. |
Ksiądz Jerzy Popiełuszko - jak każdy z nas - nie wybrał sobie miejsca na ziemi i czasu, w którym przyszło mu żyć. Urodził się 14 września 1947 roku w domu gospodarzy ze wsi Okopy koło Suchowoli - blisko geograficznego środka Europy.
W Okopach nikomu nie trzeba było tłumaczyć, co to jest komuna. Chłopi świetnie pamiętali "wyzwolenie" Podlasia przez Armię Czerwoną w 1944 r., lata późniejszego terroru (a poakowska partyzantka była tam bardzo silna) i wreszcie uparte próby kolektywizacji wsi. Wujek Alka - Alfons Gniedziejko, był porucznikiem Armii Krajowej. Walczył najpierw z Niemcami, potem z Sowietami i nową komunistyczną władzą. Zginął w wieku 21 lat, zabity przez NKWD w okrutny sposób. Pamięć o nim była żywa w rodzinie, podobnie jak pamięć o innych partyzantach, którzy nie pozwalali totalitarnemu reżimowi zapomnieć, że jest dla Podlasiaków czymś obcym. Przyszły ksiądz Jerzy wyrastał z gleby użyźnionej krwią bohaterów.
Nie wiadomo, kiedy podjął ostateczną decyzję o wstąpieniu do seminarium. Ale nikt z rodziny i przyjaciół nie był tym zaskoczony. Wszyscy, a zwłaszcza księża, którym przez tyle lat służył do Mszy, przyjęli to jako coś naturalnego, oczywistego. Ciche, zwyczajne powołanie. Bez fanfar i werbli. Młody Popiełuszko wybrał Wyższe Seminarium Duchowne w Warszawie, a nie najbliższe - w Białymstoku. Dlaczego? Odpowiedź jest prosta - seminarium warszawskim opiekował się ksiądz kardynał Stefan Wyszyński, a to była postać dla młodego kandydata na księdza bardzo ważna. Imponowały mu odwaga, inteligencja i niezłomny patriotyzm Prymasa Tysiąclecia. Drugim autorytetem i wzorem do naśladowania był dla niego święty męczennik Maksymilian Maria Kolbe. Dlatego nosił się nawet przez jakiś czas z myślą o wstąpieniu do franciszkanów w Niepokalanowie.
Jesienią 1965 roku młody Alfons Popiełuszko (po paru latach zmieni imię na - zdecydowanie lepiej w wielkim mieście odbierane - Jerzy) mieszka już w gmachu seminarium przy Krakowskim Przedmieściu. Śledzi bardzo uważnie działalność księdza Prymasa, chłonie jego homilie i w miarę możliwości stara się być blisko znienawidzonego przez Gomułkę interrexa Polski. Od tego momentu aż do śmierci jego losy związane będą ze stolicą Polski.
Nie zdjął różańca
Czasem wielkiej próby dla seminarzystów było wojsko. Władysław Gomułka cynicznie łamał podpisane jeszcze w 1950 roku porozumienie z Kościołem, gwarantujące przyszłym księżom zwolnienie z odbywania zasadniczej służby wojskowej. Szczególnie chętnie powoływano "w kamasze" kleryków ze stołecznego seminarium.
Gdy kleryk Popiełuszko trafił do wojska w październiku 1966 r., poddano go różnym środkom nacisku i represji. Również on stał godzinami z ciężkim plecakiem na mrozie. Aż do omdlenia. I pozostał niezłomny. Swoje przeżycia opisywał w listach do ks. Czesława Miętka - ojca duchownego warszawskiego seminarium: "Dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec, na zajęciach, przed całym plutonem. Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. A za to grozi prokurator. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na ustępstwo. Ale ja zawsze patrzę głębiej (...)".
28 maja 1972 roku Jerzy Popiełuszko przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. kard. Stefana Wyszyńskiego. W katedrze św. Jana ksiądz Prymas powiedział wówczas do świeżo wyświęconych kapłanów: "Idziecie w teren bardzo pracowity, gdzie trzeba będzie włożyć ogromnie dużo wysiłku, poświęcenia i ofiary. Życie wasze nie będzie miękkie...".
Ksiądz Popiełuszko nie należał do kapłanów, którzy z racji swych popisów krasomówczych, niekonwencjonalnych zachowań czy nadzwyczajnych talentów bardzo mocno zapisywali się w pamięci swoich kolejnych parafian. Nie, podobnie jak w okresie seminaryjnym nie odznaczał się niczym szczególnym. Wszyscy podkreślali jego zwyczajność. Z jednym charakterystycznym wyjątkiem - był niezwykle otwarty na ludzi i ich problemy. I wierny w przyjaźni. Ci, z którymi zbliżył się w Ząbkach i później w Aninie, pozostali z nim aż do końca.
Od roku 1978 był wikariuszem w parafii Dzieciątka Jezus przy ul. Czarnieckiego na Żoliborzu Oficerskim. W tym samym roku został duszpasterzem pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser przy Krakowskim Przedmieściu.
W maju 1980 roku trafił do kościoła św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu. Mimo że ten "prosty, nieśmiały, jakby zalękniony" młody ksiądz nie był w pełni zdrowy, ksiądz proboszcz Teofil Bogucki przystał na jego prośbę, by mógł zostać rezydentem. Gdy poznał ks. Popiełuszkę bliżej, pierwsze, dalekie od entuzjazmu wrażenie minęło bez śladu. "Coś z niego promieniowało. (...) Był inny niż wszyscy, choć bezpośredni i taki swój". Przenoszony dotychczas dość często z miejsca na miejsce ksiądz Popiełuszko poczuł się na Żoliborzu jak u siebie. Tu trafił na ludzi bardzo mu życzliwych, na proboszcza podzielającego jego gorący patriotyzm. Żoliborz i jego specyficzny inteligencko-robotniczy charakter poznał już wcześniej. Mógł teraz wcielać w życie swoje rozliczne pomysły. Był już w Warszawie postacią znaną, dlatego przyjaciele z dawnych parafii oraz z wielu środowisk, w których dotychczas pracował, przyszli tu za nim.
Kapelan "Solidarności"
Droga ku wielkości i śmierci zaczęła się 31 sierpnia 1980 r. Wówczas to, raczej przypadkiem, ksiądz Jerzy odprawił Mszę Świętą dla strajkujących robotników "Huty Warszawa" i zetknął się z obcym sobie światem robotników. Był zafascynowany. Nie sądził, że spotka się wśród nich z tak silną religijnością. Odtąd zawsze wspominać będzie tę pierwszą robotniczą Mszę i szacunek, z jakim się spotkał u hutników. Bo nie zawahał się być z nimi w chwili, gdy wszystko mogło się wydarzyć, gdy nie było jasne, jak zareagują władze. Robotnicy szybko go zaakceptowali i zaczęli coraz liczniej przychodzić na Msze Święte odprawiane za Ojczyznę w kościele św. Stanisława Kostki, których inicjatorem był ks. Bogucki.
"Karnawał" "Solidarności" trwał 16 miesięcy. Kto tego nie przeżył, stracił wiele. Duma narodowa bierze się między innymi z poczucia wspólnie przeżywanej wielkości narodu. Naród Polski był wtedy wielki.
W tym niezwykłym czasie ksiądz Jerzy żył, jak wielu Polaków, w gorączkowym, radosnym podnieceniu. Był wśród robotników Warszawy, strajkujących studentów NZS-u w Akademii Medycznej i razem ze słuchaczami Wyższej Oficerskiej Szkoły Pożarnictwa, której pacyfikacja, dokonana przez Zmotoryzowane Oddziały Milicji Obywatelskiej w grudniu 1981 r., stanowiła zapowiedź stanu wojennego.
Mimo tej wszechstronnej działalności, mimo że Msze za Ojczyznę były już wówczas obserwowane prze bezpiekę, ksiądz Popiełuszko nie stanowił jeszcze dla władz szczególnego zagrożenia. Wiemy o tym z jego tzw. TEOK - Teczki Ewidencji Operacyjnej na Księdza. Cóż to takiego było? Otóż każdemu wstępującemu do seminarium klerykowi zakładano w MSW specjalną teczkę osobową. "Towarzyszyć" miała mu ona również po przyjęciu święceń, na wszystkich kolejnych parafiach, aż do śmierci. Odnotowywano w niej kolejne zmiany adresów, wyjazdy zagraniczne i oczywiście nieprawomyślne działania. Księża byli jedyną grupą zawodową w Polsce, której w s z y s c y przedstawiciele mieli swe teczki osobowe prowadzone przez SB. (Dla pełnego obrazu dodajmy, że istniały jeszcze: TEOB - Teczki Ewidencji Operacyjnej na Biskupa, i TEOP - Teczki Ewidencji Operacyjnej na Parafię. Wszystkie zdobywane tą drogą informacje służyły tzw. pracy operacyjnej). Jerzy Popiełuszko, jak każdy ksiądz, miał swoją teczkę założoną w listopadzie 1965 r. i skrzętnie dokumentującą jego peregrynację po Polsce i świecie. Ale dopiero w kwietniu 1982 r. znajdzie się w niej uwaga: "Od kwietnia 1982 r. pozostaje w aktywnym zainteresowaniu [podkr. w oryginale - przyp. JK] Wydz. IV KSMO W-wa w ramach "TEOK"".
17 stycznia 1982 r. ksiądz Jerzy Popiełuszko odprawił pierwszą w stanie wojennym Mszę Świętą "za Ojczyznę i tych, którzy dla niej cierpią". W kazaniu wypowiedział znamienne słowa: "Ponieważ przez wprowadzenie stanu wojennego odebrano nam wolność słowa, dlatego wsłuchując się w głos własnego serca i sumienia, pomyślmy o tych siostrach i braciach, których pozbawiono wolności".
Cóż mówił ten ksiądz, jakie treści zawierały jego kazania, że stanowić miały zagrożenie dla systemu totalitarnego?
Paradoks polega na tym, że nie głosił nic nadzwyczajnego, rewolucyjnego bądź rewelacyjnego, czego sam miał pełną świadomość: "Nigdy nie głosiłem własnej mądrości, ale kierowałem się Ewangelią oraz nauczaniem Prymasa Tysiąclecia Kardynała Stefana Wyszyńskiego i Ojca Świętego Jana Pawła II". Gdy śledzi się teksty kazań księdza Jerzego z lat 1982-1984, widać, że tak właśnie było.
Osaczanie księdza
Akademia Spraw Wewnętrznych i Departament IV MSW w dniach 2-3 grudnia 1983 roku zorganizowały konferencję naukową pt. "Zagrożenia ideologiczno-polityczne wynikające z działalności hierarchii i kleru kościoła rzymskokatolickiego". Te niezwykle interesujące dokumenty ukazują sposób widzenia rzeczywistości przez pracowników resortu.
"Politykę wyznaniową, podobnie jak i politykę w innych dziedzinach działania państwa, określa kierownictwo Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Jest ona przedmiotem szczególnej troski I Sekretarza PZPR i Biura Politycznego. (...) Jeżeli nawet w innych dziedzinach polityki byłyby możliwe jakieś odmienności, to w polityce wyznaniowej, ze względu na szkodliwość takich rozwiązań, jest wymagana jedność i jednolitość" - czytamy w tym dokumencie.
Major mgr Jerzy Karpacz, wówczas zastępca dyrektora Biura Śledczego MSW, w referacie "Przestępczość kleru z pobudek politycznych w okresie kontrrewolucyjnego zagrożenia kraju i stanu wojennego w latach 1980-83" o księdzu Jerzym Popiełuszce powiedział tak:
"(...) Z aktualnie prowadzonych postępowań w sprawach o przestępstwa popełnione przez księży z pobudek politycznych na szczególną uwagę zasługują postępowania przeciwko:
- ks. Henrykowi Jankowskiemu, proboszczowi parafii pod wezwaniem św. Brygidy w Gdańsku, doradcy Lecha Wałęsy, który w latach 1982-83, nadużywając swobód religijnych, zorganizował w kościele parafialnym z odpowiednim wystrojem tzw. kącik "Solidarności" oraz wygłaszał kazania rozpowszechniające fałszywe wiadomości o sytuacji społeczno-politycznej w kraju, czym mógł wyrządzić poważną szkodę interesom politycznym PRL;
- ks. Jerzemu Popiełuszce, wikariuszowi parafii pod wezwaniem św. Stanisława Kostki w Warszawie, który nadużywając swobód religijnych, wielokrotnie wygłaszał kazania o treści politycznej, wrogiej ustrojowi PRL, a także wypowiadał się w nich negatywnie i w sposób poniżający o osobach sprawujących kierownicze funkcje w państwie [ks. Jankowskiemu nie postawiono tego zarzutu - dop. JK], czym działał na szkodę interesów PRL".
To przecież naturalne, że kapłan głosi kazania. Taka jego rola. Wybitni kaznodzieje od wieków przyciągali słuchaczy. Czyż inaczej bywało w czasach Chrystusa i Jana Chrzciciela? Krytyczne wypowiedzi piętnujące niesprawiedliwość zawsze były niewygodne dla rządzących. Ale dla komunistów nieocenzurowane wolne słowo było zabójcze, dla nich kapłan przepowiadający prawdę stawał się śmiertelnym zagrożeniem. Bo łamał państwowy monopol na słowo. Bo prawdę przeciwstawiał kłamstwu i nie można go było zagłuszyć jak obcej rozgłośni. Dlatego, jak sądzę, musiał zginąć.
Ciemnym, deprymującym aspektem każdego dnia księdza Jerzego była świadomość obecności "aniołów stróżów" - duchów bynajmniej nie czystych. Zawsze stali przed domem. Czasami celowo się nie kryli, tak by można było ich widzieć, czasami przeciwnie - starannie wtapiali się w noc. Ksiądz Jerzy był śledzony i podsłuchiwany. Dlatego o najważniejszych sprawach mówiło się albo szeptem u niego, albo nieco swobodniej na kościelnym dziedzińcu.
Ta natrętna, nieustanna inwigilacja musiała ks. Jerzego kosztować dużo zdrowia. Tylko w swoich zapiskach mógł notować szczerze: "Czuję się coraz bardziej przez nich zaszczuty, ale dobry Bóg daje mi dużo siły duchowej, a i siły fizycznej też nad podziw wiele, chociaż często noce mam mocno zarwane". Starał się jednak do końca nie okazywać zdenerwowania czy rozdrażnienia. Pani Katarzyna Soborak wspomina znamienną wymianę życzeń z przedostatnich imienin księdza Jerzego w 1983 r. Życzyła mu wówczas: "Obyśmy doczekali wolności...". Ksiądz się lekko obruszył: "Ja jestem wolny!".
Ksiądz Popiełuszko, poddawany nieustannemu śledztwu i uporczywej inwigilacji, nie zmieniał swojego postępowania ani na jotę. Zastraszenie się nie powiodło. Potwierdza to notatka Biura Śledczego MSW z 30 kwietnia 1984 r.: "Ks. Popiełuszko nadal odmawia wyjaśnień w związku z przedstawionymi mu zarzutami. (...) Mimo toczącego się śledztwa ks. Popiełuszko w czasie kazań nadal nadużywa wolności sumienia i wyznania, co powoduje konieczność wzywania go na kolejne przesłuchania. (...) Zakończenie sprawy uzależnione jest od zachowania się podejrzanego i przesłanek operacyjno-politycznych. Przesłuchania spełniają rolę dyscyplinującą podejrzanego".
Obraz pacyfikowanego kraju psuł wyraźnie ksiądz z Żoliborza. Nieustępliwie domagał się zwolnienia wszystkich więźniów politycznych, protestował przeciwko pozbawianiu ludzi pracy i zmuszaniu ich do emigracji. W latach 1982-1989, jak ustalili socjologowie i historycy, z PRL-u wyjechało ponad milion ludzi. W większości młodych, zdolnych i wykształconych. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości do kraju powróciło niespełna 10 proc. z nich. To kolejne przestępstwo komunistów przeciwko Narodowi.
Ksiądz Jerzy upominał się o "poniżanych i bitych". Czasami jego głos był zupełnie osamotniony. Tym donośniej brzmiał. Tym bardziej stawał się znakiem sprzeciwu, tym częściej domagano się uciszenia nieustraszonego kapłana. Rządzący bali się fenomenu księdza Jerzego, bo jak stwierdził jeden z uczestników Mszy za Ojczyznę Jan M. Ruman: "Ludzie nie byli naładowani nienawiścią do zomowców, ale szli z wyprostowanym kręgosłupem, szli z podniesioną głową. To było dla nich nie do zniesienia, że ktoś organizuje takie zjawisko, po którym ludzie nie szukają konfrontacji, nie boją się, odzyskują godność".
Kampania nienawiści
W pierwszych dniach złotej polskiej jesieni 1984 r. ksiądz Antoni Poniński z Włocławka po raz ostatni rozmawiał z ks. Popiełuszką. Zapraszał go do wygłoszenia rekolekcji adwentowych w grudniu. Ksiądz Jerzy odpowiedział: "Nie mogę przyjąć twojego zaproszenia. Pewnie będę już w Rzymie". Rozmowa ta, jak wszystkie rozmowy księdza Popiełuszki, była "rozmową kontrolowaną". Następnego dnia jej zapis trafił na biurko szefa MSW...
12 września sowieckie "Izwiestia" w artykule Toporkowa donosiły: "(...) Wojowniczy i wojujący ksiądz Popiełuszko przekształcił swoje mieszkanie w składnicę literatury nielegalnej i ściśle współpracuje z zaciekłymi kontrrewolucjonistami. (...) czy możliwe jest, aby Popiełuszko i podobni mu duchowni mogli zajmować się rozrabiacką działalnością polityczną wbrew woli wyższej hierarchii kościelnej".
19 września rzecznik prasowy rządu Urban w tygodniku "Tu i teraz" zamieszcza artykuł pod tytułem "Seanse nienawiści", w którym można było przeczytać: "W kościele księdza Popiełuszki urządzane są seanse nienawiści. Mówca rzuca nie tylko kilka zdań wyzbytych sensu perswazyjnego oraz wartości informacyjnej. On wyłącznie steruje zbiorowymi emocjami".
Następnego dnia pułkownik Adam Pietruszka oznajmia podkomendnym: "dosyć tej zabawy z Popiełuszką i Małkowskim. Podejmujemy zdecydowane działania. Trzeba nimi tak wstrząsnąć, żeby to było na granicy zawału serca, żeby to było ostrzeżenie".
Pod koniec miesiąca ksiądz Jerzy odwiedził rodziców w Okopach. Żegnając się z ojcem, powiedział: "Jakbym zginął, to tylko nie płaczcie po mnie".
13 października funkcjonariusze MSW: Grzegorz Piotrowski, Leszek Pękala i Waldemar Chmielewski, po raz pierwszy usiłowali zamordować wracającego z Gdańska - wraz z Sewerynem Jaworskim i Waldemarem Chrostowskim - księdza Popiełuszkę. Nie udało im się, ale dni księdza Jerzego były już policzone...
Zbrodnia
Nadal brakuje podstawowych dokumentów z posiedzeń Biura Politycznego Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej z tego okresu. Uderza skrupulatność, z jaką Jaruzelski nakazał zniszczyć te "nieistotne historycznie" materiały! Trzeba więc z konieczności zadowolić się faktami poznanymi do tej pory, tym bardziej że są one wystarczająco wymowne.
19 października 1984 r. ks. Jerzy Popiełuszko po odprawieniu Mszy Świętej wyjechał z Warszawy do Bydgoszczy samochodem prowadzonym przez Waldemara Chrostowskiego. Towarzyszyło im auto wysłane z tamtejszej parafii Świętych Polskich Braci Męczenników. Do Bydgoszczy dojechali bez kłopotów w przekonaniu, że tym razem nie byli śledzeni przez SB. Msza Święta rozpoczęła się o godz. 18.00. W kilkutysięcznym tłumie wiernych stali również ci, którzy za kilka godzin mieli księdza porwać.
Ksiądz Jerzy poprowadził następnie rozważania bolesnych tajemnic Różańca. Ostatnie słowa, które wówczas wypowiedział, uważane są powszechnie za jego duchowy testament: "Módlmy się, byśmy byli wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy".
Po kolacji i krótkim spotkaniu na plebanii około godz. 21.00 ksiądz Jerzy i Waldemar Chrostowski ruszyli w drogę powrotną do Warszawy. Nie eskortował ich, jak to miało miejsce rano, samochód z Bydgoszczy. Na propozycję wspólnego powrotu do Warszawy goście nie wyrazili zgody.
Koło Górska pod Toruniem ich samochód został zatrzymany przez milicję drogową. Po doprowadzeniu do stojącego opodal fiata Chrostowski został obezwładniony i skuty. Księdza Jerzego, od chwili gdy wysiadł z samochodu, nie widział. Dobiegł go tylko podniesiony głos kapłana: "Panowie, dlaczego mnie tak traktujecie?". Potem usłyszał "głuche uderzenie, jakby ktoś uderzył pałką w nabity worek mąki". Relacjonował później: "Zorientowałem się, że stała się rzecz okropna, że ks. Popiełuszko został ogłuszony albo zabity".
Wkrótce usłyszał, że kogoś lub coś wrzucano do bagażnika. Samochód, do którego go wsadzono, gwałtownie ruszył. Po kilku kilometrach rozluźnił skuwające go kajdanki i wyskoczył z jadącego samochodu. Fiat 125p prowadzony przez porywaczy tylko na chwilę zwolnił i pojechał dalej. Chrostowski dotarł do recepcji Wojewódzkiego Ośrodka Postępu Rolniczego w Przysieku. Stamtąd, wezwaną telefonicznie karetką, pojechał do toruńskiej parafii Najświętszej Maryi Panny. Dopiero wtedy ksiądz proboszcz Józef Nowakowski zawiadomił o całym zajściu Rejonowy Urząd Spraw Wewnętrznych w Toruniu.
Wezwani funkcjonariusze odnaleźli porzuconego volkswagena ks. Liniewskiego, którym jechali ks. Popiełuszko i Chrostowski, ale po księdzu Jerzym nie było śladu. Jeszcze w nocy z 19 na 20 października zaczęto przeszukiwać lasy w okolicach Górska. W wizji lokalnej, przeprowadzonej następnego dnia, uczestniczył Waldemar Chrostowski. To są fakty, co do których mamy pewność.
21 października minister spraw wewnętrznych powołał specjalną "Grupę Operacyjno-Śledczą" - "w związku z uprowadzeniem (...) ks. Jerzego Popiełuszki w celu ujawnienia i ujęcia sprawców oraz wyjaśnienia wszystkich okoliczności tego zdarzenia". Kierownikiem grupy został gen. Zenon Płatek - dyrektor IV Departamentu, a jego zastępcami płk Zbigniew Pudysz - dyrektor Biura Śledczego, i płk Zbigniew Jabłoński - dyrektor Biura Kryminalnego. Wśród jej członków znalazł się również płk Adam Pietruszka - zastępca dyrektora IV Departamentu. Już wkrótce okazało się, że Pietruszka musi trafić do aresztu śledczego, a i sam kierownik omal nie znalazł się na ławie oskarżonych.
24 października ujawniono, że wśród zatrzymanych, podejrzanych o porwanie jest niejaki G.P. - pracownik MSW. 27 października Kiszczak sprawców uprowadzenia wymienił już z imienia i nazwiska, tzn. Waldemara Chmielewskiego, Leszka Pękalę i Grzegorza Piotrowskiego. Dwa dni potem oficjalny komunikat MSW stwierdzał, że prowadzone są poszukiwania ciała ks. Popiełuszki w Wiśle pod Toruniem i Włocławkiem.
30 października 1984 r. zmasakrowane ciało księdza Jerzego wydobyto z Wisły i natychmiast przewieziono do zakładu Medycyny Sądowej w Białymstoku.
Ciało księdza Popiełuszki było w takim stanie, że trudno je było zidentyfikować. Jeden z braci dokonał rozpoznania po niewielkim znamieniu na klatce piersiowej. W ustaleniu tożsamości przydały się również zdjęcia uzębienia zamordowanego. Funkcjonariusze bezpieki usiłowali przeszkodzić obecnym księżom w fotografowaniu ciała.
W protokole oględzin zapisano: "Zwłoki ubrane w czarne spodnie zabrudzone ziemią na całej powierzchni, sutanna koloru czarnego podwinięta do pasa. Do obu nóg przywiązany jest worek jutowy, w którym znajdują się kamienie [te worki z kamieniami ważyły 10,6 kg, zabójcy zawsze wozili je ze sobą "na akcje" - przyp. JK]. Przywiązany jest w ten sposób, że białym, plastikowym sznurem skręconym z kilku włókien przywiązany jest do obu nóg w ten sposób, że końcówki sznura wzdłuż pleców biegną do szyi".
Ciało księdza Jerzego spocząć miało na warszawskich Powązkach. Jednak na skutek próśb tysięcy wiernych Prymas Józef Glemp zmienił decyzję i wydał dekret zezwalający na pochówek zamordowanego przy jego ukochanym żoliborskim kościele.
Proces
Wszystko wskazuje na to, że za śmierć księdza Jerzego odpowiadają Wojciech Jaruzelski i Czesław Kiszczak. To oni zajmowali wówczas kierownicze stanowiska w PRL. To oni kierowali wszystkimi działaniami komunistycznej partii, milicji i bezpieki przeciwko opozycji politycznej. Obaj inspirowali kampanie propagandowe przeciwko księdzu Jerzemu. Wreszcie język, jakim mówili - język pogardy i nienawiści - był charakterystyczny również dla bezpośrednich sprawców zbrodni.
Proces oskarżonych o zamordowanie księdza Jerzego Popiełuszki, choć zakończony skazaniem kilku winnych, zapisał się w annałach polskiego sądownictwa czarnymi zgłoskami. Toczył się on przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu w dniach 27 października 1984 - 2 lutego 1985 roku.
Mimo prób wybielenia organów bezpieczeństwa, mimo manipulacji i nierozszyfrowania wielu wykazanych w czasie rozprawy powiązań i tropów, sam proces jednoznacznie pokazał, że księdza zabili pracownicy MSW. Że prześladowanie człowieka za przekonania w Polsce końca XX wieku to nie odosobniony wypadek, ale częsta praktyka. Że zamordowano z premedytacją i niesłychanym okrucieństwem bezbronnego i niewinnego człowieka.
7 lutego 1985 r. sąd ogłosił wyrok. Grzegorz Piotrowski i Adam Pietruszka skazani zostali na 25 lat pozbawienia wolności, Leszek Pękala na 15, a Waldemar Chmielewski na 14 lat więzienia.
Żaden ze sprawców nie odbył kary w całości. Mimo że przepisy ustawy o szczególnym postępowaniu wobec sprawców niektórych przestępstw z 1986 r. nie przewidywały możliwości łagodzenia kar wymierzonych za zbrodnie pozbawienia życia, zastosowano je wobec wszystkich morderców księdza Popiełuszki. W więzieniu cieszyli się dobrą opinią, przebywali w wygodnych celach, a w czasie odbywania kary mogli korzystać z częstych przepustek i bez przeszkód pracować.
Obecnie wszyscy już od dawna są na wolności. Mają się dobrze. Żyją w Polsce.
Owoce męczeństwa
Jak obecnie pojmujemy sens życia i męczeńskiej śmierci księdza Jerzego Popiełuszki?
Gdyby dwoma słowami scharakteryzować całe jego przesłanie, należałoby wybrać odwagę i wierność.
Wierność naszemu człowieczeństwu, wartościom najwyższym. Przykazaniom, które czytelne przez wieki zdają się w dzisiejszym świecie tracić swą jednoznaczność. Jak choćby to - Nie zabijaj!
Ksiądz Jerzy zobowiązuje nas do wierności wielowiekowemu dziedzictwu: naszemu chrześcijaństwu, tolerancji, umiłowaniu rzeczy duchowych, nie materialnych, łacińskiej kulturze, odwadze w walce o wolność, naszej głęboko katolickiej woli wybaczania winowajcom, wspaniałomyślnej bezinteresowności.
Ksiądz Jerzy czerpał dumę z tego, że był Polakiem i wielokrotnie dawał temu wyraz. Przywołując chwalebne wydarzenia i wybitne postaci z naszej historii, przypominał o obowiązkach wobec Ojczyzny i uczył nas gorącego patriotyzmu.
Ksiądz Popiełuszko był wierny kilku prostym zasadom. I do tej wierności nas wzywa. To mało? W dzisiejszym świecie to bardzo dużo, prawie wszystko!
Ufajmy, że w niedługim czasie Watykan da nam nowego świętego Jerzego.
Jerzego z Okopów, wielce doświadczonego w walce o dobro, świętego na nowe tysiąclecie.
Janusz Kotański
Autor jest historykiem, napisał książkę "Ksiądz Jerzy Popiełuszko", Wydawnictwo Test 2004.
Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 303 (2713) z dnia 30 grudnia 2006 - 1 stycznia 2007 r.