Artykuły na temat Świętej Gianny

 

.

 

GABRIELA SZULIK

 

Zakochana Joanna


 

       W Lombardii w północnych Włoszech, niedaleko Mediolanu, w rodzinie Berettów żyła Joanna. - Zawsze uśmiechnięta, łagodna, lubiana w szkole. Nie mówiła źle o innych, nie osądzała. Jeśli ktoś zaczynał, dawała znak, by przestał - tak wspominały Joannę koleżanki z klasy.

       Po maturze Joasia postanowiła, że będzie lekarzem. Kiedy jej brat został misjonarzem w Brazylii marzyła, że gdy tylko skończy studia w Mediolanie, będzie mu pomagać w misyjnym szpitalu. W 1949 roku była już prawie spakowana, gdy okazało się, że nie znosi klimatu tropikalnego. Musiała zrezygnować z wyjazdu. - Dlaczego, Panie Boże? - pytała. Była przecież przekonana o swoim misyjnym powołaniu. Co wobec tego wybrał dla niej Bóg?

Joanna razem z ukochanym Piotrem na wycieczce w górach

       Jeszcze tego samego roku Joanna spotkała inżyniera Piotra Mollę. Właściwe to on pierwszy ją zauważył. Najpierw nieśmiałe spojrzenia, potem pytanie, pierwsze spotkanie i coraz dłuższe rozmowy. Joanna była niezdecydowana. Modliła się i prosiła innych o modlitwę. Chciała poznać wolę Boga. Pojechała do Lourdes, by zapytać Maryję, co powinna zrobić: wyjechać na misje czy wyjść za mąż. Rozmawiała o tym ze spowiednikiem. - Załóż rodzinę - usłyszała. - Tak bardzo potrzeba dobrych matek.

       Po sześciu latach od pierwszego spotkania z Piotrem w jedną z niedziel lutego zapytał ją, czy zostanie jego żoną. Następnego dnia Joanna napisała do Piotra: "Naprawdę chciałabym Cię uczynić szczęśliwym i być tą, której pragniesz: dobrą, wyrozumiałą, gotową do poświęceń, których życie od nas zażąda. (...) Kiedy żyli moi rodzice, ich miłość mi wystarczała. Teraz, kiedy jesteś Ty, już Cię kocham i chcę oddać się Tobie, aby założyć rodzinę prawdziwie chrześcijańską".

       24 września 1955 r. zebrani w bazylice w Magenta przywitali młodą pannę oklaskami. - Trwały cały czas - wspomina Piotr - aż Joanna przyszła do ołtarza naszych zaślubin.

       Po ślubie Joanna i Piotr zamieszkali w Pontenuovo, między Magentą a Mediolanem. Joanna nie zrezygnowała z pracy lekarza. Nie mogła zostawić swoich chorych. Młode mamy, dzieci, staruszkowie - nie mogła ich zawieść. Oni czekali na jej łagodność, uprzejmość i uśmiech.

       Z podróży poślubnej Joanna napisała do jednej ze swoich sióstr: "Modlę się, aby Pan Bóg podarował mi szybko wiele grzecznych i świętych dzieci".

Bł. Gianna z Pierluigi i z Marioliną w Pontenuovo (w mieszkaniu - pokoju dziennym, 1959)

       Najpierw urodził się Pierluigi, po polsku Piotr Ludwik. Potem przyszły na świat córki. Najpierw Mariolina, czyli Maria Zyta, później Lauretta - Laura Maria. Joanna cieszyła się swoimi dziećmi. - Zaraz po chrzcie, jak tylko skończyły się ceremonie - wspomina Piotr - każde z dzieci ofiarowała i powierzała szczególnej opiece Matki Bożej Dobrej Rady.

       Joanna nigdy nie podnosiła głosu na swoje pociechy. Zadowolona z życia, uśmiechnięta, zawsze z czułą miłością. Od najmłodszych lat prowadziła je na Mszę Świętą, a codziennie wieczorem robiła z nimi rachunek sumienia, rozmawiali o tym, co udało się zrobić dobrego, a co trzeba było jeszcze poprawić. W domu ciągle pracowała. - Nie pamiętam - opowiada mąż - by kiedykolwiek się położyła, a nawet odpoczywała w ciągu dnia. Chyba że źle się czuła. Przy tylu obowiązkach każdego dnia miała czas przeznaczony na modlitwę.

       Joanna Beretta Molla była dobrą żoną i szczęśliwą matką. Lubiła się elegancko ubrać, dobrze jeździła na nartach. Podróżowała z mężem po Europie. Razem chodzili na koncerty i do teatru w Mediolanie, jeździli w Alpy. Dni kończyli zwykle modlitwą różańcową.

       Joanna i Piotr byli szczęśliwi. Czekali na czwarte dziecko. Nic nie wskazywało na to, że ich radość tak szybko pomiesza się z niepokojem. W drugim miesiącu ciąży lekarze zauważyli, że blisko poczętego dziecka rośnie wielki guz. Joanna wiedziała, co to oznacza, była przecież lekarzem. Konieczna była operacja. - Co robimy? - zapytał profesor - ratujemy panią czy dziecko? - Gdyby trzeba było wybierać między mną a dzieckiem - żadnych wahań. Żądam, abyście wybrali dziecko. Ratujcie dziecko! - odpowiedziała. Po operacji Joanna wróciła do domu. Czekała na urodzenie dziecka i starała się normalnie żyć. Nie chciała powiększać bólu tych, których kochała. - Była spokojna - wspomina mąż. - Choć dobrze wiedziała, co może się stać. - Nie mówiła, że się boi, a tym bardziej że umrze. Zajmowała się jak zwykle, z uczuciem, naszymi dziećmi i swoimi chorymi. Ze szczególną starannością uporządkowała dom, szuflady, szafy... Tak, jakby wkrótce musiała wyjechać w daleką podróż. Gdy Piotr jechał służbowo do Paryża, prosiła, by przywiózł jej żurnale mody. - Jeśli Bóg uratuje życie mi i dziecku - mówiła Joanna - chcę się odprężyć.

Czwórka dzieci: Lauretta, Pierluigi, Gianna Emmanuela - córka, po porodzie której 
zmarła Joanna i Mariolina. Zdjęcie z roku 1963

       - Nawet w ostatnich miesiącach jej życia zawsze widziałam Joannę zadowoloną - wspomina służąca Savina. - Nigdy się nie uskarżała.

       Dziecko zaczęło przychodzić na świat w Wielki Piątek 1962 roku. W Wielką Sobotę urodziła się zdrowa dziewczynka. Nazwali ją Gianna (po mamie) Emmanuela (oczekiwana). Joanny nie udało się uratować. Żyła jeszcze tydzień. Oddała życie, bo bardzo kochała. Była prawdziwie mamą z powołania.

       24 kwietnia 1994 roku papież Jan Paweł II ogłosił, że Joanna Beretta Molla jest błogosławioną.

Gabriela Szulik    

 

 

 

Artykuł zamieszczono w "Małym Gościu Niedzielnym", w numerze 5/2002


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej