. |
W parafii Mchy na ziemi wielkopolskiej został przez chrzest św. włączony do rodziny Kościoła katolickiego Antoni Baraniak, urodzony 1 stycznia 1904 roku w Sebastianowie w rodzinie Franciszka Baraniaka i Franciszki z Wolskich Baraniakowej. Otoczony w domu miłością rodzicielską otrzymał również staranne wychowanie religijne, które w przyszłości będzie miało wpływ na jego dojrzewanie do dorosłości. Po ukończeniu szkoły powszechnej 1 września 1917 roku oddany został pod duchową i intelektualną opiekę Księży Salezjanów w Oświęcimiu, gdzie ukończył też gimnazjum. Od tej pory całe jego życie podporządkowane będzie charyzmatycznej osobowości św. Jana Bosko - założyciela Zgromadzenia Salezjanów.
W 1920 roku Antoni Baraniak wstępuje do nowicjatu Towarzystwa Salezjańskiego w Kleczy Dolnej, a 28 lipca 1921 roku składa pierwszą profesję zakonną. Następnie rozpoczyna studia filozoficzne w Krakowie. Śluby wieczyste składa w Zgromadzeniu Salezjańskim 15 marca 1925 roku. W latach 1924-1927 młody salezjanin zdobywa pierwsze doświadczenia pedagogiczne, wykorzystując przygotowanie formacyjne, na stanowisku wychowawcy w Kleczy Dolnej, Czerwińsku i Warszawie. Wszystko odbywa się zgodnie z powołaniem i założeniami zgromadzenia, które pracę wśród młodzieży, zwłaszcza biednej, opuszczonej i moralnie zagrożonej, traktuje jako fundamentalne zadanie, zarazem zaś jako drogę do powszechnej ewangelizacji rodziny.
Młodziutki zakonnik Antoni Baraniak miał przed sobą wspaniałe przykłady ludzi o cnotach wręcz heroicznych nie tylko w osobie św. Jana Bosko, ale i bł. Augusta Czartoryskiego czy św. Rafała Kalinowskigo. Nic więc dziwnego, że przez całe swoje życie pozostał wierny salezjańskiemu charyzmatowi, a tę wierność i odpowiedzialność potwierdził faktem przyjęcia za zawołanie biskupie dewizy salezjańskiej: "Da mihi animas, caetera tolle" (Daj mi dusze, resztę zabierz). Najważniejsze jednak, że umiał pracować w myśl tego zawołania, znosić w swojej życiowej wędrówce trudy, upokorzenia i cierpienie, nigdy nie zapominając o tym, że był salezjaninem z ducha. Święty Jan Bosko zgromadzenie powierzył Maryi - Matce Chrystusa. Wybrał Ją na główną Patronkę, co miało ogromne znaczenie dla rozwoju duchowego wszystkich członków Towarzystwa Salezjańskiego. Maryjny rys odnajdujemy też w życiu osobistym, posłudze kapłańskiej i biskupiej ks. Antoniego Baraniaka.
Kolejnym, bardzo ważnym etapem w życiu księdza Antoniego były studia teologiczne i prawnicze na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie w latach 1927-1931. 3 sierpnia 1930 r. przyjął święcenia kapłańskie z rąk ks. abp. Adama Stefana Sapiehy w kościele Sióstr Karmelitanek w Krakowie.
Przy Prymasie Polski Auguście Hlondzie
Doskonale wykształconego i głęboko religijnego salezjanina wypatrzył w Rzymie Prymas Polski kardynał August Hlond, również salezjanin, wybitny mąż stanu, zasłużony obrońca polskiego Kościoła, realizator wspaniałych inicjatyw duszpasterskich pogłębiających religijność i chrześcijańską odpowiedzialność Polaków za losy Narodu. We wrześniu 1933 r. powołał ks. Antoniego Baraniaka na stanowisko osobistego sekretarza. Bliskość i współpraca z niewątpliwie najwybitniejszą w tamtych czasach indywidualnością polskiego Kościoła zaowocowała w życiu młodego księdza ogromną aktywnością i pełnym oddaniem dla spraw, które inicjował Prymas Polski, arcybiskup gnieźnieński i poznański. Wystarczy wymienić choćby kilka z bardzo wielu podjętych przez niego przedsięwzięć, by przekonać się, jaką miały rangę i jaki wywarły wpływ na ówczesne życie Kościoła polskiego. Tak więc w 1930 roku powołana została Akcja Katolicka; w tym samym roku został zwołany I Krajowy Kongres Eucharystyczny; w 1932 roku założono Towarzystwo Chrystusowe; w 1934 roku odbył się II Kongres Eucharystyczny; w 1936 roku - I Synod Plenarny Episkopatu Polski na Jasnej Górze; w 1937 roku - Międzynarodowy Kongres Chrystusa Króla.
Wybuch II wojny światowej zmusił Prymasa Polski i jego sekretarza do opuszczenia kraju. Wbrew krytycznej opinii Władysława Bieńkowskiego wyrażonej w książce "Polityka Watykanu wobec Polski", była to decyzja słuszna. Potwierdził to całym swoim autorytetem następca kardynała Hlonda, kiedy w 10. rocznicę jego śmierci m.in. powiedział: "Gdy w początkach drugiej wojny cały niemal świat powtarzał złowrogie 'finita la Polonia', na Watykanie stanął i powagą swą wyjednał u Ojca Świętego Piusa XII modlitwy w całym świecie katolickim za Polskę, 'która umierać nie chce'". Kolejny raz, już w na początku października 1939 roku, kardynał Hlond napisze do Papieża prośbę o publiczne ustosunkowanie się do sprawy Polski okupowanej przez III Rzeszę. Tak też się stało. Ojciec Święty Pius XII ogłasza 21 października encyklikę "Summi Pontificatus", w której odnajdujemy znamienny fragment: "(...) Czyż trzeba zapewniać, że ojcowskie Nasze serce, wzruszone głęboką litością, jest ze wszystkimi dziećmi, a przede wszystkim z tymi, którzy są utrapieni i prześladowani? (...) zwłaszcza spośród tego narodu, mamy na myśli naród polski, który dla swej niewzruszonej wierności dla Kościoła oraz wspaniałych zasług dla kultury chrześcijańskiej, zapisanych w dzieje (...) domaga się najsłuszniej ludzkiego i braterskiego współczucia, (...) oczekuje upragnionego dnia, kiedy na zasadach sprawiedliwości i trwałego pokoju nareszcie (...) będzie się mógł, niby z odmętów, żywy wydobyć...".
W styczniu 1940 roku w watykańskim czasopiśmie "Poliglott" kardynał August Hlond opublikował pierwszy oficjalny raport o hitlerowskiej polityce prześladowań na terenach Wielkopolski. Raport ten ukazał się w języku hiszpańskim, francuskim i angielskim i był pierwszym dokumentem demaskującym zbrodnie hitlerowskie w Polsce. Przez cały czas wiernie i z całym oddaniem pomagał kardynałowi w pracy jego osobisty sekretarz ks. Antoni Baraniak. Redagują wspólnie raporty i przygotowują informacje radiowe, by z Rzymu słychać było w całej Europie głos podniesiony w obronie uciemiężonego Narodu. To dzięki tym wystąpieniom Papież wyrażał niepokój o los polskiego Narodu i polskiego Kościoła w listach i orędziach kierowanych zarówno do Polski (np. w liście do ks. abp. Adama Sapiehy z 23 grudnia 1940 roku), jak i do Berlina za pośrednictwem nuncjusza papieskiego msgr. Cesare Orsenigo.
Kardynał Hlond i ks. Baraniak w czerwcu 1940 roku opuszczą Rzym, by do 1943 roku przebywać w Lourdes i ani przez chwilę nie ustawać w pomocy materialnej, prawnej i medycznej jeńcom wojennym w obozach oraz rodzinom tułającym się po zniewolonej przez hitlerowców Europie. Również w Lourdes, nie bacząc na niebezpieczeństwo, organizują pracę duszpasterską i charytatywną. Prymas Hlond ustanawia kapelanów w obozach jenieckich i za ich pośrednictwem z pomocą swego sekretarza dociera do tych obozów z wszelką możliwą pomocą. Ksiądz Antoni Baraniak w czasie obławy zorganizowanej na szpital w Aix-les-Bains zostaje zatrzymany przez gestapowców, ale wprost cudem, dzięki pomocy odważnych ludzi, udaje mu się wymknąć z rąk oprawców. Wkrótce jednak obydwaj duchowni muszą opuścić Lourdes (jeszcze w 1943 roku), by ukryć się w klasztorze benedyktyńskim w Hautecombe (Sabaudia). Niestety, mimo to doszło jednak do bolesnej rozłąki spowodowanej aresztowaniem Prymasa przez gestapo 3 lutego 1944 roku. Najpierw został przewieziony do Paryża, skąd po kategorycznej odmowie współpracy z okupantem internowano go w Bar-le-Duc, a następnie w Wiedenbrück (Westfalia). Tam pozostawał aż do uwolnienia go przez armię amerykańską 1 kwietnia 1945 roku. W tym miejscu trzeba koniecznie dodać, że po aresztowaniu Prymasa przez gestapo ks. A. Baraniak nadal, choć już samotnie, kontynuował pracę konspiracyjną.
Nie spełniły się też plany i zamiary generalnego gubernatora Hansa Franka, który miał wielką ochotę na zawsze zamknąć usta niezmordowanemu i bohaterskiemu przywódcy Kościoła polskiego, jak się do tego przyznał w wywiadzie z 1940 roku, mówiąc: "Najgorsze, że za to podżeganie [do stawiania oporu Niemcom - L.Ż.] winę ponosi Kościół. Toteż, jeśli tu się pokaże ten podżegacz kardynał Hlond, wówczas każę go natychmiast rozstrzelać".
Prymas przeżył wojnę wraz ze swym nieodłącznym sekretarzem. Ponownie spotkali się w Rzymie, by już 20 lipca 1945 roku powrócić do wyniszczonej Polski i od razu przystąpić do dzieła odbudowy Kościoła w kraju. Złowrogi czas wojny i okupacji, pełen trudu, cierpienia i mimo wszystko wiary w zwycięstwo jeszcze bardziej zbliżył do siebie obydwu kapłanów. Co więcej, poddając ich wielkiej próbie charakterów, przypieczętował głęboką przyjaźń wybitnego hierarchy Kościoła i jego podwładnego. Nic więc dziwnego, że po wojnie ks. Baraniak staje się znów najbliższym współpracownikiem i zaufanym człowiekiem kardynała Hlonda, gdy ten przystępuje do organizowania życia kościelnego w nowej rzeczywistości politycznej, jakże odmiennej od tej sprzed 1939 roku. Przypomnijmy tu, że między innymi trzeba było organizować Kościół w powojennych granicach Polski, ustanowionych na mocy porozumień jałtańskich.
Do niezwykłej wagi przedsięwzięć z tych lat należało też zwołanie pierwszej po wojnie konferencji Episkopatu, organizowanie Kościoła na Ziemiach Odzyskanych na mocy uprawnień Stolicy Apostolskiej, a także wizytacje kościołów oraz parafii na tym terenie. Najdonioślejszym wydarzeniem był Akt Ofiarowania Narodu Niepokalanemu Sercu Maryi 8 września 1946 roku na Jasnej Górze. Po raz drugi, 26 sierpnia 1956 roku, odda Naród Polski pod opiekuńcze skrzydła Matce Bożej następca Prymasa Augusta Hlonda, kardynał Stefan Wyszyński - Prymas Tysiąclecia, składając Śluby Jasnogórskie u stóp Królowej Polski. On też, jak sam powie, "odziedziczy w błogosławionym spadku" po zmarłym 22 października 1948 roku kardynale Hlondzie jego osobistego sekretarza i kapelana ks. Antoniego Baraniaka: "Uszanowałem ten 'spadek'. Radowałem się, że ks. Antoni okazał się dla mnie bliskim i wiernym współpracownikiem. (...)
Był człowiekiem dyskretnym, raczej milczącym. W pracy dokładny, (...) precyzyjny, spokojnie prowadził wszystkie zlecone sobie, jakże niekiedy trudne sprawy Kościoła w Polsce. Można było podziwiać jego niezwykłą dyskrecję. Z woli umierającego Kardynała Prymasa Augusta Hlonda otrzymał zadanie przekazania Stolicy Świętej jego ostatniej prośby. Myślał o tym, kto podejmie jego zadanie, na kim mają spocząć jego trudne obowiązki. Pisał z łoża cierpienia do Ojca Świętego. A świadkiem i wykonawcą tych przekazów listowych był ówczesny kapelan Kardynała Augusta Hlonda ksiądz Antoni Baraniak. Ale o tym nikt się nie dowiedział nawet po śmierci Kardynała. Przygodnie dopiero poznałem ten sekret, gdy obydwaj wróciliśmy z więzienia w 1956 roku (...)".
Na "posterunku" u Prymasa Tysiąclecia
Ksiądz Antoni Baraniak towarzyszy nowemu przywódcy polskiego Kościoła podczas tradycyjnej wizyty "ad limina apostolorum" u Papieża Piusa XII w kwietniu 1951 roku. Pierwsza audiencja odbyła się 9 kwietnia. Była to wizyta bardzo ważna, ponieważ Prymas Polski otrzymał wówczas dekret nadający mu specjalne pełnomocnictwo, na mocy którego mógł udzielać uprawnień kanonicznych. Ponadto Papież okazał wielkie zrozumienie dla sprawy Ziem Zachodnich i na prośbę Prymasa mianował biskupów w Gorzowie, Olsztynie, Opolu i Wrocławiu.
Sytuacja Kościoła w Polsce nie była łatwa. Władze nie dopuściły do prasy i radia informacji o mianowaniu nowych biskupów, gazety atakowały Piusa XII, a co gorsza, rząd nie zezwolił, aby nominacje biskupów mogły być wprowadzone w życie. Prześladowania duchowieństwa i wiernych były prowadzone za pomocą coraz bezwzględniejszych metod, mimo zawartego w kwietniu 1950 roku Porozumienia między rządem a Episkopatem. W procesie wolbromskim oskarżonych i skazanych na dożywocie zostało dwóch księży - Piotr Oborski i Zbigniew Gadowski. Wkrótce na ławie oskarżonych zasiadł biskup Czesław Kaczmarek, choć o dobrej woli Kościoła w sprawie porozumienia z ówczesnymi władzami świadczył między innymi dokument "Pro memoria", skierowany przez Episkopat do duchowieństwa i podkreślający chęć zgodnej współpracy. Czytamy w nim m.in.: "Trzymając się z daleka od sporów politycznych, przez to właśnie mamy być gotowi do służby wszystkim obywatelom, bez względu na ich orientacje polityczne". Dokument ten zakazywał również duchowieństwu jakiegokolwiek angażowania się w sprawy polityczne: "Kapłani dalekimi więc będą od wszelkich działań o charakterze politycznym (...). Natomiast do nas należy wszystkim głosić Prawdę Bożą i pomagać im w drodze do Boga".
Mimo to sekretarz Prymasa, ks. Antoni Baraniak, zmuszony był niezliczone razy redagować i wysyłać do władz państwowych pisma oraz petycje w sprawie uwolnienia aresztowanych lub przesłuchiwanych księży i zakonników. Pamiętał o tym zawsze kardynał Wyszyński. Dlatego też przypominał często w okolicznościowych wystąpieniach, kazaniach i publikacjach drukowanych, jak ciężkie to były lata dla Kościoła, i że właśnie wtedy jego sekretarz okazał się "wiernym towarzyszem w cierpieniu. Mógłbym powiedzieć, nie tylko 'socius in passione', a nawet więcej - obrońca". Ksiądz Antoni Baraniak musiał bowiem stawić czoła niejednej prowokacji, odpierać ataki w niejednej sprawie, którą podejmowano w czasie rozmów z ówczesnymi władzami. Okazał się więc równie niezłomnym obrońcą Kościoła w Polsce, jak jego wybitny zwierzchnik.
Przyszło mu na przykład zmierzyć się w roku 1952 z falą aresztowań biskupów i księży oskarżanych niemal o wszystko. Tak więc liczącemu 77 lat biskupowi Stanisławowi Adamskiemu, ordynariuszowi katowickiemu, stawiano zarzut, że popiera neohitlerowskie zakusy na Ziemie Zachodnie. Jego starania o przywrócenie religii do szkół prasa określiła jako łamanie obowiązków obywatelskich oraz "fałszywy krok, przynoszący szkodę religii i jedności narodu" ("Słowo Powszechne", 8-9 XI 1952 r.), a wreszcie przemocą usunięto go z biskupstwa wraz z sufraganami Juliuszem Bieńkiem i Herbertem Bednorzem. Byli pod stałym dozorem milicji. Wybrany pod naciskiem rządu na stanowisko wikariusza generalnego ksiądz patriota Filip Bednorz natychmiast wykazał się brakiem lojalności wobec Prymasa i Episkopatu. Podobnie zachował się ks. Kazimierz Lagosz z Wrocławia.
Kolejne aresztowania nastąpiły w Kurii Arcybiskupiej w Krakowie. Uwięziono tam ks. abp. Eugeniusza Baziaka, sufragana diecezji ks. bp. Stanisława Rosponda, kanonika kapituły krakowskiej ks. Tadeusza Kurowskiego oraz księży: Wita Brzyckiego, Jana Pochopienia, kanclerza Bolesława Przybyszewskiego, Józefa Lelitę i Franciszka Szymanka. Incydent krakowski stał się pretekstem do zmasowanego ataku na Kościół i Prymasa oraz Episkopat. W "Nowych Drogach" (nr 12, grudzień 1952, s. 107-121) - piśmie partyjnym - ukazał się artykuł Józefa Sikory o znamiennym tytule "Reakcyjny kler - jedną z sił faszyzacji Polski przedwrześniowej" ukazujący duchowieństwo polskie jako wroga Narodu. Oskarżycielem w procesie krakowskim był naczelny prokurator wojskowy pułkownik S. Zarakowski. Wyroki były okrutne. Ksiądz Lelito został skazany na karę śmierci, ks. Szymanek otrzymał wyrok dożywocia, ks. Brzycki 15 lat więzienia, a ks. Pochopień 8 lat. Na ten temat jest już dzisiaj wiele publikacji.
Na te niesłychane ataki władz partyjnych Prymas Polski godnie odpowiedział w kazaniu wygłoszonym 1 grudnia 1952 roku w kościele akademickim św. Jana Chrzciciela w Szczecinie. Powiedział m.in. "Dziś każdy, kto myśli, że człowiek może być oszukany, że oficjalną prawdę przyjąć może z nakazu - myli się. Prawda jest potrzebna człowiekowi. (...) Dlatego umysł ludzki zabazowany na naturze ludzkiej jest pierwszym, który buntuje się przeciw nieprawdzie, kłamstwu, choć jest rzeczą materialną. (...) potrzeba zejść do głębi natury swojego człowieczeństwa poprzez studia nad człowiekiem, aby w swej naturze znaleźć zalążek prawdy i położyć kres kłamstwu. Dzisiejsze czasy będą czernić człowieka, im bardziej jest on związany z Twórcą swej natury (...). W naturze człowieka znajdziecie siłę, która jest niezmienna, która pochodzi od Ojca natury, od Boga. A Bóg jest najwyższym Dobrem, a jeśli w tobie jest coś z Dobra i coś z Prawdy, to ono pochodzi od Ojca (...)". I skończył gromkim wezwaniem: "Podnieście głowy wasze, bo zbliża się zbawienie wasze".
W tym samym roku ks. abp Stefan Wyszyński znalazł się w gronie nowo mianowanych przez Papieża kardynałów, co rozwścieczyło rząd i spowodowało ukazanie się szeregu artykułów z niewybrednymi pomówieniami. Sytuacja Kościoła stawała się coraz trudniejsza, ponieważ władze zaostrzały swoje stanowisko wobec organizacji życia religijnego w Polsce. Prymas Wyszyński nie otrzymał paszportu na wyjazd do Rzymu w celu odebrania godności kardynalskich. W "Nowych Drogach" (nr 1, 1953 r., s. 68-81) ukazała się bezprecedensowa rozprawa Leszka Kołakowskiego pt. "Neotomizm w walce z postępem nauk i prawami człowieka", w której czytamy ohydne pomówienie, że: "(...) wielu polskich biskupów z lokajską służalczością wysługiwało się hitlerowskim okupantom".
Prawda historyczna przeczy takiemu cynicznemu, gołosłownemu oskarżeniu, bo żaden z naszych biskupów nie wysługiwał się hitlerowcom. Biskupi, księża i zakonnicy złożyli ofiarę krwi w łagrach, obozach koncentracyjnych i na frontach II wojny światowej. Dobrze o tym wiedział ksiądz Prymas i jego sekretarz. Obydwaj przeczuwali, że najprawdopodobniej trzeba będzie jeszcze wiele wycierpieć. Tak też się stało. W nocy z 25 na 26 września 1953 roku zostali aresztowani i wywiezieni z Domu Arcybiskupów Warszawskich przy ul. Miodowej. Nie wiedzieli nic o swoich losach. Prymasa nie poinformowano o tym, że ks. Baraniak został uwięziony w więzieniu przy ul. Rakowieckiej w Warszawie. Był przekonany, że zgodnie z jego wolą pozostał na Miodowej, by czuwać nad sekretariatem i nie tylko. W tym samym czasie został również aresztowany i osadzony w więzieniu ksiądz infułat Wojciech Zink, którego szlachetności i niezłomności został poświęcony artykuł w "Naszym Dzienniku" (16-17 grudnia 2006 r.).
Z niezwykłą dyskrecją ks. Baraniak znosił wszelkie dolegliwości i trudy więzienia. A przecież wiadomo, że był poddawany dotkliwym, wręcz okrutnym przesłuchaniom, że za wszelką cenę, uciekając się do tortur i poniżania, usiłowano z niego wydobyć zeznania, które obciążyłyby aresztowanego Prymasa Polski i tym samym umożliwiłyby władzom wszczęcie pokazowego procesu.
Jednak wiadomości o przetrzymywaniu biskupa Antoniego przez wiele dni i nocy bez odzienia w wilgotnych, zagrzybionych celach, w których po ścianach ściekała woda, przedostawały się różnymi drogami do środowisk emigracyjnych, a dzięki nim do tamtejszej prasy. W 1955 roku londyński "Dziennik Polski" umieścił nawet informację o tragicznej śmierci biskupa Baraniaka jako ofiary UB. Wiadomość ta była bliska prawdy, ponieważ zdrowie więźnia było do tego stopnia nadwerężone, że władze chyba same zaczęły się obawiać jego śmierci i postanowiły 21 grudnia 1955 roku przenieść biskupa Baraniaka z więzienia do domu salezjańskiego w Marszałkach pod Ostrzeszowem, gdzie był cały czas pilnowany i izolowany. Tortury psychiczne i fizyczne niewątpliwie spowodowały zagrożenie dla jego życia i pewnie dlatego udało się Episkopatowi uzyskać zgodę na leczenie biskupa w Krynicy od marca 1956 roku. Wolność zaś uzyskał dopiero w październiku tego samego roku. Do pełnego zdrowia nigdy nie wrócił. Niechętnie wspominał koszmar, jaki przeszedł w ubeckim więzieniu. Pozostawił w pamięci wszystkich, z którymi się zetknął, świadectwo męstwa, odwagi i żarliwej wiary. W zapiskach Prymasa Wyszyńskiego z okresu internowania w Komańczy czytamy: "Ludzie, którzy udzielili mi pierwszych informacji o biskupie Antonim, widzieli go w mokotowskim więzieniu przygodnie z dala, podczas spaceru. Był w sutannie, chodził sam, był bardzo blady, ale pogodny. Opinia krążąca po więzieniu przekazywała o nim najlepsze wrażenie. (...) biskup Baraniak trzyma się dzielnie i zajmuje godną postawę wobec swoich śledczych. Wiedziano (...), że to śledztwo było długotrwałe i bardzo uciążliwe, że biskup nikogo nie obciążył. Mówiono, że wywiera on dobry wpływ na więźniów, którym dodaje otuchy, imponuje swoją kapłańską postawą i najlepszym usposobieniem. 'Zwycięża siebie', zadziwia siłą duchową, chociaż siły fizyczne są tak słabe, że budzą obawę wszystkich współwięźniów".
Do wspomnień z czasu, gdy ks. bp Antoni Baraniak przetrzymywany był w więzieniu na Rakowieckiej w celi sąsiadującej z celami księży: infułata Wojciecha Zinka i biskupa Czesława Kaczmarka, należą wypracowane przez nich sposoby porozumiewania się. Otóż przekazywali sobie informacje, śpiewając po łacinie, tymczasem strażnicy więzienni przekonani byli, że księża odprawiają modły.
W przemówieniu żałobnym nad trumną ks. abp. Antoniego Baraniaka Prymas Tysiąclecia z właściwą sobie szlachetnością i poczuciem sprawiedliwości złożył hołd kapłanowi o niezwykłej sile duchowej, o wielkiej odwadze i bezkompromisowej postawie wobec totalitarnej władzy, a nade wszystko nieugiętemu obrońcy wiary i Kościoła polskiego. Przypomniał:
"Biskup Baraniak uwięziony (...) był dla mnie niejako osłoną. Na niego bowiem spadły główne oskarżenia i zarzuty, podczas gdy mnie w moim odosobnieniu przez trzy lata oszczędzano. Nie oszczędzano natomiast biskupa Antoniego. Wrócił na Miodową w 1956 roku tak wyniszczony, że już nigdy nie odbudował swej egzystencji psychofizycznej Pozostał człowiekiem drobnym, (...) choć niezwykle aktywnym, podejmującym każdy trud bez wahania. (...) O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. (...) Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności Prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć".
Jeszcze przez długie lata po wyjściu z więzienia obydwaj duchowni będą zaliczani przez ówczesne władze do grupy najbardziej nieprzejednanych i bezkompromisowych przedstawicieli Kościoła, my zaś nazywamy ich dzisiaj NIEZŁOMNYMI, trwali bowiem wraz ze swoim wiernym ludem przy Bogu i przy Ojczyźnie Matce, jak mawiał ksiądz Piotr Skarga-Pawęski.
W referacie Urzędu do Spraw Wyznań traktującym o stosunkach między państwem a Kościołem w roku 1961 (zob. Peter Raina, Kościół w PRL. Dokumenty. Poznań 1995 r.) nieznany autor napisze:
"(...) w Episkopacie występują dwie przeciwstawne tendencje dotyczące taktyki (...) w stosunkach z państwem. Jedna z tych tendencji jest reprezentowana przez grupę biskupów, której patronuje Wyszyński. (...) Jest to tendencja, której wyraziciele uważają (...), że w żadnym razie nie wolno pójść na kompromis z Państwem Ludowym w kwestiach zasadniczych. (...) Z najbardziej nieprzejednanych biskupów, [to], poza Wyszyńskim, arcybiskup Baraniak z Poznania, biskup Kaczmarek z Kielc, biskup Wilczyński z Olsztyna, biskup Pluta z Gorzowa, biskup Bednorz (Herbert) z Katowic, biskup Kominek z Wrocławia, (...) wśród których Wyszyński czy Baraniak są po prostu fanatykami, nieraz niepohamowanymi fanatykami, którzy improwizując jakieś kazanie wypowiadają się w sposób przeciwko Państwu zdecydowanie wrogi".
Na Ostrowie Tumskim w Poznaniu
Funkcję sekretarza i kapelana Prymasa Stefana kard. Wyszyńskiego pełnił ks. Antoni Baraniak do 26 kwietnia 1951 roku. 30 kwietnia tegoż roku Papież Pius XII mianował go tytularnym biskupem teodozjopolitańskim i sufraganem gnieźnieńskim.
Ksiądz Baraniak otrzymał sakrę biskupią 8 lipca 1951 roku w katedrze gnieźnieńskiej z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego, Prymasa Polski. Kierownikiem Sekretariatu jednak pozostał aż do końca maja 1957 roku, to znaczy do dnia nominacji przez Papieża Piusa XII na arcybiskupa poznańskiego. Rządy w diecezji objął 2 lipca 1957 roku. Uroczystość ingresu do katedry poznańskiej odbyła się 6 października 1957 roku.
Władze PRL zgodziły się na tę nominację po śmierci ks. abp. Walentego Dymka, licząc na to, że schorowany i udręczony więzieniem biskup Antoni krótko będzie cieszył się nowym stanowiskiem. Wcześniej pytano w tej sprawie lekarzy, którzy faktycznie z medycznego punktu widzenia nie rokowali nadziei na powrót ks. bp. Baraniaka do sił i zdrowia. Zatem władze PRL spokojnie mogły zaaprobować przedstawioną im kandydaturę. Tymczasem Pan Bóg zdecydował inaczej! Biskup był rzeczywiście słabego zdrowia i można to zrozumieć po tylu ciężkich przejściach w więzieniu, ale charakteryzował się niewiarygodnym wprost męstwem i siłą ducha. Przyszło mu rządzić na Ostrowie Tumskim w Poznaniu przez całe 20 lat. W tym czasie również borykał się z licznymi restrykcjami ze strony władzy ludowej, o czym świadczył przytoczony już fragment referatu pracownika Referatu do Spraw Wyznań, niemniej jednak udało mu się wraz z całym duchowieństwem dokonać bardzo wiele!
Przede wszystkim zadbał o powstanie nowych parafii i budowę świątyń, by droga do ołtarza nie była zbyt odległa dla ludzi umęczonych trudem pracy i życia. Mając w pamięci i sercu nauki salezjańskie, z wielką troską i uwagą odnosił się także do problemów dzieci i młodzieży. Stąd budowa ośrodków duszpasterskiej pracy szczególnie tam, gdzie jeszcze było daleko do kościoła. A ta praca wśród młodych owocowała również powołaniami kapłańskimi: w czasie swej biskupiej posługi wyświęcił 519 kapłanów i około 200 kapłanów zakonnych, udzielił sakry biskupiej księżom.: Jerzemu Strobie, Tadeuszowi Etterowi, Adamowi Sawickiemu i Marianowi Przykuckiemu. Do listy ogromnych zasług położonych dla Kościoła polskiego zaliczyć również należy zainicjowanie przez arcypasterza poznańskiego ośmiu procesów beatyfikacyjnych i kanonizacyjnych. 23 października 1960 roku zdołał zamknąć diecezjalny proces dzisiaj już błogosławionego Edmunda Bojanowskiego.
Katedrę poznańską zastał, co prawda, odbudowaną po zniszczeniach wojennych, ale ogołoconą. W związku z tym zadbał nie tylko o jej wnętrze, ale i o świadectwa historyczne wczesnego chrześcijaństwa w Polsce, to znaczy o stojące w Złotej Kaplicy figury Mieszka I, Bolesława Chrobrego, Dąbrówki i pierwszego misyjnego biskupa Jordana. Rozpoczął również przygotowawcze prace nad porządkowaniem krypt i podziemi tej milenijnej świątyni.
Przede wszystkim jednak przejdą na trwałe do historii powojennego Kościoła polskiego przeprowadzone przez ks. abp. Antoniego Baraniaka uroczystości milenijne, gdy na Ostrowie Tumskim 17 kwietnia 1966 roku zgromadził się cały Episkopat Polski i około 400 tys. wiernych, a także zorganizowany po przeszło dwustu latach Synod Archidiecezji Poznańskiej w roku 1968 roku.
W homilii wygłoszonej 30 dni po zgonie ks. abp. Antoniego Baraniaka, zmarłego 18 sierpnia 1977 roku, ks. Stanisław Kosiński SDB spośród wielu znaczących zasług biskupa poznańskiego przekazał pamięci wiernych te, które wydawały mu się najbardziej istotne. Mówił: "Otoczył [zmarły arcypasterz] czułą opieką Seminarium Duchowne, spadkobiercę tradycji Akademii Lubrańskiego. (...) Dbał o splendor swych Kapituł - Metropolitalnej i Kolegiackiej, przez nominacje wybitnych i zasłużonych dla archidiecezji kapłanów. Postawił w bazylice katedralnej pomniki swym poprzednikom: kardynałowi Hlondowi i arcybiskupowi Dymkowi oraz kapłanom diecezji, ofiarom hitlerowskich zbrodni. (...) Zmarły Arcypasterz nigdy nie zapomniał o tym, że jest w prostej linii spadkobiercą historycznej spuścizny Jordanów, Lubrańskich, Gorlickich, Duninów, Ledóchowskich, Stablewskich, Hlondów i tylu wspaniałych pasterzy Poznańskiego Kościoła. Tej linii, biegnącej od brzasku chrześcijaństwa (...) był zawsze wierny, modyfikując jedynie jej założenia, zgodnie z wymogami współczesnego życia i nowymi metodami duszpasterskimi".
Dodajmy jeszcze, że salezjańska formacja mocno ugruntowała w osobowości ks. abp. Antoniego Baraniaka ogromną odpowiedzialność za wiernych pozostających pod jego opieką, za ich moralność i religijność, za chrześcijańskie wychowanie w rodzinie i pełne świętości powołania kapłańskie. Tym żył do końca swoich dni.
"Biła z jego postaci jakaś dziwna moc ducha i nieugięta siła woli, przepromieniona cnotą męstwa i bezwzględną wiernością Bogu i Kościołowi, nawet za cenę krwi. (...) zdumiewamy się, jak to wszystko mógł przetrwać ten pod względem fizycznym wątły kapłan i biskup, w niczym nie uczyniwszy żadnych ustępstw" - powiedział w homilii ks. Stanisław Kosiński.
Przyznać trzeba ze skruchą, że do dziś tak niewiele wiemy o cierpieniach oraz upokorzeniach niezwykle mężnych kapłanów, jak ks. abp Antoni Baraniak, ks. bp Czesław Kaczmarek, ks. inf. Wojciech Zink! A przecież życiem i świadectwem wierności wobec Boga oraz Kościoła potwierdzają słowa Prymasa Tysiąclecia zapisane 4 października 1956 roku w Komańczy: "Brak męstwa jest dla biskupa początkiem klęski. Czy jeszcze może być apostołem? Przecież istotne dla apostoła jest świadectwo Prawdzie! A to zawsze wymaga męstwa".
dr Lucyna Żbikowska
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 88 (2801) z dnia 14-15 kwietnia 2007 r.