. |
Gianna Beretta Molla - Święta zadowolona
24 września 1955 roku, Gianna w swej białej sukni ślubnej, w bazylice św. Marcina w Magenta. Bardzo pasuje jej ta sukienka. Jej marzeniem jest, aby pewnego dnia wykorzystać ją i uszyć ornat - prezent dla swego syna kapłana.
Taki oto obraz mógłby chyba najlepiej scharakteryzować ideał życia Gianny Beretty Molla, matki rodziny, beatyfikowanej 24 kwietnia 1994 r., która wolała raczej umrzeć niż zgodzić się na usunięcie poczętego dziecka i tym samym ocalić siebie. Córeczka, którą nosiła pod sercem, była już czwartym dzieckiem jej szczęśliwego małżeństwa z inżynierem Piotrem Molla.
Z całego jej życia najbardziej znany jest właśnie ten gest: całkowite poświęcenie siebie małej istocie, która formowała się w jej łonie. Natomiast mniej znana jest Gianna jako kobieta zaangażowana, żarliwa i aktywna katoliczka, lekarz, matka i żona. Jej życie było bardzo pobożne, lecz jednocześnie absolutnie normalne i pełne radości.
Zmienić styl
- Nie uświadamiałem sobie, że miałem obok siebie świętą - mówi 85-letni dziś inżynier Piotr Molla, który ciągle wzrusza się do głębi na myśl o swej małżonce. - Kiedy obecnie myślę raz jeszcze o dniu naszego ślubu, widzę, jak proroczymi okazały się słowa księdza Józefa Beretty, brata Gianny, które niejako zaprosiły ją do świętości. Jednakże przyznaję, że żyjąc obok niej nie miałem takiej świadomości. Co więcej, Gianna nauczyła mnie czerpać radość z życia ziemskiego; nauczyła żyć pełniej. Do momentu naszych zaręczyn nie uczestniczyłem raczej w życiu społecznym. W kinie byłem może ze trzy razy. I ona powiedziała mi wówczas: O nie, to niezbyt słuszne, trzeba zmienić styl, chodzić na koncerty, do opery, teatru, kina. Gianna jeździła na nartach, malowała, grała na pianinie, uwielbiała taniec, lubiła stosować delikatny makijaż. Kiedy szliśmy na przyjęcie, lakierowała paznokcie. Po jej śmierci zrozumiałem starożytnych Egipcjan: zatrzymałem perfumy, jakich używała przez dwadzieścia lat... Była świętą. Ale świętą zadowoloną.
Wybrać dziecko
I w ten oto sposób pewna kobieta zakochana w życiu zdobyła sławę przez moc swojej śmierci. Gianna miała już trójkę dzieci, kiedy podczas oczekiwania na czwarte, latem 1961, wykryto u niej bardzo niebezpiecznego włókniaka macicy. Specjaliści przedłożyli jej trzy możliwości: usunięcie włókniaka wraz z macicą, co ratowałoby życie jej samej, poświęcając jednak życie poczętego dziecka; usunięcie włókniaka i przerwanie ciąży, co pozwalałoby jej mieć następne dzieci; oraz próbę usuwania włókniaka przy jednoczesnym staraniu się, aby nie zniszczyć poczętego życia. Gianna wybiera możliwość ostatnią, chociaż jako lekarz wie, że jest to dla niej samej bardzo, bardzo niebezpieczne.
Mąż, który w tamtym czasie był dyrektorem generalnym jednego z zakładów i mieszkał wraz z najbliższymi w domku jednorodzinnym na terenie przedsiębiorstwa, wspomina tamte tygodnie prawdziwej udręki. "Pewnego ranka, na około 15 dni przed terminem porodu, gdy wychodziłem do fabryki, Gianna jakby mimo woli mówi: Jeśli będziecie musieli decydować pomiędzy mną a dzieckiem, wybierzcie dziecko. To samo zdanie powtórzyła kilkakrotnie również profesorowi, który ją operował, prosząc go usilnie, by uczynił wszystko, co w jego mocy, aby tylko ocalić poczęte dziecko. Były to chwile, w których zrozumiałem, do jakiego stopnia sięgała jej moc. Ale Gianna była silna już od dziecka".
Ulegać tylko Jezusowi
Gianna była dziesiątym spośród trzynastu dzieci Alberta Beretty i Marii de Micheli (obydwoje byli tercjarzami św. Franciszka). Urodziła się w Magenta (okolice Mediolanu) 4 października 1922 r. Wzrastała w rodzinie, w której miłość i bojaźń Bożą można było wdychać pełnymi płucami. Dla przykładu: jej brat Józef, z wykształcenia inżynier, był księdzem diecezjalnym w Bergamo; drugi, Enrico, był kapucynem i jako misjonarz pracował w Brazylii; następny, Albert, również zakonnik, z wykształcenia był lekarzem. Lekarką została także jej siostra Virginia, potem wstąpiła do klasztoru i wyjechała do pracy pośród najbiedniejszych z biednych w Indiach.
- To była bardzo religijna rodzina - tłumaczy prałat Antoni Rimoldi, emerytowany profesor historii Kościoła i autor biografii Gianny Beretty Molla, przygotowanej na proces beatyfikacyjny. - Gianna, jak się dowiadujemy, była zwyczajną dziewczyną, dobrą i wesołą. Na początku odrobinę leniuszkowata, bo, jak zapamiętano, przy weryfikacji do następnej klasy zwyczajnie poprosiła o przełożenie jej egzaminów z łaciny i włoskiego na termin późniejszy. Potem, około 15 lub 16 roku życia, nastąpił przełom w jej duchowości.
Profesor Rimoldi, aby napisać wiarygodną biografię, sprawdził wszystkie zapiski Gianny. Między innymi natknął się na notatkę, jaką zrobiła ta piętnastolatka po przeżyciu pewnych rekolekcji: Jezu, obiecuję Ci być uległą we wszystkim, co Ty pozwolisz, aby mi się stało. Spraw tylko, abym miała świadomość Twojej woli".
Od tego momentu jej duchowość nabiera rozmachu. "Przeglądając jej biblioteczkę - opowiada A. Rimoldi -znaleźliśmy mały mszalik codzienny, prawie całkowicie zużyty. Okazuje się, że Gianna weszła w kontakt ze Słowem Bożym zawartym w liturgii i niejako karmiła się nim duchowo".
Żyć poza schematami
Po szkole podstawowej kontynuowała naukę w liceum, które zakończyła z wyróżnieniem. Potem były studia uniwersyteckie i w końcu specjalizacja lekarza pediatry w Mediolanie. Następnie - praktyka lekarska w przychodni i żłobku w Mesero. Jednocześnie angażowała się na serio w Akcję Katolicką. Została nawet odpowiedzialną grupy najmłodszej (1944-45), grupy aspirantek (1945-46), grupy dziewcząt starszych (1952) i dwukrotnie przewodniczącą całej Akcji Młodzieży Żeńskiej, od 1946 do 1949 i od 1952 do 1955 roku.
"Powinniśmy się modlić z wiarą, nadzieją, miłością. Ponadto z pokorą, pobożnością i czcią... Nawet praca może być modlitwą" - pisała do swych podopiecznych, którym zaoferowała następujący program życia duchowego: "Modlitwę rano i wieczorem czyńcie dokładnie, nie w łóżku, lecz na kolanach i w skupieniu. Msza święta - praktyką niezastąpioną i nie dającą się niczym zrekompensować. Komunia święta jak najczęściej. Maksymalna wolność: uzyska ją każdy, kto odnajdzie ją w sobie; kto zrozumie, gdzie tkwi jej sekret. Medytacja: przynajmniej dziesięć minut. Nawiedzanie Najświętszego Sakramentu. Różaniec święty: bez pomocy Maryi nie dojdzie się do Raju".
- Była kobietą silną, chrześcijanką żarliwą, ale nie dewotką - mówi profesor Rimoldi. - Pozostawała poza wszelkimi schematami. W czasach, kiedy Akcja Katolicka zabraniała dziewczętom makijażu, ona starała się prezentować ładnie ze względu na swą godność bycia kobietą. A gdy proboszcz z jej parafii przełożył Mszę świętą sprawowaną w zwykłe dni z godziny popołudniowej na ranną, ona jako żona i mama trójki dzieci zdecydowała, że nie będzie uczęszczać codziennie do kościoła, aby nie pozostawiać męża samego z ich maleństwami. Była to rzeczywiście trudna decyzja. Zwłaszcza dla niej, przyzwyczajonej do częstego kontaktu z Jezusem w Komunii świętej.
Wyjść za mąż
Prawdą jest, że Gianna już od lat młodzieńczych myślała o zaangażowaniu się w dzieło misyjne jako lekarka świecka. Ale po spotkaniu Piotra zrozumiała, że jej powołanie będzie inne. "Na początku przeżywa pewną rozterkę - podkreśla Antoni Rimoldi. - I dlatego przedstawia problem swojemu kierownikowi duchowemu księdzu Enrico Ceriani, który odpowiedział jej tak: "Jeśli kapitalne dziewczęta nie będą wychodziły za mąż, a będą to czynić tylko te z ptasimi móżdżkami, to pytam, jakie będziemy mieć rodziny? Odpraw nowennę, zastanów się i podejmij jasną decyzję". Toteż Gianna modli się, zastanawia i postanawia wyjść za Piotra. Taki wybór również wskazuje na wielką siłę tej dziewczyny, ponieważ w pewnym sensie zmienione zostają jej wszystkie marzenia. Kiedy jednak zdecydowała, nie ma więcej wątpliwości. Gianna była szczęśliwą żoną i matką".
I szczęśliwie upływały dni z Piotrem. Przychodziły na świat dzieci: Pierluigi 19 listopada 1956, Mariola 11 grudnia 1957, Laura 15 lipca 1959, Gianna Emanuela (Emmanuel - Bóg z nami; przyp. tłum.) 21 kwietnia 1962 (Gianna Beretta zmarła 28 kwietnia). Jest praca, są wakacje w górach, trwa bardzo intensywne życie duchowe.
Zawierzyć Opatrzności
- Gianna żyła zawsze w miłosnym kontakcie z Jezusem - kontynuuje ksiądz Rimoldi - co zamanifestuje się w pełni w ostatnim tygodniu jej życia: nie chciała nawet przyjmować środków uśmierzających ból, aby świadomie przeżyć wszystko do końca. Tak bowiem była zatopiona w tajemnicy krzyża wraz z Jezusem. Dlatego poprzez swoje cierpienie osiągnęła szczyty zjednoczenia mistycznego. Kilkakrotnie, kiedy leżała na szpitalnym łóżku, usłyszano, jak powtarzała półgłosem: Jezu, kocham Cię, daj mi siłę".
Śmierć jako taka nie dodaje nic do jej świętości. Gianna i jej świętość to codzienna postawa normalnie żyjącej kobiety. W trakcie przygotowań do beatyfikacji zanotowano cudowną łaskę, jaką otrzymała pewna Brazylijka, której groziła śmierć po porodzie dokonanym metodą cięcia cesarskiego. Jedna z sióstr zakonnych wyprosiła u Boga ten cud właśnie za wstawiennictwem Gianny. Niemniej jednak pierwszym, prawdziwym cudem było jej zwykłe życie.
Jak podkreśla mąż, było to życie prowadzone w pokorze i umiarkowaniu. "Nic nie wiedziałem o jej duchowych zapiskach. Znalazłem je przez przypadek w starym domu rodzinnym Gianny. Przeczytawszy, zrozumiałem, skąd pochodziła jej siła. Odkryłem, że moja ukochana była jakby zwiastunką przeżywania wiary w radości życia. Dla niej wszystko było darem Boga. I dlatego oparcie dla swoich decyzji życiowych znajdowała, ufając Opatrzności Bożej. Ufność tę zachowała do ostatnich dni. Stale się modliła, mając nadzieję, że jeśli Pan zechce, to pozwoli jej żyć. Kochała świat. Jeszcze na miesiąc przed śmiercią prosiła, abym jej przywiózł z Paryża najnowsze katalogi mody, ponieważ myślała o jakimś nowym kostiumie. Swoją ofiarę uczyniła nie po to, aby pójść do raju, lecz ze względu na miłość do tego, co istnieje. Ta ogromna ufność w Opatrzność pomagała jej bardzo. Była świadoma, że jeśli umrze, zostawi czwórkę malutkich dzieci, ale wiedziała też, że dla dziecka, które nosiła w łonie, może to być bezwzględnie konieczne, podczas gdy dla pozostałej trójki jest potrzebna, ale nie niezastąpiona. O nich będzie myśleć dalej Opatrzność".
Dziś na całym świecie, od Kanady po Filipiny, od Chin po Madagaskar, od Litwy po Indonezję, od Niemiec po Stany Zjednoczone rozkwitają dziesiątki inicjatyw pod jej patronatem: czasopisma i stowarzyszenia w obronie życia, ruchy religijne, domy dla samotnych matek, szkoły, itd.
"Być może głównym motywem jest fakt, że była matką rodziny" - mówi Pietro Molla. A może zdobyła sobie tyle serc na całym świecie przez swój uśmiech, który towarzyszył jej zawsze. Widać to na każdej fotografii, jakie pozostały. "Uśmiechała się stale - wspomina wzruszony mąż - uśmiech miała po prostu w swej duszy, Gianna była kobietą pogodną, świętą zadowoloną".
Roberto Parmeggiani
tłum. ks. Piotr
Gąsior
Artykuł został zamieszczony w Tygodniku Rodzin Katolickich "Źródło" w numerze 16, 2003 r.