Księża Niezłomni

 

.

 

Ks. Daniel Wojciechowski

 

Więziony za "szpiegostwo"
Ks. Jan Danilewicz (1895-1965)

 

Ksiądz Jan Danilewicz jako jeden z najbliższych współpracowników ordynariusza został aresztowany w 1951 r. i osadzony w więzieniu mokotowskim. Brutalnymi metodami śledztwa przygotowywano go na świadka w procesie ks. bp. Czesława Kaczmarka. Opuścił więzienie fizycznie zniszczony, schorowany. Wierny powołaniu kapłańskiemu do końca życia służył Kościołowi kieleckiemu swoim doświadczeniem duszpasterskim.

Księży więzionych w PRL traktowano, delikatnie mówiąc, brutalnie. Osoby duchownej nic i nigdzie nie chroniło przed nienawiścią leżącą u podstaw ideologii komunistycznej. Od początku formowania władzy PRL aparat represji - Urząd Bezpieczeństwa - dominował nad sądownictwem wojskowym. Sędziowie i prokuratorzy zniewoleni byli rozkazami UB, pozbawieni niezależności. Również całe więziennictwo było całkowicie podległe funkcjonariuszom bezpieczeństwa. A wszystko to stanowiło ścisłą tajemnicę państwową. Za takim ukonstytuowaniem się władz policyjnych kryła się najpierw PPR, a po zjednoczeniu PZPR. U początków funkcjonowania policji bezpieczeństwa piecze nad nią miał W. Gomułka, do 1947 r. sekretarz KC PPR. Jemu podlegał resort bezpieczeństwa i całe więziennictwo. Kreowany na komunistę "z ludzką twarzą" Gomułka stwierdził, że: "Bezpieczeństwo jest najczystszym miejscem w aparacie państwowym (...) i stanowi dla władzy demokratycznej pewny instrument działania". O samych więzieniach mówił bez osłony: "Daje się u nas w więzieniach zwierzęce warunki".
   Śledztwo nacechowane wielką brutalnością i terrorem było prowadzone najczęściej w Warszawie, kontynuowane w innych więzieniach. W więzieniu warszawskim w osławionym "pałacu cudów" śledczy pod kierownictwem moskiewskich doradców stosowali takie metody, że aresztowani przyznawali się do najbardziej absurdalnych zarzutów. Po rozprawie sądowej niepoślednią rolę w komunistycznych więzieniach odgrywali funkcjonariusze więzienni. Byli nimi ludzie widzący w więźniach wrogów ustroju, w stosunku do księży cyniczni antyklerykałowie, prymitywni i okrutni, często sadyści. Między samymi więźniami kręcili się tzw. celnicy, czyli szpicle i donosiciele. Takim procedurom więziennym poddany został ordynariusz kielecki, ks. bp Czesław Kaczmarek i księża z jego"antypaństwowego ośrodka" z Kielc, a wśród nich ks. Jan Danilewicz.
   Ksiądz Jan Danilewicz szedł do kapłaństwa przez polskie seminaria duchowne położone na wschodnich terenach, objętych wrzeniem proletariackiej rewolucji. Sakramentem kapłaństwa został obdarzony w kieleckim seminarium. Miał wiele zalet koniecznych kapłanowi. Wspaniale wpisał się w duszpasterstwo parafialne. Wybudował kościół w Sułoszowie. Przy ks. bp. Kaczmarku był sumiennym i wiernym współpracownikiem. Doskonale prowadził w kurii sprawy finansowe przez lata okupacji. Z ks. Romanem Zelkiem 4 lipca 1946 r. udał się na ul. Planty w Kielcach, by działać dla uspokojenia gniewu ludzi, wywołanego pogromem kieleckim. W imieniu kieleckiej kurii uczestniczył w przygotowaniu odezwy do mieszkańców Kielc o zajściach, ostatecznie sfałszowanej przez władze rządowe.


   Przez tereny wschodnie do seminarium w Kielcach

Ksiądz Jan Danilewicz stoi nad oficerem siedzącym na krześle. Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 22 (3039) z dnia 26-27 stycznia 2008 r.    Jan Danilewicz urodził się 30 lipca 1895 r. w miejscowości Antokol (powiat wiłkomierski) koło Kowna. Pochodził z ziemiańskiej rodziny Józefa i Adelajdy z Kosińskich. Od dziesiątego roku życia mieszkał z rodzicami w parafii Pobójsk. Początkowe nauki pobierał w polskiej szkole w Wojtuszkach. Od 1910 r. uczył się w prywatnym męskim gimnazjum filozoficznym w Wiłkomierzu. Religii nauczał go wybitny pedagog ks. mgr Piotr Ruszkisz. W 1915 r. zdał egzamin i został przyjęty do Seminarium Duchownego w Wilnie. Na skutek działań wojennych i zbliżającej się ofensywy niemieckiej alumnów wywieziono w głąb Rosji. Zgłosił się do seminarium w Petersburgu, w którym zaliczył dwa lata studiów seminaryjnych. W 1917 r. wyjechał na wakacje na południe Rosji. Działania wojenne i wrzenie rewolucyjne odcięły mu drogę do Petersburga. Swoje kroki skierował do seminarium w Żytomierzu. Tu ukończył kurs III. Gdy rewolucja objęła całą Rosję, Jan Danilewicz przybył do Polski i zgłosił się do seminarium kieleckiego, po ukończeniu którego 9 maja 1920 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk ordynariusza ks. bp. Augustyna Łosińskiego. Rektor seminarium kieleckiego tak opiniował do święceń alumna Jana Danilewicza: "Zdolności dobre, pracowitość duża, w wykonywaniu obowiązków dokładny i sumienny. Charakter prawy, usposobienie poważne, nieco powolne". Te cechy znamionowały całe kapłaństwo ks. Danilewicza.


   Duszpasterz parafialny

   Po święceniach kapłańskich ks. Jan Danilewicz został skierowany na wikariat do Gnojna, w 1921 r. został wikariuszem i prefektem w Wolbromiu. Tu znalazł się u boku proboszcza społecznika ks. Józefa Zaleskiego. Włączył się u boku proboszcza w pracę organizacji społecznych, powstających w Polsce po latach zaborów. Ponadto nauczał w szkole religii w wymiarze 38 godzin tygodniowo. Przypłacał to zdrowiem, co zauważyli sami parafianie z Wolbromia, którzy samorzutnie skierowali prośbę do kurii o przysłanie drugiego wikariusza. Pisali: "Kapłani nie są w stanie obsłużyć parafii, szkoły i pracy społecznej. (...) Ksiądz Danilewicz dał dowód sumiennym wykonywaniem ściśle obowiązków do tego, że zdrowiem przypłacił, a przyjechał do nas jak najzdrowszy".
   15 lipca 1924 r. ks. Danilewicz mianowany został proboszczem w Dłużcu k. Wolbromia. Parafia mocno przeżywała kłopoty integracyjne. Mieszkańcy dwóch wsi Lgota i Kaliś odłączeni od parafii Gołaczewy nie chcieli należeć do parafii w Dłużcu. O swoim buncie posyłali pisma do władz kościelnych i państwowych. Nadto poprzedni proboszcz miał nieporozumienia z urzędem konserwatorskim, ponieważ parafianie samorzutnie otynkowali zewnętrzne ściany modrzewiowego kościoła parafialnego z XVIII wieku. Ksiądz Danilewicz szczęśliwie spory parafialne rozwiązał, uregulował sprawy związane z konserwatorem i odnowił wnętrze tego kościoła.
   Po dwóch latach, 11 kwietnia 1926 r. ks. Danilewicz został przeniesiony na probostwo w Piotrkowicach Jędrzejowskich. Gruntownie odnowił kościół parafialny. Działał w miejscowej mleczarni, kole gospodyń, straży ogniowej i w innych organizacjach. Dziekan sędziszowski tak opiniował ks. Danilewicza do kurii kieleckiej: "Niezmordowaną pracą w prowadzeniu swych parafian tak pod względem duchowym, jak i gospodarczym (zasługuje) na uznanie i wyróżnienie".
   W 1930 r. ks. Danilewicz został mianowany proboszczem w Smardzewicach. Trafił na trudną sytuację w parafii, która miała nowy kościół, niestety od lat wnętrze nie było wyposażone. Na parafii ciążyły olbrzymie długi, których parafianie nie chcieli spłacać. Stary drewniany kościół, od lat nieremontowany, popadał w ruinę. Należało wybudować nową plebanię. Swoją pomysłowością i energią w działaniu w krótkim czasie proboszcz wyposażył kościół w ołtarze i umeblowanie, wybudował plebanię. Za zgodą wojewódzkiego konserwatora sztuki stary kościół w 1938 r. został przeniesiony do nowej parafii Mostek. Te prace gospodarcze były prowadzone wraz z troską o rozwój życia duchowego.
   31 marca 1933 r. ks. Jan Danilewicz otrzymał nominację na proboszcza i dziekana w Sułoszowie. W parafii w czasie działań wojennych w 1914 r. został zburzony kościół parafialny. Ówczesny proboszcz ks. Teofil Jabłoński zbudował prowizoryczną kaplicę, niewystarczającą dla potrzeb religijnych parafian.
   Ordynariusz skierował ks. Danilewicza do Sułoszowy z poleceniem budowy kościoła. Znowu proboszcz energicznie i szybko przystąpił do pracy. Pokonał kłopoty związane z lokalizacją nowego kościoła i różne trudności z nabyciem materiałów budowlanych. W 1937 r. wielka woda z oberwanej chmury zabrała drzewo przygotowane na więźbę dachową z tartaku w Ojcowie. W ciągu trzech lat został wybudowany nowy okazały kościół. Równocześnie z prowadzoną budową dziekan doskonale organizował pracę duszpasterską w dekanacie, swoją osobowością jednoczył kapłanów. Dużo czytał, pisał kazania do "Nowej Biblioteki Kaznodziejskiej" wydawanej w Poznaniu.


   Pracownik Kurii Diecezjalnej w Kielcach

   Ku zaskoczeniu samego ks. Danilewicza i księży w diecezji nowy rządca diecezji ks. bp Czesław Kaczmarek 6 grudnia 1938 r. powołał księdza proboszcza i dziekana z Sułoszowy na stanowisko skarbnika w kurii i doradcę w sprawach duszpasterskich. W krótkim czasie kapłan ten zyskał wielkie zaufanie u pasterza diecezji, cieszył się jego względami. W pierwszych dniach września 1939 r., z początkiem agresji niemieckiej na Polskę, ks. bp Kaczmarek i ks. Danilewicz po opuszczeniu Kielc mieli zostać rozstrzelani pod murem klasztoru w Stopnicy. Tylko przypadek (w klasztorze nie znaleziono broni) uratował ich od śmierci. Należy podkreślić, że w latach okupacji ks. Danilewicz doskonale się zapisał w diecezji, prowadząc w trudnym czasie diecezjalne sprawy finansowe i gospodarcze kurii.
   W dniu pogromu kieleckiego, około godz. 11.00 4 lipca 1946 r. na miejsce zbrodni udał się z wikariuszami ks. Roman Zelek, proboszcz z katedry. Został zawrócony. Po paru godzinach na ul. Planty z ks. Zelkiem poszedł ks. Jan Danilewicz, pracownik kieleckiej kurii. Również ich milicja i wojsko nie dopuściły na miejsce zbrodni, tłumacząc, że wszystko jest opanowane. Sam ks. bp Kaczmarek był nieobecny w Kielcach. Ksiądz Danilewicz i wojewoda kielecki mjr Wiślicz-Iwańczyk opracowali odezwę do mieszkańców Kielc o krwawych zajściach, z zapewnieniem ukarania rzeczywistych sprawców zbrodni. Odrzucił ją przybyły z Warszawy do Kielc Zenon Kliszko. Nowa odezwa napisana w urzędzie wojewódzkim, nieuzgodniona z ks. Danilewiczem, a mimo to z umieszczonym na niej jego nazwiskiem, tuszowała prawdziwych morderców, wskazując poza nimi winnych zabijania ludzi. Ksiądz bp Czesław Kaczmarek zatroszczył się ukazanie pełnej prawdy o pogromie. Do zbadania zbrodni powołał specjalną komisję, do której należał ks. Danilewicz. Owocem pracy komisji był raport ks. bp. Kaczmarka o pogromie kieleckim. Wskazani zostali prawdziwi sprawcy politycznego mordu i okoliczności, w jakich do niego doszło. Raport od ks. bp. Kaczmarka otrzymał ambasador USA w PRL i przekazał go na kontynent amerykański.
   Ksiądz bp Kaczmarek, który zatroszczył się o ukazanie prawdy o pogromie Żydów, jak na ironię sam został oskarżony o jego spowodowanie. Dyrektor Departamentu Śledczego MBP płk Józef Różański-Goldberg w raporcie z 20 października 1951 r. informował ministra bezpieczeństwa gen. Stanisława Radkiewicza: "Z niesprawdzonych materiałów uzyskanych przez Dep. Śledczy MBP w dniu 15 października 1951 r. m.in. wynika, że księża diecezji kieleckiej Danilewicz Jan, Zelek (...) przygotowywali i kierowali pogromem żydowskim w Kielcach dokonanym przez wrogie podziemie w 1946 roku. Natomiast celem odwrócenia podejrzeń od osoby ks. bp. Kaczmarka Czesława spowodowali jego wyjazd w tym czasie na kurację". Te niesprawdzone i kłamliwe materiały Różański chciał potwierdzić w zeznaniach nieludzko torturowanego w śledztwie ks. bp. Kaczmarka. Podobnie umęczony w śledztwie ks. Danilewicz "przyznał się", że był sprawcą moralnym pogromu Żydów. Nie ulega wątpliwości, że jedną z przyczyn uwięzienia i męczeństwa ordynariusza kieleckiego, ks. Danilewicza i innych księży, był sporządzony na osiemnastu stronach raport o pogromie. Dziwne jednak jest to, że sprawa pogromu pojawiła się w śledztwie biskupa i księży, a nie podniesiono jej na rozprawie sądowej. Sprawa pogromu nie pojawiła się też w drukiem wydanym Stenogramie procesu biskupa. Milczą o niej ówczesne propagandowe tuby prasowe reżimu PRL.


   Śledztwo i proces sądowy

Wśród kapłanów diecezjalnych stoi ks. Jan Danilewicz (piąty od prawej). Fot. arch. Opublikowano w 'Naszym Dzienniku', w numerze 22 (3039) z dnia 26-27 stycznia 2008 r.    Ksiądz Jan Danilewicz został aresztowany 10 września 1951 r. i osadzony w więzieniu mokotowskim w Warszawie. Wkrótce po aresztowaniu ordynariusza wyznaniowe władze wojewódzkie donosiły do UB, że "stosując sankcje prawne w stosunku do bp. Kaczmarka, wikariusza generalnego Jaroszewicza i kanonika Połoski, popełniły błąd, że pominęły ks. Danilewicza. Znając stosunki w tut[ejszej] Kurii, jasnym jest, że nie działo się w niej nic bez wiedzy i współdziałania ks. kan. Danilewicza". Innym razem urząd wyznaniowy w Kielcach ujawnił jeszcze inny powód aresztowania ks. Danilewicza: "W miesiącu wrześniu (1951) po procesie ks. Tomczyka Franciszka za danie mu do przechowania złota został zatrzymany przez władze bezpieczeństwa. Był to typ [ks. Danilewicz] najbardziej wrogi wśród pracowników kurii". Mając taką opinię o ks. Danilewiczu, nic dziwnego, że wyznaniowcy z Kielc nie chcieli się zgodzić, by po aresztowaniu ordynariusza i ks. Jaroszewicza został on wikariuszem generalnym diecezji kieleckiej. Uwięziony ks. bp Kaczmarek właśnie ks. Danilewicza wysuwał na ten urząd.
   Śledztwo ks. Jana Danilewicza w więzieniu mokotowskim prowadzili m.in. sierż. Józef Fugas i kpt. Władysław Zdanowicz. Sam przebieg śledztwa opisał więzień ks. Danilewicz, zaskarżając wydany na niego wyrok w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. Pisał, że w czasie prowadzonego śledztwa jego stan zdrowia był tragiczny. Przeżywał zapalenie prawej komory czołowej, groziła mu trepanacja czaszki w związku z nieustannym bólem głowy. Ból wzmagał się wraz z brutalnością przesłuchujących. Miał zaniki pamięci. Latem 1952 r. wielokrotnie tracił przytomność, co było powodem fizycznych obrażeń. Przeżył dwukrotny zawał serca, miał niewydolność krążenia i angina pectoris. W takim stanie fizycznym był przesłuchiwany nieustannie po kilkanaście godzin we dnie i w nocy. Pisał: "Wyczerpanie moje doszło do ostatecznych granic, a co za tym idzie, utrata jakiejkolwiek odporności fizycznej i psychicznej".
   Zauważając taki stan fizyczny i psychiczny oskarżonego, śledczy wymuszali na nim zeznania, wyzywali go niewybrednymi słowami. Grozili śmiercią i torturami w wypadku odmowy przyznania się do winy. Ojciec Marian Pirożyński, redemptorysta, który jako więzień zetknął się na Mokotowie z ks. Janem Danilewiczem, wspomina go jako poważnego kapłana i mocnego człowieka. Mówi, że powodem jego głębokiego załamania w śledztwie był współwięzień z tej samej celi, w rzeczywistości nasłany "klawisz". Gdy ks. Danilewicz wracał z przesłuchań i opowiadał, o co pytali go śledczy, ten komentował: "Ach! Jaka szkoda, bo wczoraj ksiądz mówił inaczej" itp. W konsekwencji utwierdzał księdza w przekonaniu o braku pamięci i trwaniu w stanie lęku. Zdaniem o. Pirożyńskiego, takie działania miały wpływ na to, że ks. Danilewicz przyznawał się do niezaistniałych faktów. Ksiądz Rudolf Adamczyk, budowniczy katedry katowickiej, wybitny prawnik wciągnięty w proces biskupa i księży kieleckich, więziony na Mokotowie, mówił, że w śledztwie oskarżający go ks. Danilewicz był w stanie niepoczytalności, oskarżenia złożył w "jakimś transie". Zaraz odwołał te zeznania, o czym informował go o. Pirożyński.
   W dniach 14-22 września 1953 r. ks. Jan Danilewicz był sądzony przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie, wraz z ks. bp. Czesławem Kaczmarkiem, ks. Józefem Dąbrowskim, ks. Władysławem Widłakiem i s. Walerią Niklewską. Zespołowi sędziów przewodniczył ppłk Mieczysław Widaj, a oskarżycielami byli: naczelny prokurator wojskowy płk Stanisław Zarakowski i wiceprokurator Prokuratury Generalnej Henryk Chmielewski. Księdzu Danilewiczowi zarzucano naruszenie ustawy o ochronie pokoju. W oskarżeniu podkreślono, że ksiądz "jako współuczestnik antypaństwowego ośrodka usiłował przemocą obalić władzę robotniczo-chłopską i ludowo-demokratyczny ustrój Polski". Ponadto zajmował się działalnością szpiegowską, "uprawiał propagandę wojenną", a obcą walutą "spekulował na czarnym rynku". Ksiądz Danilewicz, korzystając z przygotowanych "notatek", zeznawał w trzecim dniu procesu. W pokazowym procesie "przyznał się" do uprawiania wywiadu, do antykomunistycznej działalności, do ukrywania złota i obcej waluty. Zeznaniami obciążył między innymi ks. Romana Zelka, za co przepraszał go po opuszczeniu więzienia. Tak śledczy skutecznie zadziałali na uwięzionego kapłana, że zeznawał pod ich dyktando wszelkie kłamstwa przez nich sfabrykowane.
   Ksiądz Jan Danilewicz skazany został na 10 lat więzienia, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na 5 lat, przepadek całego mienia na rzecz Skarbu Państwa. Przy wyroku pominięto oskarżenie o handel obcą walutą. Nie ulega wątpliwości, że ks. Danilewicz został aresztowany, doprowadzony do ciężkiej choroby, nieświadomości, w takim stanie poddany okrutnemu śledztwu, skazany na wieloletnie więzienie, przede wszystkim dlatego, że był katolickim księdzem. Przypisano mu zdradę interesów państwowych, ukrywania złota itp. Wszystko odbyło się typowo według sowieckich metod walki z Kościołem. Karę więzienia spędzał w więzieniu warszawskim na Mokotowie i w Rawiczu. Jak podczas pobytu w Warszawie, tak i w Rawiczu ks. Danilewicz poddawany był różnego rodzaju więziennym praktykom z pogranicza sadyzmu, nieludzkiego traktowania go jako kapłana katolickiego. Stan jego zdrowia stale się pogarszał. Już 22 stycznia 1955 r. ks. Danilewicz zaskarżył wyrok do Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Jak wyżej wskazano, uzasadniał swoją sprawę ciężkim stanem zdrowia, stale się pogarszającego, do czego przyczyniło się śledztwo. 17 maja 1955 r. o zwolnienie ks. Danilewicza z więzienia prosił Radę Państwa ks. bp Franciszek Sonik, sufragan kielecki zarządzający diecezją w latach uwięzienia ordynariusza ks. bp. Czesława Kaczmarka. 26 września 1955 r. Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie udzielił ks. Danilewiczowi rocznej przerwy w odbywaniu kary, dla poratowania zdrowia. Decyzją Rady Państwa z 16 listopada 1955 r. wyrok zmniejszono do 7 lat. Na mocy amnestii Wojskowy Sąd Garnizonowy w Warszawie złagodził karę do 3,5 roku więzienia. Ksiądz Jan Danilewicz opuścił więzienie tylko na roczny urlop, ale do więzienia nie wrócił. Chociaż miał karę więzienia skróconą do 3,5 roku, to już w więzieniu przebywał 4 lata.


   Rehabilitacja i podjęcie nowych obowiązków

   17 kwietnia 1956 r. ks. Danilewicz wystosował nowe obszerne pismo do Naczelnej Prokuratury Wojskowej z prośbą o uniewinnienie, a 30 czerwca 1956 r. złożył wniosek do prokuratora generalnego PRL o rehabilitację lub rewizję nadzwyczajną. Zwrócił się też 11 października 1956 r. do sejmowej Komisji Sprawiedliwości. 28 grudnia 1956 r. zostało wznowione postępowanie procesowe. Ostatecznie 30 marca 1957 r. decyzją Naczelnej Prokuratury Wojskowej umorzono śledztwo przeciwko ks. bp. Kaczmarkowi i osądzonym wraz z nim księżom z braku dowodów winy. Pełna rehabilitacja skazanych nastąpiła dopiero 8 listopada 1990 roku.
   Po opuszczeniu więzienia ks. Danilewicz "wobec złego stanu zdrowia, a co za tym idzie niezdolności objęcia jakiegokolwiek stanowiska (...) oraz warunków mieszkaniowych" prosił o przeniesienie na emeryturę i zamieszkanie z księżmi emerytami. Mimo takiej decyzji i złego stanu zdrowia był nieustannie śledzony przez MO i SB, działające z polecenia partii komunistycznej PRL. Komitet Wojewódzki PZPR w Kielcach przez specjalny Referat Organizacji Wydzielonych, zajmujący się sprawami Kościoła katolickiego i innych wyznań religijnych, dokumentował wyniki tego rodzaju inwigilacji. Za 1955 r. zostały odnotowane ciekawe informacje mające związek z tzw. urlopami z więzienia ks. bp. Kaczmarka i więzionych z nim księży. I tak odnotowano, że biskup, któremu w lutym 1955 r. pozwolono tylko parę dni przebywać w Kielcach, zachęcał księży pracujących w kurii i w seminarium do większej aktywności w obronie praw Kościoła. Zapisano, że rzeczywiście ta aktywność duchowieństwa kieleckiego znacznie wzrosła pod koniec 1955 r., a więc po opuszczeniu więzienia przez ks. Danilewicza i innych kapłanów, chociaż nie od zaraz, wrócili oni do obowiązków pełnionych przed uwięzieniem.
   Dopiero po częściowej rehabilitacji i zaleczeniu swoich chorób ks. Danilewicz wrócił do pracy na forum diecezjalnym. Pracował w administracji seminarium duchownego, kierował wydawnictwem "Ambona Współczesna". Od 1957 r. jego głównym obowiązkiem było kierowanie referatem do spraw artystyczno-budowlanych w kurii. Wielu księżom z diecezji pomagał w prowadzeniu remontów budynków kościelnych, urządzaniu wystroju wnętrza kościołów.
   Księdza Jana Danilewicza cechowała do końca życia wielka pracowitość. Oddawał się samodzielnym studiom z zakresu budownictwa kościelnego. Owocem jego przemyśleń była publikacja książki pt. "Kościół i jego wnętrze w świetle przepisów prawno-liturgicznych" (Jedność 1948). Te zainteresowania ciągle rozwijał. Prymas ks. kard. Stefan Wyszyński doceniał fachową wiedzę ks. Jana Danilewicza z dziedziny budownictwa, dlatego w 1958 r. mianował go swoim delegatem na konkurs rozbudowy KUL. Również stale pogłębiał wiedzę teologiczną. Pozostawił w druku broszurę "W służbie Pana" oraz rękopisy: "Społeczne działanie łaski", "Rozważania Maryjne" i inne. Jego prawość i nieugiętość w obronie zasad została nagrodzona odznaczeniami przez ordynariusza i Papieża.
   Do końca życia ks. Jan Danilewicz był również człowiekiem wielkiego cierpienia. Nie ustąpiły choroby nabyte w więzieniu, doszły nowe: uciążliwa egzema, nowotwór nerki, przerzuty do drugiej nerki, kręgosłupa, płuc i głowy. Częściowo sparaliżowany, cichy i milczący, cierpliwością i poddaniem się woli Bożej zdumiewał odwiedzających go. Zmarł 20 stycznia 1965 r., pochowany został na kieleckim cmentarzu. Należy zaznaczyć, że ks. Jan Danilewicz był postacią nieprzeciętną wśród księży diecezji kieleckiej, ale dla niektórych jednak kontrowersyjną. Jeden ze współczesnych mu kapłanów, na co dzień z nim obcujących, tak go scharakteryzował: "Jego sposób życia odosobniony, zamknięty, a jednocześnie pełen staropolskiej gościnności, jego stosunek do ludzi zdawałoby się szorstki, oschły, a jednocześnie bezpośredni, serdeczny i koleżeński, jego styl pracy samodzielny, zdecydowany, nawet władczy, a jednocześnie uznający zdanie innych, potrzebujący oparcia i szukający autorytetu innych, sumienny, a jednocześnie mający czas na 'pogaduszki' i wesołe żarty". Z pewnością nieprzeciętność ks. Danilewicza ma związek z jego niezwykłą drogą życiową i doświadczeniami kapłańskimi.

Ks. Daniel Wojciechowski     

 

 

Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 22 (3039) z dnia 26-27 stycznia 2008 r.

 

 


Powrót do Strony Głównej