. |
O "wierzbickiej wojnie z biskupem" pisały w latach 60. ogólnopolskie gazety, przez wiele miesięcy ekscytowało się nią społeczeństwo. Do niewielkiej osady kilkanaście kilometrów od Radomia przyjeżdżali warszawscy dziennikarze, socjologowie, księża, zwykli ciekawscy i oczywiście przedstawiciele władz oraz pracownicy bezpieki. Jedni chcieli zobaczyć parafię, w której doszło do rozłamu, inni wesprzeć jedną ze stron konfliktu. Wielu obserwatorom wprost nie mieściło się w głowach, że parafianie mogli nie tylko wystąpić przeciw swojemu biskupowi, ale nawet dopuścić się wobec niego rękoczynów.
Ksiądz biskup Piotr Gołębiowski miał już 60 lat, gdy przyszło mu zmierzyć się z największym wyzwaniem w jego życiu. Od 1957 r. był biskupem pomocniczym w diecezji sandomierskiej. Zastępował w wielu czynnościach ordynariusza, ks. bp. Jana Kantego Lorka, któremu choroba uniemożliwiła większą aktywność duszpasterską. Nie wiadomo dokładnie, dlaczego ks. Prymas Stefan Wyszyński z trzech kandydatów na sufragana sandomierskiego poparł w Rzymie właśnie ks. Gołębiowskiego, ale wydaje się, że wpływ na to miały przede wszystkim jego walory osobiste - pracowitość, skromność, sprawdzona pobożność. Nie bez znaczenia było także jego zdrowie: biskupa pomocniczego czekało bardzo dużo pracy, z którą nie mógł już sobie dać rady ordynariusz, mnóstwo wizytacji często w odległych miejscowościach. Była to praca właśnie dla skromnych i wytrwałych. Komunistyczne władze widziały ks. bp. Gołębiowskiego inaczej. W charakterystykach sporządzanych co jakiś czas w Wydziale ds. Wyznań Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach określano go jako fanatyka religijnego, bezwzględnie lojalnego wobec ordynariusza i Prymasa, a także jako człowieka o "bardzo przeciętnym poziomie intelektualnym". Konsekwentnie przemilczano fakt, że ks. Gołębiowski przed wojną studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim, a doktorat z teologii obronił przed samym Papieżem Piusem XI, uzyskując najwyższą możliwą ocenę "summa cum laude".
Okazja do walki z Kościołem
Jako wikariusz generalny ks. bp Gołębiowski zajmował się w kurii diecezjalnej m.in. sprawami personalnymi. Właśnie do niego zgłosił się 20 października 1961 r. wikary z Wierzbicy ks. Zdzisław Kos. Młody wikary (miał wówczas niespełna 27 lat) od jakiegoś czasu był skłócony ze swoim proboszczem ks. Marianem Bojarczakiem. W tamtym czasie wierzbicka parafia była bardzo rozległa, obejmowała kilkanaście wsi. Wierzbica się rozwijała, pełną parą pracowała dopiero co zbudowana wielka cementownia. Wraz z budową zakładów przemysłowych pojawili się robotnicy. Przed parafialnymi duszpasterzami stanęły nowe wyzwania. Stary proboszcz nie rozumiał nowych czasów. Nie był w swojej parafii lubiany, ponieważ pobierał wygórowane opłaty za posługi duszpasterskie. Co innego wikary - raz nawet poprowadził pogrzeb za darmo, co nie spodobało się proboszczowi. Ten ostatni miał szykanować ks. Kosa, a rozmaite plotki na temat tych szykan obiegły parafię, rozbudzając niepokój o los młodego wikarego wśród życzliwych mu parafian. W takich okolicznościach ks. Kos pojawił się w Sandomierzu u ks. bp. Piotra Gołębiowskiego 20 października 1961 roku. Chciał, aby ksiądz biskup przeniósł go do Radomia, jednak otrzymał propozycję przejścia na inną, z jego perspektywy mniej atrakcyjną placówkę duszpasterską. 28 lutego 1962 r. ks. Kos wrócił jednak samowolnie do Wierzbicy, zachęcony przez niektórych swoich dawnych parafian. W dniu 2 marca jego zwolennicy brutalnie wyciągnęli ks. Bojarczaka z konfesjonału i wywieźli do Sandomierza. W krótkim czasie przez parafię przewinęło się dwóch kolejnych proboszczów, ale opór miejscowej ludności uniemożliwił im objęcie parafii. Duża grupa parafian żądała mianowania proboszczem ks. Kosa, w tej sprawie jeździły delegacje do kurii. Proboszczowskie ambicje rozbudzała w młodym wikarym jego matka Regina. Sytuacja zaczęła się wymykać kurii spod kontroli. Na potknięcie czekały już władze powiatu szydłowieckiego, które we wrześniu 1962 r. postanowiły, że należy popierać ks. Kosa. Komunistyczne władze uznały konflikt za doskonałą okazję do walki z Kościołem.
5 listopada 1962 r. ks. Kos miał wyjaśnić swoje postępowanie podczas spotkania z ks. bp. Gołębiowskim. Nie przyjechał jednak do Sandomierza sam, ale w towarzystwie kilkusetosobowej grupy swoich zwolenników. Przed gmachem kurii stanęło kilkadziesiąt taksówek wynajętych przez wierzbickich parafian w Radomiu. Podczas spotkania z ks. bp. Gołębiowskim delegaci nie chcieli mu pozwolić na osobistą rozmowę z ks. Kosem. W końcu zażądali dla niego nominacji na proboszcza. Biskup, nie chcąc ulegać presji, odmówił, co wywołało irytację zebranych. Spotkanie od początku przebiegało w gorączkowej atmosferze, ale w pewnym momencie napięcie sięgnęło zenitu. Ktoś rzucił hasło, aby zawieźć biskupa do Wierzbicy, by tam, już na miejscu, wyznaczył ks. Kosa na proboszcza. Zebrani chwycili ks. bp. Gołębiowskiego pod ręce i wśród krzyków i wyzwisk wynieśli go z gmachu kurii, a następnie umieścili w jednej z taksówek, które chwilę później wyjechały w drogę powrotną do Wierzbicy. Korowód taksówek zatrzymała milicja w Ostrowcu Świętokrzyskim na polecenie prokuratora powiatowego, którego o całym zajściu powiadomił telefonicznie ks. bp. Lorek. Jeden ze świadków, funkcjonariusz milicji, wspominał później, że ks. bp Gołębiowski leżał na podłodze samochodu z głową na wycieraczce, przyciśnięty butami pozostałych pasażerów. W ręku trzymał różaniec i było widać, że się modlił. Radiowóz odwiózł go do Sandomierza.
Rozbijanie jedności
W Archiwum Państwowym w Radomiu oraz w Archiwum Instytutu Pamięci Narodowej w Warszawie zachowało się wiele dokumentów na temat konfliktu wyznaniowego w Wierzbicy. Liczne raporty, notatki i meldunki sporządzane przez urzędników wyznaniowych i pracowników bezpieki z zadziwiającą drobiazgowością rejestrują niemal dzień po dniu przebieg tego konfliktu. Bez tej dokumentacji zapewne nigdy nie dowiedzielibyśmy się, ile wysiłku władze wszystkich szczebli włożyły w to, by lokalne napięcie przekuć na oręż do walki z Kościołem. Chociaż podobne spory nie należały wcale do rzadkości, to jednak nigdy wcześniej wierni nie próbowali wymusić siłą na swoim biskupie takich czy innych decyzji. Porwanie ks. bp. Gołębiowskiego było tak niezwykłym wydarzeniem, że zainteresowały się nim najwyższe władze partyjno-państwowe. 18 grudnia 1962 r. sprawę Wierzbicy omawiano na posiedzeniu Zespołu ds. Kleru przy Wydziale Administracyjnym Komitetu Centralnego PZPR. Postanowiono wykorzystać to, że za ks. Kosem stała murem duża grupa parafian. 26 stycznia 1963 r. dyrektor urzędu ds. wyznań Tadeusz Żabiński zarejestrował związek wyznaniowy o nazwie "Niezależna Samodzielna Parafia Rzymsko-Katolicka w Wierzbicy". W statucie władze napisały, że najwyższą władzą w tej parafii jest ogólne zgromadzenie parafialne, które wyłania radę parafialną, dokonującą wyboru proboszcza. Został nim oczywiście ks. Kos, suspendowany zgodnie z prawem kanonicznym przez władze diecezjalne. Biskupi sandomierscy protestowali przeciw zawłaszczeniu przez ten związek wyznaniowy budynków parafialnych, łącznie z kościołem, ale na nic to się zdało. Zwolennicy ks. bp. Gołębiowskiego gromadzili się na nabożeństwach w prywatnym domu Władysława Błaszczyka, z kolei zwolennicy ks. Kosa chodzili na Msze św. do kościoła. Gdy ich drogi się krzyżowały , często dochodziło do kłótni i bójek na kamienie, kołki i kłonice. W Wierzbicy płonęły stodoły.
W lutym 1963 r. przed Sądem Powiatowym w Sandomierzu odbył się proces w sprawie o uprowadzenie ks. bp. Gołębiowskiego. Sąd skazał trzech pasażerów taksówki, w której wieziono hierarchę, na kary więzienia w zawieszeniu i grzywny. Zgodnie z postanowieniem Zespołu ds. Kleru rozprawa została tak wyreżyserowana, by skompromitować księdza biskupa, który zeznawał jako świadek. Gazety przez kilka tygodni po procesie drukowały niestworzone historie, opowiadane przez odpowiednio dobranych świadków, jak to biskup źle potraktował delegatów wierzbickiej parafii, że nie chciał ich wysłuchać, tupał, a nawet wyzywał. Jedna z zeznających parafianek, niejaka Piskorzowa, tak się zapędziła w żalach, że zarzuciła biskupowi, iż kopnął ją w nogę. Ksiądz biskup nie miał żadnych szans na obronę przed publikowanymi w prasie oskarżeniami. Władze po cichu liczyły, że "zmiękczą" biskupa i pogodzi się on z nową sytuacją. Oczekiwały, iż "niezależna parafia" ks. Kosa będzie wzorem dla innych środowisk skłóconych z hierarchią kościelną, a przez to narzędziem destabilizacji Kościoła. W Ministerstwie Spraw Wewnętrznych prowadzono prace studyjne nad wykorzystaniem konfliktów parafialnych do celów operacyjnych.
Próba wiary
Episkopat uświadomił sobie rzeczywistą skalę zagrożenia w początkach 1964 r., gdy w wyniku przecieku informacji uzyskał dostęp do tajnego referatu dyrektora Departamentu IV płk. Stanisława Morawskiego, wygłoszonego na naradzie resortowej 12 sierpnia 1963 roku. Zalecał on Służbie Bezpieczeństwa podsycanie (m.in. przez plotki) i wykorzystywanie konfliktów parafialnych. Sprawa była już bardzo poważna. W 1964 r. powstały dwie nowe, wzorowane na Wierzbicy, niezależne parafie: w Kamionce Wielkiej (diecezja tarnowska) i w Gądkowie Wielkim (diecezja gorzowska). Oddolną "demokratyzację" struktur kościelnych z uznaniem powitały ogólnopolskie gazety.
28 maja 1964 r. ks. Prymas Stefan Wyszyński przyjechał do Wierzbicy na uroczystość Bożego Ciała, by umocnić swoją obecnością zwolenników ks. bp. Gołębiowskiego, zgromadzonych przed domem Władysława Błaszczyka. Papież Paweł VI przekazał im za pośrednictwem księdza Prymasa swoje apostolskie błogosławieństwo. Konflikt wierzbicki urósł do rangi poważnego problemu.
W Wierzbicy trwała nieustanna walka o panowanie nad parafią między ks. Kosem a sandomierską kurią. Kielecki wydział ds. wyznań, kierowany przez Stefana Jarosza (ewidentnie uprzedzonego do ks. bp. Gołębiowskiego), nieustannie ingerował w bieg wydarzeń. Władze wspierały ks. Kosa finansowo, zależało im na tym, aby utrzymał swoją popularność wśród okolicznej ludności. Dyrektor Departamentu Społeczno-Administracyjnego MSW płk Henryk Chmielewski podczas jednej z narad w maju 1964 r. wnioskował nawet o ufundowanie chorągwi, kielicha lub monstrancji, aby ks. Kos mógł się wykazać osiągnięciami przed swoimi parafianami. Tymczasem księża, których ks. bp Gołębiowski delegował do prowadzenia działalności duszpasterskiej w Wierzbicy, byli nieustannie karani wysokimi grzywnami, na które ostatecznie składali się wierni, a gdy już nie starczało pieniędzy, trafiali do więzienia. Rekordzistą był ks. Józef Wójcik, który co jakiś czas trafiał za kratki, ale duszpasterzy, którzy ponieśli takie czy inne konsekwencje, było wielu.
Z czasem podjęta przez sandomierską kurię i samego księdza biskupa akcja uświadamiania i zjednywania wiernych zaczęła przynosić efekty. Zmianę zauważyły władze i podjęły przeciwdziałania. Sprowadziły ks. Kosowi pomocników, księży polskokatolickich, byłych zakonników. Parafianie wierzbiccy nie mieli nawet pojęcia, kim tak naprawdę byli ich "duszpasterze".
W marcu 1966 r. w Departamencie IV MSW powstała tajna "Informacja Nr 66/IV/66", dotycząca "taktyki stosowanej przez kurie wobec parafii konfliktowych w Wierzbicy, Gądkowie Wielkim i Kamionce Wielkiej". Miała ona służyć szkoleniu pracowników bezpieki z pionu IV, który zajmował się walką z Kościołem. "Liczne konflikty parafialne - pisano - mimo że częściowo aktywizują elementy sfanatyzowane, poważnie absorbują kurie i biskupów do ich rozwiązywania, dają też dowód postępującej dezintegracji wśród kleru. W wyniku posunięć kurii zmierzających do likwidacji konfliktów następuje skłócenie parafian z kuriami, niespotykany dotychczas angaż wiernych przeciwko biskupom, a generalnie upadek autorytetu biskupa i kurii". W "Informacji" rozpisano punkt po punkcie, jak kurie diecezjalne reagowały na sytuacje konfliktowe w parafiach. Bezpieka miała umieć przeciwdziałać takim reakcjom w przyszłości i wykorzystywać konflikty "w kierunku nam wygodnym". Zakładano, że konfliktów podobnych do wierzbickiego będzie przybywać. Działalność ks. bp. Gołębiowskiego zaczęła jednak stawiać pod znakiem zapytania losy "eksperymentu" w Wierzbicy, który miał być początkiem "rewolucji" w parafiach. Władze postanowiły ostrzej zareagować.
Ukarać "niepokornego biskupa"
4 stycznia 1967 r. po długiej chorobie zmarł w 80. roku życia ordynariusz sandomierski ks. bp Jan Kanty Lorek. Dwa dni później ks. bp Gołębiowski został wybrany wikariuszem kapitulnym. Władze, rewanżując się za jego bezkompromisową postawę w sprawie wierzbickiej, na podstawie dekretu z 31 grudnia 1956 r. o organizowaniu i obsadzaniu stanowisk kościelnych zgłosiły zastrzeżenie do jego kandydatury na stanowisko biskupa sandomierskiego. Rada Główna Episkopatu nie wycofała kandydatury. Ostatecznie 20 lutego 1968 r. Papież Paweł VI mianował go administratorem apostolskim diecezji sandomierskiej z uprawnieniami przysługującymi ordynariuszom. Blokując nominację na ordynariusza, władze "karały" niepokornego biskupa. Wcześniej nie pozwoliły mu na udział w Soborze Watykańskim II. Paszportu nie dostał, gdyż nie dał się wodzić za nos w sprawie Wierzbicy. Władze uderzyły także w diecezję: wcielano alumnów do wojska, zawyżano podatki, ograniczano przydział papieru dla kurii. Biskup miał się "opamiętać" i wycofać z Wierzbicy. Antoni Mierzwiński, przewodniczący Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach, pisał w sierpniu 1967 r., że biskup Gołębiowski "nie może liczyć z naszej strony na jakiekolwiek przychylności", "w stosunku do niego osobiście przyjmujemy zasadę, jak to mówi przysłowie: jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie".
Porażka władz
Przełom w konflikcie wierzbickim nastąpił w 1968 roku. Przed Wielkanocą ks. bp Gołębiowski, ulegając prośbom niektórych tamtejszych wiernych, postanowił poprowadzić uroczystości Wielkiego Tygodnia już nie w mieszkaniu u Błaszczyka, ale w kościele. Ksiądz biskup ryzykował bardzo dużo, stawiał na szali cały swój autorytet. Łatwo było przewidzieć, że ks. Kos i jego pomocnicy nie oddadzą kościoła bez walki. Przed przyjazdem do Wierzbicy ksiądz biskup wyspowiadał się i - jak wspominają jego najbliżsi współpracownicy - przygotował się na śmierć. Uwzględniając sytuację w parafii, liczył się z możliwością oddania życia za jej jedność. W Niedzielę Palmową, 7 kwietnia 1968 r., wczesnym rankiem ks. bp Gołębiowski wkroczył do wierzbickiego kościoła wraz z księżmi i grupą parafian. Władze wojewódzkie natychmiast zmobilizowały siły, które miały uniemożliwić porozumienie księdzabiskupa z ks. Kosem. W rozmowie z kierownikiem wydziału ds. wyznań Stefanem Jaroszem hierarcha zapowiedział, że nie opuści Wierzbicy i będzie bronił kościoła. Zgodnie z tą zapowiedzią zamieszkał w domu jednego z parafian. W ciągu kolejnych dni Wielkiego Tygodnia odprawiał nabożeństwa pod gołym niebem, nawoływał do spokoju i jedności. W wielki wtorek, 9 kwietnia, własnym ciałem w otoczeniu księży bronił Najświętszego Sakramentu przed profanacją, której chciała dokonać zorganizowana przez władze bojówka ks. Kosa. Był świadkiem, jak milicja biła zgromadzonych na nabożeństwach zwolenników kurii. Interweniował w tej sprawie u władz, ale te nie zamierzały ustąpić. Kielecka komenda wojewódzka MO codziennie informowała w specjalnych meldunkach o sytuacji w Wierzbicy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W Kielcach obradował zespół wojewódzki. Wszystko po to, aby uniemożliwić księdzu biskupowi odzyskanie kościoła. Z wielu dramatycznych wydarzeń warto przytoczyć jedno, z poufnej notatki z 10 kwietnia: "W czasie, kiedy bp Gołębiowski mówił, padały okrzyki: precz z biskupem, biskup kłamca, biskup judasz, biskup lucyper! Padały kamienie i kołki. [...] Biskup jednak nie przerywał przemówienia, jak i modłów. Księża w obawie, aby nie dostał kamieniem, odprowadzili go do muru cmentarza kościelnego...".
Wreszcie w Wielki Piątek, 12 kwietnia 1968 r., po sześciu latach konflikt został zażegnany. Ksiądz biskup w dramatycznych okolicznościach odzyskał kościół. Ekskomunikowani przez ks. Prymasa ks. Kos i jego pomocnicy uciekli do swoich mocodawców. Władze poniosły porażkę.
Sługa Boży
Jeszcze przez 12 lat ks. bp. Piotr Gołębiowski pełnił posługę w swojej diecezji. Władze nigdy nie uznały go za ordynariusza, gdyż do końca był nieustępliwy. Kolejni Papieże w uznaniu zasług nie chcieli przyjąć jego rezygnacji, gdy przekroczył wiek emerytalny. W jego ostatniej charakterystyce z 14 sierpnia 1980 r. ppor. R. Głowacki z tarnobrzeskiej Służby Bezpieczeństwa zanotował: "Jako pierwszy kapłan w diecezji robi wszystko, aby być wzorem do naśladowania w sprawach pobożności i zaangażowania w działalność duszpasterską, stara się wytworzyć wokół siebie życzliwość poprzez wykazywanie troski o sprawy osobiste księży i interesy Kościoła". Dziś te słowa brzmią jak komplement, choć ich autor z pewnością nie miał takiej intencji.
Ksiądz biskup Piotr Gołębiowski zmarł 2 listopada 1980 r. w Nałęczowie pod koniec Mszy św., w chwili, gdy udzielał Komunii Świętej. W Rzymie toczy się obecnie jego proces beatyfikacyjny.
Szczepan Kowalik
Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 11 (2724) z dnia 13-14 stycznia 2007 r.