. |
Choć dokumenty dotyczące tajemniczej śmierci ks. Romana Kotlarza zostały zniszczone, to analiza różnych innych źródeł zdeponowanych w Archiwum IPN, np. donosy TW i oceny oficerów SB prowadzących agentów znajdujących się w otoczeniu księdza, mogłyby wyjaśnić niektóre kwestie. Dla pionu śledczego IPN istotnym śladem jest na pewno dokumentacja medyczna i ewentualnie możliwość przesłuchania żyjących jeszcze świadków, którzy się z ks. Kotlarzem kontaktowali w ostatnich miesiącach życia. Jest duże prawdopodobieństwo odnalezienia nowych wątków i przynajmniej ustalenia, czy śmierć księdza była następstwem pobicia, czy naturalnego zejścia. Podjęcie śledztwa przez prokuratorów IPN wydaje się zatem konieczne.
Casus ks. Romana Kotlarza budzi od lat rozliczne emocje zarówno osób współpracujących z duchownym, jak i byłych funkcjonariuszy IV wydziału SB KW MO w Radomiu. Jego działalność duszpasterska m.in. w parafiach w Szydłowcu, Żarnowie, Koprzywnicy, Mierzecu, Kunowie, Słupi Nowej i Pelogowie była bacznie obserwowana przez lokalne władze, które uważały, że publiczne wypowiedzi księdza są sprzeczne z interesem państwa. Prezydium WRN w Kielcach uważało nawet, że kazania ks. Kotlarza mogły sprzyjać inicjowaniu "niepokojów społecznych".
Niewygodny dla reżimu PRL
Już w końcu lat pięćdziesiątych aparat władzy usiłował wymusić na Kurii Diecezjalnej w Sandomierzu, aby ta potępiła publicznie wystąpienia ks. Kotlarza, który w kazaniach protestował przeciwko usuwaniu przez władze lekcji religii ze szkół oraz krzyży z sal lekcyjnych, a także krytykował angażowanie się nauczycieli w akcje propagowania materialistycznej ideologii.
Zarówno w końcu lat pięćdziesiątych, jak i następnych kluczową rolę w dezawuowaniu ks. Kotlarza odegrały referaty ds. wyznań działające przy prezydiach powiatowych rad narodowych, np. w Szydłowcu, które bacznie śledziły działalność księdza oraz osób kontaktujących się z nim lub współpracujących. Zgodnie ze statutem, urzędy ds. wyznań miały obowiązek pozyskiwać informacje nawet metodami quasi-operacyjnymi (najczęściej w formie korespondencji), a ich kierownicy, nieetatowi pracownicy powiązani z MSW, byli zobligowani do przekazywania poufnych raportów do dyrekcji Urzędu ds. Wyznań w Warszawie oraz aparatu partyjnego. Trzon kadry urzędu stanowił zespół doradców i specjalistów, którzy przygotowywali analizy, sprawozdania i materiały dla wyższych władz poświęcone wybranym aspektom działalności Kościoła lub wytypowanych księży. Tak też było w przypadku ks. Kotlarza.
Urząd ds. Wyznań w Warszawie po przeanalizowaniu materiałów, które przesyłali samodzielni referenci ds. wyznań w terenie w formie sprawozdań kwartalnych i rocznych opatrzonych klauzulą: "poufne", "tajne" lub "ściśle tajne", przygotowywał dyrektywy dla podległych im jednostek organizacyjnych w postaci wytycznych. Jednak dopiero analiza meldunków, raportów i sprawozdań pisanych przez referentów ds. wyznań pozwala poznać skalę inwigilacji ks. Romana Kotlarza.
Szpiedzy wokół księdza?
Zapewne w jego otoczeniu znajdowali się współpracownicy SB. Jednak ustalenie agentury rozpracowującej ks. Kotlarza jest trudne, skoro założona przez wydział IV Teczka Ewidencji Operacyjnej Księdza (TEOK) została zniszczona w końcu 1989 roku. Pomocne w wyjaśnieniu pewnych okoliczności związanych z osaczeniem ks. Kotlarza przez agentów SB mogą być inne źródła wytworzone przez lokalne organy bezpieczeństwa, np. teczka obserwacji (TO), która obejmowała księży i inne osoby związane z Kościołem, karty ewidencyjne, np. E-6, gdzie wpisywano rodzaj współpracownika osobowego źródła informacji (OZI), karty sprawdzenia (E-15), teczki robocze, teczki rozpracowania figuranta oraz alfabetyczna kartoteka fonetyczna zwana też kartoteką ogólnoinformacyjną (KOI).
Dla badacza KOI jest nader ważnym źródłem, gdyż formalną podstawą zarejestrowania osoby w kartotece mogły być dokumenty operacyjne, sądowe, prokuratorskie, śledcze lub donosy TW, przy czym rejestracji dopełniano w oparciu o karty E-15 i E-16. W rezultacie powstał w pionie archiwalnym MSW jednolity i kompatybilny system ewidencji osobowo-rzeczowej, który składał się z ewidencji czynnej i biernej.
Już pobieżna znajomość tych źródeł pozwoliłaby zapewne zrekonstruować niektóre etapy życia i działalności duszpasterskiej ks. Romana Kotlarza aż do jego męczeńskiej śmierci. Przypadkowe uczestnictwo w proteście robotniczym w Radomiu 25 czerwca 1976 r., a następnie publiczne potępienie w kazaniach polityki represyjnej władz wobec uczestników manifestacji wywołały szybką reakcję aparatu bezpieczeństwa. Wydaje się, że w oparciu o źródła MSW możliwe byłoby wreszcie ustalenie czasu, miejsca i okoliczności, w jakich ks. Kotlarz został kilka razy poturbowany w lipcu i sierpniu 1976 r. przez "nieznanych sprawców", i czy powstałe po ostatnim pobiciu urazy mogły spowodować śmierć duchownego.
"Solidarność" naciska na wyjaśnienie okoliczności śmierci
Ustalenie przyczyn śmierci ks. Kotlarza było jednym z istotnych postulatów Międzyzakładowego Komitetu Założycielskiego NSZZ "Solidarność" Region Ziemia Radomska, który wszedł w spór zbiorowy z rządem PRL w marcu 1981 roku. Związkowcy domagali się m.in. wyjaśnienia okoliczności śmierci księdza i dopuszczenia do czynności procesowych pełnomocnika rodziny zmarłego.
Strona rządowa uważała, że zgon duchownego był "wynikiem naturalnego procesu chorobowego - krwotocznego zapalenia płuc", ale będąc pod presją MKZ z Radomia, zgodziła się powtórnie zbadać sprawę po przedłożeniu wszystkich materiałów dowodowych nieznanych prokuraturze, a będących w posiadaniu związkowców. Rząd ocenił, że publikacja "Doniesienie o przestępstwie" wydana przez MKZ Region Mazowsze, na jaką powoływali się związkowcy radomscy, jest mało wiarygodna, a nawet tendencyjna. Ponieważ "Solidarność" z Radomia ogłosiła pogotowie strajkowe w regionie i zapowiedziała kontynuowanie protestu, gdyby komisja rządowa zignorowała jeszcze inne postulaty, przedstawiciele prokuratury wyrazili "gotowość rozpatrzenia" sprawy i ewentualne "wszczęcie postępowania karnego lub dyscyplinarnego" wobec sprawców.
Rząd działał pod znaczną presją "Solidarności", ale jednocześnie zbierał dowody, które jakoby miały świadczyć, że śmierć ks. Kotlarza była naturalnym procesem. Ponieważ związek nie dostarczył prokuraturze dokumentacji, strona rządowa uznała, że powoływanie się przez "Solidarność" na publikację KSS "KOR" dotyczącą przebiegu i skutków protestu społecznego w czerwcu 1976 r. jest niedopuszczalne, gdyż KOR "szkaluje PZPR" [1].
Arogancja ówczesnych władz partyjno-państwowych była stałym elementem strategii politycznej. Usiłowały one dowieść, że PRL jest państwem prawa, a "Solidarność" nie posiada "ustawowych kompetencji ingerowania w bieg i decyzje [...] prokuratury i kontroli jej działalności" [2]. Odmówiono więc "Solidarności" możliwości występowania w imieniu m.in. ks. Kotlarza i innych pokrzywdzonych w wydarzeniach czerwcowych i pouczano, że prawo "do zadośćuczynienia" mają tylko zainteresowani, względnie ich pełnomocnicy lub obrońcy.
Centralny aparat władzy już w styczniu 1981 r. twierdził, że śmierć ks. Romana Kotlarza nastąpiła z przyczyn naturalnych. W obszernym opracowaniu przygotowanym przez MSW poświęconym wydarzeniom w czerwcu 1976 r. usiłowano dowieść, że jego śmierć nie miała żadnego związku przyczynowo-skutkowego z pobiciem i "została zmyślona przez grupę KOR" [3]. W dokumencie czytamy, iż przyczyną śmierci była jakoby "infekcja niezindentyfikowanymi bakteriami przy krwotocznym zapaleniu płuc i niewydolności krążenia", a jednocześnie podkreślono, że ks. Kotlarz już "od końca 1974 r. był [...] chory na zaburzenia nerwicowe i z tego powodu trzykrotnie przebywał na leczeniu psychiatrycznym [oraz - przyp. red.] nigdy i nikomu nie uskarżał się, że w okresie od 25 VI do 15 VIII 1976 r. został przez kogokolwiek pobity. Nie podał tego rodzaju informacji - czytamy - lekarzom po przybyciu do szpitala w dniu 16 sierpnia 1976 r. [którzy - przyp. red.] nie odnotowali u pacjenta jakichkolwiek obrażeń zewnętrznych i wewnętrznych mogących być rezultatem pobicia" [4].
Kłamstwa reżimu
MSW kłamało, podając, że ks. Roman Kotlarz nie informował nikogo, iż został pobity. A przecież lekarz Marian Piotrowski, ordynator Oddziału Wewnętrznego Szpitala Psychiatrycznego w Krychnowicach, zeznał, że ksiądz informował go, iż był kilkakrotnie "nachodzony na plebanii i bity", ale władze nie zamieściły tego zeznania w materiale opracowanym przez MSW. Dla uwiarygodnienia prezentowanej przez władze wersji śmierci ks. Kotlarza (infekcja niezindentyfikowanymi bakteriami przy krwotocznym zapaleniu płuc i niewydolności krążenia) przesłuchano tylko trzech świadków, lekarzy: Krystynę Szafranek, Andrzeja Borysowicza i Czesława Tracewicza. Ich zeznania zawierają liczne sprzeczności, a podane fakty dotyczące rozpoznania choroby i przyczyny śmierci księdza nie zostały dobrze udokumentowane. Brak dokumentacji lekarskiej podważa zebrany materiał dowodowy.
Lekarz Krystyna Szafranek zeznała, że ks. Romana Kotlarza znała "z bardzo krótkiego kontaktu jako pacjenta" w sierpniu 1976 r., jakkolwiek w końcowej części wyjaśnień przyznała, iż widywała go wielokrotnie, skoro "nieraz odwiedzał on jako kapelan chorych w szpitalu". Choć przeprowadziła ona badania przedmiotowo-neurologiczne i ustaliła, że ksiądz skarżył się na bezsenność, brak łaknienia, a w oparciu o historię choroby psychiatrycznej (nr księgi głównej 2507/76), że był "leczony z powodu woreczka żółciowego" i miał operowany żołądek, to stwierdziła kategorycznie, iż "nie posiadał on żadnych obrażeń ciała", a gdyby takie zauważyła, to wpisałaby ten fakt "do historii choroby" (sic!). Od kolegów lekarzy słyszała, że przyczyną śmierci ks. Kotlarza była "ostra infekcja", ale nie potrafiła wyjaśnić, o jakim podłożu, gdyż po stwierdzeniu zgonu nie przeprowadzono badań mikroskopowych "celem znalezienia bakterii w płucach". Sugerowała natomiast, iż dwa lata wcześniej podobne objawy wystąpiły u innego pacjenta pochodzącego z tej samej parafii, który też zmarł z powodu "ostrych stanów infekcyjnych" [5].
Inny świadek, lekarz neurolog Andrzej Augustyn Borysowicz, zeznał, że ksiądz Kotlarz był leczony w końcu grudnia 1974 r. w szpitalu w Krychniowicach na podobne dolegliwości. Skarżył się na ogólne osłabienie, bóle w klatce piersiowej oraz miał "wysoką temperaturę ciała i niskie ciśnienie krwi". Wtedy rozpoznano zapalenie płuc, "wyniszczenie organizmu". Ponownie zetknął się z duchownym jako pacjentem na oddziale nerwic 18 sierpnia 1976 r. o godzinie 6.00, gdy został telefonicznie wezwany przez lekarza dyżurnego Andrzeja Danowskiego z powodu gwałtownego pogorszenia zdrowia ks. Kotlarza. Godzinę później, badając chorego, stwierdził, że "jest głęboko nieprzytomny, ma okresowe drgawki całego ciała spowodowane niewydolnością oddechową i krążeniową z następstwem niedotlenienia mózgu, co wymagało leczenia internistycznego" [6]. Niespełna godzinę później ks. Kotlarz już nie żył.
Dziwne zachowanie lekarzy
Następnego dnia dr Borysowicz przeprowadził sekcję zwłok ks. Kotlarza i sporządził protokół sekcyjny Nr 394/76. Stwierdził wówczas naocznie, że zmarły miał "masywne, krwotoczne obustronne zapalenie płuc, poszerzenie całego serca, wybroczyny podosierdziowe w lewej komorze serca, zastój krwi w wątrobie, śledzionie i nerkach, stan po resekcji częściowej żołądka - dawniej przebytej" [7]. Jako przyczynę zgonu lekarz przyjął "obustronne krwiotoczne zapalenie płuc".
Badania mikroskopowe wykazały obrzęk krwotoczny płuc, blizny po zapaleniu nerek, rozszczepienie włókienkowe mięśnia sercowego, ale także "zmiany gnilne utrudniające dokładne rozpoznanie wyniku mikroskopowego". Lekarz podkreślił, że wyniki badań mikroskopowych konsultował z dr. Witoldem Hańskim, kierownikiem zakładu anatomopatologicznego Szpitala Wojewódzkiego w Radomiu, ale nie wyjaśnił, czy rozpoznanie przyczyn śmierci ks. Kotlarza zostało potwierdzone, skoro - jak zeznał - "przez zapomnienie nie podpisał protokołu sekcji oraz wyniku badania mikroskopowego, a także nie przystawił na protokole pieczątki nagłówkowej zakładu anatomii" [8].
Sprzeczności w zeznaniach
Dla ścisłości trzeba koniecznie przypomnieć, że dr Borysowicz złożył zeznania 22 marca 1977 roku. Jeśli do tego czasu nie uzupełniono dokumentacji dotyczącej śmierci ks. Kotlarza, to zapewne żadnych badań i sekcji zwłok nie przeprowadzono i dopiero po ustaleniach KOR władze skłoniły personel medyczny do przygotowania stosownej dokumentacji medycznej (protokołu sekcji nr 394/76, karty sekcyjnej i wyniku badania anatomopatologicznego). Borysowicz zeznał, że wtedy dopiero uzupełnił braki w dokumentacji: podpisał i przystawił pieczątki i dołączył odbitki kserograficzne wspomnianych dokumentów.
W zeznaniach Borysowicza jeszcze jeden fakt zasługuje na wnikliwą uwagę. Lekarz zeznał, że w wyniku badań mikroskopowych płuc nie stwierdził "zmian zapalnych, a jedynie obrzęk krwotoczny płuc". Dlatego uznał za "niecelowe wykonanie dalszych badań celem znalezienia bakterii w płucach". Według świadka, u zmarłego nie wystąpiła żadna infekcja, a przyczyną zgonu była "ostra niewydolność krążenia i oddychania w przebiegu psychozy u osobnika z wyniszczonym organizmem uprzednio przebytymi chorobami (owrzodzenie żołądka z następową jego resekcją [i] przebyte zapalenie płuc)". Ten fragment zeznań przeczy powtarzanej przez dr K. Szafranek informacji, że śmierć mogła być spowodowana ostrą infekcją. Borysowicz stwierdził ponadto, że wysoka temperatura ciała (ale jak wysoka?) była spowodowana stanem psychicznym, przy czym rozpoznania krwotocznego zapalenia płuc nie potwierdził wynik badania mikroskopowego, "a stwierdzony obrzęk krwotoczny płuc może uzasadniać ostrą niewydolność krążenia jako ostateczną przyczynę zgonu" [9].
Jednocześnie świadek zeznał, że to objawy nerwicowe (wszak ks. Kotlarz został przyjęty na oddział nerwic) mogły być spowodowane urazami psychicznymi, a ponieważ - jak stwierdził - nie jest psychiatrą, nie może się wypowiadać w tej kwestii. Nie omieszkał jednak podkreślić, iż podczas oględzin ciała zmarłego nie stwierdził śladów urazów fizycznych.
Trzeci świadek, dyrektor szpitala w Krychnowicach dr Czesław Tracewicz, zeznał, że ks. Kotlarz został przyjęty na oddział nerwic 16 sierpnia 1976 r., gdyż nie było miejsca na oddziale psychosomatycznym. Chory sprawiał wrażenie osoby wyniszczonej psychicznie i fizycznie, "a drżenie rąk, nóg i mięśni na twarzy (tiki)" powodowały, że nie mógł "usiedzieć na jednym miejscu", chodził po gabinecie lekarskim i nieustannie powtarzał, iż "nie może skupić uwagi, nie może spać po nocach oraz miewa natłok myśli". Doktor Tracewicz rozpoznał nerwicę uogólnioną, chroniczny nieżyt żołądka, zapalenie woreczka żółciowego i wyczuł "silną bolesność w okolicy wątroby, w płucach rzężenie bronchityczne i przyspieszoną akcję serca" [10]. Dodał też, że w ostatnich latach duchowny kilkakrotnie uskarżał się "na silne bóle w okolicy żołądka i dwunastnicy". Natomiast w dniu przyjęcia do szpitala świadek rozpoznał u ks. Kotlarza "nerwicę uogólnioną, chroniczny nieżyt żołądka i zapalenie woreczka żółciowego" i dane te wpisał do świadectwa lekarskiego, a chorego skierował do izby przyjęć, przy czym podkreślił, że nie wydał lekarzowi dyżurnemu zalecenia, aby nie zbadał pacjenta.
17 sierpnia dyrektor szpitala powtórnie rozmawiał z pacjentem, który skarżył się, że "miał przykrości od władz w związku z tym, iż w dniu 25 czerwca ub. roku znalazł się wśród uczestników zajść w Radomiu", i informację tę wpisał "w historię choroby". Jednak na wyraźne żądanie ks. Kotlarza dr Tracewicz wykreślił zdanie, iż miał on przykrości "od władz kościelnych".
Następnego dnia nastąpił zgon, a rozpoznanie sekcyjne wykazało "krwotoczne zapalenie płuc". Nie potwierdziło się zatem wcześniejsze rozpoznanie dr. Tacewicza. Niezrozumiałe i alogiczne wydaje się także tłumaczenie dyrektora szpitala, że wstępne ustalenia lekarza wykonującego sekcję zwłok zupełnie wystarczyły do stwierdzenia przyczyny śmierci i dlatego nie skierował on "skrawków do badania mikroskopowego w celu wykazania bakteremii".
Co chciały ukryć władze?
Badania anatomopatologiczne, które przeprowadzono dopiero 3 listopada 1976 r., wykazały krwotoczne zapalenie płuc, chroniczne zapalenie nerek i objawy zapalenia mięśnia sercowego. Nadal nie wiadomo, dlaczego nie przeprowadzono takiego badania 24 godziny po śmierci ks. Kotlarza, lecz kilka tygodni później, i co chcieli ukryć lekarze. Czy były to zaniedbania ze strony personelu medycznego? Jeśli tak, to dlaczego nie wyciągnięto żadnych konsekwencji wobec lekarzy, którzy dopuścili się nieprawidłowości, choć procedury są w takich sytuacjach nader przejrzyste. Co chciały ukryć władze? Doktor Tracewicz zeznał, że nie stwierdził objawów urazów fizycznych u ks. Romana Kotlarza, ale podkreślił, że choć nie jest anatomopatologiem, to nie był pewien, czy podczas sekcji można było "ujawnić bakteremię, która wywołała piorunujące zejście śmiertelne" [11].
Materiał dowodowy zebrany przez MSW (załącznik nr 6) miał potwierdzić tezę, że przyczyną śmierci ks. Romana Kotlarza były dolegliwości psychosomatyczne niezwiązane z żadnymi urazami fizycznymi. Skoro funkcjonariusze SB bili ks. Kotlarza w przemyślny sposób, zawijając go w dywan, aby nie było widocznych śladów na ciele, to urazów nie zauważono. Taka metoda działania mogła natomiast spowodować rozległe urazy organów wewnętrznych: nerek, wątroby, czego konsekwencją mógł być obrzęk krwotoczny płuc, zastój krwi w wątrobie, śledzionie i nerkach i zmiany gnilne utrudniające rozpoznanie wycinka mikroskopowego. Tylko dokładna analiza dokumentacji medycznej (o ile taka się zachowała) mogłaby wyjaśnić wiele wątpliwości.
Śledztwo po latach
W kwietniu 1981 r. NSZZ "Solidarność" Ziemi Radomskiej ponownie domagał się wyjaśnienia tła i okoliczności wydarzeń w czerwcu 1976 r. w Radomiu, w tym wszczęcia śledztwa w sprawie śmierci ks. Romana Kotlarza. Ale dla ścisłości trzeba dodać, że była ona jedną z wielu i nie mogła być wnikliwie rozpatrzona [12]. Również Episkopat nie naciskał na szybkie wyjaśnienie sprawy ks. Kotlarza, a nawet prezentował zachowawczą postawę. Podczas posiedzenia Komisji Wspólnej Rządu i Episkopatu 15 maja 1981 r. jedynie wicedyrektor Urzędu ds. Wyznań Aleksander Merkel wspomniał enigmatycznie o księdzu spod Radomia (nie pamiętał nawet jego nazwiska), który gdyby nie wygłosił kazania w swej parafii "po wypadkach radomskich", to władze nie wiedziałyby, że był uczestnikiem protestu, gdyż nikt go w tłumie nie rozpoznał.
Było to kłamstwo. Księdza Romana Kotlarza przesłuchiwał po protestach robotniczych m.in. prokurator i już wtedy jego działalność była wnikliwie analizowana przez SB. Aparat władzy był wdzięczny stronie kościelnej, że nie drążyła problemu. Wystarczyło "bardzo rozważne pismo kurii sandomierskiej i sprawę uznano za załatwioną" [13]. Tyle można wyczytać w dokumentach.
Jedynie Grupa Negocjacyjna NSZZ "Solidarność" Ziemi Radomskiej domagała się wyjaśnienia postulatu związanego z wydarzeniami czerwcowymi, ale inne dezyderaty: ekonomiczne, społeczno-polityczne oraz rewindykacyjne (przekazania na potrzeby społeczne budynków PZPR i MO), w następnych miesiącach 1981 r. wyraźnie zdominowały dalsze negocjacje między stroną związkową a rządem. Żądanie związku - podjęcie śledztwa w sprawie śmierci m.in. ks. Kotlarza, zostało zrealizowane dopiero w 1982 r., ale bez rezultatu.
Jan Ryszard Sielezin
[1] Stanowisko komisji międzyresortowej w sprawie przebiegu i wyników negocjacji z Grupą Negocjacyjną MKR NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska (brak daty), AAN, URM, sygn. 34/2, s. 19.
[2] Tamże, s. 19.
[3] Notatka dot. działań organów porządkowych w czasie wydarzeń w Radomiu, Ursusie i Płocku w 1976 r., Główny Inspektorat Ministra Spraw Wewnętrznych, Warszawa 23 I 1981, AAN, URM, sygn. 34/2, s. 116
[4] Tamże, s. 116.
[5] Wyciąg z protokołów przesłuchań świadków w sprawie śmieci ks. Kotlarza (załącznik nr 6), AAN, URM, sygn. 34/2, s. 160-161.
[6] Tamże, s. 162.
[7] Tamże.
[8] Tamże, s. 163.
[9] Tamże.
[10] Tamże, s. 164.
[11] Tamże, s. 165.
[12] Załącznik Komisji Problemowej ds. wydarzeń czerwca 1976 r. uchwalonej przez plenarne zebranie NSZZ "Solidarność" Ziemia Radomska 20 IV 1981, AAN, URM, sygn. 34/2, s. 60.
[13] Relacja z posiedzenia Komisji Wspólnej przedstawicieli rządu
Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 197 (2910) z dnia 24 sierpnia 2007 r.