. |
Zgromadzenie Córek Maryi Wspomożycielki Wiernych (sióstr salezjanek) swoją działalność w Polsce rozpoczęło w 1922 roku. Przed wojną prowadziło ono zakłady opiekuńczo-wychowawcze, przedszkola, szkoły podstawowe i średnie, kursy i szkoły zawodowe, internaty, oratoria, stowarzyszenia młodzieżowe, kolonie letnie, kuchnie dla bezrobotnych. W okresie PRL wiele z tych dzieł zostało zlikwidowanych przez władze komunistyczne. Siostry salezjanki broniły swoich domów i dzieł, aby ratować dzieci i młodzież przed ideologią socjalistyczną. W tych trudnych czasach wypadło żyć i pracować s. Helenie Kwiecień.
Siostra Helena urodziła się 16 listopada 1905 r. w Wilnie jako córka Jerzego i Anastazji z domu Kuwejko. Gdy miała 9 lat, jej ojciec zginął na froncie I wojny światowej. Matka ze względu na ciężkie warunki materialne oddała Helenę i jej siostrę Annę do zakładu opiekuńczego prowadzonego przez ks. prof. Karola Lubiańca, wielkiego jałmużnika i opiekuna wielu sierot w Wilnie.
W 1924 r. ks. prof. Lubianiec przekazał żeński zakład opiekuńczy siostrom salezjankom. Obie dziewczynki znalazły się więc pod opieką sióstr. Helena mieszkała w zakładzie i uczęszczała do państwowego seminarium nauczycielskiego. Po jego ukończeniu na prośbę przełożonej, matki Laury Meozzi, podjęła pracę nauczycielki w Państwowej Szkole Podstawowej w Różanymstoku. Gdy w 1932 r. siostry salezjanki otworzyły prywatną szkołę powszechną trzeciego stopnia i szkołę dobrej gospodyni, jej kierowniczką została Helena Kwiecień. Praca była odpowiedzialna i wymagała dobrej organizacji. Helena kompetentnie spełniała tam swoje obowiązki. Była też w stałym kontakcie z siostrami.
Widząc pracę sióstr, ich radość i entuzjazm wychowawczy, postanowiła wstąpić w ich szeregi. 5 sierpnia 1937 r. rozpoczęła nowicjat i bezpośrednie przygotowanie do życia zakonnego. Po odbyciu formacji zakonnej 5 sierpnia 1939 r. złożyła pierwszą profesję zakonną. Jeszcze w sierpniu została skierowana do Wilna, gdzie miała podjąć obowiązki kierowniczki i nauczycielki w tamtejszej szkole podstawowej prowadzonej przez siostry.
Wybuch II wojny światowej położył kres działalności sióstr. W 1940 r. budynek szkoły zajęli okupanci. Siostra Helena została zwolniona z pracy. Tymczasowo zamieszkała na plebanii u księży salezjanów. Udzielała korepetycji polskim dzieciom i uczęszczała na kurs języka litewskiego, który stał się językiem urzędowym. Wszystkie sprawy i cała korespondencja były prowadzone w języku litewskim. Pomagała siostrze intendentce w upaństwowionym domu dziecka.
27 marca 1942 r. wielu księży, zakonników i zakonnic, a wśród nich osiem sióstr salezjanek, zostało aresztowanych; siostra Helena cudem tego uniknęła. Razem z siostrą dyrektor Marią Mazzoli zamieszkała u sióstr karmelitanek i często zanosiła paczki żywnościowe siostrom przetrzymywanym w ciężkim więzieniu na Łukiszkach. W pierwszych dniach czerwca 1942 r. sześć sióstr salezjanek wraz z innymi więźniami zostało wywiezionych na przymusowe roboty do Niemiec.
Na początku lipca 1943 r. razem z kilkoma siostrami udała się do matki przełożonej do Laurowa k. Niemenczyna (18 km od Wilna). Tutaj kontynuowała tajne nauczanie, przygotowując uczniów do matury. 27 lipca 1945 r. w Krynicy k. Laurowa złożyła śluby wieczyste.
Po zakończeniu wojny i załatwieniu wszelkich formalności paszportowych 21 sierpnia 1945 r. wyjechała z s. Jadwigą Mrugowską do ukochanego Różanegostoku.
Różanystok - obrona dzieł
W Różanymstoku s. Helena podejmowała różne odpowiedzialne zadania. Trzeba było bronić prowadzonych dzieł i odpierać ataki władz komunistycznych, które prześladowały placówki oświatowo-wychowawcze prowadzone przez zgromadzenia zakonne.
Od 1 września 1945 r. s. Helena została zatrudniona przez Kuratorium Oświaty jako nauczycielka w Państwowej Szkole Powszechnej w Różanymstoku. Od 19 września 1946 r. na prośbę Kuratorium Okręgu Szkolnego w Białymstoku został otwarty internat i dom dziecka, w którym schronienie znalazło 50 dziewczynek w wieku od 6 do 10 lat; zorganizowano tam również kurs kroju i szycia. Siostra Helena Kwiecień została kierowniczką domu dziecka i jednocześnie przełożoną domu zakonnego.
Na początku roku szkolnego 1949/1950 została zwolniona z pracy w szkole w Różanymstoku i otrzymała propozycję posady nauczycielki w Grajewie, której nie przyjęła.
Sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Wielokrotnie próbowano nakłonić siostry i prośbami, i groźbami do przekazania domu dziecka pod zarząd państwowego "Caritas". Obiecywano im wielką pomoc materialną, a nawet pozostawienie kierownictwa zakładu w rękach sióstr, jeżeli dom dziecka i internat będą oddane pod zarząd "Caritas". Akcjami kierował ks. Eugeniusz Bielaj - dyrektor "Caritas", przedstawiciele Wojewódzkiej, Powiatowej Rady Narodowej, Urzędu ds. Wyznań, Urzędu Bezpieczeństwa, Wydziału Oświaty. Domagano się, by siostry podjęły współpracę z "Caritas". Stanowcza i zdecydowana postawa siostry dyrektor na jakiś czas rozwiązywała sprawę. Siostra Helena tłumaczyła: "Myśmy nie były związane z 'Caritasem' i nie przejdziemy pod jego zarząd...".
7 maja 1952 r. ośmiu przedstawicieli z Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej w Białymstoku po dwudniowych rozmowach z siostrami: dyrektor Heleną Kwiecień, Józefą Paszko, Katarzyną Koszyk, i księdzem proboszczem dokonali przejęcia domu dziecka na rzecz Skarbu Państwa. 32 dziewczęta zostały przewiezione do Państwowego Domu Dziecka w Krasnym k. Supraśla. Siostrom pozostawiono parterowy budynek, o który wkrótce rozpoczęły się boje.
11 marca 1953 r. próbowano przejąć budynek i przekształcić go na Państwowy Dom Opieki dla osób starszych. Akcję prowadziła Opieka Społeczna z Białegostoku. Siostry broniły się dzielnie. Na przesyłane pisma składały odwołania o uchylenie decyzji dotyczącej zabrania lokali mieszkalnych i gospodarczych na przygotowanie wielkiego domu opieki dla starców z całego województwa białostockiego. Sprawa trafiła do Komisji Lokalowej w Warszawie, gdzie po rozprawie okazało się, że budynki, które zajmują siostry, nie nadają się do tak wielkiej i gruntownej przeróbki.
Dom próbowano odebrać siostrom ponownie w maju 1954 roku.
Zaczęły krążyć wieści, że planowane jest odebranie gimnazjum księżom salezjanom oraz domu siostrom. Kierownik Urzędu ds. Wyznań zaczął się interesować domem. Rozpoczęły się oględziny, wizytacje...
Akcja odebrania domów zaczęła się 30 czerwca 1954 roku. Około godziny 16.00 zajechała ciężarówka z robotnikami zaopatrzonymi w skrzynię gwoździ i drut kolczasty oraz kilka samochodów osobowych z urzędnikami - łącznie około 70 osób. Ludzie rozeszli się po całej wiosce, obejmując straż przy drogach, dróżkach i budynkach. Poczta również znalazła się pod kontrolą. Łączność telefoniczna została przerwana. Nic nie można było wysłać ani przyjąć. Przedstawiciele Wojewódzkiej Rady Narodowej, członkowie PZPR i UB oraz kierownik Referatu ds. Wyznań ob. Kozioł zażądali opuszczenia domów do 5 lipca 1954 roku. 1 lipca 1954 r. dwaj panowie z Prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej zażądali opuszczenia wszystkich budynków, gdyż zostały one przeznaczone na potrzeby szkoły rolniczej. Decyzja władz zapadła. Należy przeprowadzić wysiedlenie. Możliwości odwołania nie ma.
6 lipca 1954 r. o godz. 8.00 rano zostały podstawione autokary i ciężarówki, by załadować rzeczy. Gdy urzędnicy oznajmili, że siostry zostaną przewiezione do Lądu nad Wartą w powiecie słupeckim do seminarium księży salezjanów, s. Helena zaprotestowała: "Nie wyrażamy zgody na żaden wyjazd...". Siostry zamknęły dom i się pakowały.
Po dwugodzinnym wyczekiwaniu i dobijaniu się do domu urzędnicy wytrychem otworzyli kaplicę i tym sposobem weszli do wnętrza domu. Następnie wytrychami otwierali pokoje sióstr, wszystko wynosili na podstawione ciężarówki, a opróżnione pokoje natychmiast plombowali. Siostry mogły zabrać tylko rzeczy osobiste. Siłą zostały wyprowadzone i umieszczone w podstawionym autokarze. Było ich 13. Wyjazd nastąpił około godz. 18.00. Konwój jechał w odpowiednim szyku - taksówka z kierownictwem transportu, autokar z księżmi, ciężarówka księży, a na końcu autokar z siostrami.
Kolumnę zamykała taksówka z UB, która zniknęła za miastem. Po opuszczeniu miasta staliśmy kilka godzin w polu. Dalsza podróż zaczęła się, gdy zapadł zmrok. "Jechałyśmy całą dobę z krótkimi postojami w lasach, cały czas pieczołowicie strzeżeni. Autokary były zaopatrzone w napisy: 'Wycieczka do Częstochowy'" - wspominała s. Helena.
Mimo protestów siostry przywieziono do Lądu 7 lipca około godz. 17.00. Gdy zakończono już podróż, siostry nie chciały wysiadać. Siostra Helena oświadczyła: "Mamy wóz Drzymały i możemy w nim mieszkać..., a zresztą w zakonie męskim mieszkać nie będziemy..., nie możemy mieszkać razem z zakonnikami...". Siostry broniły wejścia do autokaru. Po dłuższej szamotaninie konwojenci wtargnęli do wnętrza i zaczęli siłą wyrzucać rzeczy sióstr na zewnątrz, mimo że padał deszcz. Wezwana milicja odmówiła pomocy. Siostry siedziały na swoich miejscach. Zaczęto siłą wyciągać je z autokaru. Jeden z ubeków groził: "Siostro przełożona, pamiętaj, odpowiesz ciężko...".
W końcu po obopólnej wymianie zdań postanowiono: siostry i ich bagaże następnego dnia odwieźć do Lubini Wielkiej, powiat Jarocin.
Siostry dotarły tam 9 lipca około godz. 16.00. Obywatel Kozioł, przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej z Sokółki i kierownik Referatu ds. Wyznań, przyjechał sprawdzić, czy wszystko jest w porządku.
Inspektor s. Matylda Sikorska złożyła zażalenia do Biura Skarg i Zażaleń w Warszawie, dyrektora Urzędu ds. Wyznań, Prokuratora Generalnego, Sekretariatu Prymasa Polski, Kurii Arcybiskupiej w Białymstoku, powiadamiając o bezprawnym wysiedleniu sióstr z Różanegostoku.
Dzierżoniów i Wrocław - nowe miejsce pracy i walki
Po odpoczynku i załatwieniu najpilniejszych spraw związanych z zamknięciem Różanegostoku s. Helena objęła obowiązki przełożonej domu w Dzierżoniowie, następnie we Wrocławiu przy ul. Sienkiewicza oraz przy ul. św. Jadwigi Śląskiej. Był rok 1968. W tym czasie siostrze został powierzony jeszcze jeden bardzo ważny i odpowiedzialny urząd - ekonomki inspektorialnej, który pełniła przez kolejne 21 lat, aż do 1980 roku.
W dzierżoniowskim domu były prowadzone następujące dzieła: punkt opieki nad dzieckiem, bursa dla pracujących dziewcząt, katecheza, opieka nad zakrystią w kościele parafialnym. Podobne prace podejmowano w domach wrocławskich.
Jednym z głównych instrumentów prześladowania Kościoła w czasach PRL była polityka podatkowa. Polegała ona na nakładaniu wysokich podatków na nieruchomości kościelne. W 1950 r. po raz pierwszy wezwano zakony do złożenia zeznań o podatku dochodowym za lata 1946-1949. Władze skarbowe przez pięć lat próbowały nakładać i egzekwować podatek dochodowy, na co Koścół odpowiadał, składając odwołania. Władze jednak nigdy się do nich nie ustosunkowały.
26 stycznia 1957 r. okólnik Ministerstwa Finansów informował, że: zakony i klasztory jako kościelne osoby prawne zwalniane będą od podatku. Taka sytuacja trwała do 1959 roku.
Minister gospodarki komunalnej w kwietniu 1959 r. wydał okólnik o przejęciu na ziemiach zachodnich i północnych mienia kościelnego na własność państwa, uważając to za niemieckie pozostałości. Kościół katolicki przestał być osobą prawną w rozumieniu prawa publicznego. Zostały ustalone nowe przepisy podatkowe. Kościół został potraktowany jako przedsiębiorstwo prywatne, dochodowe. Rygory podatkowe były absurdalne. Od 1 maja 1959 r. należało płacić czynsz mieszkaniowy.
Trudna rola ekonomki inspektorialnej
Ksiądz Prymas kard. Stefan Wyszyński wezwał wszystkie wyższe przełożone zakonne do Warszawy, gdzie zalecił siostrom, by zachowały spokój, na pisma odpowiadały pisemnie, odmawiały płacenia czynszu, gdyż zgromadzenia są właścicielami nieruchomości i jako właściciele nie mogą płacić czynszu.
Zarządzenie ministra gospodarki komunalnej dotyczyło dziesięciu domów sióstr salezjanek na ziemiach zachodnich, z tego sześć było budynkami kościelnymi.
Siostry zaczęły otrzymywać pisma z Zarządu Budynków Mieszkalnych (ZBM), w których żądano zawarcia umowy najmu i wyznaczano wysoki czynsz.
Domy, które były własnością kościelną - Czaplinek, Dzierżoniów, Pieszyce, Wrocław (ul. św. Jadwigi, ul. Sienkiewicza) i Środa Śląska, były stale niepokojone przez ZBM nakładaniem wysokiego czynszu.
Przysyłano wymiary podatku, upomnienia, a w kilku wypadkach komorników w celu zajęcia czegoś z ruchomości jako spłatę zaległego czynszu. Na przykład w Dzierżoniowie, gdzie s. Helena była dyrektorem, w grudniu 1963 roku czynsz wyniósł 256 000 złotych. Opłacenie go równało się z wyprzedaniem wszystkiego, a i tego by nie wystarczyło.
Za lata od maja 1959 r. do kwietnia 1969 r. czynsz wyniósł 1 404 234,40 złotych.
Sprawa nieruchomości położonych na ziemiach zachodnich i północnych ciągnęła się do 23 czerwca 1971 r. kiedy to wyszła ustawa o przejściu na osoby prawne Kościoła rzymskokatolickiego własności niektórych nieruchomości położonych na tych ziemiach.
Od 1962 r. przychodziły nakazy płatnicze od podatku dochodowego i obrotowego za prowadzenie punktów opieki nad dzieckiem, burs, kursów zawodowych, oraz żądania, by były tam prowadzone księgi inwentarzowe.
Siostra Helena w pismach wysyłanych do odpowiednich organów władz: miejskich, powiatowych, wojewódzkich rad narodowych, wydziałów finansowych, wydziałów ds. wyznań, a nawet do Rady Ministrów, uzasadniała, że naliczane podatki są bezpodstawne. Wyjaśniała, że w Dzierżoniowie, Wrocławiu czy innych domach nie prowadzi się żadnego przedszkola, a jedynie sporadycznie udzielana jest pomoc rodzicom w charakterze pogotowia opiekuńczego. Nie stanowi to więc działalności zarobkowej i nie może być traktowane jako zysk. Nie prowadzi się przecież działalności gospodarczej. Nie ma podstaw do wymierzania podatku obrotowego i dochodowego. Nie prowadzi się ksiąg inwentarzowych, gdyż nie ma przedmiotów, które należałoby do nich wpisywać. Poza osobistymi rzeczami sióstr nie posiadają one żadnego majątku.
Przysyłane przez wydziały finansowe nakazy płatnicze wzbudzały wśród sióstr uzasadnione niepokoje. Wymagało to wiele cierpliwości i ufności w Opatrzność Bożą.
W pismach wysyłanych do odpowiednich urzędów s. Helena zwracała się z prośbą o doręczenie uzasadnienia wymierzonego podatku, a także o całkowite uchylenie podatku. Z każdym rokiem podatki rosły, ale nakazy płatności nie były realizowane.
W protokołach przychodzących komorników często znajdowało się stwierdzenie: "Siostry nie posiadają nic do zajęcia za podatki...".
W Dzierżoniowie w latach 1953-1957 i 1959-1990 w domu sióstr był prowadzony punkt katechetyczny niezgłoszony do Kuratorium Oświaty.
Można sobie wyobrazić, ile wysiłku wymagało od s. Heleny wypełnianie zadań ekonoma inspektorialnego. Często z inspektorem s. Matyldą Sikorską, Marią Aleksandrowicz, Stefanią Blecharczyk, Bożenną Stawecką wyjeżdżała na wizytacje domów i załatwiała różne sprawy ekonomiczne i urzędowe. Służyła radą, pomocą, a nawet sama redagowała pisma, odwołania. Czyniła to z wielką dokładnością, oddaniem i poświęceniem. Broniła własności domów, pilnowała zakładania ksiąg wieczystych w biurach notarialnych.
Wiele paragrafów prawnych znała na pamięć, dlatego z łatwością przychodziło jej pisanie odwołań w obronie atakowanych dzieł. Odznaczała się dobrą pamięcią, trafnymi sądami, szczerością, a także zwyczajną dobrocią i radością.
Ostatnie lata życia
W ciągu 53 lat życia zakonnego s. Helena Kwiecień przez 12 lat pełniła zadania dyrektora w różnych domach, a przez 21 lat była ekonomem inspektorialnym. 25 września 1980 r. przekazała urząd ekonomki s. Apolonii mieszkającej w domu we Wrocławiu.
To s. Helena osobiście nadzorowała sprawę przekazania zgromadzeniu na własność nieruchomości na Ziemiach Odzyskanych na mocy ustawy z dnia 23 czerwca 1971 roku. Siostry salezjanki otrzymały łącznie na własność 10 domów. Pierwszym z nich był dom w Dzierżoniowie. Po przekazaniu urzędu ekonomki s. Helena pozostała w domu inspektorialnym we Wrocławiu. Zostały jej powierzone zadania archiwistki inspektorialnej. Służyła pomocą i radą w inspektoracie. Wiele wysiłku włożyła w kompletowanie i porządkowanie dokumentacji. Zajmowała się wysyłaniem korespondencji krajowej i zagranicznej. Zbierała, sortowała i układała znaczki pocztowe w klaserach i przekazywała je potem na misje.
Do końca poświęcała swoje siły i umiejętności dla dobra i rozwoju ukochanego zgromadzenia.
Zmarła 30 kwietnia 1992 r. we Wrocławiu. Pochowana została na cmentarzu św. Wawrzyńca przy ul. Bujwida we Wrocławiu w kwaterze sióstr salezjanek. Pozostanie w naszej wdzięcznej pamięci jej radość, dobroć i wieloletnia praca na rzecz Kościoła i zgromadzenia, a zwłaszcza na rzecz ludzi młodych.
s. Zofia Bazylczuk FMA
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 43 (3669) z dnia 20-21 lutego 2010 r.