. |
Jest to historia matki, którą Papieże i biskupi wskazali jako przykład dla całej wspólnoty chrześcijańskiej. Ojciec Święty Paweł VI w 1973 roku powiedział o niej: "Jest to matka, która chcąc dać życie swojemu dziecku, świadomie złożyła w ofierze własne". Podobnie mówił Ojciec Święty Jan Paweł II: "Macierzyństwo może być źródłem wielkiej radości, ale może stać się źródłem cierpienia... Wówczas miłość staje się próbą, czasem heroiczną, która wiele kosztuje macierzyńskie serce kobiety". |
To zdarzenie miało miejsce w naszych czasach, przed 42 laty, w Ponte Nuova koło Magenty we Włoszech. Młoda matka, lekarka, Joanna Beretta Molla (4.10.1922 - 28.04.1962) stanęła przed bardzo trudnym wyborem: ratować swoje życie lub dziecka. Oczekiwała czwartego upragnionego dziecka. Jednak ta radość została naruszona przez stwierdzenie guza, który rósł blisko macicy i konieczna była szybka interwencja chirurgiczna. Joanna zdawała sobie sprawę z tego, co ją czeka. Ówczesna nauka medyczna zalecała w takim przypadku dwa rozwiązania: usunięcie guza razem z macicą i zabicie dziecka poczętego albo usunięcie guza z pozostawieniem macicy i zabicie dziecka. Owszem, istniało trzecie rozwiązanie, które polegało na usunięciu tylko guza bez ruszania dziecka, ale niosło ogromne niebezpieczeństwo dla życia matki.
Podczas spotkania ze swoim spowiednikiem Joanna wyznała: "W tych dniach wiele się modliłam, na przekór strasznym słowom nauk medycznych pod moim adresem z wiarą i nadzieją zawierzyłam Panu. Tak, teraz jest czas wypełnienia mojego matczynego obowiązku. Jestem gotowa na wszystko, aby uratować moje dziecko". Joanna wybrała trzecie rozwiązanie.
Operacja guza udała się. Błogosławiona Joanna żyła nadzieją, że Bóg wysłucha jej próśb. Kiedy nastąpił czas porodu, tak zwierzyła się swojej przyjaciółce: "Trudne jest moje macierzyństwo, będą mogli uratować tylko jedno z nas, chcę, aby żyło moje dziecko. Módl się, aby spełniła się wola Boża". Bóg zechciał, aby jej męka rozpoczęła się właśnie w Wielki Piątek 1962 r. Cierpienie trwało całą noc, a o godz. 11.00 w Wielką Sobotę urodziła się przez cesarskie cięcie piękna, zdrowa dziewczynka. "Kiedy się wybudziła ze znieczulenia, przyniesiono jej małą córeczkę"
- wspomina Piotr Molla, mąż Joanny. "Patrzyła na nią długo i w milczeniu, położyła ją obok siebie z wielką czułością, przytuliła leciutko bez jednego słowa". Jej męka trwała cały tydzień. Prosiła, żeby nie podawano jej środków przeciwbólowych, chciała cierpieć świadomie. Zmarła 28 kwietnia 1962 r. w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Mąż mimo udręki tak napisał o swojej żonie: "To, co uczyniła, nie zrobiła po to, by pójść do nieba, ale dlatego, że czuła się matką. Miała głębokie przekonanie, że dziecko, które nosiła w swym łonie, było istotą kompletną, z takimi samymi prawami jak pozostała trójka dzieci, nawet jeśli była w stanie błogosławionym zaledwie od dwóch miesięcy. Jej dziecko było darem od Boga, względem Którego czuła się zobowiązana do świętego szacunku. Darzyła dzieci wielką miłością, kochała je bardziej niż samą siebie. Ufała Opatrzności Bożej. Była przekonana, że jako żona i matka jest nam bardzo potrzebna, jednak w tym momencie najtrudniejszym była niezastąpiona dla tego malutkiego dzieciątka".Błogosławioną Joannę można uznać za kobietę zaufania Opatrzności Bożej i patronkę wszystkich obrońców życia. Dziękujemy Kościołowi, że dał nam tak wspaniały wzór do naśladowania i orędowniczkę w niebie w trudnych sprawach i decyzjach.
Krystyna Zając
Artykuł zamieszczono w "Naszym Dzienniku", w numerze 86 (1885), z dnia 10-12 kwietnia 2004