. |
Doświadczył udręk niemieckiej okupacji i sowieckiego zniewolenia. Piastując odpowiedzialne stanowisko generała paulinów w najtrudniejszym dla Narodu czasie komunistycznych prześladowań, nie uległ żadnym naciskom władz i nie zdradził ani Kościoła, ani swego powołania.
Miałem wielkie szczęście spotkać w życiu mojej paulińskiej wspólnoty kilku cichych i zacnych współbraci, którzy utkwili mi w pamięci jako wzorce prostoty i dobroci. Jednym z nich był generał zakonu o. Alojzy Wrzalik, którego poznałem dopiero w 1953 r., u kresu jego pięknej posługi zakonowi, a moich początków bycia paulinem.
Droga powołania
Alojzy Wrzalik urodził się 24 sierpnia 1905 r. jako syn zarządcy folwarku książąt Lubomirskich we wsi Baby k. Radomska. Pierwsze nauki pobierał wespół z dziećmi dziedzica, a potem w Częstochowie i Krakowie, gdzie po studiach teologicznych, 3 czerwca 1934 r., otrzymał święcenia kapłańskie. Został mianowany wicedyrektorem gimnazjum, funkcję tę pełnił do wybuchu wojny. W październiku 1939 r. o. Alojzy został opiekunem kilku gimnazjalistów, którzy przedostali się razem z nim na Jasną Górę, gdzie w tajnym gimnazjum kontynuowali naukę. Kilka miesięcy później powierzono mu obowiązki zastępcy przeora domu. Wybór był niezwykle trafny. Do furty jasnogórskiej cisnęły się wówczas codziennie gromady wypędzonych poznaniaków i pomorzan, prosząc o chleb, o kwaterunek lub o życzliwe skierowanie na miejsce, gdzie mogliby przetrwać gehennę eksmisji zarządzonej przez okupanta. Ojciec Alojzy wykazał się niezwykłym altruizmem wobec bezbronnych matek z dziećmi, starców i chorych. Wsłuchując się w ich udręki, budził nadzieję przetrwania kryzysu i wiarę w Boską sprawiedliwość. Nie pełnił oczywiście sam jeden tej niezwykłej posługi. Dzięki niemu zawiązała się na Jasnej Górze grupa wolontariuszy, sodalisów, ojców i kleryków, którzy "dokonywali cudów", by ulżyć tragicznej doli wypędzonych Polaków. Tymczasem okupant, obserwując postawę i patriotyczne zaangażowanie gospodarzy konwentu, raportował (w osobie szefa służby bezpieczeństwa w Radomiu, SS-Sturmbanfhrera Joachima Illmera), że "paulini traktują swoją służbę jako swój obowiązek związku z narodem i pomagają mu w odzyskaniu wolności". Nie tu miejsce i czas na potwierdzenie słuszności tej opinii.
Służba charytatywna ojców i braci względem Żydów i partyzantów wiązała się z ogromnym ryzykiem, tym bardziej że w gronie przyjętych pod dach Jasnej Góry znalazł się agent z Poznańskiego, który skrupulatnie raportował niemieckiej policji o działalności paulinów. Obawiano się zatem rewizji i represji. Ojciec Alojzy jako druga osoba w porządku hierarchicznym klasztoru, był praktycznie głównym reprezentantem przeora, a nawet zakonu, ponieważ wikariusz generalny o. Augustyn Jędrzejczyk, nie chcąc odrywać się od malarskich palet (był malarzem), delegował go do rozmów z petentami. Na o. Alojzym spoczywał ciężar umiejętnego prowadzenia dialogu, co najlepiej odczytujemy z tekstów jego kazań, w których poza Słowem Bożym nie znajdowano powodów do raportowania o dwuznacznych wątkach, które by drażniły donosicieli.
W nowej powojennej sytuacji
Kiedy zbliżał się powoli kres okupacji, o. Alojzy pilnie śledził knowania agresorów. Razem z przeorem o. Stanisławem Nowakiem utrzymywał kontakt z polskim podziemiem w kwestii oddalenia bombardowania Częstochowy. Z kolei po wejściu Rosjan do miasta był wielokrotnie reprezentantem władzy konwentu podczas spotkań z rosyjską generalicją i ich emisariuszami w tworzących się strukturach władzy. Po raz kolejny zetknął się również z ludźmi, którzy wracali do kraju z obozów, i z Kresowianami wyrzuconymi z terenów anektowanych do Rosji.
Konwent jasnogórski skupiał wówczas, niczym w soczewce, wszystkie nastroje ówczesnej rzeczywistości. Nie ufał nowym agitatorom narzuconego sojuszu z Sowietami, ale nie widział też możliwości jego odrzucenia z powodu zdrady aliantów, którzy sprawę polską zostawili w rękach zbrodniarza Stalina. Ojciec Alojzy stanął więc w obliczu nader skomplikowanej rzeczywistości. On sam jako pilną potrzebę uznał powrót do prowadzonego przez siebie gimnazjum i nostryfikację świadectw maturalnych wszystkim alumnom, którzy zdali matury w konspiracyjnym gimnazjum na Jasnej Górze. 26 lutego 1945 r. wyjechał do Krakowa z poleceniem odzyskania zdewastowanego przez Sowietów budynku szkoły i w trybie pilnym kontynuowania zajęć szkolnych z tymi, którzy przerwali je z powodu wojny. Na święto Królowej Korony Polskiej, 3 maja 1945 r., o. Alojzy został wezwany na Jasną Górę do pomocy w przygotowaniach pierwszej powojennej uroczystości. Nowy rząd nie respektował tytułu tego święta, choć w ówczesnym zamieszaniu nie stwarzał na razie większych trudności w obchodach. Okazało się, że mimo biedy, rabunków na drogach i kolei społeczeństwo polskie szukało duchowej pomocy, a także narodowego odrodzenia głównie na Jasnej Górze. Po raz kolejny w historii Narodu w niej widziało symbol zwycięstwa i przywództwa, którego nieraz brakowało z różnych względów w opuszczonych diecezjach i rozbitych parafiach. Jasna Góra stawała się centralnym punktem polskiego katolicyzmu traktowanym tak przez katolików, jak i hierarchię, która tutaj znalazła punkt oparcia dla swoich obrad i budowania nowego programu narodowej integracji. Dał temu wyraz ks. abp Adam Stefan Sapieha, zwołując na 26 czerwca 1945 r. konferencję Episkopatu, a potem czynił to Prymas August Hlond i jego następca ks. kard. Stefan Wyszyński, który praktycznie w Jasnej Górze znalazł natchnienie i inspirację dla swojego duszpasterskiego programu odrodzenia Narodu.
Nowych dróg działalności poszukiwał również zakon odgrodzony "żelazną kurtyną" od braci na Węgrzech i we Włoszech. Na pierwszej powojennej kapitule generalnej, 8 stycznia 1946 r., na generała wybrano zasłużonego, lecz sędziwego już o. Piotra Markiewicza, a na jego doradców pokrewnych mu wiekiem: o. Kajetana Raczyńskiego i jego zastępcę o. Alfonsa Jędrzejewskiego, odważnych patriotów, by nie powiedzieć - nieprzejednanych wrogów systemu komunistycznego. W ich gronie znalazł się najmłodszy, 40-letni o. Alojzy uosabiający rosnącą nadzieję na przemiany, umiarkowany asceta, ulubieniec braci i wkrótce Prymasa Wyszyńskiego.
Konsolidacja wspólnoty po wojnie nie była łatwa. Generał o. Markiewicz trwał przy ideałach minionego czasu, tymczasem młodzi ojcowie rwali się do prac zewnętrznych, studiów i czynnego apostolstwa. O równe prawa upominali się również bracia konwersi. W niewyjaśnionych dotąd okolicznościach wystąpiło kilku prominentnych duchownych, którzy dając posłuch aspiracjom młodych, zasugerowali Prymasowi Wyszyńskiemu, aby zatwierdził ich postulaty. Na innych zasadach widział jednak rozwiązanie tych problemów generał o. Markiewicz, który w liście do Prymasa postulował również interwencję. Nie przypadła ona do gustu Słudze Bożemu, bo - jak wynika z jego notatki w "Zapiskach" - poszedł za duchem czasu, podpowiadając daleko idące innowacje.
Stało się to, gdy najpierw podczas kapituły generalnej 23 maja 1952 r. wybrano na generała zakonu o. Alojzego Wrzalika. Podobno najpierw odmówił, ale pod naciskiem kilku uczestników kapituły przyjął elekcję. W oficjalnych postulatach kapituły zapisano zachowawczy model wspólnoty, którego gwarantem miał być jego zastępca odsiadujący za patriotyzm karę więzienia, wspomniany o. Raczyński.
W ludobójczym okresie zniewolenia Narodu
Miałem okazję poznać surowe oblicze o. Raczyńskiego, gdy po wyjściu z więzienia obrał sobie za mieszkanie dom nowicjatu w Leśniowie. Wtedy właśnie zrozumiałem, jaką inność duchową i kulturową wnosił generał o. Alojzy Wrzalik, gdy witał nas uśmiechem, budował pogodnymi konferencjami, ludzkim zrozumieniem osobistych aspiracji i potrzeb. Pod jego kierunkiem zmieniało się oblicze całej wspólnoty.
Nie wchodząc w tym miejscu w szeroki wachlarz paulińskich problemów, o których pisałem na łamach "Studia Claromontana" (t. 26), warto jedynie przypomnieć, że oprócz szału zmian doszły też różnorakie naciski władz państwowych, które powiększały dezintegrację. Natrętnie inwigilowano co najmniej sześciu paulinów, których próbowano zjednać do współpracy w charakterze tajnych donosicieli w rzekomej trosce o kierunek duszpasterski i polityczny w zakonie. Faktycznie zaś chodziło o zdobywanie wiadomości z życia zakonników. Ojca Alojzego nie udało się nakłonić do jakiejkolwiek lojalności, nad czym najwyraźniej ubolewano. Liczono na przeora warszawskiego o. Ludwika Nowaka lecz również bez powodzenia. Z zachowanej dokumentacji wolno wnosić, że w okresie generalatu o. Wrzalika władzom bezpieczeństwa nie udało się założyć siatki tajnych współpracowników, co stało się faktem dopiero po jego śmierci, gdy jednym z najgroźniejszych donosicieli okazał się organista Eugeniusz Brańka, a w gronie zakonników kleryk Sebastian Świdziński.
Ojciec Alojzy w chwili objęcia urzędu ordynariusza zakonu miał świadomość wielu intryg władz bezpieczeństwa, liczył się z konsekwencjami karnymi, które przeżywał zakon po patriotycznych wystąpieniach o. Kajetana Raczyńskiego, za którym opowiedział się w stanowczym proteście. Paulini nie byli potęgą, którą wspierałyby inne prowincje na świecie. Liczyli zaledwie 168 członków, w tym 43 kapłanów, 46 kleryków, 30 braci konwersów i 49 nowicjuszów. W Polsce posiadali zaledwie pięć klasztorów. Wspólnota ojców na Węgrzech rozsypała się w 1950 r. w wyniku aresztowań, sądów i sfingowanych wyroków z karą śmierci włącznie. Kontakt z konwentem w Rzymie był praktycznie zamrożony. Toteż o. Alojzy przyjął metodę unikania kontaktów z osobami reprezentującymi władze państwowe i służby bezpieczeństwa, delegując do rozmów swojego sekretarza o. Kazimierza Szafrańca, względnie przełożonych domu jasnogórskiego, którzy razem z nim i w kontakcie z Prymasem Wyszyńskim wykorzystali dwie ważne narodowe rocznice dla duchowego odrodzenia społeczeństwa w jedności z Jasną Górą.
W jedności z Narodem
Postawa generała o. Wrzalika w obronie wartości narodowych była zaskakująca. I tak pierwszego dnia po otrzymaniu wiadomości o aresztowaniu Prymasa Wyszyńskiego zainicjował osobistą celebrację Mszy św. wraz z suplikacjami. W zakrystii zawisło zdjęcie księdza kardynała, a potem, gdy tylko pojawiła się możliwość, pisał do niego listy. Za którymś razem o. Alojzy przekazał uwięzionemu Prymasowi paczkę z ciepłą odzieżą i zimowymi butami z dopiskiem: "Mons Victoriae czuwa".
Smutne, że postawa generała zakonu nie znajdowała zrozumienia u ówczesnego ordynariusza częstochowskiego Zdzisława Golińskiego, który wkrótce po uwięzieniu Prymasa, w uroczystość Chrystusa Króla, 25 października 1953 r., nie wyraził zgody na uroczystą celebrę ks. bp. Antoniego Pawłowskiego w bazylice jasnogórskiej w obawie przed niepokojami społecznymi, zwołując wiernych na "konkurencyjne" nabożeństwo do katedry. Zirytowało to kustosza o. Teofila Krauzego, który w nieznanych okolicznościach poskarżył się Prymasowi, który odtąd dał mu swobodę w obiorze celebransów. Nie mógł jednak ingerować w postawę spolegliwego wobec władz przewodniczącego Episkopatu ks. bp. Michała Klepacza i sekretarza ks. bp. Zygmunta Choromańskiego, którzy studzili patriotyzm sanktuarium, rezerwując sobie kazania. Gdy jednak bagatelizowano tę restrykcję i 3 maja 1954 r. zaproszono z kazaniem o. Marcina Hulkę, franciszkanina, który bez ogródek mówił o błędach komunizmu, ubecy domagali się podania jego nazwiska. Nie zdradził go kustosz, ale bez wahania wydał go kanclerz miejscowej kurii ks. Władysław Karlik.
Nacisk władz i różnych ugrupowań społecznych, m.in. PAX, księży patriotów i ZBOWiD, zdawał się cichym elementem infiltracji niektórych zakonników. Rozszyfrowano to w lot, gdy wyżej wymienione ugrupowania zgłosiły pielgrzymkę z programem kilku propagandowych referatów. Zarząd klasztoru po naradzie z generałem o. Alojzym nie wyraził zgody. Poparli ich jednak niektórzy biskupi i ostatecznie pielgrzymka odbyła się po wycofaniu wszystkich lewackich akcentów.
Dla Jasnej Góry nadchodził nowy trudny etap, który - jak się szybko okazało - dał Narodowi poczucie dumy z odniesionego zwycięstwa duchowego. 28 maja 1955 r. pod patronatem o. generała Wrzalika otwarto w Sali Maryjnej jedyną w tym czasie niezależną i niezatwierdzoną przez władze wystawę poświęconą trzechsetnej rocznicy obrony Jasnej Góry w roku 1655. Zorganizowana z niebywałym znawstwem tematu pokazywała oryginalne dokumenty, plansze i obrazy, ilustrowała też historyczne doświadczenia Narodu i państwa uciemiężonego przez agresora zza Bałtyku. Oparła się mu jako pierwsza Jasna Góra i zwyciężyła, ufna w pomoc Najświętszej Panny. Wrażenia wyniesione po zwiedzeniu wystawy budziły uznanie dla jej twórców i inicjatorów. O ekspozycji pisała z zachwytem prasa światowa. Wystawa zaniepokoiła jednak Urząd Bezpieczeństwa i premiera Józefa Cyrankiewicza, szczególnie z powodu umieszczenia na niej portretu uwięzionego Prymasa. Ojciec Alojzy nie zgodził się na jego usunięcie, bo, jak mówił: "Jak spojrzałbym kiedyś w oczy Księdza Prymasa, gdybym pozwolił usunąć z wystawy jego portret. Dlatego zamknę wystawę". Podobno nacisk społeczny sprawił, że lokalne władze administracyjne wycofały swój protest.
Udanej ekspozycji gratulował z dalekiej Komańczy ks. Prymas Stefan Wyszyński, który w liście z 8 listopada 1955 r. pisał do o. generała Alojzego m.in.: "Bodaj nigdy tak dobitnie jak teraz nie uświadomiłem sobie tego, jak potężna jest wola Boża, by Jasna Góra była Stolicą Chwały Jego, która rozlewa się na Polskę przez dziewicze dłonie Pośredniczki Łask wszelkich...".
Zwycięska rocznica oblężenia Jasnej Góry - ukazana na wystawie, zamanifestowana nocną eucharystyczną procesją na wałach 25 grudnia 1955 r., na wzór prowadzonej przez przeora o. Augustyna Kordeckiego wobec osłupiałych protestanckich żołdaków z północy - była szokiem dla komunistów. Stała się też bezsprzecznie olbrzymim wydarzeniem w dziejach Kościoła w Polsce.
Gratulował paulinom tej odwagi Prymas z Komańczy, pisząc do ks. bp. Golińskiego z gorzką wymówką: "Dotychczas otrzymuję dowody pamięci o Królowej Polski tylko ze strony zakonów. W diecezjach jest dość cicho! Czyżby pasterze spali? Oby czegoś nie przespali! Zapewne wali się na nas wiele trosk; ale wśród wszystkich najważniejsza jest - dać chwałę Bogu. (...) Te trzysta lat musi być pobudką do wielkiego dziękczynienia Narodu, gdyż jest za co, właśnie z powodu ciężkiej drogi przebytej pod opiekuńczymi skrzydłami Królowej Polski. (...) Pozwoliłem sobie skierować ostatnio Priorem Claromontanum [o. Jerzego Tomzińskiego], aby użyczył mu swego ucha i wysłuchał tego, co się we mnie rodzi". Do spotkania obu doszło dość szybko, w efekcie czego ordynariusz częstochowski wespół z generałem zakonu wystosowali 23 stycznia 1956 r. apel do wspólnot zakonnych, misjonarzy i rekolekcjonistów o podjęcie w ramach jubileuszu Ślubów Królewskich pracy duszpasterskiej na rzecz pogłębienia kultu maryjnego i szeroko rozumianej odnowy moralnej Narodu, wyczulenia na grożące wady narodowe, grzechy przeciw prawu Bożemu i porządkowi społecznemu. W ślad za tym apelem po diecezjach rozesłano "Apel Jasnej Góry" w sprawie programu uroczystych ślubów 26 sierpnia 1956 roku. W jednej z ulotek znalazła się zachęta, "by wolnemu Ludowi Polskiemu przewodniczył u stóp Pani Jasnogórskiej Prymas Polski". 1 kwietnia 1956 r., w pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych, zainaugurowano obchody 300-lecia Ślubów Kazimierzowskich. Procesja wyruszyła ponownie na wały przy olbrzymiej frekwencji częstochowian i w obecności trzech biskupów wygnańców oraz dwóch częstochowskich. Przeor Jerzy Tomziński w centralnym kazaniu wprowadził zebranych w problematykę ślubów i sierpniowej uroczystości.
Z Jasnej Góry popłynął nowy zew, który - rozniecony przez okolicznościowe ulotki redagowane przez paulinów i Instytut Prymasowski - budził zrozumiały entuzjazm. Z przerażeniem o tej sytuacji raportowali powiatowi i wojewódzcy naczelnicy Urzędu Bezpieczeństwa, godząc się pod presją opinii na pielgrzymki do Częstochowy, lub wobec nagminnego łamania zakazu ich odbywania przymykali nieraz oczy, widząc swoją bezsilność. Zdziwienie ich było tym większe, gdyż do akcji włączyli się "księża patrioci", którzy wymuszali pozwolenia, a nawet ulgi na przejazd.
Rok 1956 był czasem przełomu, w którym Jasna Góra miała niepospolity udział. Świtała nadzieja przemian, budził się niezwykły patriotyzm, który podtrzymywali liczni duchowni i nade wszystko robotnicy. Zarząd klasztoru, wbrew nadziei, w pierwszych dniach sierpnia wysłał delegację do premiera Józefa Cyrankiewicza z petycją podpisaną przez o. Wrzalika, by uroczystościom przewodniczył Prymas Stefan Wyszyński. Odpowiedź w tej sprawie była jednoznaczna: "Wyszyński nigdy nie wróci na stolicę prymasowską". W świetle tych faktów Urząd Bezpieczeństwa z niepokojem stawiał paulinów w szeregu "najbardziej aktywnie działających zakonów na terenie stalinogrodzkiego [katowickiego] województwa". Wytykał kaznodziejskie wystąpienia o. Pawła Kosiaka i dwóch innych ojców, wrogie akcenty w działalności Instytutu Prymasowskiego, podejmowanie tematu obrony życia w nielegalnych broszurach itp.
19 sierpnia społeczeństwo polskie usłyszało z ambon kościelnych o idei Ślubów. W przeddzień święta, 25 sierpnia, Częstochowa zapełniła się ponadmilionową rzeszą wiernych, mimo że utrudniano im dojazd i nękano bardzo wymyślnymi szykanami. W konspiracji Prymas Wyszyński nadesłał o. Wrzalikowi okolicznościowy list do Narodu, tekst Ślubów i hostię na jubileuszową Mszę Świętą. Kontakty z Prymasem utrzymywano w głębokiej tajemnicy, toteż przypomnienie ich ponadmilionowej rzeszy wiernych na placu wywołało niezwykły szok połączony z radością, łzami i dziękczynnym "Te Deum laudamus". Ojciec Wrzalik i zarząd klasztoru również nie kryli radości z odniesionego sukcesu. Nie zburzył go poirytowany ks. bp Klepacz, który o liście Prymasa niczego nie wiedział. Toteż gdy po nabożeństwie wyraził generałowi swoje oburzenie, o. Alojzy, świadom nadchodzących przemian i poparcia Prymasa, odpowiedział krótko, że on jako gospodarz tego miejsca bierze na siebie odpowiedzialność, bo tak mu dyktowało sumienie.
Jasnogórska uroczystość pod nazwą 300-lecia Ślubów Kazimierzowskich zapadła głęboko w sercach wiernych obecnych na placu i wokół klasztoru. Dawała pewne poczucie nadciągającego kresu stalinowskiego terroru. Powody do optymizmu były oczywiste, a wrzenie społeczne tę nadzieję umacniało w sposób niezbity.
Ideał ojca
Doświadczenia, które spotykały zakon paulinów w latach szalejącego terroru stalinowskiego, odbijały się na życiu o. Alojzego Wrzalika wyjątkowo boleśnie. Nie mógł angażować się bezpośrednio w wiele problemów, by nie narażać całej wspólnoty na już wystarczająco liczne przykrości. Związał się emocjonalnie z osobą Prymasa Wyszyńskiego, któremu ufał, i podjął z nim współpracę, która przeszła do historii jako ważny etap tryumfu Kościoła nad totalitaryzmem XX wieku. Niejedne inicjatywy o. Alojzego szły na konto obrotnego przeora o. Jerzego Tomzińskiego i niezwykłego entuzjasty kustosza o. Krauzego, on zaś wobec nich stał jakby w cieniu.
Ojciec Alojzy zyskał w powszechnej opinii najwyższy szacunek i uznanie. Cenił jego postawę Prymas Wyszyński, który nazywał go po prostu "dobrym" lub "najmilszym konfratrem". Cenili go księża i zwykli petenci, którzy nieustannie garnęli się do o. Alojzego z różnymi sprawami. Mówiono o nim, że nie był małostkowy, potrafił wznosić się nad ludzkie ułomności i miał zaufanie do tych, którzy byli wobec niego szczerzy. To był niezwykły atut, który każdemu imponował i zniewalał do wzajemności. Rozumiał potrzeby zakonu i swoich współbraci, miał dla nich czas, choćby pukali do jego drzwi przed północą. Zwykle nawet prostego nowicjusza wprowadzał jako pierwszego do pokoju i nigdy nie podał komuś ręki, siedząc.
Przeciwstawiał się brutalnej grabieży gmachu gimnazjum zakonu, w którym wzrastało nowe pokolenie ojców. Składał protesty po likwidacji małego seminarium. Doprowadził do rewindykacji bez żadnych materialnych obciążeń dawnego klasztoru w Brdowie na Kujawach, z myślą, by klerycy mieli gdzie spędzać wakacje. Z tą nadzieją przyjął w 1955 r. fundację Heleny Jarząbek w Bachledówce k. Zakopanego. Bywał przy remontach niemal wszystkich domów poza granicami Polski, nie prosząc o wyjazd, by nie ulec szantażowi współpracy z komunistami, którzy aczkolwiek nie mieli do niego żadnych zastrzeżeń, niemniej wiedzieli, że o. Wrzalik był inicjatorem wszystkich niepokojących ich przedsięwzięć. Stawał bodajże dwukrotnie w charakterze świadka w procesie o. Kajetana Raczyńskiego i występował z protestami przeciw nieludzkiemu traktowaniu go w więzieniu warszawskim, a w końcu dzięki jego interwencji sąd orzekł niewinność.
Pełnienie obowiązków generała w dobie nieludzkiego systemu przyczyniło się do pogorszenia jego stanu zdrowia. 23 stycznia 1957 r. półprzytomnego o. Alojzego przewieziono do Kliniki Urologicznej w Krakowie, w której stwierdzono niewydolność obu nerek. Ojciec Wrzalik odszedł do domu Ojca wiecznego życia 24 kwietnia 1957 roku. Dwa dni później w bazylice jasnogórskiej nabożeństwu żałobnemu przewodniczył Prymas Stefan Wyszyński. Mówił serdecznie o człowieku, który niczego poza Bogiem nie widział, kochał bliźniego, a o sobie zapomniał. Służył dla chwały Najświętszej Matki i obrony ducha Narodu, by pozostał wierny Bogu, Krzyżowi, Ewangelii i Kościołowi.
o. prof. Janusz Zbudniewek ZP
Artykuł zamieszczony w " Naszym Dzienniku", w numerze 25 (3651) z dnia 30-31 stycznia 2010 r.