. |
Mszę św. dzisiejszą ofiarujemy w intencji zmarłego Jerzego Ciesielskiego, jego córki Katarzyny i syna Piotra, którzy zginęli tragicznie w Egipcie.
Jerzy był postacią wyjątkową, tak się objawił w tym kościele. Dzisiejsza Msza św. jest w pewnym znaczeniu aktem wdzięczności tej parafii wobec młodego człowieka, wówczas studenta jeszcze, który systematycznie przez całe studia, niedziela po niedzieli stawał przy ołtarzu z mszalikiem, pomimo, że mu mówiono z boku: a nie mógłby pan zostawić tej grubej książki w domu. Nie mógłby pan się modlić tak zwyczajnie z pamięci.... Były to bowiem czasy, gdzie tego rodzaju postawa była bardzo niemile widziana.
Dzisiaj w Rzymie odbywa się synod na temat laikatu, inaczej mówiąc uczestnictwa świeckich w życiu i posłannictwie Kościoła, a jeszcze inaczej mówiąc na temat apostolstwa ludzi świeckich. Tak sobie myślę, wspominając te dawne czasy, kiedy w czasie Mszy św. akademickiej Jerzy stawał przy ołtarzu, toczył potem charakterystyczne dla siebie rozmowy ze swoim otoczeniem w grupie Iuventus Christiana. Bardzo wyraziście stawiał pewne postulaty wynikające z Ewangelii i swojego chrześcijaństwa - że był to człowiek, który w latach synodu może być postacią wzorcową.
Według mojego rozeznania i doświadczenia idealnie wypośrodkował drogę laika w Kościele. Bardzo się ta droga różniła od dzisiejszej drogi laików, którzy tworzą napór na zakrystię, na ołtarz i na wywalczenie sobie możliwie maksymalnych praw i upoważnień wokół ołtarza. Jego postawa była skierowana ku światu. Zawsze o tym mówił i był głęboko przekonany, że świadectwa ludzi świeckich nie potrzeba przy ołtarzu, ani w zakrystii, ani w zastępowaniu kapłana w jego rozmaitych funkcjach, tylko świadectwa człowieka świeckiego potrzeba tam, gdzie tenże świecki żyje i pracuje, a gdzie kapłan siłą rzeczy nie dochodzi. Tak więc według jego rozumienia każdy na swoim miejscu i w własnym zakresie powinien dawać Chrystusowi świadectwo życia ewangelicznego.
Jeżeli się czasem mówi, że rodzina jest domowym Kościołem, to on, nie znając jeszcze tego terminu, w sposób możliwie doskonały realizował w swojej rodzinie ten postulat. Bez ostentacji, bez wielkich słów, bez nudzenia Panem Bogiem, jak się to czasem zdarza, w sposób godny, poważny i budzący szacunek wprowadzał ducha Ewangelii niepozornie, prawie niepostrzeżenie, ale wchodząc w ten dom wyczuwało się, że to naprawdę jest Kościół domowy i że ten rys charakterystyczny zawdzięcza się właśnie ojcu.
W życiu zawodowym też nie zostawił niezwykłych, zaskakujących zjawisk, ale wszyscy, którzy go znali, jednogłośnie i jcdnozgodnie stwierdzają, że właśnie pod tym względem, będąc niezmiernie dyskretny i nienarzucający się, zostawił w świadomości kolegów i współpracowników taki obraz i taki ślad. Nikt nie miał wątpliwości, że jest to człowiek przejrzysty, jednoznaczny i że wiadomo, czego on nigdy nie zrobi, a co będzie usiłował zawsze zrobić. Dlatego też te momenty z jego życia skłoniły otoczenie i w pewnej mierze już Kościół do postawienia poważnego pytania, czy nie jest to człowiek wokół którego trzeba by rozpocząć poważne starania o beatyfikację.
Dzisiejsza Msza św. jest wprawdzie Mszą św. za zmarłego, za zbawienie jego duszy, za dzieci, które wraz z nim zginęły, ale równocześnie ta modlitwa tak bardzo zwykła i powszechna w stosunku do zmarłych jest modlitwą gorącą o to, że jeżeli Panu Bogu się podoba, żeby pokazał swoją wolę nad tym życiem.
Bądźcie więc łaskawi w ten sposób popatrzeć na tę Mszę św. Niczego nie przesądzamy, niczego nie narzucamy, wszystko zostawiamy w rękach Pana Boga. Jeżeli będzie Jego wolą, niech zapali to światło, które byłoby światłem przewodnim dla środowiska, z którego wyszedł, w jakiś sposób potwierdzonym autorytetem Kościoła i łaskami przez Boga udzielanymi w związku z jego osobą.
Droga jest długa, świadectwa muszą być rzetelne i dlatego modlimy się, żeby się dokonała nad nim wola Boga Najświętszego, wszystkowiedzącego.