. |
Z danych Stolicy Apostolskiej z połowy 1949 r. wynika, że w krajach bloku wschodniego śmiercią gwałtowną zginęło 246 biskupów i kapłanów, 404 deportowano na Syberię, 1065 znalazło się w więzieniu, a 585 zaginęło bez śladu. W Polsce do 1953 r. 9 biskupów usunięto z diecezji lub aresztowano i osadzono w więzieniu, 37 księży zabito, 260 zmarło lub zaginęło, 350 zesłano, 700 przebywało w więzieniu, a 900 wygnano. Do tego należy doliczyć straty duchowieństwa zakonnego: 54 zabitych, 200 zesłanych, 170 uwięzionych, 300 wygnanych. Niewiarygodne i śmieszne są dane SB, które mówią, iż w latach 1945-1953 aresztowano lub skazano w sądach PRL jedynie 293 księży. W liczbie kapłanów zamordowanych w więzieniu jest ks. dr Piotr Oborski, proboszcz z Wolbromia.
Piotr Oborski urodził się 10 lutego 1907 r. we wsi Jastrzębiec, parafia Kargów, koło Stopnicy. Pochodził z wielodzietnej rodziny rolniczej Ignacego i Rozalii z domu Janik. Jego 90-letni brat jeszcze w 2000 r. był misjonarzem w Brazylii, siostra jako nazaretanka zmarła w Wadowicach. W rodzinnej miejscowości w 1920 r. Piotr ukończył szkołę powszechną. Uczęszczał do prywatnego gimnazjum w Stopnicy, a następnie był uczniem szkoły średniej w Równem na Wołyniu. W 1926 r. wstąpił do Seminarium Duchownego w Kielcach. Święcenia kapłańskie przyjął 21 czerwca 1931 r. z rąk ks. bp. Augustyna Łosińskiego.
Następnie ks. Piotr Oborski pracował jako wikariusz kolejno w parafiach w Sułoszowie, Miechowie i w Kijach. W 1935 roku rozpoczął studia filozoficzne na Uniwersytecie Warszawskim. Ukończył je w marcu 1939 r. obroną pracy doktorskiej na wydziale teologicznym. Na czas wakacji 1939 r. planował wyjazd do Rzymu. Tego zamiaru nie zrealizował z powodu narastającej gorączki przedwojennej.
Proboszcz w Bolminie
Z rozpoczęciem okupacji niemieckiej z innymi profesorami kieleckiego seminarium duchownego ks. Oborski opuścił Kielce, udając się na wschód. Po powrocie do Kielc 27 września 1939 r. otrzymał nominację na tymczasowego administratora parafii Piotrkowice k. Jędrzejowa. Placówki nie objął, gdyż z zawieruchy wojennej powrócił jej dotychczasowy proboszcz. Mianowany został wykładowcą psychologii empirycznej, kosmologii, historii filozofii oraz prefektem w seminarium duchownym. Jako wykładowca filozofii kładł nacisk na osobiste przemyślenia, na poszukiwanie prawdy. Od studentów wymagał wiele, ale był lubiany jako wychowawca. 17 marca 1941 r. ordynariusz diecezji ks. bp Czesław Kaczmarek przeprowadził reorganizację zarządu seminarium. Na stanowisko wicerektora powołał ks. dr. Józefa Łapota, zniósł funkcję prefekta. Ksiądz Oborski poprosił o probostwo w Bolminie.
Parafia miała niewiele ponad tysiąc mieszkańców. Byli to ludzie ubodzy, utrzymujący się z uprawy nie najlepszej klasy gruntów ornych, uprawiali chałupnictwo. Wojna dopełniała ubóstwa. Wielką zaletą parafian było przywiązanie do praktyk religijnych i szacunek do księdza proboszcza. Ksiądz Oborski czynnie przystąpił do podziemnej pracy konspiracyjnej. Z kapłańską posługą szedł do organizujących się w terenie oddziałów leśnych AK. Już w wolnej Polsce żołnierze podziemia z wdzięczności ufundowali mu pamiątkową tablicę w kruchcie kościoła.
W latach okupacji mieszkańcy Bolmina i ich proboszcz ks. Piotr Oborski przeżywali dni napawające grozą. Zdarzało się, że na plebanii kwaterowali Niemcy, a na strychu ukrywali się partyzanci. W 1944 r. partyzanci zastrzelili niemieckiego żołnierza. Miejscowe dowództwo niemieckie w ramach odwetu postanowiło rozstrzelać kilkunastu mężczyzn z Bolmina i spalić wioskę. W dzień mającej nastąpić egzekucji ks. Oborski ubrany w komżę i stułę udał się do dowódcy oddziału egzekucyjnego. Dobrze znał język niemiecki, udało mu się przekonać tego dowódcę, że rzeczywiście Niemiec został zastrzelony przez partyzantów, ale ci nie pochodzili z tego terenu.
Ksiądz dr Piotr Oborski wykładał na powstałym w Kielcach konspiracyjnym Uniwersytecie Ziem Zachodnich. W rodzinnym domu Braunów w Bolminie, wraz z prof. Juliuszem Braunem, prof. Kazimierzem Tymienieckim z Poznania i innymi przedstawicielami świata nauki, prowadził kursy akademickie. Jeździł też rowerem - damką, do Kielc i Jędrzejowa z wykładami - z historii filozofii i logiki matematycznej, które miał na wydziale chemii. Wykłady miały miejsce w mieszkaniach prywatnych, a w Kielcach często nawet na zapleczu apteki. Obok wymienionych poczynań ks. dr Oborski szczególną troską otaczał młodzież, która lgnęła do niego, ceniła jego mądrość, przy ołtarzu miał wielu ministrantów.
30 czerwca 1945 r. ks. Piotr Oborski opuścił Bolmin, wrócił do Kielc z wykładami z filozofii w seminarium duchownym. Rok później wyjechał do Warszawy, gdzie przyjął stanowisko asystenta ks. prof. Piotra Chojnackiego na Uniwersytecie Warszawskim. Wydał wtedy dwie pozycje naukowe o tematyce filozoficznej. Udzielał się w duszpasterstwie różnych parafii stołecznych. W kazaniu na rozpoczęcie roku akademickiego 1947/1948 dał się poznać jako zdecydowany przeciwnik ideologii komunistycznej narzucanej młodzieży. Pisał o tym do swojego ojca 18 października 1947 r.: "U mnie na razie bez zmian, tylko w zeszłym tygodniu było sporo wrzawy w Warszawie z powodu mojego kazania, jakie wygłosiłem do młodzieży z wyższych uczelni na rozpoczęcie roku akademickiego. Komuniści napiętnowali mnie w swoich gazetach i nawet przez radio mi się trochę dostało, chociaż bez wymieniania mego nazwiska. Cała burza już przeszła i przypuszczam, że na tym się skończy". Wydaje się, że burza ucichła dzięki księżom profesorom uniwersytetu, podzielającym poglądy prorządowych czasopism "Dziś i Jutro" i "Słowa Powszechnego". Ksiądz Oborski dość szybko odciął się od tej grupy profesorów, których poglądy początkowo mu odpowiadały. Prosił ks. bp. Czesława Kaczmarka o wyrozumiałość i przebaczenie. Zrezygnował z kariery naukowej, dobrowolnie zrzekł się pracy uniwersyteckiej, wrócił do Kielc.
Tu "zaopiekowały się" nim służby UB, nachodziły w mieszkaniu, śledziły go na każdym kroku. Myślał o wyjeździe do Olsztyna, gdzie ks. Teodor Bensch zaproponował mu wykłady w seminarium oraz probostwo i dziekaństwo w mieście. Ordynariusz kielecki nie zgodził się na jego wyjazd z Kielc, nie chciał się pozbyć wartościowego księdza.
Proboszcz w Wolbromiu
15 lipca 1948 roku ks. Piotr Oborski został mianowany administratorem parafii Wolbrom i prefektem miejscowego gimnazjum i liceum. Pół roku później był już proboszczem parafii i dziekanem. W tym czasie komunistyczne władze PRL nasiliły laicyzację w wychowaniu i nauczaniu szkolnym. Likwidowano szkoły katolickie, tworząc laickie pod patronatem Towarzystwa Przyjaciół Dzieci. Księży prefektów poddano inwigilacji, odsuwano od nauczania religii w szkole. Ksiądz prefekt Oborski stał się trudnym problemem dla ubowców. Jego erudycja, błyskotliwość w myśleniu zjednywały mu wielką sympatię i przywiązanie młodzieży szkolnej. Ponadto anonimowo okazywał pomoc uczniom będącym w potrzebie. Na przykład dyskretnie płacił na utrzymanie i naukę 16-letniej uczennicy, siostry zastrzelonego później Waldemara Grabińskiego.
Ksiądz Oborski był popularny nie tylko wśród młodzieży szkolnej. Parafianie od zaraz dostrzegli w nim światłego kapłana i wielkiego patriotę. Odważnie mówił o prowadzonej w PRL walce z religią, o ateizacji narzucanej w nauczaniu i wychowaniu szkolnym. Ukazywał szkody, jakie niesie komunizm dla Narodu Polskiego. Wkrótce po przybyciu do Wolbromia, bez zgody władz, urządził procesję religijną po ulicach miasta w uroczystość Chrystusa Króla. Władze dostrzegły w procesji akcenty patriotyczne, a tym samym i polityczne. W uroczystość Wszystkich Świętych nie dopuścił, by w procesji na cmentarz grzebalny były niesione sztandary PPS, PPR i wieńce z czerwonymi szarfami. Gdy proboszcz urządzał tego rodzaju akcje w parafii, funkcjonariusze UB nachodzili księży w dekanacie wolbromskim. Informowali, że działania dziekana są przestępstwem, że działa on na szkodę państwa, ostrzegali przed podobnymi praktykami. Jednocześnie chcieli dowiedzieć się czegoś o ks. Oborskim. Zmarły przed rokiem ks. prałat Stanisław Klocek, wtedy proboszcz w Dłużcu, opowiadał o takich wizytach, które ubowcy składali jemu i innym księżom w dekanacie. Nie trudno zauważyć, że ks. Oborski "zagrażał" władzom PRL tylko dlatego, że był gorliwym duszpasterzem i prawdziwym patriotą.
W 1948 r. w Wolbromiu powstała tajna organizacja pod nazwą Armia Podziemna (AP). Podobne organizacje powstawały w innych miastach, gdzie żywe były tradycje niepodległościowe, akowskie. Ta antykomunistyczna, na wzór wojskowy zorganizowana konspiracja zdobywała coraz większą popularność i poparcie w społeczeństwie. W krótkim czasie należało do niej około 80 osób, uczniów z miejscowego liceum. Wzrost liczebny organizacji stwarzał niebezpieczeństwo dekonspiracji w liczebnie niewielkiej społeczności. W opinii przywódców AP, zagrożeniem dla organizacji stał się 17-letni Waldemar Grabiński. Jego ojciec został zamordowany w Oświęcimiu. Matce Marii nie było łatwo wychowywać troje dzieci. Z Waldemarem miała wiele problemów. Nie chciał chodzić do szkoły, kradł, z domu wynosił różne rzeczy i spieniężał, miał nie najlepszą opinię w mieście, był przesłuchiwany przez milicję. Matka ze starszym synem należała do AP, udostępniała mieszkanie na konspiracyjne spotkania. Karcony Waldemar odgrażał się, że złoży donos o spotkaniach konspiracji na milicję. To zaniepokoiło przywódców AP, za zgodą matki wydali wyrok śmierci na Waldemara. Wyrok wykonano 15 grudnia 1949 roku.
UB szybko rozpracował Armię Podziemną. 14 kwietnia 1950 r. aresztowano przywódców i wielu członków organizacji, znaleziono broń. Wolbrom został spacyfikowany przez funkcjonariuszy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Zatrzymano około 400 osób, które umieszczono w gmachu UB w Olkuszu. Akt oskarżenia przedstawiono 80 zatrzymanym. Z lochów UB w Olkuszu dochodziły odgłosy bicia i krzyku zatrzymanych mężczyzn. Kobiet nie bito, z wyjątkiem matki zastrzelonego Waldemara, która pokazywała koleżance swoje nogi i pośladki całe w ranach i zakrwawione. Zwłoki zastrzelonego młodzieńca odnaleziono latem 1950 r., były zakopane przy torach.
Aresztowanie i proces
Z trzech księży pracujących w parafii 19 kwietnia 1950 r. aresztowano proboszcza ks. dr. Piotra Oborskiego i jednego z wikariuszy ks. Zbigniewa Gadomskiego. W czasie śledztwa przetrzymywani byli w więzieniu przy ul. Montelupich w Krakowie. Nie dopuszczono do nich nikogo. Księży oskarżono o współpracę z tajną organizacją AP i współudział w zabójstwie. Śledztwo prowadził oficer M. Borkowski. Należy podkreślić, że ks. Oborski był realistą i zdecydowanym przeciwnikiem działalności podziemnej. Był przeciwny władzy komunistycznej, ale nie widział szans na jej zmianę. Nakazał opuścić plebanię jednemu z przywódców AP, gdy ten przyszedł zamówić intencję mszalną za jednego z jej członków. Odcinał się od jakichkolwiek kontaktów z Armią Podziemną, nie mówiąc o wpływie na jej działalność.
Proces odbył się w Krakowie przed Wojskowym Sądem Rejonowym 16-18 i 20 stycznia 1951 roku. Sądzono łącznie 10 osób, w tym dwóch księży. Oskarżał major Henryk Ligięza, sądził płk Gras, a obrońcą z urzędu był adwokat Kazimierz Ostrowski. 70 innych członków AP sądzono w oddzielnych procesach, po 5 osób. Wymowny jest początek oskarżenia księży sformułowany przez prokuratora: "Wrogo nastawieni do Polski Ludowej księża, wykorzystując swe duszpasterskie stanowiska, organizują wśród nieuświadomionej młodzieży nielegalne związki antypaństwowe, kierując ich działalność na tory bandytyzmu i grabieży. Do tej części reakcyjnego kleru należą oskarżeni ks. Piotr Oborski i ks. Gadomski Zbigniew, organizatorzy i kierownicy bandyckiej grupy działającej w ramach nielegalnej organizacji. Najbardziej jaskrawym objawem destrukcyjnej działalności oskarżonych było dokonanie pod ich kierownictwem licznych napadów rabunkowych i morderstw skrytobójczych, z których najbardziej wstrząsającym i ohydnym był mord na osobie 14-letniego Waldemara".
22 stycznia 1951 r. w wyniku "postępowania uproszczonego" wyrokiem sądu ks. Oborski został skazany na karę dożywotniego więzienia, pozbawiony honorowych praw publicznych i obywatelskich na 5 lat i mienia na rzecz Skarbu Państwa.
Szczególną i newralgiczną rolę w procesie ks. Piotra Oborskiego reżimowe władze PRL wyznaczyły matce młodzieńca zamordowanego w Wolbromiu. 20 kwietnia 1950 r., a więc w sześć dni po aresztowaniu, kobieta zeznała, że ksiądz w rozmowie na plebanii wymógł na niej obietnicę, iż "nie zrobi niczego, co nie byłoby zgodne z sumieniem matki". Nie było to zeznanie po linii UB. Matka zabitego nie obciążyła niczym ks. Oborskiego. "Skutecznie" zadziałali śledczy, bo miesiąc później, 24 maja 1950 r., podczas konfrontacji z księdzem matka Waldemara na podstawie tej samej rozmowy na plebanii rzuciła fałszywe oskarżenie: "Ksiądz powiedział mi, że tam, gdzie może zginąć wiele osób, musi zginąć jedna... Ale przecież Bóg mi nie wybaczy". Ksiądz miał rzekomo wyjaśnić, że "nie ma mowy o grzechu tam, gdzie by pani zabiła nawet we własnej obronie". Słuchając tego, ks. Piotr Oborski był przerażony, ale ze spokojem i stanowczo zaprzeczył jej słowom.
Zupełnie inaczej wyglądała prawda w zeznaniach pisanych własnoręcznie przez ks. Oborskiego zaraz po aresztowaniu, na początku maja 1950 roku. Tej linii zeznań trzymał się oskarżony podczas przewodu sądowego. Ksiądz zeznał, że w sprawie Waldemara przyszedł do niego jeden z przywódców Armii Podziemnej, z którym nie chciał w ogóle rozmawiać. Ten oświadczył, iż matka "oddała (syna) w nasze ręce, mówiąc: "brońcie się, a z nim możecie robić, co chcecie"", i że to potwierdziła swoim podpisem. Proboszcz był zaskoczony oświadczeniem matki, zrozumiał, że jej synowi grozi wielkie niebezpieczeństwo. Wezwał ją na plebanię. Przyszła i opowiedziała, że syn groził denucjacją organizacji przed milicją. Skarżyła się, że z powodu syna chyba zabije siebie i córkę. Powiedziała, że wyraziła zgodę na jego zabójstwo. Ksiądz Oborski wiele jej tłumaczył, mówił o oddaniu syna do poprawczaka lub wywiezieniu do rodziny. Jednak do matki nie docierały słowa perswazji. Ksiądz zeznaje: "Wytworzyła się taka sytuacja, że ja bronię syna, którego matka chce się koniecznie pozbyć". Po długiej rozmowie ks. Oborskiemu wydawało się, że tłumaczenie, upominanie, zwłaszcza apel do sumienia matki i katoliczki znalazły zrozumienie u nieszczęśliwej kobiety. Na sali sądowej ks. Piotr Oborski mówił: "Gdybym tak nie myślał, to bym tego chłopca ukrył, zabrał". I dalej: "Ja tego chłopca broniłem licząc i stawiając na serce i sumienie matki, uważając, że jest to najkrótsza droga, na której mogę ten cel osiągnąć. Jeżeli tego nie osiągnąłem, to może dlatego, że nie znałem takiej matki, ale w tym nie było złej woli. Gdyby dziś można było to młode życie przywrócić kosztem mojej głowy, chętnie ją jako kapłan ofiaruję".
Pytany przez prokuratora, dlaczego nie doniósł MO o istnieniu organizacji i zamiarach zastrzelenia Waldemara, ks. Oborski powoływał się na tajemnicę kapłańską: "Były to wiadomości otrzymane przy okazji roztrząsania spraw sumienia, co było związane ściśle z moim urzędem duszpasterskim. W takich wypadkach obowiązuje mnie zachowanie tajemnicy". Sąd nie dał wiary księdzu, lecz oparł się na wyreżyserowanych przez UB kłamstwach matki. Należy zaznaczyć, że wiele słów ze stenogramu procesu, przemawiających na korzyść księży, później przez nie wiadomo kogo zostało skreślonych.
Proces w ogniu propagandy komunistycznej
Jak zwykle w takich przypadkach komuniści rządzący w PRL rozprawie sądowej przeciw księżom z Wolbromia nadali szeroki rozgłos. Z obawy przed nieprzewidzianą reakcją sądzonych nie było transmisji na żywo z sali sądowej. W reżimowej prasie podawano wiadomości z sali krakowskiego sądu, trąbiły o tym sowieckie "kukuruźniki". Oto przykłady tytułów prasy relacjonującej proces wolbromskich księży: "Księża inspiratorami morderstw i napadów", "Plebania źródłem natchnienia dla bandy", "Księża kierowali młodzież na drogę bandytyzmu", "Nie pozwolimy zbrodniarzom chować się pod sutannę". Zwoływano zebrania i masówki w zakładach pracy i szkołach, zawsze z udziałem ubowców, którzy obserwowali i wsłuchiwali się w reakcje społeczne, sugerując ludziom odpowiednią interpretację procesu.
Jeszcze dalej poszli piewcy stalinizmu, autorzy absurdalnych reportaży na temat księży z Wolbromia. Autor "Białej plebanii", niewart wymieniania nazwiska, snuje fantastyczne kłamstwa: "Ksiądz Oborski zdecydował; chłopiec musi być zamordowany. Tak będzie lepiej! (...) Rozgrzeszył z góry morderców, sam stając z nimi w jednym szeregu". I dalej: "Proces ujawnił potworne bagno moralnego zepsucia. Morderstwa, wysługiwanie się spekulantom i paserom z Wolbromia". Inny twórca reżimowy w opowiadaniu "Dysputy księdza dobrodzieja", drwiąc z prawdy, ukazuje proboszcza z Wolbromia jako przywódcę "kułackiej bandy", który produkował na plebanii bomby do niszczenia spółdzielni produkcyjnych, pławił się w luksusie i dobrobycie. I tak propaganda procesu przeszła w chorą fantazję. Nie należy jednak zapominać, że propaganda komunistów na temat krakowskiego procesu powstała z inspiracji i pod kierownictwem najwyższych władz partii rządzącej. Nie wszystkich wpuszczano na salę sądową. Krakowski komitet PZPR wysłał na rozprawę wypróbowanych aktywistów, wybranym z zakładów pracy wręczano przepustki. Notatka krakowskiego UB informuje, że rozprawę ubezpieczało 25 słuchaczy miejscowej szkoły UB w cywilnych ubraniach, a 10 innych było w rezerwie, ukrytych. Wprowadzono na salę aktywistów z ZMP i żołnierzy, a ci bez zastanowienia skandowali wyuczone hasła przeciw księżom i Kościołowi. Bez przesady można twierdzić, że ten proces był manifestacją bezkompromisowej walki komunistów z Kościołem katolickim i to na wszystkich frontach. Przez ten proces i inne tworzono w społeczeństwie polskim odrażającą opinię o całym Kościele, o duchowieństwie.
Sądowy atak na biskupa Kaczmarka i Episkopat Polski
Na sali sądowej prokurator kilkakrotnie atakował ordynariusza kieleckiego ks. bp. Czesława Kaczmarka i kurię kielecką, co z wielkim patosem powielała prasa. Przez prokuratora ksiądz biskup został oskarżony imiennie: "Można było zaoszczędzić społeczeństwu gorszącego widowiska dwóch księży, siedzących na ławie oskarżonych pod zarzutem udziału w zbrodni dzieciobójstwa. Lecz pozbawienie przestępców - związanych z bandami - święceń kapłańskich oznaczałoby nie tylko słowne odcięcie się od podziemia i potępienie jego zbrodniczej, antypolskiej i antyludowej działalności. Ale ksiądz biskup Kaczmarek woli raczej znosić widok sutanny splamionej krwią niewinnie zamordowanego dziecka".
Trudno nie wnioskować, że wyrok wydany na księży wolbromskich był wstępem do osądzenia ks. bp. Czesława Kaczmarka, a przez niego całego Episkopatu, Prymasa Stefana Wyszyńskiego, a nawet Stolicy Apostolskiej. Władze żądały, by ordynariusz kielecki potępił swoich księży, ale nie dały możliwości poznania akt procesowych. Ordynariusz nie potępił księży.
Od dnia aresztowania, 19 kwietnia 1950 r., do 1 czerwca 1952 r. ks. Oborski przebywał w więzieniu krakowskim. W czasie śledztwa próbowano wymusić na nim przyznanie się do winy. Wprawdzie nie ma dowodów, by stosowano wobec niego przymus fizyczny, ale tego wykluczyć nie można. Stosowano bowiem okrutne metody śledztwa wobec uwięzionych księży z kurii krakowskiej, a nawet brutalnie traktowano w więzieniu ks. abp. Eugeniusza Baziaka. Ksiądz Oborski nie mógł być wyjątkiem. Rodzinie i parafianom z Wolbromia uniemożliwiono widzenia z kapłanem. Prowadzący śledztwo w Krakowie nie potrafili wymusić na ks. Oborskim przyznania się do winy, był niezłomny. Dlatego, nie czując się winny, prosił sąd o uniewinnienie.
Więzień Rawicza
1 czerwca 1951 r. ks. dr Piotr Oborski został przewieziony do więzienia dla politycznych w Rawiczu. Ksiądz płk Józef Zator-Przytocki, męczony przez wiele lat w więzieniach PRL, w swoich "Pamiętnikach" zapisał, że nieszczęściem dla ks. Oborskiego było przyjęcie jego transportu przez znanego kata więźniów por. Leona Utratę-Olszewskiego. Ten kierownik Działu Specjalnego oraz komendant I pawilonu więzienia sierż. Józef Kukawka szczególnie znęcali się nad księdzem z Wolbromia. Karząc go kolejnym dwutygodniowym karcerem, spowodowali jego śmierć.
W liście z 5 czerwca ks. Piotr powiadomił rodzinę o pobycie w Rawiczu. Sam mógł pisać jeden list miesięcznie, a otrzymywać dwa. Listy przechodziły przez sito cenzury więziennej. Siostrzenica księdza wspomina, że nie wszystkie docierały od i do adresata. Jeden raz w październiku 1951 r. siostrzenica ze swoją ciocią odwiedziła wuja w więzieniu. Nie chciano jej dopuścić do widzenia, bo nosiła inne nazwisko. Jednak udało się jej wcisnąć między ludźmi. Oto jej relacja z widzenia: "Wujek wyglądał strasznie. Był tak chudy, że kiedy wyszłam stamtąd z ciocią - rozpłakałam się". Na temat tego widzenia zachował się list więźnia do rodziny, w którym pisał: "Przed tygodniem miałem widzenie z siostrą i Basią (siostrzenica). Bardzo się tym ucieszyłem. Zrozumiałem ze słów Basi, że są jakieś starania w mojej sprawie. Róbcie co możecie. Wczoraj otrzymałem list od księży wikarych z Wolbromia. Bardzo im jestem za to wdzięczny, jak i za wszystko o czym mówisz. Cieszę się, że moja więź duchowa z parafią nie słabnie. Listu z miesiąca sierpnia dotychczas nie otrzymałem".
Kuria kielecka i zarządzający diecezją ks. bp Franciszek Sonik zaskoczeni zbieżnością procesu i aresztowaniem ordynariusza nie podejmowali starań o uwolnienie ks. Oborskiego z więzienia. Nie ma też dowodów, by parafianie z Wolbromia powzięli jakieś kroki. Czyniła starania rodzina ks. Piotra. Ojciec ks. Oborskiego skierował prośbę do prezydenta Bolesława Bieruta o łaskę dla syna. Siostrzenica Barbara w otrzymanych do wglądu z krakowskiego IPN aktach sprawy znalazła ten list z krótką adnotacją: "Nie nadawać sprawie biegu". Można więc wnioskować, że uwięzienie księży wolbromskich, a po nich samego ordynariusza kieleckiego, było postanowione na szczytach władzy PRL. Ojciec księdza Piotra prosił również kurię kielecką o interwencję w sprawie uwięzionego syna. Nie ma żadnych śladów, by tę prośbę podjęto i nadano jej bieg. Nie bez znaczenia był fakt, że sam ordynariusz diecezji był uwięziony. O pomoc dla uwięzionego syna kapłana, na jego sugestię, ojciec zwrócił się do dawnych kolegów w Warszawie. Ci koledzy byli blisko albo już w kręgach tzw. księży patriotów, Caritas rządowego czy PAX. Byli hołubieni przez władzę komunistyczną, ale na prośbę ojca skazanego katolickiego kapłana pozostali głusi.
Księdza Piotra Oborskiego w więzieniu w Rawiczu w 1951 r. odwiedziła siostra zabitego w Wolbromiu Waldemara. W czasie procesu krakowskiego miała 16 lat. Z jej relacji wynika, że tymi odwiedzinami w więzieniu chciała uczynić jakieś zadośćuczynienie księdzu uwięzionemu w wyniku kłamliwych oskarżeń jej matki, która wtedy była również w więzieniu. Tak relacjonowała te więzienne odwiedziny: "Rozmowę z nim zapamiętam do końca życia. Zapytałam go, czy potrafi nam wybaczyć. Odpowiedział: "Ty nie masz nic do tego". "Ale moja matka ma". "Pamiętasz czwarte przykazanie? Pan Bóg nie powiedział, czy masz czcić rodziców dobrych, czy złych. To się odnosi do wszystkich rodziców". Chciałam coś jeszcze powiedzieć, zapytałam, czy jeszcze księdza zobaczę? I wtedy poczułam, jak strażnik bierze mnie za ramię i wyrzuca z tej sali. Zobaczyłam jeszcze, jak ksiądz ręką robi znak krzyża". Te odwiedziny wzmogły niepokój wewnętrzny u młodej dziewczyny.
Inną relację o ks. Piotrze Oborskim, więźniu Rawicza, przedstawia siostra Brunona, karmelitanka ze Strzyglic pod Krakowem. Dotarła ona do jednego z więźniów Rawicza pochodzącego z Wolbromia. Tenże więzień opowiadał, że uwięzieni księża byli oddzieleni od innych więźniów, umieszczono ich na ostatnim piętrze budynku więziennego, tam było najzimniej. Ów więzień dwukrotnie rozmawiał ze swoim proboszczem. Raz przy napełnianiu sienników słomą ksiądz powiedział mu: "Z karca nie wychodzę, wykończą mnie". Za drugim razem zamienili kilka słów, kapłan oświadczył, że dostaje po pięć, sześć karcerów po kolei. Wtedy widać było, że ks. Oborski już długo nie będzie żył, z oczu ciekła mu ropa.
W więzieniu w Rawiczu było kilka karcerów. Jeden znajdował się pod rampą przy stolarni. Była to celka o wymiarach metr na metr, z niewielkim otworem. Woda w karcerze sięgała do kolan więźnia. Więzień przebywał w takim lochu przez kilka kolejnych dni i nocy. Na tę okrutną karę więzienną był skazywany ks. Piotr Oborski tylko za to, że był kapłanem. Pod największym rygorem spowiadał więźniów i udzielał im Komunii Świętej, dostarczanej z zewnątrz więzienia przez zaufanych strażników i służbę medyczną. Być może, że sam w tajemnicy sprawował ofiarę Mszy Świętej. Nie bał się kapusiów, którzy o jego posłudze kapłańskiej donosili władzy więziennej.
Męczeńska śmierć
Ksiądz dr Piotr Oborski zmarł 18 czerwca 1952 r. w szpitalu miejskim w Rawiczu. Zarząd więzienia w oficjalnym dokumencie - akcie zgonu przesłanym do kieleckiej kurii i rodziny zmarłego, wymienił jako przyczynę śmierci zapalenie otrzewnej. Świadkowie ostatnich dni życia ks. Piotra Oborskiego twierdzą, że kapłan został okrutnie pobity, co już wcześniej kilka razy miało miejsce. Uszkodzono mu narządy wewnętrzne, co rzeczywiście mogło być przyczyną zapalenia otrzewnej. Pobity kapłan był nieprzytomny, miał wysoką temperaturę, oprawcy sugerowali, iż symuluje. Z opóźnieniem przewieziono go do miejskiego szpitala. Zazwyczaj jednak chorych więźniów nie leczono w szpitalu miejskim, w wypadku ks. Oborskiego odstąpiono od reguły. Przy wysokiej temperaturze i na nieprzytomnym dokonano operacji, pacjent nie przeżył.
Według relacji ks. Zbigniewa Gadomskiego, również więzionego wtedy w Rawiczu, na wieść o śmierci ks. Oborskiego wybuchł bunt więźniów. Żądali, by ks. Piotra pochować w trumnie, a nie, jak było w praktyce, bezpośrednio w ziemi.
Po 10 dniach rodzina otrzymała wiadomość o śmierci. Wtedy ojciec księdza z innymi członkami rodziny udał się do Rawicza. Ksiądz był już pochowany w ziemnym grobie, w miejscu przeznaczonym dla więźniów. Rodzina udała się do proboszcza parafii w Rawiczu i za jego zezwoleniem, pod osłoną wczesnego ranka, w tajemnicy przeniesiono zwłoki zmarłego księdza do obecnego grobu. Obecny pomnik w Rawiczu ufundowali ks. Piotrowi Oborskiemu kapłani wyświęceni w Kielcach 17 marca 1945 r., wśród nich ks. Zbigniew Gadomski. Dokonali tego w 25. rocznicę swoich święceń kapłańskich z wdzięczności dla swojego profesora z kieleckiego seminarium duchownego.
Ksiądz dr Piotr Oborski został zamordowany przez komunistów dlatego, że był Chrystusowym kapłanem. Przestrzegał wiernych przed falą komunizmu zniewalającego ludzi, zatruwającego życie społeczne i gospodarcze, a także prowadzącego polskie społeczeństwo w niewolę sowiecką. Bronił wiernych przed okupantem niemieckim, a później sowieckim. Był troskliwym duszpasterzem. Zdecydowanie odciął się od księży "patriotów". Nie dał się uwikłać w szeregi tych ludzi, nawet duchownych, którzy próbując pogodzić katolicyzm z ideologią komunistyczną, w praktyce ustawiali się przeciwko Kościołowi i jego hierarchii. Był kapłanem sumienia i wrażliwym na głos sumienia u wiernych. Tym, którzy błądzili w życiu, wskazywał Boga przemawiającego przez sumienie. Sponiewierany przez komunistów, na więziennej drodze krzyżowej służył współbraciom aż do ofiary z własnego życia. Chrystusowy kapłan stanął przeciwko komunistom i dlatego został zamordowany.
ks. Daniel Wojciechowski
Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 234 (2947) z dnia 6-7 października 2007 r.