. |
W roku 2008 przypadnie dziesiąta rocznica śmierci ks. Leona Musielaka. Był człowiekiem nietuzinkowym. Jako salezjanin wychował wiele pokoleń młodych ludzi na dobrych chrześcijan i prawych obywateli. Był wybitnym i cenionym kaznodzieją, który nie bał się upominać o prawdę i godność ludzi poniżanych przez komunistyczny system. Jako jeden z nielicznych przeżył Kozielsk, był także więźniem politycznym w PRL. W jego pięknej biografii pojawia się tak wiele wątków i historii, że można by nimi obdarować niejedno życie.
Dom rodzinny
Leon Musielak urodził się w wielodzietnej rodzinie Ludwika i Franciszki z domu Jurgi w Krzyżanowie w powiecie śremskim w Wielkopolsce. Leon był dziesiątym dzieckiem w rodzinie, a po nim urodziło się ich jeszcze pięcioro. Tyleż samo spośród całego rodzeństwa Musielaków zmarło w okresie dzieciństwa. Oprócz Leona drogę życia zakonnego wybrała także jedna siostra - Julia, która była salezjanką.
Rodzice wychowywali dzieci skromnie, kładąc jednocześnie duży nacisk na ich wykształcenie. Ich życiowym hasłem, jak wspominał swoich rodziców ks. Leon, było benedyktyńskie zawołanie: modlitwa i praca. W domu panował zwyczaj wspólnej modlitwy, do której klękała cała rodzina. Ojciec, Ludwik Musielak, często mawiał, że dzieciom trzeba przekazać w spadku nie dobra materialne, ale właśnie wiedzę. Musielakowie starali się w trudnych latach zintensyfikowanej germanizacji wychowywać dzieci w miłości do Polski. Za patriotyczną postawę spotykały ich różne trudności. Z odwagą, charakterystyczną dla wielu Wielkopolan tego czasu, bronili swojej ziemi, na którą miał zakusy major wojsk pruskich von Bernuth, działacz niemieckiej organizacji nacjonalistycznej Deutscher Ostmarkenverein (Niemiecki Związek Kresów Wschodnich), czyli tzw. hakaty. Ta organizacja założona w 1894 r. stawiała sobie za cel germanizację ziem polskich w zaborze pruskim. Członkowie hakaty zwalczali język polski w szkołach, w sądzie i w urzędach. Jedną z głównych inicjatyw tej organizacji było zaangażowanie w politykę rugowania ludności polskiej z ziemi. Właśnie tego typu działaniom musiała się w Krzyżanowie oprzeć rodzina Musielaków. Dzięki zdecydowanej i odważnej postawie ojca udało się z tej konfrontacji wyjść zwycięsko.
Młodzieńcze lata Leon Musielak przeżywał już w wolnej Polsce. Z lat młodości zapadło mu w pamięci, jak Wielkopolanie musieli zbrojnym powstaniem zagwarantować przynależność swoich ziem do odrodzonego państwa polskiego. W tych burzliwych dniach rodzącej się państwowości Leon, realizując swoje marzenie bycia nauczycielem i wychowawcą, wstąpił w roku 1924 r. do Seminarium Nauczycielskiego w Lesznie. Tu szczęśliwym trafem pracował w charakterze pedagoga ks. Tadeusz Peik, z którym Musielak się zaprzyjaźnił. Leon pożyczał od ks. Peika wartościowe książki i spędzał z nim wolny czas na licznych dyskusjach.
Kapłan rozpoznał w Musielaku wartościowego młodzieńca, który przejawia oznaki powołania kapłańskiego. Namówił go więc, aby kontynuował naukę w Małym Seminarium "Synów Maryi", prowadzonym przez salezjanów w Lądzie nad Wartą. Młodzieniec posłuchał kapłańskich rad i tak od września 1926 r. rozpoczęła się wielka przygoda życia Leona Musielaka. Trafia do salezjańskiej szkoły i w szeregach duchowych synów św. Jana Bosko - ojca i nauczyciela młodzieży - pozostanie do ostatnich chwil swojego życia.
Na salezjańskim szlaku
Zafascynowany duchowością salezjańską i posłannictwem zgromadzenia, które jest w Kościele powołane do opieki i pracy wychowawczej wśród ubogich dzieci i młodzieży, w roku 1929 Leon Musielak wstąpił do nowicjatu w Czerwińsku. Ten etap formacji uwieńczył złożeniem 16 lipca 1930 r. pierwszej profesji zakonnej. Kolejne lata upłynęły na studiach filozoficznych w seminarium salezjańskim w Krakowie, gdzie kleryk Musielak uzupełniał równolegle wykształcenie państwowe, zdobywając maturę.
Następny etap formacji w zgromadzeniu salezjańskim to praktyka duszpastersko-wychowawcza zwana asystencją. Przełożeni, widząc humanistyczne zdolności i zainteresowania kleryka Leona Musielaka, postanowili skierować go w ramach asystencji do Poznania. W latach 1933-1937 młody salezjanin studiował tu polonistykę i historię na uniwersytecie, uczęszczając jednocześnie systematycznie na lektorat języka rosyjskiego. Czas studiów dzielił z działalnością wychowawczą w salezjańskim oratorium przy ul. Wronieckiej, które w tym okresie było prężnym ośrodkiem młodzieżowym. Kleryk Musielak był lubianym wychowawcą. Po latach wspominał ten okres jako jeden z najbardziej twórczych w swoim życiu i doceniał niezwykłe możliwości wychowawcze oratorium, gdzie najpełniej można było realizować system wychowawczy ks. Bosko, zwany prewencyjnym. Ksiądz Leon tak po latach pisał o poznańskim oratorium: "Jeśli chcemy podnieść poziom moralny społeczeństwa, przywrócić mu szlachetność ducha, natchnąć je zdecydowaną postawą chrześcijańską, to reformę tę trzeba przeprowadzić od podstaw, w duszy młodego pokolenia. Prawdą jest, że chrześcijańskie kształtowanie sumień i charakterów dokonuje się przede wszystkim przez duszpasterską działalność w kościołach, w salce katechetycznej, środkami przekazu i tylu innymi sposobami dostępnymi apostolskiej gorliwości. Mimo to formy takie jak świetlice w typie oratoriów św. Jana Bosko pozostaną zawsze jednym z najbardziej twórczych czynników w pogłębianiu chrześcijańskiej idei życia". Rzeczywiście, praca kleryka Musielaka i innych salezjanów w przedwojennym oratorium przy ul. Wronieckiej w Poznaniu zaowocowała zaszczepieniem w sercach młodych przekonania o postępowaniu zgodnym z wartościami chrześcijańskimi. Ta oratoryjna praca wychowawcza wydała błogosławione owoce, ale o tym nieco później.
Po ukończeniu studiów w Poznaniu z dyplomem magisterskim kleryk Musielak udał się na kontynuację studiów seminaryjnych z zakresu teologii do Krakowa. Od roku 1939 dojeżdżał jednocześnie w charakterze wykładowcy na Uniwersytet Ludowy do Kopca k. Częstochowy. To właśnie tutaj zastał go wybuch II wojny światowej.
Więzień Kozielska
Na początku zawieruchy wojennej kleryk Leon Musielak wspólnie z klerykiem Ludwikiem Koźlikiem uciekał przed frontem z Częstochowy do Lublina i dalej na wschód. Tak obrany kierunek ucieczki okazał się wkrótce ich zgubą. 17 września wojska sowieckie przekroczyły granice II Rzeczypospolitej, zadając walczącym z Niemcami Polakom cios w plecy. Salezjańscy klerycy Musielak i Koźlik już dzień później - 18 września, zostali razem z grupą około osiemdziesięciu cywilów i wojskowych aresztowani w okolicach Pińska. W swoich wspomnieniach ks. Leon tak relacjonował to tragiczne wydarzenie: "Niestety, szalejącym krwawym "komitetom" nie zdołaliśmy już umknąć. Nagle odezwały się strzały, zaświszczały kule, otoczyła nas "bojówka" z czerwonymi opaskami na ramieniu. Doprowadzili nas do majątku Skirmuntów i kazali czekać na przybycie "naczalstwa". (...) Razem z całą grupą Polaków przeżyliśmy noc w stodole, pilnowani przez żołnierzy sowieckich. (...) Nikt chyba tej nocy nie zasnął. Słychać było szepty pacierza... Na zewnątrz ani na moment nie ustawało złowrogie krakanie zgromadzonej okolicznej gawiedzi. Nalegali na pilnujących, żeby podpalić stodołę, chcąc jak Neron zabawić się widokiem ognia, trawiącego żywych ludzi, nasycić się jękami "polskich krwiopijców". Mimo ich żądań wszyscy zobaczyliśmy światło pogodnego, ciepłego dnia i wkrótce pociągiem towarowym zawieziono nas na dworzec w Stołpcach". Głodnych i wymęczonych Polaków popędzono przez Mińsk i Smoleńsk do Kozielska. Tak rozpoczął się dla kleryka Musielaka czas sowieckiej niewoli.
Kozielski obóz dla polskich jeńców mieścił się w zabudowaniach dawnego klasztoru prawosławnego tzw. Pustelni Optyńskiej, która była duchownym centrum XIX-wiecznej Rosji. Po zwycięstwie rewolucji mnichów wymordowano, a monastyr ograbiono. W roku 1939 zlokalizowano tu łagry dla jeńców wojennych. Obóz był przepełniony, panowały w nim trudne warunki sanitarne. Kleryk Musielak pracował w tym czasie pod nadzorem NKWD w różnych miejscach w pobliżu obozu. Doświadczył wielu upokorzeń związanych z przesłuchaniami, przeżył głód, mróz, wszechobecne wszy i morderczą 8-godzinną pracę bez posiłków. Nadzieją na przetrwanie przepełniała jego serce jedynie modlitwa. W swoich wspomnieniach z obozu w Kozielsku ks. Leon opisał jeden z takich momentów duchowego wsparcia, kiedy w listopadzie 1939 r. dane mu było uczestniczyć w obozowej Eucharystii: "Któregoś dnia dowiedziałem się, że w nocy będę mógł uczestniczyć w ofierze Mszy Świętej. Było nas dużo. Widzę tę Mszę, jakby to było wczoraj. Leżymy na pryczach, głowy tylko wychylone, a oczy utkwione w jeden punkt, gdzie ołtarz Chrystusowy, taki niepozorny i prosty. Przy nim kapłan, oczywiście bez szat liturgicznych, trzyma kielich i kawałek obozowego chleba, który zastępował opłatek. Pod postaciami tych darów Chrystus ofiaruje się tutaj Ojcu niebieskiemu za grzechy całego świata. Mrok. Śpiew cichuteńki, ale wyczuwa się w nim tajemniczą moc, gdy usta powtarzają "Kto się w opiekę odda Panu swemu..." Wreszcie Komunia św... Odrobina zwyczajnego chleba ze skromnych porcji obozowych, a jednak cały w niej Chrystus ze swoim Bóstwem i człowieczeństwem, najjaśniejsze światło ludzkiego umysłu, najczystsza miłość Bożego Serca, najskuteczniejsza podpora słabej, ludzkiej woli na wybór tego, co prawdziwe, lepsze. (...) Wiara i modlitwa łatwiej pomagała znosić warunki obozowe. Mimo karania za modlitwy kapelani, gdzie tylko mogli, prowadzili swoją duszpasterską misję, a szczególnym ryzykiem i poświęceniem wyróżniał się zamordowany później w Katyniu ksiądz kapelan Jan Ziółkowski. Między innymi miał książeczkę "O naśladowaniu Chrystusa". Ona zawsze była w obiegu. Wiem, że niejednego doprowadziła do równowagi wewnętrznej poprzez Sakrament Pokuty i Eucharystię".
Jako jeden z nielicznych więźniów kleryk Leon Musielak uniknął zagłady w 1940 roku. W kwietniu w grupie kilkunastu osób został skierowany do pracy w domu wczasowym w Bereziczach pod Kozielskiem, w celu przygotowania go do sezonu letniego. Pracował tam aż do wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej. Z sowieckiego łagru - jak mówił później ks. Musielak - ocalił go cud. Udało mu się wydostać do Polski w czasie zamieszania związanego z zajęciem przez wojska niemieckie okolic Kozielska w październiku 1941 roku. Pod koniec tego miesiąca przez Terespol dotarł do Sokołowa Podlaskiego. Tu odwiedził salezjanów i swoją rodzinę przesiedloną z Krzyżanowic do Sabinowa k. Sokołowa. Tak kończyła się historia niewoli kleryka Musielaka w szponach sowieckich oprawców.
Po wojnie ks. Leon Musielak w totalitarnym państwie, jakim była PRL, wytrwale upominał się o pamięć należną polskim bohaterom zamordowanym przez Sowietów w Katyniu. Przez długie lata przypominał o prawdziwych sprawcach zbrodni i piętnował kłamstwo katyńskie, na którym polscy komuniści budowali społeczną świadomość. Dopiero po przemianach ustrojowych w naszej Ojczyźnie mógł wydać w 1991 r. swoje wspomnienia zatytułowane "Spod Częstochowy do Kozielska". Trzy lata później ks. Musielak pojechał pomodlić się w Katyniu. 28 maja 1994 r. odprawił Mszę Świętą za spokój duszy swoich kolegów z Kozielska. 84-letni wówczas salezjanin modlił się obok zniszczonych tablic z czarnego granitu, w jęz. polskim i rosyjskim przypominających o polskich oficerach zamordowanych w Katyniu w roku l940, tablic uderzanych kamieniami lub ciężkimi narzędziami, z próbami zamazania daty. Wspominał swoich kolegów obok krzyża katyńskiego przywiezionego z Warszawy w 1988 roku, a kilka lat później porżniętego nożami, ze śladami podpalenia. Blisko rozwalonej w kawałki tablicy "Poległym w Katyniu. Wspólnota parafialna św. Ducha w Wilnie", w lesie pełnym śladów po ogniskach, wśród walających się puszek, butelek, papierów po ciastkach, w którym nie darowano nawet tablicom informującym, aby terenu nie dewastować, nie zaśmiecać i chronić przyrodę.
Wróćmy jednak do dalszych wojennych losów kleryka Leona Musielaka. Pod koniec listopada 1941 r. zgłosił się do salezjańskiego seminarium w Krakowie, gdzie kontynuował studia teologiczne. 23 maja 1943 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. bp. Stanisława Rosponda. Kilka dni później ks. Leon Musielak odprawił prymicyjną Mszę Świętą dla rodziny w parafii Grodzisk pod Sokołowem Podlaskim. Przez miesiąc pomagał w parafialnym duszpasterstwie, po czym powrócił do Krakowa, gdzie do zakończenia okupacji pełnił funkcję sekretarza inspektorialnego.
W powojennej rzeczywistości
W lutym 1945 r. ks. Leon Musielak został przez przełożonych skierowany do Oświęcimia, aby pracować tam przy reaktywowaniu szkoły salezjańskiej. Po wznowieniu zajęć pełnił w niej funkcję kierownika gimnazjum. Władza komunistyczna siłą aparatu bezpieczeństwa gruntowała w tym okresie swoją pozycję w powojennej Polsce. W miarę upływu czasu rozpoczęła bezpardonową walkę z Kościołem. Kłopoty salezjanów z władzami rozpoczęły się na dobre w roku 1948, kiedy nakazano im w szkole zorganizowanie oddziału komunistycznej organizacji młodzieżowej ZMP. Salezjanie z odwagą podjęli walkę z próbą materialistycznej indoktrynacji swoich wychowanków. W pierwszym szeregu tej walki stanął wówczas ks. Leon Musielak, który jako były więzień Kozielska bardzo przeżywał to, co działo się w Polsce, jak wówczas mawiał: "Te zmiany dawnych nazw na bolszewickie, noszenie portretów Stalina przy każdej okazji".
Na szkołę salezjańską spadły liczne szykany i uciążliwe kontrole. Podczas jednej z nich wizytator w zeszycie ucznia kl. VIII natknął się na notatkę dotyczącą stosunków polsko-sowieckich. Uczeń uświadomiony na lekcjach ks. Musielaka na temat kształtowania się w społeczeństwie polskim "poprawnych i przyjaznych stosunków z ZSRR" napisał: "Udaje się im to całkowicie po morderstwie w Katyniu, gdzie Rosjanie wymordowali 12 tys. polskich oficerów". W szkole wybuchła awantura, a ks. Musielakowi na szczęście udało się uniknąć wówczas konsekwencji. Kolejny incydent miał miejsce po tym, jak aktywiści ZMP umieścili bez zgody salezjanów w świetlicy szkolnej gablotę z portretami Lenina i Stalina. W nocy ks. Leon zniszczył wszystkie te materiały i wyrzucił do kosza. Rano w szkole pojawili się funkcjonariusze bezpieczeństwa i rozpoczęli przesłuchania. I tym razem nie znaleźli sprawcy zdarzenia i nie wszczęto śledztwa. Czarne chmury zbierały się jednak nad ks. Musielakiem coraz wyraźniej. Po raz pierwszy został przesłuchany przez Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Białej w 1947 roku.
W roku 1950 r. miało miejsce kolejne odważne wystąpienie ks. Leona Musielaka przeciwko komunistycznym władzom. Na szkolnym boisku zgromadzono młodzież ze szkół salezjańskich, aby zorganizować akcję zbierania podpisów pod Apelem Sztokholmskim. Ksiądz Musielak postanowił wystąpić na tym zgromadzeniu jako jeden z mówców. W swoich wspomnieniach tak przywołał to wydarzenie: "Na tarasie zasiadły władze państwowe, partyjne, z jednej strony, a personel nauczycielski Zakładu Salezjańskiego z drugiej. Przygrywała orkiestra zakładowa. Odgłosy orkiestry oprócz młodzieży zgromadziły wielu starszych, przechodzących ulicami miasta. Młodzież z ZMP zajęła miejsce przed mównicą, żeby podsycać entuzjazm tłumów. Przemawiali partyjni i bezpartyjni: dyrektor Muzeum Obozu Oświęcimskiego, burmistrz Oświęcimia, starosta, delegat z Krakowa, starsi i młodsi. Oklaskiwano ich raczej suchotniczo, nigdy mocno, tylko ZMP-owcy klaskali zawsze jednakowo. Umówiłem się z dyrygentem naszej orkiestry, żeby po moim przemówieniu zagrano bezpośrednio: "Jeszcze Polska nie zginęła". Swoje wystąpienie ZMP-owiec zakończył okrzykiem: "Niech żyje pierwszy chorąży pokoju, Stalin". Po nim podszedłem do mównicy. Naładowany oburzeniem, przedstawiłem historię posągu Chrystusa z blachy miedzianej. Opowiedziałem, jak to młodzież hitlerowska na rozkaz gestapo, wśród drwin zwalała Chrystusa ze szczytu Zakładu, jak bezpośrednio po wojnie przystąpiliśmy do poświęcenia nowej figury i jak ją znowu umieściliśmy na szczycie budynku. Jeszcze powiedziałem parę słów o pokoju. A potem i ja wznoszę okrzyk: "Niech żyje pierwszy chorąży pokoju - wszyscy wstali - CHRYSTUS KRÓL!". Orkiestra zagrała hymn: 'Jeszcze Polska nie zginęła'. Wielu dostojników pospuszczało głowy. Poza ZMP-owcami i partyjniakami ludzie na boisku wznieśli okrzyk "Niech żyje Chrystus Król!".
Po tym wydarzeniu funkcjonariusze służby bezpieczeństwa rozpoczęli akcje nieustannego nękania ks. Musielaka. Spisywano jego kazania, które miały później stanowić dowody w śledztwie. Zwracano szczególną uwagę na te, w których pojawiała się sprawa Katynia i mordów polskich oficerów na Wschodzie. W sprawie niepoprawnych politycznie zachowań ks. Leona Musielaka przesłuchiwano dziesiątki wychowanków. Wkrótce doszło do aresztowania bohaterskiego salezjanina.
Więzień polityczny czasów stalinowskich
W dniu 7 maja 1952 r. funkcjonariusze Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego z Oświęcimia przeszukali pokój ks. Musielaka i aresztowali kapłana. Następnie przewieziono go do krakowskiego więzienia przy ul. Montelupich. Rozpoczęło się śledztwo i proces zakończony wyrokiem. Można było w nim przeczytać m.in.: "Wyrażał się w sposób ujemny o wymiarze sprawiedliwości w PRL, o żołnierzu radzieckim, o Związku Młodzieży Polskiej i "Sztandarze Młodych". Poniżał materializm, szerzył wiadomości o rzekomym prześladowaniu religii w Związku Radzieckim i w Polsce Ludowej, o zgubnych skutkach pod względem społecznym, moralnym, politycznym i kulturalnym ustroju, opartego na zasadach materializmu...". 14 lipca 1952 r. ks. Leona Musielaka skazano na trzy i pół roku więzienia. To jednak było za mało dla komunistycznych oprawców. Prokurator wniósł apelację od wyroku. W jej wyniku Sąd Najwyższy w Warszawie 17 stycznia 1953 r. zmienił wyrok na pięć lat pozbawienia wolności. Ostatecznie wskutek amnestii skazano salezjanina na trzy lata i cztery miesiące więzienia.
Rozpoczęła się więzienna gehenna ks. Musielaka. W roku 1953 osadzono go w więzieniu w Wiśniczu, skąd za krytykowanie poleceń administracji więziennej został przeniesiony w 1954 r. do Wronek. Początkowo siedział tam w celi trzyosobowej z innymi księżmi. Udało im się wówczas odprawiać potajemnie Msze Święte. "Franciszkanin, o. Bernardyn Grzyśka - wspominał ks. Musielak - ukrywał opłatek oraz "Liber Usualis", gdzie między innymi znajdował się tekst Mszy św. Wino przemycił lekarz w buteleczce po lekarstwie. Krzyż zrobiony był z chleba, łyżka stołowa zastąpiła kielich. We Mszy św. uczestniczyliśmy podczas półgodzinnego przygotowania przed śniadaniem. Jeden celebrował, drugi sprzątał celę, pełniąc zarazem funkcję ministranta, a trzeci pilnował wizyterki (judasza). Nadsłuchiwał, czy któryś ze strażników nie nadchodzi".
Wkrótce jednak osadzono ks. Musielaka w pojedynczej celi. Czas poświęcił na czytanie książek. Szczegółowo przestudiował dzieła komunistycznych klasyków. Po latach wspominał: "Żeby kogoś ocenić i krytykować, trzeba dobrze znać jego poglądy. Poznałem częściowo sowiecką praktykę, a w więzieniu poznałem teorię. I mogłem później wiernych informować oraz ostrzegać przed wszystkimi "dobrodziejstwami" niesionymi przez marksizm, ustrój tak szkodliwy dla człowieka, system najbardziej nieludzki w całej historii człowieczeństwa". Z więzienia we Wronkach salezjanin został zwolniony 7 września 1955 roku. Stąd udał się na krótką rekonwalescencję do Dobieszczyzny, by ostatecznie powrócić do Oświęcimia.
Niezłomny obrońca prawdy i godności człowieka
Po wyjściu z więzienia dalej z odwagą głosił Słowo Boże, upominając się o prawdę i poszanowanie godności każdego człowieka. Od roku 1956 ks. Leon Musielak był kierownikiem studiów i wychowawcą kleryków w salezjańskim studentacie filozoficznym zorganizowanym wówczas w Oświęcimiu. W latach 1960-1965 był dyrektorem w Oświęcimiu - Zasolu, gdzie salezjanie pełnili posługę duszpasterską w kaplicy rektoralnej. Musiał stamtąd wyjechać za zorganizowanie bez zezwolenia władz procesji Bożego Ciała w 1965 roku. Został wówczas ukarany przez Kolegium Karno-Administracyjne grzywną, której nie zapłacił. Grzywnę zamieniono na areszt w Nowym Sączu. Ponieważ ks. Musielak był dalej zdecydowany nie zastosować się do postanowień sądu, grzywnę z polecenia księdza inspektora zapłacił za niego dyrektor oświęcimskiego Zakładu Salezjańskiego. Księdza Leona przeniesiono na krótko do Szczyrku, a następnie do Miłoradzic, gdzie pracował w charakterze proboszcza. W roku 1967 został mianowany proboszczem w Lubiniu Legnickim, który jednak był zmuszony opuścić w roku 1970 z powodu negatywnej opinii władz partyjnych w sprawie prawnego zatwierdzenia go na tym stanowisku. Kolejna placówka ks. Musielaka to Bukowice, gdzie pełnił funkcję dyrektora domu zakonnego i proboszcza. Tu także popadł w konflikt z władzami. W roku 1974 rozpoczął pracę w Witowie koło Zakopanego, gdzie duszpasterzował 11 lat. Wykazywał się dużą aktywnością w prowadzeniu grup parafialnych, zwłaszcza młodzieżowych, czym zdobył sobie serca miejscowych górali. Cały czas podejmował się głoszenia na terenie całej Polski licznych misji i rekolekcji, w czasie których piętnował komunistyczną rzeczywistość.
W jednym z dokumentów wytworzonych przez władze w tym okresie odnajdziemy ocenę "wywrotowych" kazań ks. Musielaka. Wojewoda nowosądecki Lech Bafia pisał m.in.: "Ks. Leon Musielak neguje możliwość konstruktywnego ułożenia stosunków pomiędzy państwem i Kościołem, wzywając ludność do czynnego przeciwstawiania się władzom politycznym i administracyjnym. (...) Przykłady do kazań - jak oświadczył - czerpie z własnego doświadczenia i jego obowiązkiem jest ustrzec wiernych przed krzyżackimi metodami polityki wyznaniowej w Polsce i Związku Radzieckim". Bafia był ogólnie znany z wrogiej postawy wobec Kościoła. Pełniąc ważne funkcje w aparacie władz wojewódzkich i partyjnych w Nowym Sączu, tępił konsekwentnie m.in. ruch oazowy, nasyłając na wakacyjne grupy liczne kontrole. Wojewoda skompromitował się nawet podczas tak wielkiego wydarzenia, jakim była Msza papieska 7 czerwca 1979 r. w Nowym Targu, gdzie Jan Paweł II modlił się z ukochanymi góralami. Podczas ceremonii powitania Ojca Świętego w imieniu władz Lech Bafia powiedział: "Witam Pana", na co Jan Paweł II miał podać mu rękę i odpowiedzieć: "Znam pana z korespondencji", po czym - ignorując komunistycznego aparatczyka - kontynuował ceremonię. Właśnie człowiek tego pokroju przez lata zwalczał witowskiego proboszcza ks. Leona Musielaka.
Ksiądz Musielak do końca życia był oczekiwanym przez wszystkich kaznodzieją. Jako sędziwy kapłan sam udzielał wskazówek, jak przygotowywać się do posługi głoszenia Słowa Bożego: "Kazanie musi być przygotowanym słowem, które ma poruszyć, zachęcić i nieraz czasem nawet zmusić do odmiany na lepsze. Do przyjęcia dobra i współpracy z nim, a nie ze złem. Kaznodzieja, jeśli ma być kaznodzieją, jeśli nie przeczyta jednej książki tygodniowo, nigdy nim nie będzie. Przygotowywałem się do każdego kazania bardzo starannie. Już w niedzielę po południu zastanawiałem się nad kolejnym tematem. We wtorek miałem kazanie gotowe w maszynopisie, a w piątek wygłaszałem je z pamięci, jak "Ojcze nasz"".
Jednym z ostatnich porywających kazań, jakie wygłosił ks. Leon Musielak, było słowo wypowiedziane 24 sierpnia 1998 r. na tradycyjnej Mszy św. odprawianej w kościele Wspomożycielki Wiernych przy ul. Wronieckiej w Poznaniu w intencji wyniesienia na ołtarze "Poznańskiej Piątki" - wychowanków przedwojennego oratorium salezjańskiego działającego przy tej świątyni, którzy ponieśli męczeńską śmierć za wiarę. Do ich wychowawców należał przed wojną m.in. ówczesny kleryk Musielak. Po zakończeniu wojny jako kapłan, poruszony wspaniałym świadectwem wiernej miłości do Boga i Ojczyzny salezjańskich oratorianów, stał się niezmordowanym propagatorem świętości tych młodych chłopców. Czynił to wytrwale przez długie lat aż do dnia swojej śmierci. Dlatego, podsumowując piękne życie ks. Musielaka, chcemy na końcu odwołać się do tej właśnie jeszcze jednej jego kapłańskiej posługi.
Postulator świętości "Poznańskiej Piątki"
W dniu 24 sierpnia 1942 r. w niemieckim więzieniu na Münchner Platz w Dreźnie zostało zgilotynowanych ośmiu działaczy Narodowej Organizacji Bojowej z Poznania. Wśród nich znaleźli się: Czesław Jóźwiak, Edward Kaźmierski, Franciszek Kęsy, Edward Klinik i Jarogniew Wojciechowski. Ta piątka młodych chłopców na swojej męczeńskiej drodze, od momentu aresztowania poprzez więzienie w Forcie VII w Poznaniu, we Wronkach, w Berlinie, Zwickau, aż do chwili śmierci w Dreźnie, zadziwiła swoją postawą wszystkich: niemieckich oprawców, współwięźniów, a nawet swoich najbliższych. To właśnie do nich chłopcy skierowali na chwilę przed śmiercią wzruszające listy, pełne nadziei i chrześcijańskiej wiary w zmartwychwstanie oraz radości z mającego nastąpić po wykonaniu wyroku spotkania w niebie z Jezusem. Ginęli za Boga i Ojczyznę po odbytej spowiedzi i przyjęciu Eucharystii. Poprosili towarzyszącego im kapłana, aby w chwili ich egzekucji trzymał wysoko w górze krzyż, gdyż jest to ostatnia rzecz, jaką chcą widzieć na tym świecie. Niemiecki kapłan napisał w tym samym dniu w parafialnej kronice: "Dzisiaj odprowadziłem na śmierć świętych chłopców".
Wieści o bohaterskiej postawie salezjańskich wychowanków dotarły do Poznania. Zachowały się także listy wysłane przez nich spod gilotyny do najbliższych i wiele innych dokumentów z czasu ich męczeńskiej drogi. Ksiądz Leon Musielak przekonany o świętości swoich wychowanków zaczął skrzętnie gromadzić te dokumenty, upubliczniać je i propagować. Pierwszy artykuł prezentujący listy męczenników został opublikowany już w 1947 r. na łamach "Pokłosia Salezjańskiego".
Ksiądz Musielak, przybliżając postaci swoich wychowanków, podkreślał, że byli zwykłymi młodymi ludźmi, którzy odznaczali się pobożnością charakterystyczną dla swojego wieku. Oratorium przy ul. Wronieckiej stało się ich drugim domem, w którym ugruntowali wartości wyniesione ze swoich rodzin. W działalności oratoryjnej, wszędzie tam, gdzie trzeba było większego zaangażowania, zjawiali się jako pierwsi. Byli ministrantami, harcerzami, śpiewali w oratoryjnym chórze, grali w licznych przedstawieniach teatralnych, uwielbiali sport i rozrywki. Wyruszali wspólnie na rowerowe rajdy i piesze pielgrzymki do Częstochowy. Jak się okazało, te wszystkie doświadczenia z salezjańskiego oratorium stały się dla nich później ważnym punktem odniesienia w chwili próby mężnego wyznania wiary. W książce "Bohaterska Piątka" ks. Leon tak podsumowywał heroiczne świadectwo salezjańskich wychowanków: "Zwyciężyć można ciało, mocnego ducha nie zmoże nawet gilotyna ani wyszukane tortury. Tyle na to dowodów mamy w dziejach Kościoła, w historii Ojczyzny, w postawach Polaków. Nasi skazańcy, przez hitlerowskich sędziów uznani za przestępców, odeszli z wiarą w Boga i Ojczyznę. Wiedzieli, za co giną i dokąd idą. Szli na drugą stronę życia z otuchą, z niezachwianą wiarą w odwieczną Sprawiedliwość, z Jezusem, Maryją Wspomożycielską i św. Janem Bosko na ustach. Poszli bez łez, bez lęku... Odeszli, ale żyją i mówią. Byli wierni aż do śmierci, więc - spodziewamy się - otrzymali wieniec życia".
Ksiądz Musielak nie mógł doczekać się beatyfikacji swoich poznańskich wychowanków. We wspomnianym już ostatnim kazaniu z sierpnia 1998 r. wyrażał nadzieję, że dojdzie do niej podczas pielgrzymki Jana Pawła II do Polski w roku 1999. Oczekując tego wydarzenia, do zebranych na Mszy św. byłych wychowanków salezjańskich ks. Leon powiedział: "To będzie chluba Poznania, to będzie chluba tego kościoła".
Nie dane mu jednak było doczekać tej pięknej chwili. 13 czerwca 1999 r. w Warszawie Jan Paweł II ogłosił przedwojennych wychowanków ks. Musielaka: Czesława Jóźwiaka, Edwarda Kaźmierskiego, Franciszka Kęsego, Edwarda Klinika i Jarogniewa Wojciechowskiego, błogosławionymi męczennikami za wiarę.
Niech się nie trwoży serce wasze!
W roku 1995 ks. Musielak przeniósł się ze Szczyrku do Poznania, aby pracować nad procesem beatyfikacyjnym w miejscu, gdzie do świętości wzrastali jego wychowankowie. Niestety, w tym okresie zdrowie ks. Leona było już poważnie nadwerężone. Postępowała miażdżyca i Parkinson. 11 grudnia 1998 r. nieszczęśliwie się przewrócił i złamał główkę stawu biodrowego prawej nogi. Po przeprowadzonej operacji nie odzyskał już pełnej świadomości i odszedł do Pana w wigilię Bożego Narodzenia. Ostatni dzień roku zgromadził na uroczystościach pogrzebowych ks. Musielaka rzesze kapłanów, sióstr zakonnych, wiernych parafian z różnych stron Polski i wychowanków poznańskiego oratorium. Uroczystości uświetniły kapela góralska z Witowa i chór parafialny z Oświęcimia.
W pogrzebowej homilii ks. bp Adam Śmigielski SDB przywołał jeszcze raz życiową drogę wspaniałego wychowawcy młodzieży słowami: "Żegnamy jednego z naszych współbraci, salezjanina, kapłana, Polaka, którego można wpisać w poczet męczenników. Ojciec Święty zaapelował do nas w liście apostolskim "Tertio Millennio Adveniente", byśmy wyszukiwali takich ludzi, którzy dawali świadectwo swoim życiem chrześcijańskim, nieustraszoną odwagą, walką o prawdę, o rzetelność w postępowaniu i realizowaniu zadań chrześcijańskich. Taki niewątpliwie był ten, którego żegnamy dzisiaj. Nieugięty bojownik o Prawa Boże w życiu osobistym, w życiu naszego narodu, w życiu każdego młodego człowieka. Księdza Musielaka znamy wszyscy. Znają go byli ubowcy, komuniści - być może nie przyznawali się do tego, ale musieli chylić przed nim czoła dlatego, bo był nieustraszony. Słowa Ewangelii, które słyszeliśmy dzisiaj - "niech się nie trwożą serca wasze" - on te słowa przyjmował i nimi żył do ostatnich chwil swojej ziemskiej wędrówki. (...) Kiedy siedział w więzieniu, z wielką odwagą patrzył na swoich oprawców, chciał dać świadectwo wszystkim, jaka jest prawda Boża, bo na tej prawdzie budował swoje życie i uczył jej innych. Miał zawsze jedną twarz, twarz salezjanina, wspaniałego Polaka i bojownika o sprawę Bożą. Takiego właśnie zachowamy go w naszej pamięci i w naszych sercach".
Ksiądz Leon Musielak spoczął w kwaterze salezjańskiej na poznańskim cmentarzu Junikowskim.
ks. Jarosław Wąsowicz SDB
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 299 (3012) z dnia 22-23 grudnia 2007 r.