Księża Niezłomni

 

.

 

Piotr Szubarczyk

 

Ksiądz płk dr Józef Zator-Przytocki "Czeremosz"
(21 I 1912 - 26 XI 1978)

 

Niezłomni księża? W okresie Polski sowieckiej to był legion! Dziś pisze się chętnie i z wielkim podnieceniem o tych nielicznych, którzy okazali słabość, nie wytrzymali próby w warunkach ekstremalnych lub rozminęli się z kapłańskim powołaniem. Niezłomni pozostają w cieniu. Ich niezłomność nie jest przecież żadnym newsem dla mediów. To "nudny" standard. Ich niezłomność jest też niebezpieczna, bo jak tu wspominać ks. Józefa Lelitę i innych skazanych przez komunistyczny wymiar niesprawiedliwości w haniebnym procesie przeciwko krakowskiej kurii w roku 1953, skoro ludzie, wypromowani dziś przez media i wpływowe lobby na "autorytety moralne", podpisali się pod "rezolucją", w której zamiast bronić ofiar enkawudowsko-ubeckiej prowokacji, jeszcze te ofiary chłostali słowem? "Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc (...), zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów". Wrogów, czyli kapłanów krakowskiej kurii, którym urządzono pokazowy proces według metod bolszewickich. Pod tą "rezolucją" podpisała się wówczas między innymi Wisława Szymborska, której portret wisi dziś prawie w każdej polskiej szkole w kąciku pod dumnym tytułem "Nasi nobliści"...

Mam przed oczyma dwa obrazy męczeństwa z czasów Polski "ludowej", które zapadły mi w serce bardziej niż inne. Pisał świadek męczeństwa ks. Michała Pilipca, kapelana AK, skatowanego przez NKWD - UB z Rzeszowa, skazanego na śmierć przez komunistyczny "sąd" i jakby tego jeszcze było mało, zamęczonego okrutnie 7 grudnia 1944 r. w lesie pod Głogowem: "Sutanna jego była w wielu miejscach popękana. Na ciele miał wiele ran. Z pęknięć skóry na głowie sączyła się krew. Wił się z bólu. Musiał to być ból okropny, skoro ksiądz nie mógł pohamować łkania i jęku. W odgłosach cierpienia księdza nie wyczuwało się skargi, nie było nic z wołania o pomstę do niebios"...
   A drugi obraz to ten z października 1984 r., kiedy bandyci z SB zatrzymali samochód z kapelanem "Solidarności" ks. Jerzym Popiełuszką. Te dwa obrazy to jakby klamra spinająca czasy Polski sowieckiej, choć na śmierci ks. Jerzego się nie skończyło. Przypomniał o tym ostatnio w "Naszym Dzienniku" ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, stawiając nam przed oczyma postać ks. Kazimierza Jancarza, kapłana przedwcześnie zmarłego na skutek ciężkich doświadczeń już po roku 1990, inwigilowanego i prześladowanego bezkarnie przez komunistyczną bezpiekę przez wiele lat.


   Niezmienni

   Co to znaczy być niezłomnym? Wielki filozof i tragik rzymski Seneka Młodszy w tragedii "Thyestes" tak charakteryzował niezłomnego: "Poznałem charakter tego człowieka. Można go złamać, ale nie zgiąć" (frangas, non flectes). Słownik współczesnego języka polskiego nazywa niezłomnym takiego człowieka, którego nie można zwyciężyć ani zmienić. Ani zmienić! To było najważniejsze w czasach Polski sowieckiej. Pozostać tym, kim było się wcześniej. Nie ulec złudzeniom, zmęczeniu wojną, przekonaniu, że i tak nic ode mnie nie zależy, bo inni, wielcy tego świata, już postanowili, że Polska będzie pod sowiecką kuratelą, a Kościół niech najlepiej nie wychyla się z kruchty.


   Żołnierz Kościoła
Ksiądz płk dr Józef Zator-Przytocki 'Czeremosz'. Fot. arch. IPN. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 281 (2691) z dnia 2-3 grudnia 2006 r.
   Do legionu niezłomnych kapłanów czasu wielkiej próby należał niewątpliwie ks. ppłk Józef Zator-Przytocki, dziekan Okręgu Krakowskiego AK, używający w czasie wojny pseudonimu "Czeremosz". W swoich pamiętnikach tak wspominał kary nakładane na niepokornego kapłana niosącego w warunkach komunistycznego więzienia pomoc duszpasterską swoim współbraciom: "Dwadzieścia dni bez siennika na betonie. Na noc pozwalano mi zostawić w celi metalową miskę. Ona służyła mi za poduszkę. Ponieważ na betonie było bardzo zimno, sypiałem skurczony na stoliku mającym 70 cm długości (...). Silnie świecące przez całą noc światło, prowadzenie na śledztwo, krzyki śledczych, jęki torturowanych".
   Ksiądz Zator-Przytocki pozostał niezłomnym. Żołnierskie doświadczenia czasu wojny pomogły mu znieść udręki ponad ludzką miarę. Już na początku ubeckiego "śledztwa" przyrzekł sobie: "Jestem żołnierzem Kościoła katolickiego, muszę zawsze i wszędzie zachować równowagę wewnętrzną. Pesymizmowi poddawać mi się nie wolno. Muszę przetrwać ze spokojem wszystko, co mnie spotka". Trwał w tym postanowieniu także wtedy, gdy wypuszczono go z więzienia, które nie było końcem prześladowań.


   Z Tarnopolskiego

   Urodził się 21 stycznia 1912 r. w Wicyniu (powiat złoczowski), w rodzinie Katarzyny (z domu Zagrobelnej) i Józefa. Uczył się w Szkole Powszechnej w Wicyniu, potem w Gimnazjum im. Króla Jana Sobieskiego w Złoczowie. W maju 1930 r. zdał maturę i został studentem Wydziału Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Zrezygnował ze studiów uniwersyteckich i wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Lwowie. 29 czerwca 1935 r. w katedrze lwowskiej przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. abp. Bolesława Twardowskiego.
   Był wikarym i katechetą w Daletynie, po dwóch latach został przeniesiony do kolegiaty w Stanisławowie. Był prefektem w tamtejszych szkołach.
   Na krótko przed wybuchem wojny powziął życiową decyzję. Poprosił przełożonych o zgodę na służbę wojskową. Wiedział, że wojna jest nieunikniona, chciał być kapelanem.


   Służba

   Odbierał przysięgę oddziałów 48. Pułku Piechoty wyruszających na front. Po wkroczeniu wojsk sowieckich do Stanisławowa podjął ponownie obowiązki duszpasterskie w kolegiacie. Jednocześnie zaangażował się w przerzut oficerów polskich na Węgry i do Rumunii. Ostrzeżony zawczasu o niebezpieczeństwie aresztowania przez NKWD znalazł schronienie w seminarium duchownym we Lwowie. W trakcie przeprawy do niemieckiej strefy okupacyjnej zatrzymał go niemiecki patrol. Dzięki pomocy niemieckiego oficera, który był katolikiem, został zwolniony i udał się do Krakowa.
   Zamieszkał przy Krowoderskiej 48, koło klasztoru Sióstr Wizytek. Za pośrednictwem mjr. Romanowskiego nawiązał kontakt z organizującym się wojskiem Podziemnego Państwa Polskiego. Wrócił do służby, którą sam wybrał. Teraz był kapelanem ZWZ-AK. Prowadził spotkania formacyjne dla oficerów i żołnierzy, uczestniczył w "akcji metrykalnej" polegającej na wystawianiu ludziom zagrożonym aresztowaniem fałszywych dokumentów, nawet metryk chrztu. Współpracował w tej akcji z ks. Ferdynadem Machayem, wybitnym kapłanem i działaczem Związku Obrony Kresów Zachodnich, członkiem delegacji ludności polskiej Spiszu i Orawy na paryską konferencję pokojową. W kościele św. Anny ks. Zator-Przytocki brał udział w rozmowach kierownictwa podziemia niepodległościowego. W roku 1942 z inspiracji metropolity krakowskiego księcia arcybiskupa Adama Stefana Sapiehy został dziekanem okręgu krakowskiego ZWZ-AK. Księdzu kapelanowi "Czeremoszowi" podlegało 8 inspektoratów AK: Kraków, Nowy Sącz, Tarnów, Jasielsk, Przemyśl, Rzeszów, Miechów i Kolbuszowa. Wizytował oddziały AK i BCh, cieszył się wielkim autorytetem u żołnierzy. W roku 1944, w dniu Święta Niepodległości, został podpułkownikiem Wojska Polskiego.


   "Wyzwolony"

   Wkroczenie Sowietów do Krakowa 19 stycznia 1945 r. i uwolnienie miasta od Niemców nie było wyzwoleniem, zwłaszcza dla takich ludzi jak ksiądz pułkownik, który przecież trafił w Krakowskie, uciekając przed NKWD. Generał Leopold Okulicki "Niedźwiadek" wydał rozkaz o rozwiązaniu Armii Krajowej, nie zwalniał jednak z podstawowego zadania: "Polska, według rosyjskiej recepty, nie jest tą Polską, o którą bijemy się szósty rok z Niemcami (...). Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami narodu...". Dla ideowego kapłana, kapelana, oficera Wojska Polskiego, był to nie tylko ostatni rozkaz komendanta, który niebawem zginie z rąk sowieckich, ale i własny, wewnętrzny imperatyw, który nadawał sens dotychczasowej służbie.
   Spotkał się z komendantem krakowskiego okręgu AK, płk. Przemysławem Nakoniecznikoff-Klukowskim, omawiał z oficerami AK możliwości i formy pomocy ludziom z konspiracji niepodległościowej aresztowanym przez NKWD. Pracował jako katecheta w gimnazjum męskim przy ul. Kochanowskiego. Jeden z profesorów tej szkoły ostrzegł księdza pułkownika, że jego mieszkanie przy Krowoderskiej jest obstawione przez NKWD. Przebrany po cywilnemu i ucharakteryzowany, chroni się u sióstr karmelitanek przy Kopernika. Dalszy pobyt na terenie archidiecezji krakowskiej stał się zbyt niebezpieczny. W porozumieniu z ks. abp. Adamem Sapiehą w maju 1945 r. ks. Józef Zator-Przytocki opuszcza Kraków.


   Kościół na Czarnej

   W Katowicach został zatrzymany przez NKWD, lecz szczęśliwie zbiegł z prowizorycznego aresztu. Ukrywał się krótko w budynku kurii, po czym wyjechał do Warszawy, a stamtąd do Trójmiasta, gdzie szukało wówczas schronienia wiele osób poszukiwanych przez NKWD - UB.
   Po wyzwoleniu Gdańska od Niemców, w końcu marca 1945 r. na terenie diecezji zostało 22 kapłanów niemieckich. Pierwsi polscy księża przybyli w kwietniu. Byli to trzej ojcowie cystersi - opat Benedykt Biros, Eugeniusz Komasa i Gerard Matuła. Potem pojawili się inni kapłani zakonni, m.in. dominikanin o. Stanisław Dobiecki i reformata o. Maciej Śliwa. Mimo to braki były dotkliwe, więc ks. Józef Zator-Przytocki nie narzekał na bezczynność. 25 lipca 1945 r. niemiecki ordynariusz diecezji gdańskiej, przebywający jeszcze na wolności ks. bp Karl Maria Splett, wręczył ks. Zator-Przytockiemu dekret nominacyjny na proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdańsku Wrzeszczu. W latach powojennych była to jedna z najbardziej znanych świątyń Gdańska, zwana potocznie kościołem na Czarnej. Duchową wspólnotę tej parafii kształtują do dziś wspomnienia o ks. Józefie. Decyzją Rady Miasta Gdańska ulica, przy której stoi kościół , nosi dziś imię ks. Józefa Zator-Przytockiego.
   Kościół na Czarnej był mocno zniszczony, tak jak niemal wszystkie kościoły w Gdańsku dewastowane przez żołnierzy sowieckich za pomocą ładunków wybuchowych i granatów już po "wyzwoleniu". Był bez dachu i okien. Ksiądz proboszcz odbudowywał kościół i organizował życie religijne swych parafian, wśród których było wielu tzw. repatriantów, czyli ekspatriantów z Wileńszczyzny i Nowogródczyzny. Umieścił dla nich w kościele obraz Matki Bożej Ostrobramskiej. W lipcu 1946 r. do kościoła przybyli czołowi politycy Polskiego Stronnictwa Ludowego, ostatniej szansy Polaków na przeciwstawienie się sowietyzacji za pomocą metod politycznych. Stanisław Mikołajczyk, Kazimierz Bagiński i płk. Franciszek Kamiński uczestniczyli w poświęceniu sztandarów PSL. Aktu poświęcenia dokonał ksiądz pułkownik.
   Mimo nawału pracy, w maju 1948 r. ks. Zator-Przytocki obronił doktorat na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika Toruniu.


   "Wróg ludu"

   Człowiek takiego formatu nie mógł pozostać niezauważony przez komunistyczną bezpiekę. W nocy z 4 na 5 września 1948 r. wojewódzki UB próbował uprowadzić kapłana. Rano przeprowadzono "rewizję" na plebanii. Podrzucono spreparowany przez bezpiekę list, w którym była mowa o rzekomo planowanej ucieczce księdza na Zachód. Aresztowano go i wywieziono do Warszawy. W więzieniu przy Koszykowej UB rozpoczął "przesłuchania", które dotyczyły przede wszystkim okresu służby księdza w AK. Pytano m.in. o archiwum Okręgu Krakowskiego AK. Zastosowano bolszewickie metody "dochodzenia do prawdy". Bito księdza po głowie, wbijano na śrubę wkręconą w ścianę, wyrywano włosy. "Czeremosz" recytował w celi Mszę św. i prowadził zakazane wspólne modlitwy. Powtarzał sobie: "Muszę przetrwać ze spokojem wszystko, co mnie spotka".
   30 grudnia 1949 r. został "osądzony" przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie z art. 86 par. 1 i 2 Kodeksu Karnego Wojska Polskiego, czyli za "usiłowanie obalenia ustroju przemocą". Otrzymał wyrok 15 lat więzienia, 5 lat pozbawienia praw obywatelskich i honorowych oraz konfiskaty mienia. I tak miał szczęście. System tzw. wojskowych sądów rejonowych był żywcem przeniesiony z Sowietów, a jego zadaniem była bezwzględna walka z polskimi patriotami opierającymi się sowietyzacji kraju. Lista ponad 3 tysięcy osób skazanych po wojnie przez wojskowe sądy rejonowe na śmierć z przyczyn politycznych znajduje się na stronach internetowych IPN: www.ipn.gov.pl.
   W więzieniu mokotowskim ksiądz pułkownik był bity i dręczony przez sadystów ze służby więziennej, inspirowanych przez UB. W tym czasie był to jeden resort. Przez ponad miesiąc trzymano kapłana w nieogrzewanej celi bez okien, na II piętrze X Pawilonu. 16 stycznia 1951 r. został przewieziony do więzienia we Wronkach. W małych celach przetrzymywano tam po 8-12 więźniów, znęcano się nad nimi. 17 maja ksiądz trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację odbytnicy, która została przebita podczas okrutnych "przesłuchań". Będzie cierpiał z tego powodu do końca życia.
   W Wielki Piątek 1953 r. został ponownie przewieziony do X Pawilonu więzienia na Mokotowie. Był przesłuchiwany i namawiany do współpracy z UB. W lutym 1954 r. trafił do więzienia w Rawiczu. Znowu znalazł się w szpitalu z powodu choroby nerek i woreczka żółciowego. Przewieziono go do Wronek, potem ponownie na Mokotów. 8 marca 1955 r. objęła go komunistyczna "amnestia".


   "Władza ludowa" nie przebacza

   Więzienie nie było końcem prześladowań. Niezłomni trafiali do kartotek SB, pozostawali w nich do końca życia. 28 maja 1956 r. Wydział do spraw Wyznań w Gdańsku zakazał ks. Zator-Przytockiemu pełnienia funkcji kapłańskich, z wyjątkiem prawa do cichej Mszy św.! Ksiądz Józef domagał się od Rady Państwa PRL cofnięcia decyzji, ale nawet mu nie odpowiedziano. Po interwencji Episkopatu, 8 stycznia 1957 r. unieważniono decyzję z Gdańska. Cały kraj rozkoszował się wtedy namiastką wolności przyniesionej przez poznańskich robotników i Październik 1956 roku. W czerwcu 1957 r. prokurator generalny Andrzej Burda wystąpił z wnioskiem do Sądu Najwyższego o nadzwyczajną rewizję w sprawie ks. Zator-Przytockiego. We wrześniu Sąd Najwyższy uchylił skazujący wyrok i przesłał akta do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku. Tu zaproponowano księdzu uchylenie wyroku na podstawie amnestii. Nie zgodził się, bo nigdy nie czuł się winny. Amnestii udziela się przestępcom, którzy rokują poprawę. On nie zamierzał się "poprawiać". Pozostawał sobą. Dzień radości i tryumfu. 29 maja 1966 r. tysiące gdańszczan przywitały Prymasa Tysiąclecia na placu przy bazylice Najświętszej Maryi Panny. Gospodarzem uroczystości był ksiądz proboszcz Józef Zator-Przytocki. Fot. arch. IPN. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 281 (2691) z dnia 2-3 grudnia 2006 r.
   16 grudnia 1957 r. ks. Józef Zator-Przytocki wygłosił swoje pierwsze po więziennej gehennie publiczne kazanie w kościele na Czarnej. Nie wrócił jednak do swych dawnych parafian, objął stanowisko rektora w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdańsku, największej świątyni w Polsce. 30 września 1960 r. przejął w zarząd parafię Świętego Ducha przy kaplicy Królewskiej w Gdańsku, jednak Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej nie wyraziło na to zgody. Po okresie spektakularnej "wolności" zaczynał się właśnie nowy rozdział walki komunistów z Kościołem. Ksiądz pułkownik został proboszczem parafii Ducha Świętego przy bazylice Mariackiej.
   17 maja 1965 r. doprowadził do odsłonięcia i poświęcenia kaplicy-pomnika ku czci księży pomordowanych w latach 1939-1945. Forma i treść tablicy nie podobały się wojewódzkiej cenzurze, ale spodobały się wiernym. Na uroczystość przybyło 25 tys. ludzi!
   Nękano kapłana różnymi szykanami aż do śmierci. Karano go przed kolegiami za "ignorowanie przepisów i zarządzeń władz państwowych". "Przestępstwa" polegały na sprzedaży dewocjonaliów bez pisemnej zgody władzy ludowej, na "samowolnym" powiększeniu liczby głośników na placu przykościelnym podczas uroczystości milenijnych czy na wysyłaniu zaproszeń na rekolekcje...


   Wierny do końca

   Przyjmował wszystko ze spokojem, bo wiedział, że Pan Bóg tego chce, że to konsekwencje raz obranej drogi, z której się nie cofnie. Tak być musiało, skoro ten kapłan, tak okrutnie doświadczony, nigdy nie powiedział sobie, że już dość, niech teraz inni coś zrobią. Ani przez chwilę nie pozwolił sobie na odpoczynek od spraw najważniejszych dla Kościoła i Narodu, przyjmował ciągle nowe wyzwania. W latach 70. z kościoła Najświętszej Maryi Panny po Mszy św. 3 maja i 11 listopada wyruszały manifestacje Ruchu Młodej Polski i Wolnych Związków Zawodowych pod pomnik Jana III Sobieskiego. W bazylice organizowano modlitwy w intencji więźniów politycznych. Bez duchowego i organizacyjnego wsparcia ks. Józefa Zator-Przytockiego byłoby to niemożliwe.
   7 grudnia 1969 r. Ojciec Święty Paweł VI mianował ks. Józefa prałatem honorowym. 17 września 1978 r. został członkiem kapituły przy katedrze Trójcy Przenajświętszej w Gdańsku. Cieszył się szczególnym szacunkiem władz Rzeczypospolitej Polskiej na uchodźstwie. 30 września 1963 r. otrzymał po raz drugi Order Virtuti Militari (po raz pierwszy w Święto Niepodległości 1943 r.). Był czterokrotnie odznaczony: medalem Polska Swemu Obrońcy, Krzyżem Armii Krajowej, Krzyżem Walecznych oraz Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami.
   Ksiądz pułkownik dr Józef Zator-Przytocki "Czeremosz" zmarł nagle podczas Mszy św. w kościele Najświętszej Maryi Panny w Gdańsku 26 listopada 1978 roku. Został pochowany w murach tej świątyni. Kapłan niezłomny. Wzór na każdy czas.

Piotr Szubarczyk     

 

Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 281 (2691) z dnia 2-3 grudnia 2006 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej