Artykuły na temat Świętej Gianny

 

.

 

AGNIESZKA BUGAŁA

 

Wchodząc w sakrament miłości

 

…Więc kiedy przyjdzie dzień naszego ślubu,
ja zjawię się i zabiorę cię spomiędzy nich
człowiekiem dojrzałym do bólu,
do nowego bólu miłości i rodzenia,
i wszyscy będziemy tak ogromnie radośni,
i wszyscy staniemy na granicy tego,
co się w ludzkim języku nazywa chyba szczęście…
Karol Wojtyła, Przed sklepem jubilera – medytacja o sakramencie małżeństwa przechodząca chwilami w dramat

    Dzień zaślubin św. Joanny Beretty z Piotrem Mollą przypadł na 24 września 1955 r. „Joanna ubrana na biało, w błyszczącej satynie, z welonem z tiulu upiętym na głowie, prowadzona pod rękę przez brata Ferdynanda, weszła do Bazyliki św. Marcina w Magencie”. Zerwała się burza oklasków na cześć panny młodej, goście nie ukrywali zachwytu. Zresztą, zachował się film – dokument, wydany już w Polsce, pt. Joanna Beretta Molla – Święta życia codziennego, który opowiada, jak tych dwoje stawało się małżeństwem.
    Po wyjściu ze świątyni „nie byli już dwoje, lecz jedno”. Rozpoczęli życie jednym sercem.

    Trzeba być jak Chrystus i Kościół
    Joanna weszła w sakrament miłości z wielką potrzebą miłowania i obdarowywania swego męża tym, co najlepsze. Nie miała gotowej recepty ani planu. Miłość zakorzeniona w Miłości silniejszej, trwalszej – Chrystusowej uczyła ją wszystkiego. Z modlitwy i medytacji, na kolanach, czerpała siłę do codziennej walki o życie miłością małżeńską, sakramentalną. Wiedziała, że mężczyzna i kobieta, stając się „jednym ciałem” (Rdz 2, 24), zarówno przez wzajemną pomoc, jak i przez swoją płodność, mają udział w rzeczywistości sakralnej i religijnej. Miała pełną świadomość transcendentalnego wymiaru małżeństwa.

    Nie jest łatwo być żoną
    Być żoną, to czynić codzienność męża pełną radości, pokoju, ciszy i ładu. Być żoną, to starać się ze wszystkich sił, i najczęściej wbrew własnym słabościom, pomagać, służyć, uprzedzać w dobrym. To rozpieszczać męża drobnymi przyjemnościami: ulubionym ciastem, poranną gazetą, uśmiechem na powitanie. Być żoną, to przestać wyliczać, czego on nie robi dla mnie; to zacząć zważać na to, co ja robię dla niego i czy aby na pewno wszystko. Kochać i nie pozwalać sobie na pauzy w kochaniu. Małżeńska miłość Joanny nie znała przerw, nie robiła postojów. Nie rozwiązywała problemów za pomocą „cichych dni”, nie wymuszała niczego dąsami, podniesionym głosem, szantażem. Pragnęła czynić Piotra szczęśliwym i to staranie podejmowała każdego dnia. Jej miłość chciała wszystko dzielić, wszystko przeżywać razem. Cała była dla niego. Radością i umiłowaniem życia czyniła codzienność Piotra jasną, lekką i Bożą.

    Być żoną, to nie bać się tęsknoty
    Ludzie boją się tęsknoty, nie lubią się do niej przyznawać. Tak bardzo chcą być silni i samowystarczalni, że nawet długą rozłąkę z ukochaną osobą czasem przeżywają tak, jakby zdawali egzamin z zacierania śladów po łzach i osamotnieniu. Boją się przyznać, że ten, którego kochają, jest niezbędny, że ich życie zależy od jego obecności, od jego miłości. Boją się, bo zależność od drugiego człowieka świat tłumaczy jako słabość. Ale Joanna nie bała się kochać Piotra w taki sposób, który pozwala stawać się słabym i odsłania to, co najbardziej zakryte. Nie bała się przyznawać, że bez niego jej życie traci pełny wymiar. Kiedy Piotr wyjeżdżał na delegacje, pisała wiele listów, sięgała po pióro nawet codziennie i szczegółowo opisywała mężowi nie tylko konkretne wydarzenia, ale też swoje odczucia, wzruszenia. Opowiadała o tęsknocie, która wypełniała jej serce. Po wielokroć powtarzała: „Tęsknię”, „Oczekuję na Ciebie, Piotrze, z całą miłością”, „Dzisiaj oczekuję z radością na tę chwilę, w której usłyszę Twój głos przez telefon”, „Obejmuję Cię z całą miłością”…
    Te listy pełne są tęsknoty za drugą połową duszy, jaką bez wątpienia był dla niej mąż. Potrzebowała dzielić się z nim wszystkim, na bieżąco, aby nie było między nimi „niepodzielonych” spraw, nieomówionych kwestii. Potrzebowała, aby znał treść każdej chwili, której nie przeżywali razem. Byli przecież „nie dwoje, lecz jedno”. Potrzebowała przypominać mu nieustannie, jak bardzo jest dla niej ważny.

    Być żoną, to być przyjacielem
    Bardzo często ludzie twierdzą, że są szczęśliwi w małżeństwie, a jednocześnie systematycznie spotykają się z przyjaciółką, kumplem, bo przecież żona wszystkiego nie zrozumie, mężowi nie można wszystkiego powiedzieć. Św. Joanna umiała przyjaźnić się z mężem. Z zapisów rozmów z Piotrem Mollą i z treści listów, które się zachowały, widać wyraźnie, że małżonkowie umieli ze sobą rozmawiać w sposób, który umożliwia tylko przyjaźń. Bycie tuż, bycie blisko sposobu myślenia, przeżywania, rozumienia świata przez to drugie. W małżeństwie państwa Molla blisko były nie tylko ciała, w ich małżeństwie przylgnęły do siebie serca i umysły. Zaprzyjaźniły się ze sobą! Joanna była dla Piotra podporą w podejmowaniu wielu decyzji nie dlatego, że chciała nim sterować. Znając jego serce i wsłuchując się w nie, a jednocześnie pragnąc tylko dobra, mogła podpowiadać rozwiązania, które całkowicie zgadzały się z jego systemem wartości, marzeniami i możliwościami. Przecież w podnoszeniu do góry, przekraczaniu słabości może pomóc tylko przyjaźń. A jeśli jest połączona z miłością zanurzoną w sakramencie małżeństwa?

    Być żoną, to modlić się za męża
    Miłość jest wyłączna, przytula do siebie, trzyma w ramionach i nie chce wypuścić. Miłość małżeńska wobec całego świata musi taką być, aby mogła wytrwać w wierności i uczciwości. Jednak jest Ktoś, kto małżeńskiej miłości nie chce zrobić krzywdy, przed kim ludzka miłość nie musi ochraniać ludzkiej miłości. Tą Osobą jest Jezus Chrystus. To przed Nim Joanna i Piotr stanęli 24 września 1955 r. i trzymając się za ręce weszli w Sakrament Miłości. Złożyli ważne obietnice, ale też połączyli w jedno zadanie, które jest powierzone każdemu człowiekowi – bycie świętym. A skoro „nie są już dwoje, lecz jedno”, to czyż nie jedno pragnienie świętości powinno ożywiać ich serca? Św. Joanna bardzo dbała o duchowe dojrzewanie męża. W wielu listach z okresu małżeństwa jest mowa o codziennym uczestnictwie w Mszy św., o odmawianiu Różańca, o odprawianiu nabożeństw, triduum. Ale są też wyznania bardzo naturalne, które pokazują, w jaki sposób Święta na co dzień żyła wiarą w Jezusa Chrystusa: „Minął rok od naszych zaręczyn (…) Moje najpiękniejsze życzenie, jakie z całego serca Ci składam, jest takie: jeszcze wielu takich lat i niechaj Pan Jezus błogosławi i zawsze ma w opiece tę naszą wielką miłość”. Joanna wiele razy mówi w listach, że oto wróciła z porannej Mszy, na której powierzała Bogu pracę męża, że dziś szczególnie razem z dziećmi modliła się o to, aby Piotra przestał boleć ząb, bo to bardzo dokuczliwe. W niemal każdym liście dziękuje Bogu za to, że wyjeżdżając bezpiecznie dotarł na miejsce. Modlitwa za męża nie była przyzwyczajeniem, praktyką czyniona z lęku o niego. Było to dla niej powierzanie Bogu tego, którego On jej powierzył 24 września 1955 r., w bazylice św. Marcina w Magencie.

Być żoną, to pozwolić zabrać się spomiędzy nich
człowiekiem dojrzałym do bólu,
do nowego bólu miłości i rodzenia,
i być ogromnie radosnym,
i stać na granicy tego,
co się w ludzkim języku nazywa chyba szczęście…

 

Artykuł zamieszczony w "Niedzieli na Dolnym Śląsku", w numerze 22 z dnia 29 maja 2005 r.   

 

 


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej