Księża Niezłomni

 

.

 

Ks. prof. Bogdan Stanaszek

 

Nazywano go zdrajcą...
Komuniści wobec biskupa sandomierskiego Jana Kantego Lorka (1886-1967)

 

Mało który z członków polskiego Episkopatu był tak brutalnie atakowany przez propagandę komunistyczną po II wojnie światowej jak ks. bp Jan Kanty Lorek. Nazywano go "biskupem Niemcem", "sługusem Watykanu", oskarżano o zdradę interesów narodowych. Odebranie dobrego imienia i tworzenie "czarnej legendy" miało pomóc w przymuszeniu hierarchy do posłuszeństwa wobec dyrektyw wydawanych przez władze PRL. Kiedy okazało się, że taktyka ta nie przynosi zamierzonych rezultatów, podjęto przygotowania do usunięcia go z urzędu. Dyspozycje w tej sprawie wydawał sam Bolesław Bierut.


   Zanim nastał socjalizm...

   Pochodził ze Śląska Opolskiego. Urodził się 20 X 1886 r. w niewielkiej wiosce Błażejowice, parafia Wiśnicze (powiat gliwicki). Rodzice nadali mu imię świętego, który patronował dniu jego urodzin (Jan Kanty). Po ukończeniu czterech klas niemieckiego gimnazjum ze względu na swą narodowość został zmuszony do opuszczenia szkoły. Za radą wuja ks. Jana Broma udał się do Krakowa i zapukał do bram Małego Seminarium prowadzonego przez Księży Misjonarzy św. Wincentego á Paulo. Potem wstąpił do tego zgromadzenia, odbył nowicjat, ukończył studia filozoficzno-teologiczne, a 2 VII 1911 r. w katedrze wawelskiej przyjął święcenia kapłańskie. Na obrazku prymicyjnym umieścił słowa: "Evangelizare pauperibus misit me" ("Posłał mnie, abym opowiadał Ewangelię ubogim").
   Po święceniach pomagał w prowadzeniu Zakładu dla Biednych i Osieroconych Chłopców im. ks. Siemaszki w Krakowie. W listopadzie 1916 r. został powołany do służby w wojsku niemieckim - skierowano go do pracy biurowej w Opolu. Następnie przełożeni zlecili mu duszpasterstwo sezonowych robotników polskich w diecezji Hildesheim w Niemczech; opieką otoczył także polskich jeńców. Po zakończeniu wojny wyjechał do Polski i na polecenie przełożonych prowadził misje parafialne - głównie na Podlasiu. Następnie pracował w Zakładzie im. ks. Siemaszki w Krakowie (w latach 1927-1930 kierował budową nowoczesnego gmachu, mogącego pomieścić 300 chłopców). W 1920 r. wraz z innymi księżmi misjonarzami brał czynny udział w przygotowaniu plebiscytu na Górnym Śląsku. Ze względu na zaangażowanie w tę akcję nie mógł później w okresie rządów nazistowskich uczestniczyć w pogrzebie matki i ojca, gdyż jego rodzinna parafia pozostała w granicach Rzeszy. Na mocy decyzji prezydenta Rzeczypospolitej z dnia 27 XI 1929 r. przyznano mu Krzyż Oficerski Orderu Polonia Restituta "za zasługi na polu pracy wychowawczej nad młodzieżą".
   W grudniu 1930 r. otrzymał nominację na superiora Domu Zakonnego Księży Misjonarzy i proboszcza parafii Świętego Krzyża w Warszawie. Wprowadził tam nowe metody pracy duszpasterskiej. Aktywną działalnością zwrócił na siebie uwagę ks. kard. Aleksandra Kakowskiego i nuncjusza ks. abp. Francesca Marmaggiego. 26 IV 1936 r. Papież Pius XI mianował go biskupem tytularnym modreńskim i administratorem apostolskim diecezji sandomierskiej. Święcenia biskupie przyjął 7 VI 1936 r., zaś dwa dni później odbył ingres do katedry sandomierskiej.
   Wyznaczenie ks. bp. Lorka na administratora apostolskiego w Sandomierzu wiązało się ze sporem, do jakiego doszło na tle obsady tego biskupstwa między rządem polskim a Stolicą Apostolską (prezydent nie zaakceptował wskazanej przez Watykan kandydatury ks. bp. Czesława Sokołowskiego). Biskup Lorek nie miał udziału w tym sporze, a swoim taktownym postępowaniem łagodził napięcia, które pojawiły się wcześniej. Sprawnie zarządzał diecezją, a w niektórych wypadkach nie wahał się usunąć ze stanowisk księży zaniedbujących swe obowiązki. Kładł nacisk na działalność Akcji Katolickiej, czemu miała służyć m.in. budowa w 1937 r. okazałego Domu Katolickiego w Sandomierzu. Z myślą o podniesieniu wiedzy religijnej erygował Katolicki Uniwersytet Ludowy w Wąchocku i Instytut Wyższej Kultury Religijnej w Radomiu. Założył w diecezji Krucjatę Eucharystyczną, propagował Sodalicje Mariańskie, rekolekcje zamknięte, misje parafialne, bractwa trzeźwości. Doprowadził do końca renowację katedry sandomierskiej, podjętą przez jego poprzednika. Dużo uwagi poświęcał akcji charytatywnej. W strukturach Konferencji Episkopatu należał do komisji szkolnej, a następnie dobroczynnej.
   Ciężką próbą dla ks. bp. Lorka okazała się II wojna światowa. Licząc się z możliwością aresztowania przez Niemców i chcąc na taką okoliczność zapewnić ciągłość rządów w diecezji, 6 listopada 1939 r. wyznaczył księży, którzy mieli go zastępować. Wielokrotnie wydawał odezwy do diecezjan i kapłanów, zachęcając do solidarności, okazywania pomocy wysiedleńcom, którzy licznie napłynęli na te tereny. Do seminarium duchownego polecił przyjąć kleryków wysiedlonych z ziem wcielonych bezpośrednio do Rzeszy. Wielu z nich udzielił święceń kapłańskich.
   Próbował także podejmować interwencje u władz niemieckich, by ulżyć doli ludności polskiej. W kontaktach tych pomagała mu doskonała znajomość języka niemieckiego. Co prawda początkowo miał spore opory przed podjęciem rozmów z Niemcami, ale okazało się to konieczne. Wiosną 1940 r. na terenie diecezji w lasach w rejonie Końskich - Szydłowca operował Oddział Wydzielony WP mjr. Henryka Dobrzańskiego "Hubala". Niemcy w odwecie przeprowadzili pacyfikację okolicznych wiosek, mordując 771 osób cywilnych. 12 IV 1940 r. dziekan z Końskich ks. Kazimierz Sykulski informował biskupa o przebiegu wydarzeń: "W dekanacie naszym przeżywamy ciężkie dni. Od pewnego czasu stosowane są straszne represje. Palą się wsie, a ludzie setkami giną. Cudem Bożym jeszcze żyjemy, ale nie wiadomo, jak długo Pan Bóg pozwoli nam żyć. W Odrowążu ks. Wąs został dotkliwie pobity i wywieziony, nie wiadomo, w jakim kierunku. Ksiądz Ptaszyński jest nieobecny - parafia zostawiona opiece Bożej. Krasna zagrożona, a proboszcz nie może tam pozostać (...). Jak długo jeszcze potrwają represje, nie wiadomo. Cokolwiek przycichło, ale każda chwila przynosi nam złowrogie wieści".
   Wobec takich wieści ks. bp Lorek nie mógł siedzieć z założonymi rękami. Udał się do szefa dystryktu w Radomiu, zabiegając o zwolnienie z więzienia proboszcza z Odrowąża oraz zaniechanie represji wobec pozostałych duchownych. Starał się też uzyskać zgodę na dostarczenie pomocy żywnościowej ludności spacyfikowanych wiosek. Można przypuszczać, że częściowe ustępstwa ze strony Niemców i zgoda na zwolnienie z więzienia ks. Wąsa były taktyczną rozgrywką zmierzającą do pozyskania zaufania ks. bp. Lorka. Władzom niemieckim zależało bowiem na przekonaniu polskich biskupów do współpracy w akcji werbunku robotników do pracy w Rzeszy. Ze swej strony sandomierski hierarcha zabiegał, by Niemcy zaprzestali urządzania łapanek przed kościołami (była to jedna z form pozyskiwania robotników przymusowych). Od swych rozmówców usłyszał, że władze nie mogą zrezygnować z łapanek, gdyż w Rzeszy "są im potrzebni ludzie do pracy, a w Polsce jest dużo bezrobotnych". Padła przy tym deklaracja: odstąpienie od przymusowego poboru będzie możliwe jedynie w przypadku zgłoszenia się wystarczającej liczby ochotników. Łudzono biskupa obietnicami, że bezrobotni otrzymają w Niemczech warunki robotników sezonowych, normalną płacę, swobodę poruszania się i powrotu na zimę do rodzin. Wraz z ochotnikami miało wyjechać kilku kapłanów wskazanych przez biskupa. Oczywiście obietnice nie były nic warte, ale biskup tego nie zauważył. Nie zdążył jeszcze w początkach okupacji poznać przebiegłości i obłudy swoich rozmówców.
   W końcu ks. bp Lorek zdecydował się na wydanie okólnika do proboszczów (12 V 1940 r.). Pisał w nim: "Uważam za konieczne podać to wszystkiej ludności naszej diecezji do wiadomości z zaznaczeniem, że ludzie bezrobotni, szukający pracy, i mogący wyjechać do Niemiec mogliby przez swój wyjazd odciążyć jednostki niezbędnie potrzebne w kraju ze względów gospodarczych, rodzinnych lub osobistych". Twierdził, powołując się na zapewnienia władz niemieckich, że z robotnikami wyjedzie "pewna liczba księży (...) w charakterze duszpasterzy".
   Odezwa miała być odczytana w kościołach. Niemcy sfałszowali jej treść i w tej formie opublikowali w prasie gadzinowskiej, ukazującej się w Generalnej Guberni. Nie zrezygnowali z łapanek, nie zgodzili się także na wyjazd duchownych z posługą duszpasterską do robotników w Rzeszy.
   Biskup Lorek nie przewidział takiej sytuacji - wydając odezwę, z całą pewnością kierował się dobrymi intencjami. Problem polegał na zupełnym braku znajomości systemu faszystowskiego i realiów pracy przymusowej w III Rzeszy. Hierarcha sandomierski sądził zapewne, że warunki te będą podobne do znanych mu osobiście z czasów I wojny światowej, gdy z powodzeniem pełnił posługę duszpasterską wśród polskich robotników w Niemczech. Niezależnie od intencji odezwa, a szczególnie jej zafałszowany tekst, wywołała negatywne komentarze w społeczeństwie.
   W późniejszym okresie sandomierski hierarcha stał się bardziej ostrożny i przewidujący. Koncentrował się na organizowaniu pomocy charytatywnej dla ludności; okazywał znaczącą pomoc prześladowanym Żydom.


   Ataki na sandomierskiego ordynariusza po zakończeniu wojny

   W dniu 18 VIII 1944 r. do opuszczonego przez Niemców Sandomierza wkroczyły wojska sowieckie, które po sforsowaniu Wisły utworzyły w tym rejonie przyczółek. Rozpoczęło się tworzenie struktur organizacyjnych nowych władz. W gmachu Niższego Seminarium Duchownego ulokowano Powiatowy Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Rozpoczęły się represje wobec członków AK.
   Nowe władze starały się jednak początkowo pozyskać społeczeństwo i utrzymać poprawne kontakty z Kościołem. Urzędnicy - tak jak przed wojną - pokazywali się na oficjalnych uroczystościach w katedrze. Była to swoista gra, którą miano prowadzić do czasu...
   Niezależnie od oficjalnych deklaracji i wynikających z aktualnej koniunktury politycznej posunięć Kościół pozostawał dla nowych władz wrogiem, z którym miano się zmierzyć po pokonaniu opozycji politycznej i zbrojnego podziemia. Nic więc dziwnego, że stosunkowo szybko ks. bp. Lorkiem zaczęła się interesować bezpieka. Już w 1945 r. sporządzano notatki z jego kazań, które oceniano jako "wrogie". W związku z tym we wrześniu 1945 r. szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego odbył rozmowę ostrzegawczą z biskupem. Ten jednak, według relacji bezpieki, był bardzo stanowczy - stwierdził, że wystąpień z ambony w obronie prawa Bożego nikt nie może zabronić duchowieństwu, "choćbyśmy mieli być wsadzeni do więzienia, albo nawet być męczennikami". Kiedy kierownik PUBP ostrzegał, że krytykowanie rządu przez księży może się źle skończyć, spotkał się z ripostą biskupa: "jak między ludźmi nie ma idealnych, tak w każdym rządzie nie ma idealnych zarządzeń".
   Mimo unikania zadrażnień stosunki między państwem a Kościołem układały się źle. Jednak wypowiedzenie przez rząd Polski konkordatu zwolniło Stolicę Apostolską z konieczności konsultowania kandydatur na stanowiska kościelne z komunistyczną władzą. Korzystając z tego, Papież Pius XII 12 IV 1946 r. mianował ks. bp. Lorka ordynariuszem diecezji sandomierskiej, zaś jego sufraganem został dotychczasowy kanclerz kurii ks. dr Franciszek Jop.
   Niemal równocześnie komuniści podjęli ataki na sandomierskiego hierarchę. Zdarzenie takie miało miejsce m.in. 12 V 1946 r. podczas wiecu w Połańcu, zorganizowanego z okazji obchodów rocznicy uchwalenia Manifestu połanieckiego. Biskup Lorek odprawił wówczas Mszę św. dla przybyłych chłopów, których liczbę szacowano na 30 tysięcy. Po nabożeństwie reprezentujący Wojewódzką Radę Narodową w Kielcach Józef Ozga-Michalski "w sposób nieprawdopodobnie nieprzyzwoity" zaatakował ks. bp. Lorka za rzekomą współpracę z Niemcami w czasie okupacji. Podobne oskarżenia pojawiły się w prasie, zaś protesty i sprostowania wysyłane przez ks. bp. Lorka do redakcji zbywano milczeniem.
   Sandomierski ordynariusz mimo publicznego, niesłusznego napiętnowania starał się prowadzić normalną, a przy tym szeroko zakrojoną działalność duszpasterską. Może to jeszcze bardziej rozsierdzało komunistów. Jego wysiłki koncentrowały się na wizytowaniu diecezji i wspieraniu odbudowy kościołów zniszczonych w czasie wojny. Starał się także zacieśnić więź z duchowieństwem. Z okazji Bożego Narodzenia 1948 r. wystosował list pasterski do księży, zachęcając ich do przyjęcia niezłomnej postawy i gotowości cierpienia. Pisał: "Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że stoimy w historycznej dla Kościoła w Polsce godzinie i czujemy cały ogrom odpowiedzialności za jego losy. Doceniamy bezcenny kapitał żywej wiary naszego ludu, ale lękamy się zarazem, by [go] nie zmarnować. Cieszy nas zaufanie, jakim wierni darzą nas, kapłanów, mimo fali oszczerstw i wrogiej propagandy... Bądźmy ostrożni w słowach i piśmie!... A nade wszystko: ne terreamini! [nie bądźcie zastraszeni!]. Parafia cała musi wyczuwać, że na czele stoi pasterz nieustraszony (...). Cokolwiek przyniesie nam przyszłość, idziemy naprzeciw tym zdarzeniom uzbrojeni w łaskę i moc od Boga, z różańcem w rękach, zjednoczeni ze Stolicą Świętą i Episkopatem, spokojni o zwycięstwo sprawy Bożej (...)".
   Okazało się jednak, że zwycięstwo trzeba będzie drogo okupić. Nad Polskę nadciągały ciemne chmury stalinizmu. Dalsze zaostrzenie stosunków między państwem a Kościołem nastąpiło w 1949 roku. Władze komunistyczne wydały wtedy kilka rozporządzeń, których celem było ograniczenie działalności duchowieństwa. Dekret Rady Ministrów z 5 VIII 1949 r. o ochronie wolności sumienia i wyznania okazał się, wbrew szumnej nazwie, orężem w walce z duchowieństwem. Po jego wydaniu na rozmowy do starostw i PUBP wezwano proboszczów, by zastraszać ich i sondować, jaką postawę zajmują wobec "obecnej rzeczywistości". Rozpoczęło się dzielenie księży na "wrogich", "pozytywnych" i "obojętnych" (istniała też kategoria "nierozpoznany"). Z kolei dekret z 18 VIII 1949 r. modyfikował ustawę o zgromadzeniach, dając państwu pełną kontrolę nad procesjami ulicznymi, pielgrzymkami i zebraniami organizowanymi poza terenem świątyni. Natomiast dekret z 5 VIII 1949 r. wymierzony był w stowarzyszenia kościelne. Precyzowano w nim, że organizacje kościelne ulegną rozwiązaniu, a ich majątki będą przejęte przez państwo, o ile w ciągu 90 dni od ogłoszenia dekretu nie dokonają zgłoszenia do rejestracji (biskupi, chcąc uchronić wiernych przed represjami, nie zgodzili się na dostarczenie władzom list członków i rozwiązali większość stowarzyszeń). Kolejny konflikt wiązał się z przejęciem Caritas przez władze komunistyczne (styczeń 1950 r.). Władze podjęły też próbę budowania tzw. ruchu "księży patriotów" (Komisje Księży przy ZBoWiD), starały się werbować agenturę wśród duchowieństwa.
   Zaostrzenie walki z Kościołem i próba jego dezintegracji skłoniły sandomierskiego ordynariusza do podjęcia zdecydowanego przeciwdziałania. 15 III 1950 r. wydał ważny dokument - "Pro memoria". Zakazywał w nim w sposób zdecydowany i jednoznaczny przynależności do "księży patriotów" oraz przyjmowania jakichkolwiek urzędów od władz świeckich. Odpowiedzią na apele ordynariusza była podjęta w poszczególnych dekanatach akcja podpisywania przez księży oświadczeń z zapewnieniem o wierności biskupowi. Przykładowo duchowni z dekanatu żarnowskiego 1 IV 1950 r. ślubowali: "Wszelkie usiłowania rozbicia nas z Rządcami diecezji z pomocą Bożą przezwyciężymy, by stać twardo i bohatersko w jedności i karności kościelnej".
   Niemal w tym samym czasie ks. Prymas Stefan Wyszyński zaaprobował tekst porozumienia mający regulować podstawowe kwestie sporne w stosunkach między Kościołem a państwem. Tekst znany w historiografii jako "porozumienie Episkopatu z rządem" został podpisany 14 IV 1950 roku. W niczym jednak nie zmienił on restrykcyjnego nastawienia komunistów. Prymas, akceptując go, liczył zapewne na uzyskanie chwili wytchnienia dla poddanego represjom Kościoła.
   Ksiądz biskup Lorek starał się tłumaczyć księżom motywy, którymi kierował się Episkopat, podpisując porozumienie z rządem. Na początku maja 1950 r. podczas konferencji w Radomiu mówił: "Jeśli istnieje Kościół w pogańskich krajach, jak Japonia i Chiny, to czemu by nie istniał w dzisiejszej rzeczywistości w Polsce. Z tej racji Episkopat czuł się w obowiązku to porozumienie podpisać". Ordynariusz wyjaśniał, że dla księży "nie zmienia się wiele, bo doły, tj. partia, Milicja i Bezpieczeństwo (sic!) będą Was zapraszały do współpracy w postaci zjazdów, zebrań i pochodów, będą was chciały obdarzyć mandatami, lecz wy ze wszystkim odsyłajcie do biskupa". Sandomierski hierarcha dwukrotnie podkreślał, że nie zezwala na uczestnictwo w zebraniach i zjazdach, składanie podpisów pod apelami przygotowanymi przez władze oraz na przyjmowanie posad w Caritas. Zalecał, by księża "pilnowali nauki Chrystusa, kościoła i dusz sobie powierzonych". Podobne apele i zakazy wydawał wielokrotnie (zabraniał m.in. abonowania czasopisma "Głos Kapłański" oraz "Ksiądz Obywatel"). Przestrzegał przed wchodzeniem w kontakt z "księżmi patriotami", których uważał za "ludzi bardzo nieszczęśliwych". Jego nieprzejednana postawa musiała do żywego rozsierdzić komunistów.
   Władze, chcąc wywrzeć większą presję na sandomierskiego ordynariusza, jesienią 1950 r. wezwały go na rozmowę do Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Kielcach (spotkania takie stały się wkrótce dość częste i uciążliwe). Rozmowa miała na celu upomnienie biskupa za wprowadzanie innowacji duszpasterskich, które - zdaniem władz - naruszały porozumienie Episkopatu z rządem. Jednak sandomierski hierarcha bronił się w sposób zdecydowany. Mówił: "Ludzie donoszą do Was i UB na księży różne nonsensy, na których wy się opieracie". W rozmowie piętnował także aktywność ks. Stanisława Skurskiego, proboszcza ze Wszechświętych w państwowej Caritas. Bez ogródek stwierdził, że "jeśli chodzi o takich księży jak ks. Skurski i ks. Lemparty, to kompromitują was i nas". Co więcej, wkrótce po wspomnianej rozmowie w Kielcach wydał "przestrogę pasterską" do duchowieństwa, zakazując ponownie przynależności do ZBoWiD. Pisał: "Wzywamy więc wszystkich biorących udział w pracy sekcji kapłanów przy ZBoWiD, by pomni swego szczytnego powołania kapłańskiego nie burzyli Mistycznego Ciała Chrystusowego - Kościoła, lecz pracą swoją przyczyniali się raczej do Jego wzrostu i rozwoju. Przypominamy im także obowiązek posłuszeństwa, złożonego na ręce Biskupa w dniu święceń kapłańskich".
   W sprawozdaniu za I kwartał 1951 r. bezpieka zwracała uwagę, że powyższe pismo wraz z listem pasterskim Episkopatu o "Boskim pochodzeniu władzy w Kościele Chrystusowym" wpłynęło negatywnie na księży "udzielających się w pracy społecznej", zwłaszcza wahających się i obawiających ostrych reakcji biskupa. Zarządzenie to wpłynęło także niekorzystnie na pracę z agenturą, a szczególnie z tą, która starała się wyłamać ze współpracy z UB.
   Wyraźnym znakiem ze strony rządu wskazującym na pełną determinację w walce z Kościołem było usunięcie administratorów apostolskich z Ziem Odzyskanych (26 I 1951 r.) i aresztowanie ordynariusza diecezji kieleckiej ks. bp. Czesława Kaczmarka (20 I 1951 r.). Niewątpliwie do tej ostatniej decyzji przyczyniło się nieustępliwe stanowisko hierarchy wobec władz i zwalczanie ruchu "księży patriotów". Aresztowania objęły także liczną grupę duchowieństwa diecezji kieleckiej. Wydarzenia te musiały wywrzeć wielkie wrażenie na ks. bp. Lorku, który przed kilkoma dniami gościł w Sandomierzu biskupa Kaczmarka (17 stycznia).
   Ksiądz biskup Lorek był w pełni świadomy grożącego mu niebezpieczeństwa - 28 I 1951 r. sporządził testament, w którym pisał: "Ze smutkiem stwierdzając nasilenie walki z Kościołem w Polsce, która była i mimo wszystko katolicką pozostanie, pragnę niniejszym wyrazić moją ostatnią wolę na wypadek aresztowania, wywiezienia lub wreszcie śmierci". Niewątpliwie w ścisłej korelacji z tymi wydarzeniami w Kurii Diecezjalnej w Sandomierzu podjęto decyzję o rozpowszechnieniu "Instrukcji o uświęceniu wiernych pozbawionych duszpasterzy". Nosiła ona datę 28 III 1951 roku. Jej tekst nie pozostawiał żadnych złudzeń - władze kościelne bardzo poważnie liczyły się z możliwością kolejnych aresztowań wśród duchowieństwa.


   Sprawa agenturalna "Okoń"

   Niebezpieczeństwo było rzeczywiście realne. Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego w Kielcach prowadził przeciw biskupowi Lorkowi sprawę - jak to określano w sprawozdaniach - "agencyjnego rozpracowania" o kryptonimie "Okoń" (cała diecezja sandomierska była inwigilowana jako "obiekt Flora"). Nie wiadomo dokładnie, kiedy ją "założono". Wiosną 1950 r. Sekcja V Wydziału V WUBP oceniała, że sprawa ma charakter "rozwojowy". Do jej prowadzenia pozyskano jednego z dziekanów diecezji sandomierskiej, który przyjął pseudonim "Lew". Wiązano z nim nadzieje na "lepsze dotarcie do figuranta" - ks. bp. Lorka. Jednak mimo wszystkich wysiłków próby werbowania informatorów spośród najbliższych współpracowników biskupa kończyły się fiaskiem...
   Ten natomiast konsekwentnie zwalczał kolejne wcielenia ruchu "księży postępowych" (tzw. Komisje Intelektualistów, PAX). Władze komunistyczne nie kryły zniecierpliwienia. Porównując sytuację panującą w diecezji kieleckiej i sandomierskiej (obie leżały na terenie jednego województwa), zauważano wyraźny kontrast. Ugodowa postawa ks. bp. Sonika, zarządzającego diecezją kielecką po aresztowaniu ordynariusza, zasadniczo odbiegała od postawy ks. bp. Lorka.
   Pod koniec 1952 r. w Kościele polskim miały miejsce ważne wydarzenia, które w swoich skutkach dotknęły także diecezję sandomierską. W listopadzie 1952 r. władze usunęły siłą biskupów z Katowic: Stanisława Adamskiego, Juliusza Bieńka i Herberta Bednorza. Po aresztowaniach w kurii krakowskiej i internowaniu ks. abp. Eugeniusza Baziaka, administratora apostolskiego archidiecezji krakowskiej (funkcję tę objął po śmierci ks. kard. Sapiehy - 23 VII 1951 r.), i biskupa pomocniczego Stanisława Rosponda tamtejsza Kapituła Katedralna na polecenie ks. Prymasa Wyszyńskiego wybrała na wikariusza kapitulnego ks. bp. Franciszka Jopa, sufragana sandomierskiego. Elekt był już wcześniej, 26 IV 1951 r., przeznaczony na rządcę archidiecezji wrocławskiej z siedzibą w Opolu, ale wówczas, wobec sprzeciwu władz państwowych, nie mógł objąć tego urzędu. Wybór dokonany przez Kapitułę Krakowską miał miejsce 13 XII 1952 r. i w konsekwencji ks. bp Jop przeniósł się do Krakowa (zachował mieszkanie w Sandomierzu, dokąd czasem przyjeżdżał). Faktycznie jednak ks. bp Lorek został pozbawiony pomocy sufragana, a o mianowaniu nowego w ówczesnych warunkach nie mogło być mowy.
   Ordynariusz sandomierski zdawał sobie również sprawę z zaciskających się wokół niego pęt bezpieki. Bardzo obszerny materiał prezentujący jego stanowisko funkcjonariusze UB uzyskali od informatora ps. "Hadek". Był to ksiądz diecezji sandomierskiej przebywający czasowo w Warszawie, który tuż przed Świętami Bożego Narodzenia w 1952 r. przyjechał do Sandomierza na rozmowę z ordynariuszem. Ksiądz biskup Lorek pytał swego rozmówcę, czy nie należy do "patriotów, bojowników lub intelektualistów". Przecząca odpowiedź skłoniła biskupa do wypowiedzenia refleksji: "Niestety, są wśród kapłanów zdrajcy - ale 'zły ten ptak, który własne gniazdo kala'. Czy sądzisz, że ci księża mają poważanie w rządzie? - Mówię ci: na pewno nie. Bowiem człowiek każdy ma w sobie te instynkty prawości i uczciwości, więc choć to są komuniści, to oni jako ludzie brzydzą się księżmi zdrajcami, patriotami". Ksiądz biskup Lorek, nawiązując do aresztowania kilku biskupów, stwierdził: "Nawet gdybym miał cierpieć, to jako karę za grzechy trzeba przyjąć i na wszystko każdy z nas może być przygotowany". Niewątpliwie otuchy dodawał mu silnie odczuwany związek społeczeństwa z Kościołem. Biskup mówił: "Wieś mocno stoi i dziesiątków lat trzeba, aby wieśniaków oderwać od Boga. Wątpię nawet, czy za 100 lat w obecnym ustroju człowiek straciłby wiarę - raczej twierdzę, że jeszcze więcej ludzi stałoby się gorliwymi katolikami...
   Przetrwamy, bo z nami jest Bóg... przeciwnicy nasi posługują się wszelkimi sposobami - środkami, by Kościół i duchowieństwo zwalczyć i za sobą mają prawo, siłę, wszystkie środki do dyspozycji, a z nami natomiast jest Bóg i wiara, że cierpimy i walczymy za prawdę i za nią musimy być na wszystko najgorsze przygotowani".


   Kto rozdaje urzędy kościelne?

   Wydarzenia, które miały miejsce na początku 1953 r., wyraźnie zapowiadały dalsze nasilenie walki z Kościołem. 21-27 stycznia władze przeprowadziły pokazowy proces kurii krakowskiej, nadając mu propagandowy rozgłos. Zasądzone podczas rozprawy trzy wyroki śmierci, co prawda niewykonane, zwiększały atmosferę terroru i poczucie zagrożenia.
   Dnia 9 II 1953 r. Rada Państwa wydała dekret o obsadzie stanowisk kościelnych, który dawał władzom państwowym całkowitą kontrolę nad polityką personalną biskupów. Odtąd obsada wszystkich stanowisk kościelnych, od wikariusza poczynając, na arcybiskupie kończąc, miała zależeć od komunistów. Ordynariusz przed każdą nominacją musiał uzyskać zgodę właściwego Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej. Władze państwowe mogły także domagać się usunięcia ze stanowisk duchownych, których działalność uznały za "sprzeczną z prawem i porządkiem publicznym". Księża mieli złożyć ślubowanie na wierność PRL. Rozpoczęło się decydujące starcie, które miało prowadzić do ubezwłasnowolnienia Kościoła w Polsce. Równocześnie władze wywierały nacisk na sandomierskiego ordynariusza, by podporządkował się wymogom dekretu z 9 II 1953 roku. Już w marcu 1953 r. żądano usunięcia ze stanowisk kilku "reakcyjnych" księży. Kluczowa była kwestia usunięcia ks. dr. Jana Wiącka, proboszcza parafii Opieki NMP w Radomiu i obsadzenia głównych parafii w tym mieście przez "księży patriotów". Biskup opierał się tym żądaniom i prowadził grę na zwłokę. Protestował także Episkopat. 8 V 1953 r. biskupi zebrani na konferencji w Krakowie wystosowali do rządu memoriał "Non possumus", w którym odrzucono postanowienia dekretu z 9 II 1953 roku. Prymas powiedział o tym publicznie w czasie procesji Bożego Ciała w Warszawie 4 VI 1953 roku. Komuniści jednak nie zamierzali cofnąć się ani o krok. Psychologiczna presja wywierana na biskupów była bardzo mocna. Zwiększał ją jeszcze odbywający się w dniach 14-22 IX 1953 r. w Warszawie pokazowy proces ks. bp. Kaczmarka, którego skazano na 12 lat więzienia. W środkach masowego przekazu trwała nagonka na Kościół. Komuniści domagali się, by Prymas Wyszyński potępił biskupa kieleckiego. Kiedy ten stanowczo odmówił, został aresztowany w nocy z 25 na 26 IX 1953 roku.
   Wizja uwięzienia ordynariusza sandomierskiego stawała się coraz bardziej realna. 27 IX 1953 r. ks. bp Lorek sporządził uzupełnienie do testamentu, w którym pisał: "Widząc, że z aresztowaniem JEm. ks. Kardynała Wyszyńskiego, Prymasa Polski, rozpoczęło się jawne prześladowanie Kościoła katolickiego w Polsce, pragnę stwierdzić, na wypadek również mojego aresztowania, że nie uczynię nic takiego, świadomie i dobrowolnie, co by wyszło na szkodę Kościoła naszego, którego wiernym synem i oddanym aż do śmierci sługą pozostać pragnę (...)".
   Ksiądz biskup Lorek napisał te słowa zapewne tuż przed wyjazdem na konferencję Episkopatu do Warszawy. Zastraszeni biskupi ugięli się wówczas pod presją władz i 28 września wybrali nowego przewodniczącego Episkopatu. Został nim biskup łódzki Michał Klepacz. Członkowie Episkopatu podpisali także oświadczenie, w którym potępiono "godne ubolewania fakty ujawnione w procesie biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka". Konsekwencją tych wydarzeń było ślubowanie na wierność PRL złożone przez biskupów 17 XII 1953 r. zgodnie z wymogami dekretu lutowego.
   W grudniu 1953 r. pod presją władz wojewódzkich ks. bp Lorek zdecydował się na odwołanie ks. Wiącka z Radomia. Jednak aż do czerwca 1954 r. zwlekał z mianowaniem proboszczów dla dwóch tamtejszych parafii. W końcu zgodził się na podsuwane przez władze kandydatury "księży patriotów" (ks. Stanisław Skurski i ks. Wacław Pośpieszyński). Urzędnicy zżymali się jednak, że ks. bp Lorek "wszystkie sprawy odwleka, dokąd się tylko da". Stefan Jarosz, kierownik Wydziału ds. Wyznań Prezydium WRN w Kielcach, charakteryzując sandomierskiego ordynariusza, pisał: "Robi wrażenie samodzielnego księcia swej diecezji i że nikt nie ma prawa ingerować w sprawy związane z jego klerem czy kościołami".
   Nic więc dziwnego, że władze państwowe zmierzały do usunięcia ks. bp. Lorka z urzędu. Sprawa ta stała się przedmiotem obrad najwyższych dostojników państwowych. Na posiedzeniu Komisji do spraw Kleru przy Sekretariacie KC PZPR 14 VII 1954 r., przy udziale: Bolesława Bieruta, Józefa Cyrankiewicza, Jakuba Bermana i Stanisława Radkiewicza, dyskutowano nad "wyeliminowaniem antypolskich elementów wśród kleru na terenie diecezji sandomierskiej". Bierut w swoich notatkach zapisał zasadnicze ustalenie: "W razie niewykonania zarządzeń usunąć biskupa Lorka". Trzy tygodnie później, w piątek 6 VIII 1954 r., podjęto kolejne decyzje. Bierut notował: "Kielecko-sandomierska diecezja - bisk[up] Lorek - 'PAX' proponuje Kornobisa". Decyzja w sprawie usunięcia ordynariusza sandomierskiego wydawała się więc przesądzona. Ostateczne rozstrzygnięcia poprzedziła jednak batalia związana z obsadą personalną centralnych instytucji diecezjalnych w Sandomierzu. Oficjalne żądanie przeprowadzenia zmian przedstawiono ks. bp. Lorkowi 16 VII 1954 r. na konferencji w Prezydium WRN w Kielcach. Władzom chodziło o usunięcie z urzędów kanclerza kurii, trzech profesorów seminarium i kilku "wrogich" dziekanów. Przy okazji domagały się wprowadzenia do Sandomierskiej Kapituły Katedralnej kilku "księży patriotów". Scenariusz działań był przejrzysty - po wprowadzeniu wskazanych kandydatów do kapituły (Stanisława Skurskiego, Romana Szemraja i Kazimierza Kniedziałowskiego) biskup zostanie aresztowany pod byle pretekstem, a agenci w kapitule wybiorą wskazanego przez komunistów wikariusza kapitulnego, który obejmie rządy w diecezji.
   Biskup Lorek rozumiał, że zbliżył się do granicy, której przekroczenie byłoby zdradą Kościoła. Takiego rozwiązania nie dopuszczał. Nie chciał jednak dawać komunistom pretekstu, który mogliby wykorzystać do usunięcia go z urzędu. Zamierzał nadal bronić powierzonej sobie diecezji. Przyjął więc strategię "częściowych ustępstw". Odwołał z urzędu księży, których usunięcia domagały się władze, ale stanowczo odmówił wprowadzenia do kapituły forsowanych przez nie kandydatów. Wysyłając odwołania do władz centralnych, starał się zyskać na czasie.


   "Uratował" go zawał serca

   Wydaje się, że przed aresztowaniem uchronił ks. bp. Lorka splot kilku okoliczności. Niewątpliwie duże znaczenie miała ucieczka na Zachód wysokiego funkcjonariusza UB ppłk. Józefa Światły i ujawnione przez niego na falach Wolnej Europy rewelacje, dotyczące przestępczych metod stosowanych przez UB. Pod wpływem nastrojów społecznych 7 XII 1954 r. władze zdecydowały się na likwidację Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, choć w istocie była to zmiana jedynie kosmetyczna. Wpływ na sytuację wywierały też wiadomości napływające ze Związku Sowieckiego, gdzie władzę objęła nowa ekipa krytykująca nadużycia związane z "kultem jednostki". W Polsce dawało się już odczuć odwilż i stępienie ostrza represji. Z więzień zwolniono wielu księży. Wśród nich był ks. bp Kaczmarek, który w dniach 6-7 IV 1955 r. (Wielka Środa i Wielki Czwartek) odwiedził ks. bp. Lorka w Sandomierzu.
   Władze jednak nie zrezygnowały z zamiaru przejęcia kontroli nad diecezją sandomierską. W raporcie Referatu Organizacji Wydzielonych przy KW PZPR w Kielcach w październiku 1955 r. napisano, że "Kuria Sandomierska z bp. Lorkiem na czele jest nie kurią, a sztabem niedobitków reakcyjnych, nie przebierają w środkach i metodach (...)". Podobna była postawa kleru "trzymanego w żelaznej łapie Lorka". Kontrastowało to z diecezją kielecką, gdzie "kler nie występował wrogo". Natomiast księża z diecezji sandomierskiej prowadzili "ostrą walkę o jak największe wpływy w społeczeństwie" i paraliżowali posunięcia władz komunistycznych. Postulowano więc, by usunąć ks. bp. Lorka ze stanowiska.
   Plany te jednak pokrzyżował zawał serca, którego sandomierski ordynariusz doznał 10 X 1955 roku. Nie wypadało dokonywać aresztowania obłożnie chorego hierarchy. Mimo to władze nie rezygnowały. Na polecenie premiera Cyrankiewicza do Sandomierza przyjechał narzucony przez władze państwowe przewodniczący Episkopatu ks. bp Michał Klepacz. 8 XI 1955 r. w liście do premiera bronił ks. bp. Lorka. Twierdził, że "tylko niewielka grupa, ale za to bardzo ruchliwa, księży malkontentów, urabia ujemną opinię biskupowi, a sekundują im w tej akcji niektóre czynniki świeckie". Przewodniczący Episkopatu podkreślał również, że "stan liczbowy biskupów ordynariuszy w Polsce jest katastrofalny, jak to widać z załączonego 'pro memoria'". Prosił więc premiera, by nie dopuścił do komplikacji stosunków kościelnych przez usunięcie z urzędu ks. bp. Lorka, co "przy pewnej uldze udzielonej przez Władze Państwowe ks. Prymasowi nabrałoby szerokiego rozgłosu i byłoby komentowane jako zamach na prawa Kościoła do swobodnego pełnienia swych funkcji". Komuniści rzeczywiście nie zrealizowali już tego pomysłu, jednak pogłoski o zamierzonym usunięciu biskupa sandomierskiego odbiły się szerokim echem w diecezji.
   System komunistyczny w Polsce wyraźnie się chwiał. Przyczyniały się do tego m.in. wiadomości napływające z ZSRS. Tam zaś na XX Zjeździe KPZR w lutym 1956 r. Nikita Chruszczow wygłosił referat: "O kulcie jednostki i jego następstwach", w którym ostrej krytyce poddał rządy Stalina. Tekst referatu nie od razu udostępniono polskiej delegacji, jednak znała ona wystąpienie A. Mikojana, mające podobny charakter. Nic więc dziwnego, że Biuro Polityczne PZPR (bez Bieruta, który z powodu choroby pozostał w Moskwie) podjęło dyskusję nad sposobem przezwyciężenia "kultu jednostki". 10 III 1956 r. w "Trybunie Ludu" opublikowano artykuł piętnujący styl rządów Stalina. Wkrótce potem nadeszła wiadomość z Moskwy o śmierci Bolesława Bieruta (12 marca). W społeczeństwie krążyły plotki, jakoby Bierut został otruty. Mimo choroby ks. bp. Lorka nadal uważano go za groźnego przeciwnika. Nadzór prowadzony nad nim przez bezpiekę przybierał niekiedy groteskowe formy. Starano się dosłownie śledzić każdy jego krok. Gdy stan zdrowia ordynariusza nieco się poprawił, 7 VI 1956 r. o godz. 16.30 wyjechał samochodem z szoferem do lasu w Kleczanowie. Odnotowano, że przebywał tam "pewien czas" i powrócił do Sandomierza. Było to pierwsze od kilku miesięcy "oddalenie się figuranta poza obręb zamieszkania". Tydzień później - 14 czerwca - biskup ponownie wyjechał do Kleczanowa. Wraz z kapelanem wyruszył na 45-minutowy spacer po lesie. Wzbudziło to jednak podejrzenia funkcjonariusza bezpieki, który w raporcie pisał: "Nadmieniam, że las ten jest liściasty i jest dużo krzaków. W tym samym czasie do tego samego lasu przyjechało dwóch przedstawicieli ambasady angielskiej w Warszawie. Figurant wtedy przebywał w lesie około 10 minut. Za wymienionymi przedstawicielami prowadzona była obserwacja Wojewódzkiego Urzędu [do Spraw Bezpieczeństwa] w Rzeszowie. Obserwowani przedstawiciele przystanęli samochodem przy głównej drodze Opatów - Sandomierz obok drogi skręcającej w las i rozpoczęli spożywać posiłek. W tym czasie pracownicy prowadzący obserwację udali się samochodem do pobliskiego posterunku MO we Włostowie (8 km od miejsca zatrzymania przedstawicieli) celem skomunikowania się z Urzędem i zawiadomienia o podjęciu dalszej obserwacji". Gdy wrócili, nie zastali już samochodu z ambasady. Funkcjonariusze bezpieki, wietrzący wszędzie spisek i działalność wrogich sił, zaczęli podejrzewać, że mogło dojść do spotkania ks. bp. Lorka z pracownikami ambasady, a to pachniało im szpiegostwem. Przebieg wydarzeń potwierdzał informator ps. "Szofer". Sprawa miała być przedmiotem dalszych dociekań...
   Przesilenie polityczne w Polsce doprowadziło w październiku 1956 r. do zmiany ekipy rządowej. Do Warszawy wrócił, zwolniony z internowania, ks. Prymas Wyszyński, a więzieni biskupi mogli objąć swoje wcześniejsze stanowiska. Władze zdecydowały się na wycofanie dekretu z 9 II 1953 r. o obsadzaniu stanowisk kościelnych, do szkół wracała religia, wydano zezwolenia na realizację wstrzymywanych inwestycji sakralnych, rozpadł się ruch księży postępowych. Była to jednak tylko chwilowa zmiana polityki wyznaniowej państwa, wynikająca z doraźnej konieczności. Powrót do wcześniej wytkniętych celów miał nastąpić już w połowie 1958 roku. Minęły już jednak bezpowrotnie czasy terroru stalinowskiego. Ksiądz biskup Lorek mimo poprawy stanu zdrowia nie odzyskał pełni sił. Zresztą liczył już 70 lat. Rządy w diecezji przekazywał stopniowo swoim sufraganom: ks. bp. Piotrowi Gołębiowskiemu (konsekrowany 3 VI 1957 r.) i wspomagającemu go ks. bp. Walentemu Wójcikowi (wyświęcony 2 II 1961 r.). Jednak w kluczowych sprawach decyzje podejmował osobiście. Sprawność umysłową zachował do ostatnich chwil życia. Zmarł po ciężkiej chorobie 4 I 1967 r. w wieku 80 lat. Dzięki nieugiętej postawie udało mu się uchronić diecezję przed "dezintegracją". Kościołem sandomierskim zarządzał przez 30 lat i 7 miesięcy - najdłużej w jej historii. Pochowano go w podziemiach katedry.

Ks. prof. Bogdan Stanaszek     

 

 

Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 10 (3027) z dnia 12-13 stycznia 2008 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej