Księża Niezłomni

 

.

 

Robert Zapart

 

Z życia do życia
Ksiądz Michał Pilipiec (1912-1944) - sługa Boga i Ojczyzny

 

O świcie 4 grudnia 1944 r. ks. Michał Pilipiec, wikariusz parafii Błażowa, celebrował w kościele roratnią Mszę św. W tym samym czasie grupa operacyjna z Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej z pobliskiego Rzeszowa po dowództwem kpt. "Adama" - Zygmunta Bieszczanina, zatrzymywała w okolicy pierwsze wytypowane wcześniej osoby. Jako jednego z ostatnich aresztowano po zakończonym nabożeństwie ks. Pilipca.

Ks. Michał Pilipiec (1912-1944). Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 287 (2697) z dnia 9-10 grudnia 2006 r.

Kapłana oraz dwudziestu innych mieszkańców Błażowej przewieziono do Rzeszowa i poddano okrutnemu śledztwu. Oczekujący na przesłuchanie, aresztowany w tym samym czasie dr Gabriel Brzęk wspominał: "Pilnujący nas milicjanci i ubowcy, zwykle pijani, odnosili się do nas ze zwierzęcą nienawiścią. Najwięcej obelg padało pod adresem ks. Pilipca. (...) On modlił się, zachowując postawę kapłana i kapelana, a przesłuchującym go milicjantom powiedział: "Jestem sługą i żołnierzem Jezusa Chrystusa, a zarazem naszej Ojczyzny Polski, toteż walczyłem, walczę i będę walczył nadal nie tylko o godność Boga i Kościoła Chrystusowego, ale i z szerzonym przez was komunistów bezbożnictwem"".
   W relacji innego współwięźnia czytamy: "W małej, niedużej sali na parterze było nas 40 osób. Podczas tego pobytu przez 3 dni razem podchodziły do księdza różne pachołki w mundurze podporucznika lub kapitana, zadając mu różne pytania lub tym samym rzucając mu z góry nieprzyjemne odpowiedzi: 'Wy, księża, panowie, przedwojenna burżuazja, dobrze wam się powodziło, musicie za wszystko odpokutować'. Ksiądz na to nic nie mówił, po większej części czasu tylko modlił się".


   Kapłan i żołnierz

   Ksiądz Michał Pilipiec pochodził z mieszanej polsko-ukraińskiej rodziny, zamieszkałej w Tarnawce koło Krasiczyna. W 1931 r., za aprobatą Stolicy Apostolskiej, wymaganą z uwagi na inne wyznanie ojca, wstąpił do Seminarium Duchownego w Przemyślu. Według ks. dr. Dominika Bialica, bliskiego przyjaciela z tego samego kursu seminaryjnego, miał opinię "uduchowionego, pełnego cnót chrześcijańskich, bardzo pilnego, koleżeńskiego, subtelnego, pobożnego i uczynnego konfratra. Był bardzo skrupulatny w praktykach religijnych, a modlitwa była potrzebą jego serca".
   Po święceniach kapłańskich w 1936 r. ks. Pilipiec był kolejno duszpasterzem w parafiach Pniów, Futoma, a następnie Błażowa k. Rzeszowa. Ksiądz Michał Pilipiec, por. Józef Lutak i dr Gabriel Brzęk. Fot. z arch. A. Zagórskiego. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 287 (2697) z dnia 9-10 grudnia 2006 r.
   Zaszczepione kilka lat wcześniej przez starszych duszpasterzy legionistów poczucie głębokiego patriotyzmu znalazło swoje odbicie w działaniach kapłana już w pierwszych miesiącach II wojny światowej. Natychmiast włączył się w parafialne akcje pomocy na rzecz wysiedlonych, ubogich, skierowanych do wyjazdu na roboty przymusowe. To właśnie na wiernym zasadom patriotyzmu duchowieństwie katolickim można było z pełnym zaufaniem oprzeć zręby tworzącej się lokalnej konspiracji. Udział ten, jak pisał pierwszy komendant Obwodu ZWZ-AK Rzeszów kpt. Edward Brydak, był nieoceniony: "Wnikając w społeczeństwo polskie w pierwszych miesiącach okupacji, musieliśmy się oprzeć na kimś, kto dawał pewność, że miłość Ojczyzny jest u niego w cenie, że pozostał jej na pewno wierny".
   Wspomnianej wierności nie zabrakło ks. Pilipcowi, który już od lutego 1940 r., przyjmując pseudonim "Ski", spieszył z pomocą organizacyjną por. Józefowi Lutakowi, pierwszemu dowódcy placówki ZWZ w Błażowej. Udzielał się bardziej, niż od niego oczekiwano: współpracował z komórką wywiadowczo-dywersyjną "Ruch" w Inspektoracie AK Rzeszów, pomagał budować nową tożsamość osobom poszukiwanym przez władze okupacyjne, wystawiając im nowe metryki urodzenia, wykładał religię oraz język łaciński na tajnych kompletach organizowanych wspólnie m.in. z dr. Brzękiem, z powodzeniem uczestniczył w zajęciach konspiracyjnej Szkoły Podchorążych.


   Kapelan Armii Krajowej

   Ksiądz Michał Pilipiec został formalnie mianowany kapelanem Obwodu AK Rzeszów w 1944 roku. Było to związane z przekazaniem przez naczelnego kapelana Armii Krajowej lub dziekana okręgu stosownej jurysdykcji. Zgodnie z przedwojennymi, a obowiązującymi w okresie okupacji przepisami duszpasterstwa wojskowego ks. Pilipcowi przysługiwał stopień kapitana czasu wojny, a na mocy stosownych decyzji papieskich szereg dodatkowych uprawnień kapłańskich, m.in.: skrócenie czasu postu eucharystycznego, odprawianie Mszy św. w trudnych warunkach bez paramentów liturgicznych, z możliwością używania zamiast hostii chleba pszennego, udzielanie absolucji generalnej w niebezpieczeństwie śmierci. Z "wielką powagą i godnością", jak wspominał jeden z podchorążych Michał Kryczko, ks. "Ski" udzielał Bożego błogosławieństwa przed trudniejszymi akcjami w terenie.
   Do najtrudniejszych, przykrych obowiązków kapelana należało, jeżeli nie robił tego dowódca lub inny wyznaczony członek konspiracji, powiadomienie o śmierci żołnierza. Gdy pozwalały na to okoliczności, każdy kapelan spełniał swoją posługę do końca, odprowadzając ciało zmarłego na miejsce wiecznego spoczynku. Podobnie działał ks. Pilipiec: "Znałam go dobrze. Za Niemców ciągle mieli jakieś sprawy z moim Józkiem" - wspominała wdowa po kpt. Lutaku - Wanda. "To na niego [ks. "Ski"] spadł obowiązek powiadomienia mnie o śmierci męża. Do dzisiaj pamiętam jego ściągniętą twarz, kiedy dwukrotnie zachodził do mieszkania, a widząc mnie krzątającą się przy dzieciach, wychodził, nie mając serca powiedzieć mi tej strasznej wiadomości". Niestety, w tym przypadku nie było mu dane uczestniczyć w pogrzebie przyjaciela i pierwszego dowódcy.
   Powszechny smutek panował wśród Polaków po śmierci gen. Władysława Sikorskiego oraz po upadku Powstania Warszawskiego. Ksiądz Pilipiec wydał wówczas rozkaz, aby we wszystkich podległych mu placówkach kapelani odprawili możliwie uroczyste, lecz głęboko zakonspirowane Msze św. w intencji poległych za Ojczyznę, zapraszając na nie najbardziej zaufane osoby.
   Kapelan włączał się w wiele różnych przedsięwzięć służących Bogu i ludziom. W listopadzie 1943 r. współuczestniczył w akcji dołączenia do świątecznego wydania konspiracyjnej gazetki "Na Posterunku" patriotycznego opłatka wigilijnego; przekazywał różne sumy pieniędzy m.in. na rzecz osób aresztowanych, wdów i sierot po poległych żołnierzach; był w komisji oceniającej projekt sztandaru bojowego rzeszowskiego Inspektoratu AK oraz nadzorował jego późniejsze wykonanie.
   Jako kapłan i oficer z powołania uznawał, że nawet walka może odbywać się z modlitwą na ustach, dlatego też z jego inicjatywy i pod jego redakcją opracowano modlitewnik żołnierza powstańca pt. "Bóg i Ojczyzna". Znalazły się tam modlitwy dnia codziennego, do świętych patronów oraz typowo żołnierskie, np. przed i po bitwie. Całości dopełniły pieśni kościelne oraz patriotyczne. Dołączono także do publikacji utwory religijno-patriotyczne napisane przez członków konspiracji w ramach konkursu literackiego. Zaginiony po wojnie oryginał modlitewnika odnalazł się po latach w archiwach byłej KC PZPR w Warszawie.
   W myśl obowiązujących przed wojną przepisów kapelani zajmowali się również ogólnym wychowaniem żołnierzy. Praca duszpasterska w tym zakresie miała zapobiegać szkodliwym dla państwa zewnętrznym wpływom propagandowym i ideologicznym. Księdzu Pilipcowi, tak jak innym kapelanom obwodów w Podokręgu AK Rzeszów, udostępniano fragmenty materiałów kontrwywiadowczych w celu przygotowania dla żołnierzy stosownych pogadanek oraz rekolekcji służących podniesieniu ich życia etycznego i moralnego. Najczęściej musieli w nich podkreślać świętość przysięgi wojskowej, obowiązek prawego postępowania i zwalczania nałogów, a zwłaszcza pijaństwa i gadulstwa. Ksiądz "Ski" oraz oficer wyszkolenia kpt. Antoni Pawlus "Sewer" tak meldowali o efektach wspólnej pracy: "Podniósł się znakomicie nastrój bojowy, ofiarność, poświęcenie się SPRAWIE, poczucie obowiązku oraz dyscypliny i poszanowanie dla rozkazu władz przełożonych".


   Wobec nowej władzy

   Przeprowadzane przez wojska sowieckie wkraczające na ziemie polskie wiosną i latem 1944 r. aresztowania, internowania lub przymusowe wcielania do armii gen. Berlinga podłamały duchowo wielu żołnierzy konspiracji.
   Jednak ogromna ich część, pomimo ujawnienia się w czasie akcji "Burza", pozostała w strukturach prześladowanej Armii Krajowej i zaczęła swoją nierówną walkę z nową władzą.
   Już w połowie sierpnia 1944 r. szef bezpieczeństwa w PKWN Stanisław Radkiewicz skierował do Rzeszowa grupę dwudziestu czterech absolwentów szkoły kujbyszewskiej NKWD z zadaniami organizacyjnymi. Równocześnie przybyła tam, przekroczywszy front koło Baranowa Sandomierskiego, 1. Brygada Armii Ludowej im. Bartosza Głowackiego. Z jej dowództwa oraz pińczowskiego sztabu Obwodu AL utworzono komendanturę Milicji Obywatelskiej oraz Komitet Wojewódzki Polskiej Partii Robotniczej. Organizujący się aparat przymusu wspierały w ramach tzw. strefy przyfrontowej wojska NKWD i grupy operacyjne "Smiersz". Każdy urząd bezpieczeństwa posiadał na etacie sowieckich pełnomocników i doradców, na pełnych obrotach pracowało sądownictwo wojskowe, skazując na śmierć w trybie doraźnym wielu żołnierzy Armii Krajowej. Informacje o ukrywających się przeciwnikach politycznych pozyskiwano od agentury - członków PPR lub jej sympatyków oraz od osób złamanych w śledztwie. Jeżeli ktoś wstępnie zatrzymany, czasami w zwykłych ulicznych łapankach, odmawiał współpracy, aresztowano go i prowadzono przeciwko niemu "intensywne postępowanie dowodowe". Gdy uległ "perswazji" przesłuchujących, podsuwano mu do podpisania zobowiązanie do dobrowolnego okazywania wszechstronnej pomocy PKWN, w tym do donoszenia o działalności Armii Krajowej. Dokument sygnowano pseudonimem, a za naruszenie warunków tajności lub zerwanie współpracy grożono odpowiedzialnością karną przed sądem wojennym. Formułę często kończyły słowa: "Tak mi dopomóż Bóg!".
   Dogasające Powstanie Warszawskie oraz tragedia wielu przyjaciół ks. Michała Pilipca, aresztowanych lub ukrywających się przed aresztowaniem, nie wpływała na spokojny ton jego wypowiedzi o nowej rzeczywistości. W kazaniach i prywatnych rozmowach piętnował komunistyczną mistyfikację, zachęcając do walki z wrogą propagandą. Wzywał do odważnego i konsekwentnego pozostawania przy wierze, zwyczajach i tradycji naszych ojców. Przestrzegał mieszkańców przed lokalnymi działaczami "złapanymi na lep nowych komunistycznych idei, szydzących z Kościoła i wiary katolickiej". Wzywał do zachowania uczciwości w działaniach publicznych. W czasie okupacji niemieckiej ks. Michał Pilipiec prowadził tajne komplety. Fot. z arch. A. Zagórskiego. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 287 (2697) z dnia 9-10 grudnia 2006 r.
   W połowie września 1944 r. ks. Pilipiec został zaangażowany w Błażowej do prowadzenia lekcji religii i łaciny w odbudowanej na kadrach konspiracyjnych szkole średniej. W dalszym ciągu jednak nie poddawał się presji otoczenia i bezkompromisowo występował na forum publicznym. Na sercu leżały mu wszystkie godne napiętnowania zjawiska społeczne, które przedstawiał w głoszonych kazaniach.
   "To jest nasza odwieczna polska ziemia i my sami się rządzić potrafimy, bez sowieckiej, komunistycznej przemocy. Na niej własnymi siłami ukształtowaliśmy w ciągu wieków nasz własny, polski intelekt oraz morale na poziomie europejskim. Nigdzie bardziej, tak jak na polskiej ziemi godzi się nam katolikom w oparciu o Słowo Boże walczyć o dobro narodu, jego godność i wolność" - powiedział dr. Brzękowi, nauczycielowi tego samego gimnazjum próbującemu tonować jego wypowiedzi.
   Ksiądz Pilipiec podejrzewał, dzieląc się tym z najbliższymi, że wobec własnej, tak nieprzejednanej postawy status duchownego nie ochroni go przed szykanami ze strony aparatu bezpieczeństwa.
   Tymczasem narzucone z woli PKWN nowe władze miejskie Błażowej z burmistrzem Stanisławem Marczakiem na czele realizowały założone przez komunistów cele polityczne i gospodarcze. Już wcześniej próbowały bez skutku wciągnąć ks. Pilipca do tworzonego lokalnego Komitetu Obywatelskiego. Odpowiedzią ze strony struktur państwa podziemnego na rosnący terror i donosicielstwo było zastrzelenie członka Zarządu Miejskiego w Błażowej Stanisława Dudysa oraz komendanta posterunku MO Stefana Ortyla. W listopadzie 1944 r. w sąsiedniej miejscowości Hyżne rozbrojono kolejny w terenie posterunek milicji, zniszczono listy osób przeznaczonych do aresztowania w najbliższym czasie oraz zastrzelono trzech funkcjonariuszy. W odpowiedzi na powszechne nieposłuszeństwo obywateli w nocy z 3 na 4 grudnia komenda wojewódzka MO przeprowadziła pacyfikację Błażowej, aresztując ks. Pilipca oraz ponad dwudziestu mieszkańców.


   "Ja se go zastrzelę!"

   8 grudnia 1944 r., w kilka dni po zatrzymaniu i nieustannych brutalnych przesłuchaniach, "otworzono drzwi i do celi wepchnięto księdza M. Pilipca" - napisał w relacji Stanisław Rybka, współwięzień, żołnierz AK. "Znęcano się nad nim zajadle. Nie mógł stać o własnych siłach. Doskoczyłem do niego z Józefem Batorem i pomogliśmy mu podejść do siennika. Następnie go na nim położyliśmy. Był strasznie zmasakrowany. Sutanna jego była w wielu miejscach popękana. Na ciele miał wiele ran. Z pęknięć skóry na głowie sączyła się krew. Wił się z bólu. Musiał to być ból okropny, skoro ksiądz nie mógł pohamować łkania i jęku. W odgłosach cierpienia księdza nie wyczuwało się skargi, nie było w nich nic z wołania o pomstę do niebios, lecz było w nich coś bliskiego Chrystusowemu posłuszeństwu, modlitewnemu "bądź wola Twoja", była w nich prośba o przebaczenie. Trwało to długo, bardzo długo, gdy po chwili uspokojenia wargi księdza zaczęły wymawiać szeptem słowa modlitwy. Przyłączyliśmy się razem do księdza i razem z nim prosiliśmy Pana Boga o odpuszczenie naszych win, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom. (...) We dwie, a może w trzy godziny później dobiegł do naszych uszu stukot motoru ciężarowego samochodu. Wychodzimy we trójkę, ksiądz nie może się podnieść. Wróciliśmy z Józkiem Batorem, wzięliśmy księdza pod ramiona i idziemy. Wreszcie głowa księdza opadła bezwładnie na piersi. Zwracam się wtedy do jednego z ubowców: 'Podajcie księdzu garnuszek wody. Niech się napije, to może pójdzie'. Usłuchali. Podali mi kwaterkowy garnuszek wody. Przy mojej pomocy ksiądz wypił ją do dna. Próbujemy prowadzić dalej, ale jemu głowa znowu opadła na piersi. Spostrzega to bezpieka. Jeden z nich powiedział: "On sk... udaje. Puśćcie go, my jego weźmiemy"!
   Wziął jeden i drugi księdza pod pachy i biją go pod żebra. Widzą, że ksiądz nie udaje, więc przestają go bić. Prowadzą go w dół (z piętra), a księdza nogi wloką się po schodach i tak wyprowadzili go na pole i położyli na ziemi. Nam kazali wsiadać do czekającego na nas amerykańskiego samochodu ciężarowego, co też zrobiliśmy i posiadaliśmy z jednej strony na ławce. Dwaj z bezpieki wzięli księdza jeden za głowę, drugi za nogi i wrzucili go na podłogę samochodu jak wiązkę siana".
   Samochody zatrzymały się na skraju lasów głogowskich położonych w okolicy Rzeszowa. Grupą 11 funkcjonariuszy eskortującą ks. Michała Pilipca, Józefa Batora, Stanisława Sobczyka, Michała Mikulca oraz Stanisława Rybkę miał dowodzić mjr Głowacki, zastępca komendanta KW MO w Rzeszowie.
   "Rybkę brać pierwszego!" - ryknął kapitan. Zeskoczyłem na ziemię obok sierżanta. Wtedy ten, który został na platformie samochodu, zwraca się do sierżanta: "Panie sierżancie zostawcie mi jednego. Ja se go zastrzelę!".
   W tym momencie robię błyskawiczny skok do przodu w las, około 25 metrów, pada za mną seria, pociski poszły o jeden metr w prawo, poznaję po liściach, jak przede mną lecą w dół z krzaków, momentalnie robię skok w te krzaki i w las pomiędzy wysokie drzewa" - pisał później S. Rybka, jedyny więzień, któremu udało się zbiec. "Około pół kilometra dalej stanąłem za dużym drzewem i słucham i słucham... nareszcie słyszę, pada strzał karabinowy, po chwili seria z automatu dosyć długa".
   Porzucone oraz częściowo spalone ciała rozstrzelanych dla utrudnienia identyfikacji okoliczna ludność pochowała w anonimowej, oznaczonej drewnianym krzyżem wspólnej mogile.


   Fałszywe raporty

   W raportach datowanych na 8 i 14 grudnia 1944 r., skierowanych do Komendy Głównej MO w Lublinie oraz do swojego zwierzchnika płk. Księżarczyka z MO w Rzeszowie, dowódca akcji mjr Głowacki napisał, że "celem wyjazdu w kierunku lasów głogowskich było wskazanie przez więźniów lokalizacji drukarni oraz radiostacji AK". Z chwilą przybycia na miejsce "zostaliśmy z lasu ostrzelani". Milicjanci mieli odpowiedzieć, "zasypując przeciwników gęstym ogniem automatów. W następnych sekundach aresztowani zaczęli wyskakiwać z auta do ucieczki, przy czym dwóch niespodzianie rzuciło się na mnie chwytając za mój automat. Lewą dłonią wyrywając zapasowy pistolet z kieszeni zastrzeliłem 2-ch napadających mię. Żołnierze moi zastrzelili 2-ch dalszych, jeden tylko z 5-ciu aresztowanych Rybka Stanisław mimo postrzelenia zdołał zbiec. Przeszedłszy tyralierom oskrzydliłem przeciwnika, wyparłem go z dogodnych dla niego terenów, a obawiając się o życie swoich żołnierzy i postradanie auta, pozostawiwszy zabitych - aresztowanych i prawdopodobnie dalszych napastników, co wnioskowaliśmy po wrzaskach i jękach, wycofaliśmy się szybko. Straty w walce mój pistolet służbowy" [zachowano oryginalną stylistykę].
   Dotychczas uważano, że duchowny został skazany przez sąd wojskowy w trybie doraźnym na karę śmierci. Jednakże w świetle cytowanego raportu oraz innych dokumentów widać, że taki proces prawdopodobnie się nie odbył. Nie można wykluczyć, iż zatrzymanym grożono natychmiastową śmiercią, a to, co część z nich mogła podpisywać, to protokoły przesłuchań lub wspomniane wcześniej zobowiązania do współpracy. Ksiądz Pilipiec oficjalnie, według raportu mjr. Głowackiego, "był aresztowany jako podejrzany o ukrywanie drukarni, radiostacji oraz o autorstwo napadu na Posterunek MO w Hyżnym". Prawdziwość treści zawartych w dokumencie od początku budziła kontrowersje. Z innych dokumentów wynika bowiem, że decyzja o opanowaniu wymienionego wyżej posterunku miała zostać podjęta w obecności ks. Mieczysława Bossowskiego, wikariusza parafii Hyżne, kapelana AK (od końca listopada się ukrywał, potem wyjechał z Polski), i nie miała obejmować likwidacji milicjantów. Dodatkowo przed pacyfikacją Błażowej mjr Głowacki potwierdził już w raporcie z listopada 1944 r. fakt zatrzymania czterech osób podejrzewanych o udział w AK i rozbicie posterunku w Hyżnem. Wszyscy dzień później zginęli nad Wisłokiem przy "próbie ucieczki", podobnie jak później ks. Pilipiec.
   W lutym 1945 r. kontrwywiad likwidowanej AK sporządził notatkę: "przedkłada się raport dotyczący śmierci wymienionych w resorcie, którzy zostali zabici przez kpt. Adama i sierżanta Saturna. Raport ten jest tylko fikcją i został sporządzony dopiero po wykryciu zwłok w Głogowie". Całość została opatrzona adnotacją "czytałem" przez "Huberta" - mjr. Stanisława Pieńkowskiego (p.o. komendanta Podokręgu AK Rzeszów). Oznaczałoby to, że jedna z kopii raportu mjr. Głowackiego została wykradziona z milicji i przynajmniej kilka osób dość szybko wiedziało o śmierci kapłana. Notatka oraz ocalony z egzekucji S. Rybka wspominają o dowodzącym akcją oficerze w stopniu kapitana. Tutaj rodzą się wątpliwości: kto brał udział w zastrzeleniu księdza i pozostałych więźniów? Czy mjr Głowacki był w tym czasie w lesie głogowskim, czy tylko w imieniu kpt. "Adama" pisał raport? Major Głowacki to prawidłowo Józef Pacyna-Głowacki, według opublikowanego życiorysu członek GL, BCh, AL, MO i LWP. Pominięto jednak w jego biogramach istotny epizod z Armią Krajową, z której po wykonaniu bez zezwolenia akcji zbrojnej uciekł przed grożącym mu Wojskowym Sądem Specjalnym.
   Zajęcie przez ks. Michała Pilipca wybitnie negatywistycznego i nonkonformistycznego stanowiska wobec nowego reżimu (szeroko zdefiniowane "obywatelskie nieposłuszeństwo") nie mogło pozostać niezauważone przez jego funkcjonariuszy, a oczekiwane przez nich przejście kapłana - moralnego przywódcy i lokalnego autorytetu - na pozycje wymuszanego przez system oportunizmu, jak to miało miejsce w przypadku innych duchownych poddawanych represjom, wydawało się trudne do pokojowego zrealizowania. Pozostała więc droga fizycznej eliminacji z otoczenia, pod takim pretekstem, który dla tej małej społeczności wyda się prawdopodobny i możliwy do logicznego uzasadnienia. Nie można także wykluczyć motywu ślepej zemsty ze strony samej MO. Abstrahując od przywoływanych szczegółów, "zniknięcie" kapłana pozwoliło na złamanie oporu obywateli i czasowe przejęcie kontroli w terenie. Metoda okazała się częściowo skuteczna i była później wykorzystywana przez aparat represji PRL.


   Żyje w naszej modlitwie i pamięci

   W Wigilię, 24 grudnia 1944 r., w Błażowej odbył się wiec poparcia dla nowej władzy zorganizowany przez burmistrza Marczaka, przyjętego formalnie do PPR w kilka dni po pacyfikacji miejscowości. Rezolucja podpisana m.in. przez aresztowanego z księdzem, a następnie zwolnionego dr. Brzęka nie pozostawiała złudzeń co do działań komunistycznego reżimu: "My, Polacy, nigdy nie zapomnimy Czerwonej Armii, rosyjskiego narodu i Naczelnego Wodza Marszałka Stalina, za wyzwolenie z niewoli". W styczniu 1945 r. komenda uzupełnień odnotowała ze zdziwieniem stawienie się do poboru dotychczas ukrywających się osób oraz zwiększony napływ chętnych do szkół oficerskich z Błażowej i okolic.
   Po rozpoczęciu styczniowej ofensywy sowieckiej i odejściu części aparatu represji na nowe tereny ponownie wzmogła się działalność organizacji konspiracyjnych w Rzeszowskiem; w lutym m.in. zastrzelony został burmistrz Marczak.
   Z pytaniem o losy ks. Pilipca zwróciła się do Urzędu Bezpieczeństwa w Rzeszowie przemyska kuria biskupia. W odpowiedzi otrzymała informację, że ksiądz nie został aresztowany i nie są znane jego losy.
   Prawdę o okolicznościach śmierci i miejscu pogrzebania kapłana wyjaśniła nadesłana po 30 latach milczenia ze Stanów Zjednoczonych relacja uratowanego z egzekucji S. Rybki. Na jej podstawie w marcu 1977 r. dokonano ekshumacji i identyfikacji szczątków wszystkich pomordowanych. 6 lipca pochowano je uroczyście na cmentarzu w Błażowej. Kilka lat temu trumnę ze szczątkami ks. Michała Pilipca przeniesiono do kościoła parafialnego. Obecnie IPN Oddział w Rzeszowie prowadzi śledztwo w sprawie jego śmierci.
   Nam pozostaje pamięć oraz modlitwa za niezłomnego kapłana.

Robert Zapart     

 

Autor jest politologiem i stypendystą Fundacji AK w Londynie. Przygotowuje szerszą publikację o duszpasterstwie AK.

 

Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 287 (2697) z dnia 9-10 grudnia 2006 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej