśnie osoby ks. Stanisława Janika nie było przypadkowe. Wcześniej duchowny pojawiał się wielokrotnie w kręgu zainteresowań aparatu władzy odpowiedzialnego za inwigilację i prześladowanie Kościoła. Przykładowo, w październiku 1952 r. interwencja Referatu ds. Wyznań "zainspirowana" kazaniami ks. Janika oraz okresem przedwyborczym spowodowała skrócenie do dwóch dni (z sześciu zaplanowanych) nowenny do św. Teresy zorganizowanej w kaplicy przyklasztornej Sióstr Karmelitanek Bosych w Łodzi. W jednym z dokumentów archiwalnych związanych z tym wydarzeniem czytamy: "Ks. Janik Stanisław (...) w dniu 3 X 1952 r. na kazaniu wygłoszonym w kaplicy Sióstr Karmelitanek Bosych sugerował wiernym, że w Polsce prowadzi się walkę z religią, a nawołując do obrony rzekomo "wydzieranej wiary" stwarzał atmosferę oporu wiernych w stosunku do władzy. (...) Powiedział: "dzisiaj wszelkim sposobem z całą precyzją staje się do walki z wiarą katolicką, kościołem, duchowieństwem i samym Bogiem, dlatego każdy katolik (...) musi stać twardo na stanowisku jak najbardziej Boga i religii i nie dać się otumanić fałszywymi teoriami". Jest wychowawcą młodzieży w internacie przy szkole Salezjanów. W przeszłości stworzył nielegalną organizację młodzieżową w Sokołowie, przeciwstawił się dekretowi o ślubach kościelnych. Usunąć z Łodzi".
Jeszcze podczas studiów na Uniwersytecie Łódzkim ks. Janika zatrzymano w areszcie w związku z podejrzeniem o przechowywanie przez niego ulotek: "Pewnego popołudnia, po obiedzie, który był zwykle o godz. 15 - wspomina ks. Janik - cały nasz obiekt był już obstawiony przez tajne służby i milicję. Wychodzimy z ks. Massalskim z jadalni, a oni nas biorą do pokoju obok na przesłuchanie. Był to czas, kiedy uczęszczałem na uniwersytet w Łodzi i miałem w pokoju stosy rękopisów. Milicja myślała, że to są jakieś ulotki i załadowali moimi pomocami cały samochód. Zabrali mnie. Był to miesiąc sierpień, byłem ubrany w gabardynowy płaszcz. Trzymali mnie przy odbiorze tych "skarbów" do godz. 24. Ponieważ o tej porze administracja komendy milicji śpi, funkcjonariusz zaprowadził mnie do piwnicy, kazał rozebrać się do majtek, zabrał wszystko, co miałem przy sobie, wprowadził do jednej z cel, z której wyjrzało 5 kosmatych łbów ze zdziwieniem, co się tu dzieje. Ja mówię: Chłopcy, niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! - Na wieki wieków - odpowiedzieli. Przedstawiłem się im i okazało się, że znali nasz dom na Wodnej, chodzili tam na różne uroczystości. - Niech się ksiądz kładzie, i jak to dobrze, że złodzieje i koniokrady będą mieli swojego kapelana".
Władze nie dawały spokoju ks. Janikowi także podczas duszpasterskiej posługi w innych częściach kraju. W październiku 1959 r. przebywał z gościną na Wybrzeżu Gdańskim u swojego przyjaciela, salezjanina ks. Jana Cybulskiego. Znali się jeszcze z okresu wspólnej działalności w warszawskiej Armii Krajowej i niedoli w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Salezjanin pełnił wówczas funkcję proboszcza parafii Świętego Krzyża w Rumi. W Archiwum Państwowym w Łodzi znajduje się dokument, który już w listopadzie br. znalazł się na biurku szefa łódzkiego Wydziału ds. Wyznań. Notatka urzędowa spisana przez tajnego agenta relacjonuje kazanie, jakie wygłosił w rumskiej parafii ks. Janik: "Wydział ds. Wyznań w Gdańsku komunikuje, że dn. 11 X 1959 r. o 7 rano w parafii Rumia - Zagórze pow. Wejherowo kazanie wygłosił ks. Janik z Łodzi, który w treści stwierdził: "(...) winę, że nie ma nauczania religii w szkołach, ponoszą sami katolicy, ponieważ za mało domagają się od władz zwierzchnich, ażeby wprowadzić religię w szkołach. W takich domaganiach powinni być odważni i stanowczy, bo takie prawo gwarantuje im Konstytucja. Poza domaganiem się u władz zwierzchnich winni rodzice (...) pisać deklaracje, w których treści ujmować żądanie, aby ich dzieci uczyły się religii w szkole. Opracowane deklaracje oddawać osobiście kierownikom szkół".
Proces i wyrok skazujący
Po aresztowaniu ks. Janika rozpoczęło się dalsze śledztwo w jego sprawie. Przełożeni księdza próbowali różnymi sposobami odwrócić niekorzystną dla oskarżonych współbraci sytuację. Wysiłki te nie przynosiły jednak żadnych efektów. Nie udało się nawet uzyskać tymczasowego zwolnienia w związku ze Świętami Bożego Narodzenia. 23 grudnia 1061 r. prokurator wojewódzki przedłużył areszt tymczasowy administratora salezjańskiej szkoły o kolejny miesiąc.
24 stycznia 1962 r. przed Sądem Wojewódzkim w Łodzi rozpoczął się proces ks. Marcina Massalskiego i ks. Stanisława Janika. Wyrok został ogłoszony już 3 lutego. Sąd skazał ks. Stanisława Janika na trzy lata pozbawienia wolności oraz cztery tysiące złotych grzywny. Podobny wyrok otrzymał ks. Massalski, ale w jego przypadku wykonanie kary więzienia zawieszono z powodu sędziwego wieku oraz stanu zdrowia.
Tymczasem w lokalnej prasie nadal trwała nagonka na Salezjanów. Po ogłoszeniu wyroku ukazał się w tej sprawie duży artykuł na łamach "Głosu Robotniczego". Powielano w nim dotychczasowe zarzuty postawione duchownym. Już sam początek tekstu oddaje w pełni klimat, w jakim partyjny dziennikarz rozwinie atak na księdza Janika. Redaktor "Głosu Robotniczego" pisał: "Nie jesteśmy w posiadaniu "Kodeksu obyczajowego" Zgromadzenia Księży Salezjanów, ale z tego, co nam wiadomo, wspomniany zakon nie uczy swoich członków: fałszowania dokumentów, wprowadzania w błąd władzy państwowej i szkalowania tej władzy".
Nawet po ogłoszeniu decyzji sądu władze zakonne próbowały jeszcze ratować ks. Janika przed więzieniem. W obronie sądzonych salezjanów stanął ks. Józef Strus - prowincjał inspektorii św. Stanisława Kostki w Warszawie, do której przynależała salezjańska szkoła w Łodzi. W swoim piśmie z marca 1962 r. nawiązał do ustnej rozmowy, jaką wcześniej przeprowadził z Zygmuntem Skwirą - kierownikiem Wydziału ds. Wyznań Prezydium Rady Narodowej miasta Łodzi. Ustosunkowując się do procesu ks. Janika stwierdził m.in.: "Przewód sądowy nie wykazał jasno, czy główny i jedyny świadek oskarżenia książkę od ks. Janika otrzymał, czy wziął ją samowolnie. Przecież oskarżony do czynu się nie przyznał, a drugi świadek oskarżenia zaistnieniu tego faktu zaprzeczył. Tenże sam świadek oskarżenia zeznał, iż rozmów na tematy polityczne między nimi nie bywało, skądże by więc wziął się upór u ks. Janika, by tę książkę świadkowi dawać.
Zresztą, "dato non contesso", że ks. Janik doręczył tę książkę, to czy można ze spokojnym obywatelskim sumieniem obciążyć go winą, określoną we wspomnianym art. 23 i za którą przewiduje karę najniższą trzech lat więzienia? Gdzież tu można się dopatrzyć proporcji między ewentualną winą i karą? Dowodem, że rzeczywiście te kilka egzemplarzy przebitego tłumaczenia nie spełniały funkcji szkody społecznej, jest to, że bardzo rychło odnalazły się wszystkie w kręgu bliskim ks. Massalskiemu, a więc nie były rzeczywiście rozpowszechniane".
Wszelkie próby czynione przez władze zakonne nic jednak nie dały. Ksiądz Stanisław Janik trafił do więzienia. Karę wymierzoną przez komunistyczny sąd odbywał kolejno w więzieniach w Łodzi na ul. Kopernika, później w Łęczycy i na końcu w Strzelcach Opolskich.
Więzienie opuścił 25 stycznia 1963 roku. Wracał do innej już rzeczywistości. Komuniści zamknęli salezjańską szkołę w Łodzi. Była to ostatnia tego typu placówka zlikwidowana przez władze na terenie salezjańskiej inspektorii św. Stanisława Kostki, obejmującej swym zasięgiem północną Polskę. W całym kraju została wtedy tylko jedna szkoła prowadzona przez salezjanów - w domu macierzystym zgromadzenia w Oświęcimiu.
Dalsze losy
Ksiądz Stanisław Janik po wyjściu z więzienia został oddelegowany do pracy duszpasterskiej. W latach 1962-1988 pracował kolejno w: Rumi, Chruścielu, Dubeninkach, Łęczu, Pogrodziu, Lwowcu i Stobnie.
Pod koniec lat 60. jeszcze raz przyszło mu cierpieć prześladowanie ze strony komunistycznych władz, które usunęły go z plebanii w parafii Łęcze. Kiedy odchodził stamtąd w 1976 r., współbracia w kapłaństwie z dekanatu elbląskiego tak pisali o ks. Stanisławie Janiku: "Wiemy dobrze, ile wycierpiał on w obozach i więzieniach, byliśmy świadkami jego wypędzenia z plebanii w Łęczu, poniewierki przez wiele lat w nieludzkich warunkach. Przez kilka lat swego pobytu na terenie tutejszego dekanatu ks. Janik był wzorem postępowania dla kapłanów diecezjalnych i zakonnych, toteż zyskał powszechną miłość i szacunek".
W roku 1988 został ponownie przeniesiony do Rumi, gdzie przy parafii Wspomożycielki Wiernych i domu zakonnym pełnił funkcję spowiednika. Tu pozostał aż do śmierci.
Za swoją patriotyczną postawę, zarówno podczas wojny, jak i po jej zakończeniu, ks. Stanisław Janik otrzymał wiele odznaczeń: w roku 1942 rozkazem nr 88 został wyróżniony za "wyjątkowo ofiarną pracę w służbie POZ i AK", w roku 1972 w Londynie otrzymał Krzyż Armii Krajowej ustanowiony 1 sierpnia 1966 r. przez dowódcę AK gen. Tadeusza Bora-Komorowskiego dla upamiętnienia wysiłku żołnierza Polski Podziemnej w latach 1939-1945. Już w wolnej Polsce w 1999 r. w Warszawie otrzymał "Odznakę za zasługi dla Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych".
Ksiądz Janik przez długie lata był członkiem Komitetu Księży byłych Więźniów Obozów Koncentracyjnych, którzy spotykali się na corocznej modlitwie dziękczynnej za ocalenie w sanktuarium św. Józefa w Kaliszu. Był też członkiem zwyczajnym Związku Kombatantów Rzeczypospolitej Polskiej i Byłych Więźniów Politycznych. Jako świadek historii w ostatnich latach swojego życia często spotykał się z młodzieżą, opowiadając o swoim życiu. Udzielał wielu wywiadów dotyczących prześladowania Kościoła przez hitlerowców i komunistów, którego doświadczył na własnej skórze.
Ksiądz Stanisław Janik zmarł 23 lutego 2006 roku. Dożył 97 lat. Był wówczas najstarszym salezjaninem w Polsce. Jego pogrzeb był wielką manifestacją wiary. Bohaterski kapłan spoczął na cmentarzu miejskim w Rumi w kwaterze salezjańskiej.
Ks. Jarosław Wąsowicz SDB
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 157 (2870) z dnia 7-8 lipca 2007 r.