. |
Ksiądz Bernard Pyclik należy do grona polskich duchownych, w których życie wpisana jest dewiza służby "Deo et Patriae". Dowiódł tego jako żołnierz Legionów i uczestnik walk z nawałą bolszewicką oraz jako kapłan archidiecezji lwowskiej - boleśnie doświadczonej w czasie II wojny światowej. Po wysiedleniu na Dolny Śląsk jako jeden z pierwszych duchownych został aresztowany i stanął przed sądem za bezkompromisową odwagę głoszenia prawdy o wojennych doświadczeniach Polaków i powojennej rzeczywistości Ojczyzny.
Z postawy służby Bogu i Ojczyźnie ks. Pyclik nie zrezygnował po opuszczeniu więzienia. Dał temu wyraz w swym liście skierowanym w maju 1954 r. do administratora apostolskiego Dolnego Śląska ks. Kazimierza Lagosza. Uzasadniając swe postępowanie i konflikty z władzami, napisał: "Główną moją wadą jest, że na czarne mówię czarne, a na białe albo szare [też] inaczej nie mogę".
Bernard Pyclik urodził się 15 listopada 1896 r. w Ślemieniu koło Żywca. Był synem Piotra i Marii z domu Sarlej. Uczęszczał do gimnazjum w Nowym Sączu i w Wadowicach. W listopadzie 1915 r. wstąpił do Legionów Polskich. Brał udział w walkach na froncie wschodnim, gdzie został ranny. Dostał się do niewoli rosyjskiej. Za zasługi odznaczono go Krzyżem Walecznych. Po zakończeniu I wojny światowej powrócił do kraju i służył w Wojsku Polskim. Uczestniczył w wojnie polsko-bolszewickiej. Zdemobilizowany został w 1921 r. w stopniu plutonowego. W 1923 r. wstąpił do seminarium duchownego we Lwowie, gdzie w 1927 r. przyjął święcenia kapłańskie. Ksiądz Bernard był kolejno duszpasterzem w Radziechowie, Janowie Lwowskim, Chomiakówce. W 1932 r. powierzono mu obowiązki proboszcza parafii w Połowcach, pow. Czortków.
W konspiracji
Tam zastała go wrześniowa klęska Polski i kolejny jej rozbiór dokonany przez Niemcy hitlerowskie i Związek Sowiecki. W 1940 r. wielu wiernych z parafii ks. Pyclika wywieziono na Wschód, większość stamtąd nie powróciła. Doświadczenie to było również udziałem rodziców kapłana, którzy po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 r. osiedlili się wraz z rodziną na Kresach, w powiecie Trembowla. Ksiądz Pyclik w tym czasie ukrywał się przed aresztowaniem. Powodem była niemożność zapłacenia przez ubogą parafię tzw. podatku kościelnego.
Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w czerwcu 1941 r. i szybkim zwycięstwie armii hitlerowskiej dla zamieszkującej Kresy ludności polskiej nastąpił okres kolejnych bolesnych doświadczeń. Nasiliły się wówczas antypolskie akcje organizowane przez Ukraińców spod znaku OUN - UPA. We wrześniu 1942 r. w sąsiadującej z Połowcami Słobódce Dżuryńskiej zorganizowano podległą Obwodowi Czortków placówkę Armii Krajowej. Ksiądz Pyclik włączył się w konspiracyjną działalność. Przybrał pseudonim "Żaba" i wraz z ks. Władysławem Lupą "Żbikiem", proboszczem parafii w Słobódce Dżuryńskiej, pełnił obowiązki kapelana Obwodu.
Zagrożenie ze strony Ukraińców sprawiło, że ks. Pyclik przyjął na plebanię dwie siostry służebniczki starowiejskie - Anastazję Izmaelę Bartosz i Amelię Witoldę Borkowską, które prowadziły miejscową ochronkę dla dzieci. Nocne napady na sąsiednie miejscowości zdecydowały o przeniesieniu się mieszkańców plebanii na kościelny strych, gdzie w tajemnicy, znanej jedynie kilku osobom, przygotowano schronienie. Kapłan codziennie rano celebrował w kościele Mszę św. W ciągu dnia siostry troszczyły się na plebanii o przygotowanie posiłku.
W nocy z 16 na 17 stycznia 1944 r. ukraińska bojówka napadła na Połowce. Napadniętych we śnie Polaków wiązano i duszono przygotowanymi wcześniej konopnymi sznurami - arkanami. Zamordowano także siostry służebniczki, które z powodu przeziębienia pozostały na plebanii. Następnie ofiary wywieziono do lasów w okolicy Jagielnicy. Nazajutrz do Połowiec przybyli z odsieczą uzbrojeni Polacy ze Słobódki Dżuryńskiej. Odnaleźli na strychu kościelnym kapłana i zaopiekowali się nim.
21 stycznia uczestniczący w polowaniu w lesie Rosochacz Niemcy dostrzegli wystające spod śniegu nagie ciała uprowadzonych mieszkańców Połowiec. Nosiły one ślady torturowania. W niedzielę, 23 stycznia, księża Pyclik i Lupa wraz z żołnierzami AK ze Słobódki Dżuryńskiej udali się do Jagielnicy. Tam przy pomocy Polaków z miejscowej placówki AK złożyli ciała pomordowanych do trumien. Następnie w kondukcie pogrzebowym przeszli przez miasto. Za miastem trumny umieszczono na saniach. W Połowcach odprawiono za zamordowanych Mszę św., w czasie której ks. Pyclik zawiesił w ołtarzu głównym przy obrazie Matki Bożej Częstochowskiej osobliwe wotum. Stanowiły je sznury - arkany, narzędzia kaźni. Wypowiedział wówczas słowa: "Jak Polska wielka, wszędzie u nas czczona i uwielbiana [jest] Matka Boska, która się nami opiekuje. Za tę opiekę otrzymuje od nas wiele podarków, które zawieszamy dookoła Jej wizerunków. Cóż my Połowiczanie dać możemy? Dajemy skromny upominek, oto zdjęte z szyi pomordowanych Jej czcicieli...". Pogrzeb odbył się następnego dnia. Uczestniczyło w nim ponad 500 Polaków przybyłych z okolicznych miejscowości.
W kwietniu 1944 r. ks. Pyclik wraz z mieszkańcami Słobódki Dżuryńskiej ewakuowany został przez Żyżnomierz do Barysza, gdzie w obawie przed wywiezieniem w głąb Rzeszy wielu spośród nich się rozpierzchło. Ksiądz Pyclik znalazł schronienie na miejscowej plebanii. Po przejściu frontu powrócił na krótki czas do Słobódki Dżuryńskiej. W sierpniu 1944 r. mianowany został administratorem parafii w Jazłowcu, gdzie pomimo zagrożenia ze strony sowieckich władz i Ukraińców udzielał pomocy ukrywającym się działaczom konspiracji niepodległościowej. Dopomagał im w bezpiecznym opuszczeniu Kresów, wykorzystując organizowane oficjalnie wysiedlenia ludności polskiej.
Ksiądz Pyclik wyjechał z Jazłowca w listopadzie 1945 r. i w połowie grudnia osiedlił się na Dolnym Śląsku w Miłosnej, którą później nazwano Lubomierzem. Roztoczył opiekę duszpasterską nad ludnością polską, wśród której znajdowała się grupa jego dawnych parafian. W styczniu 1946 r. Kuria Administracji Apostolskiej we Wrocławiu mianowała go wikariuszem kooperatorem dla parafii Miłosna i Wojciechów.
Donos wójta
Już w kwietniu 1946 r. funkcjonariusze UB podjęli wobec ks. Pyclika działania zmierzające do jego aresztowania. Przyczynił się do tego wójt jednej z okolicznych gmin. W piśmie do władz powiatowych we Lwówku Śląskim doniósł on o spotkaniu z księdzem na posterunku MO w Miłosnej oraz wyrażonych przez niego wówczas poglądach. Już w dniu złożenia doniesienia odbyło się przesłuchanie pierwszego świadka. Kolejni przesłuchiwani byli w następnych tygodniach, m.in. w związku z kazaniem ks. Pyclika wygłoszonym w czasie Mszy św. sprawowanej w dniu święta 3 Maja.
Zgromadzony materiał trafił do Naczelnej Prokuratury Wojskowej w Warszawie. Uzyskane stamtąd pismo zawierało krytyczną opinię co do warunków formalnych przesłuchań. 9 lipca przystąpiono do realizacji warszawskich poleceń. Przesłuchano świadków zgodnie z obowiązującymi wymogami. Następnie przesłuchano ks. Bernarda Pyclika. Ustosunkowując się do postawionych mu zarzutów, stwierdził m.in.: "Przyznaję się do tego, iż z początkiem marca 1946 r. w czasie kazania wygłoszonego w Miłosnej w pewnym momencie odezwałem się do parafianów następującymi słowami - "dlaczego upijacie się bimbrem i cieszycie się, czy dlatego - że wam bolszewicy połowę Polski zabrali". Dalej mówiłem, iż sowieci zabrali nam wschodnie ziemie, a dali nam zachodnie - wcześniej wyszabrowali fabryki i wywieźli do Rosji. Dalej powiedziałem, iż w 1939 r. nasi oswobodziciele oswobodzili nas ze wszystkiego (sowieci). O tym, że nas oswobodzili ze zegarków, nie mówiłem. O tym nie mówiłem "nie zapominajcie o Wschodzie", gdyż i tak o tym pamiętają. Przyznaję się, iż powiedziałem na kazaniu "zapytajcie się tych, którzy wracają z Rosji, to będziecie wiedzieć, jak tam jest. Co przez to myślałem, nie powiem" ".
Wróg ustroju
W nocy z 13 na 14 lipca ks. Pyclik został zatrzymany przez funkcjonariuszy UB. Po krótkim pobycie w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego we Lwówku Śląskim przewieziono go do aresztu śledczego przy Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego we Wrocławiu.
Tam kapłana poddano kolejnym przesłuchaniom. 30 lipca na zadane przez śledczego pytanie: "Kto lub co natchnął was wrogością do obecnego ustroju w Polsce i do publicznych wystąpień przeciwko Związkowi Radzieckiemu?" - ks. Pyclik odpowiedział: "Wobec obecnego ustroju w Polsce wrogo nastawiony nie jestem. Moje nastawienie jest tylko wyczekujące. Uważam, że Polak z Polakiem musi się zgodzić i tej właśnie zgody wyczekuję. Natomiast nastawienie moje względem Związku Radzieckiego jest wrogie, a właściwie ściśle biorąc, to jestem tylko wrogiem ustroju komunistycznego, jaki jest w Związku Radzieckim, a wrogość ta datuje się już u mnie od 1939 r., gdy sam na własne oczy widziałem stopę życiową Rosji i ich stosunek do naszej wiary, kołchozy i cały system gospodarczy, jaki jest obecnie w Związku Radzieckim, a najbardziej wrogość do religii katolickiej i zniesienie własności prywatnej".
Na zakończenie z własnej woli ks. Pyclik dopowiedział: "Do zeznań moich dodaję jeszcze pewien fakt, który oddziałał na mnie głęboko. Mianowicie w 1941 r., gdy wojska rosyjskie opuszczały kresy wschodnie, a wkraczały wojska niemieckie, [...] odkryto na podwórzu więziennym w Czortkowie [...] około dwustu trupów mężczyzn i kobiet, którzy mieli związane drutami od tyłu ręce. Przy tem kobiety miały powtykane w narządy płciowe kołki drewniane, a mężczyźni narządy płciowe poucinane. Leżały tam także trupy dominikanów zabitych od kul. Te wszystkie fakty wpłynęły na kształtowanie się moich przekonań, które są właśnie takie jak wyżej podałem".
Wypowiedziane przez ks. Pyclika słowa stanowiły "dowód" jego "winy". Dlatego prowadzący przesłuchanie zdecydował o pociągnięciu kapłana do odpowiedzialności karnej. Swe stanowisko uzasadnił następująco: "Pyclik Bernard jako ksiądz proboszcz rzymskokatolickiej Parafii Miłosna, pow. Lwówek, na początku marca do dnia aresztowania publicznie nawoływał przeciwko jedności sojuszniczej Państwa Polskiego z sprzymierzonym z nim Związkiem Radzieckim, wygłaszając z ambony do zebranych wiernych fałszywe, tendencyjnie poprzekręcane fakta; a w szczególności, dokładnie nieustalonego dnia, na posterunku MO w Miłosna w obecności milicji i interesantów wypowiadał się "myślicie, że Niemcy zrobili Katyń, a tymczasem to zrobili sowieci, którzy wymordowali tam naszych ludzi", ponadto w kazaniach swoich stale głosił "sowieci zagrabili nam wschodnie tereny, a dali zachód, który przedtem wyszabrowali, ale mimo wszystko ziemie wschodnie wrócą do nas" ".
Stale inwigilowany
26 sierpnia 1946 r. rozpoczęła się przed Wojskowym Sądem Rejonowym we Wrocławiu rozprawa, przewodniczył jej mjr Aleksander Warecki. Po odniesieniu się ks. Pyclika do zarzutów wynikających z przesłuchań świadków i zawartych w akcie oskarżenia jako świadek obrony zabrał głos ks. Kazimierz Milewski. Scharakteryzował on postawę ks. Pyclika i trudną sytuację duchowieństwa polskiego na Kresach w czasie wojny. Na zakończenie rozprawy adwokat Ignacy Barski wystąpił o zbadanie przez lekarzy psychiatrów stanu umysłowego oskarżonego celem ustalenia stopnia jego odpowiedzialności za popełnione czyny.
We wrześniu ks. Pyclik poddany został badaniom lekarskim. Powierzono je prof. Adrianowi Demianowskiemu. W swym orzeczeniu stwierdził on, że w przypadku oskarżonego nastąpił nawrót choroby, której urojeniowe treści wyrażają się w nieprzychylnych stwierdzeniach i stosunku do Związku Radzieckiego. W późniejszym dopełnieniu epikryzy napisał: "uzupełniam swe badanie w tym kierunku, że badany w chwili popełnienia czynów, zarzuconych mu w akcie oskarżenia był pozbawiony używania rozumu i nie mógł pokierować swem postępowaniem [...]". Opinia prof. Demianowskiego stanowiła wybieg zmierzający do uwolnienia ks. Pyclika od odpowiedzialności za czyny, które zagrożone były karą wielu lat więzienia.
W czasie kolejnej rozprawy przed WSR we Wrocławiu 11 października 1946 r. wydano wyrok na ks. Bernarda Pyclika. Został on uznany za winnego tego, "że od marca 1946 r. do połowy lipca 1946 r. w Miłośnie, pow. Lwówek - publicznie nawoływał do czynów, skierowanych przeciw jedności sojuszniczej Państwa Polskiego ze Związkiem Radzieckim". Kierując się jednak orzeczeniem lekarskim, odstąpiono od wykonania wobec niego kary. Tego samego dnia ks. Pyclik opuścił areszt i powrócił do swej parafii. Odtąd poddany był wzmożonej inwigilacji ze strony organów UB, które wiedzę o nim poczęły gromadzić m.in. za pośrednictwem informatorów o pseudonimach "Maki" i "Kos".
Przebywając w Miłosnej, ks. Pyclik odnowił i nawiązał znajomości z członkami niepodległościowej konspiracji tarnopolskiej, którzy prowadzili ją w ramach dolnośląskiego Rejonu "Litwa" Okręgu Tarnopol AK - WiN. Umożliwiał im nawiązywanie ze sobą kontaktów organizacyjnych, a w razie konieczności zagrożonym aresztowaniem ułatwiał uzyskanie fałszywych dokumentów i ukrywanie się. Ta działalność obok aktywności duszpasterskiej i licznych kontaktów ze środowiskiem byłego duchowieństwa archidiecezji lwowskiej nasiliła prowadzoną wobec duchownego inwigilację. Do dotychczasowych informatorów donoszących na kapłana dołączyli: "Skowronek", "Wiatr", "Krysia".
Jako kapłan zyskał ks. Pyclik szacunek wiernych. Swoiste uznanie dla jego działań duszpasterskich stanowi relacja sporządzona przez informatora "Zygmunta", który wykorzystując swe koneksje w środowisku kościelnym, przybył wraz z innymi w kwietniu 1953 r. z wizytą do Lubomierza. Już w kilka dni potem "Zygmunt" w swym doniesieniu agenturalnym napisał m.in.: "W Lubomierzu na dworcu oczekiwał nas ks. Pyclik. [...] Już w drodze z dworca do domu można było się zorientować, że cieszy się on ogromną popularnością wśród swoich parafian. Każdego przechodnia zagadnął i z każdym w przejściu porozmawiał. Bez względu na to, kto to by nie był: czy robotnik, czy gospodarz, czy też uczeń licealny, czy licealista przed maturą. W drodze z dworca na plebanię zdążył nam również opowiedzieć o przebiegu rekolekcji wielkopostnych w jego parafii. Jak mu starano się młodzież odciągać różnymi zajęciami".
W otoczeniu agentów
Zgromadzone na temat ks. Pyclika informacje zdecydowały o założeniu w marcu 1953 r. w jego sprawie tzw. agencyjnego rozpracowania pod kryptonimem "Orkan". Głównie przyczyniły się do tego utrzymywane przez kapłana kontakty z tarnopolskim środowiskiem AK - WiN; rzekome przechowywanie rzeczy będących własnością organizacji i posiadanie magazynu broni. W 1954 r. celem stworzenia dogodniejszych warunków do rozpracowania ks. Pyclika wymuszono na kurii wrocławskiej przeniesienie go z Lubomierza do parafii Mrozów w powiecie Środa Śląska. Ta decyzja wynikała z możliwości pełniejszego wykorzystania w sprawie "Orkan" informatora "Zygmunta", który zyskał zaufanie ks. Pyclika. Z dniem 30 czerwca 1954 r. powierzono mu obowiązki administratora w Mrozowie, z jednoczesnym objęciem zarządu ex currendo parafii Miękinia.
Prowadzona inwigilacja nie potwierdziła aktywności ks. Pyclika w ramach zorganizowanych struktur antypaństwowych. Dlatego zrezygnowano z dalszego rozpracowania "Orkan", pozostawiając kapłana w rozpracowaniu ewidencyjnym - pod stałą kontrolą i obserwacją agenturalną.
W maju 1963 r. ks. Pyclik wystąpił do Kurii Arcybiskupiej we Wrocławiu z prośbą o zwolnienie z zajmowanego stanowiska. Została ona przyjęta. 19 października abp Bolesław Kominek w dowód wdzięczności za dotychczasową posługę mianował rezydującego w Mrozowie ks. Pyclika kanonikiem honorowym kapituły katedry wrocławskiej.
Pod koniec życia ks. Pyclik, boleśnie doświadczony chorobą, godnie przygotowywał się na nadejście śmierci. Przebywając w szpitalu we Wrocławiu, sporządził testament. Dał w nim wyraz swej wiary i pokory oraz przywiązania do archidiecezji lwowskiej - w której przyjął święcenia kapłańskie, oraz archidiecezji wrocławskiej - do której rzuciły go powojenne losy Polski. Ksiądz Bernard Pyclik zmarł 13 września 1964 r. o godz. 20.30 w Mrozowie. Pogrzeb odbył się 16 września. Uczestniczyło w nim ok. 90 kapłanów i licznie zgromadzeni wierni. Wielu spośród nich wywodziło się z archidiecezji lwowskiej.
Stanisław A. Bogaczewicz
Artykuł zamieszczony w "Naszym Dzienniku", w numerze 269 (2679) z dnia 18-19 listopada 2006 r.