Artykuły na temat Świętej Gianny

 

.

 

Laura Molla i Giuseppe Pannuti

 

Sakralna wartość życia i znaczenie modlitwy
dla świętej Gianny Beretty Molla
Referat wygłoszony podczas II Światowego Modlitewnego Kongresu dla Życia,
Kraków 11-14.10.2007r., Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Łagiewniki

 

 

Laura Molla Panutti. Fot. R. Sobkowicz. Opublikowano w Naszym Dzienniku, w numerze 135 (1934), z dnia 11 czerwca 2004

     Jesteśmy zaszczyceni możliwością podzielenia się myślami z tak dużą, szczególną publicznością i chcielibyśmy podziękować za to wspaniale zaproszenie.

     Nasze pierwsze uszanowania kierujemy do Komitetu Organizacyjnego Kongresu i do pana Antoniego Zięby, a następnie nasze serdeczne powitanie dla naszej drogiej Krystyny Zając oraz do wszystkich obecnych.

     Nasz napięty plan pracy oraz zobowiązania rodzinne pozbawiły nas tej ogromnej przyjemności osobistego uczestnictwa w tym jakże ważnym II Światowym Modlitewnym Kongresie dla Życia w Łagiewnikach. Z pewnością byłaby to dla nas szczególna okazja.

     Zostałam poproszona, aby mówić o mojej Mamie, świętej Giannie Berreta Molla, która z pewnością była ważnym świadkiem sakralności ludzkiego życia. Jako matka miała łaskę osiągnięcia miłości najwspanialszej z możliwych; poświęcenia swojego własnego życia, aby jej potomstwo mogło żyć.

     Pod koniec drugiego miesiąca ostatniej ciąży w macicy mojej mamy odkryto dużego guza. Guza, który chociaż był łagodny, mógł zagrażać zarówno rozwojowi i narodzinom dziecka jak i życiu matki.

     Doktor, który prowadził ciążę, doradził mamie, by poddała się operacji. Sama będąc lekarką, dobrze wiedziała, z jakim ryzykiem wiązała się decyzja o kontynuacji ciąży. Jednakże poprosiła lekarza, by ratował życie, które nosiła w swoim łonie. Życie to zostało uratowane, a Mama dziękowała Bogu i donosiła ciążę, do końca z niezrównaną siłą ducha i wiarą w Boską Opatrzność.

     Parę dni przed rozwiązaniem powiedziała do mojego taty: „Jeśli masz wybierać między mną a dzieckiem – nie wahaj się. Żądam, żebyś wybrał dziecko. Uratuj ją”. 21 kwietnia 1962 roku urodziła się moja siostra Gianna Emanuela. Jednakże tydzień później, po okropnych cierpieniach, w trakcie których powtarzała: „Jezu, kocham Cię” moja Mama zmarła na zakaźne zapalenie otrzewnej. Miała 39 lat.

     Na całym świecie i w różnorakich warunkach inne matki również dokonały poświęcenia swojego życia tak jak inne żony i matki wiodą życie w małżeństwie i macierzyństwie z całkowitym oddaniem siebie, nawet jeśli ich zasługi mogą być niezauważane. Poprzez kanonizację mojej Mamy Kościół zamierzał uhonorować je wszystkie.

     Nieodżałowany, wspaniały papież Jan Paweł II, 24 kwietnia 1994 roku, w homilii beatyfikacyjnej tak właśnie powiedział: „Pragniemy złożyć hołd wszystkim dzielnym matkom, które oddają się bezwarunkowo swoim rodzinom, które przechodzą przez ból porodu oraz są gotowe znosić wszelkie zmęczenie i poświęcenie, aby ofiarować im to, co w nich samych jest najlepsze”.

     Aby w pełni zrozumieć przesłanie i wyjątkową wartość przykładu mojej mamy, musimy wziąć pod uwagę, że jej „pełne medytacji poświęcenie” – jak nazwał to papież Paweł VI – nie było odizolowanym gestem heroizmu, lecz ukoronowaniem całego życia w cnocie. Żyła nieustannie w świetle Ewangelii jako młoda kobieta, lekarka, żona i matka.

     Świętość mamy miała głębokie korzenie w rodzinie moich dziadków, Alberta i Marii Beretta. Jako członkowie Trzeciego Zakonu Franciszkanów, przekazali jej najcenniejszy dar wiary, razem z solidną chrześcijańską edukacją, przede wszystkim swoim przykładem jako codzienni komunikanci, którzy modlili się wytrwale i pokazywali wielkiego ducha poświęcenia i oddania bliźnim.

     To dobre drzewo wydało tak wiele dobrych owoców. Między innymi religijne powołanie mojego wujka Enrico, który został bratem Albertem jako kapucyn i misyjnym doktorem leczącym ofiary trądu, w jednym z najuboższych regionów Brazylii; mojego wujka brata Giuseppe, inżyniera i księdza w Bergamo; moją ciocię, siostrę Wirginie, misjonarkę i lekarkę, posługującą przez wiele lat w Indiach i Chinach.

     Zasługą mojej Mamy było to, że odpowiedziała z wielką szczodrością i otwartością na tę ogromną łaskę życia w prawdziwie katolickiej rodzinie. Nie tylko wzięła sobie nauki rodziny do serca, ale pielęgnowała je w trakcie dorastania i rozwoju.

     W wieku 15 lat wzięła udział w kursie duchowych ćwiczeń prowadzonych przez pewnego jezuitę. Zostawiło to niezatarty ślad na jej życiu. W notesiku napisała: „Jezu, obiecuje Ci znieść wszystko, co na mnie ześlesz. Tylko pozwól mi poznać Twoją wolę” oraz „postanawiam prędzej umrzeć aniżeli popełnić grzech śmiertelny”.

     Mama naprawdę żyła wedle tych myśli i postanowień dzień po dniu. Postępując do tamtej pory wiernie z nauczaniem rodziców, od tamtego momentu obrała własną drogę za Chrystusem.

     Wiara umacnia się, gdy się nią dzieli. Apostolska działalność Mamy w Akcji Katolickiej, której oddawała się z entuzjazmem, przeświadczeniem i wytrwałością przez całe życie, odegrała ogromną rolę w jej kształtowaniu oraz religijnej i moralnej nauce.

     Z nauczania, które przekazywała młodym ludziom będącym pod jej opieką można wydedukować najważniejsze rysy jej życia i wiary: modlitwa, Eucharystia oraz modlitwa duchowa.

     Pomiędzy jej zapiskami czytamy: „Pierwszym obowiązkiem członka Akcji Katolickiej jest modlitwa, życie w pobożności przeżywanej intensywnie”; „Będę powtarzać Wam to po raz kolejny i kolejny... żyjcie Jezusem, to znaczy przyjmujcie często Komunię świętą”; „Nawet jeśli jedziecie do pracy, nie zaniedbujcie medytacji”.

     Podczas troszczenia się o duszę nie zapomniała o uczynkach miłosierdzia. Tak naprawdę od wczesnej młodości działała w stowarzyszeniu „Kobiety od Świętego Wincenta a'Paulo”, organizacji, wówczas bardzo popularnej w wielu parafiach, zajmującej się pomocą osobom ubogim i ich rodzinom. Szczególnie podczas trudnych lat po drugiej wojnie światowej ona i jej młode koleżanki pomagały starszym, samotnym ludziom, troszcząc się o ich potrzeby, dostarczając pożywienie i dbając o ich higienę.

     Ta hojna miłość bliźniego była decydująca przy wyborze zawodu; bycie lekarzem będzie jej sposobem służenia tym, którzy cierpią oraz spełnieniem jej potrzeby dawania siebie innym.

     W ten sposób mama rozpoczęła swoją działalność zawodową jako swego rodzaju misję.

     Na swojej książeczce z receptami napisała kilka uwag pod tytułem „Piękno naszej misji”: „Każdy na tym świecie pracuje w jakiś sposób służąc innym. My pracujemy w sposób bezpośredni z człowiekiem. Obiektem naszej nauki i pracy jest człowiek, który stojąc przed nami woła: Pomóż mi! I oczekuje otrzymać od nas pełność egzystencji... Jezus powiedział: To jest misja duszpasterska! Tak jak ksiądz może dotknąć Jezusa, my lekarze dotykamy Go w ciele chorego, nieważne czy jest ubogi, młody czy stary. Pozwólmy, by Jezus był widoczny pośród nas. Niech znajdzie wielu lekarzy, którzy zaofiarują siebie Jemu. Kiedy skończysz swoją ziemską posługę, jeśli ci się uda, przyjdzie radość życia z Bogiem, ponieważ byłem chory a wyleczyłeś mnie”.

     Tak więc została lekarzem, a po zakończeniu studiów zrobiła specjalność z pediatrii, odkrywając w ten sposób swój instynkt macierzyński oraz wewnętrzne powołanie, by przyjmować na ten świat nowo powstałe życie.

     W przeciwieństwie do jej tak wyraźnego powołania zawodowego, które przyjęła z całkowitą pewności ą, wybór stanu małżeńskiego wymagał dokładniejszego zastanowienia.

     Mama posiadała bardzo podniosłą wizję małżeństwa i macierzyństwa, jak wyjaśniała w swoich wykładach dla młodych kobiet w Akcji Katolickiej, gdzie czytamy: „Każde powołanie jest powołaniem do materialnego, duchowego i moralnego macierzyństwa. Bóg umieścił instynkt życia w nas. Ksiądz jest ojcem, siostry są matkami, matkami dusz. Nieszczęściem jest dla kobiety, gdy nie akceptuje swojego powołania do macierzyństwa. Każdy musi się przygotować do swojego powołania; przygotować się do roli dawcy życia, do poświęceń, do uzyskiwania intelektualnego ukształtowania; uczenia się, czym jest małżeństwo, to ; poznawania innych dróg by kształtować swój charakter”.

     „Odkrycie powołania do życia rodzinnego nie oznacza zaręczania się w wieku 14 lat... Nie można pójść tą drogą, jeśli się nie umie kochać. Kochać to znaczy mieć pragnienie doskonalenia siebie i ukochanej osoby, kochać to pokonać własny egoizm i ofiarować siebie. Miłość musi być całkowita, pełna, strzeżona przez prawo Boże oraz musi stać się wieczna w niebie”.

     Właśnie ze względu na to wielkie uznanie dla macierzyństwa, Mama potrzebowała być pewna, że jest na drodze wybranej jej przez Boga, zawsze całkowicie w zgodzie z zasadami, których nauczała i pewna, że „Drogi Pana są wszystkie piękne a koniec jest zawsze taki sam: zbawić swoją duszę i doprowadzić inne do raju, aby dać cześć Bogu”.

     Od wczesnej młodości miała umiłowanie dla misji, które przekazała jej babcia w Akcji Katolickiej, umocnione przykładem jej brata, brata Alberta.

     Dlatego, przez pewien czas rozważała myśl przyłączenia się do mojego wujka jako misjonarka. Jednak że poprzez modlitwę oraz rady swoich duchowych spowiedników zrozumiała, że to nie jest jej powołaniem i porzuciła ten zamysł.

     Ale nigdy nie przestawała pytać się, czego Bóg od niej oczekiwał.

     Więc, bez utraty nadziei, zintensyfikowała swoje modlitwy, aby poznać lepiej zamysł Boga jak również pojechała na pielgrzymkę do Lourdes, gdzie modliła się długo, dobrze wiedząc – jak napisała, – że „nasze ziemskie i wieczne szczęście zależy od tego, czy dobrze podążymy za swoim przeznaczeniem”.

     Zrozumiała, że jej drogą było życie w małżeństwie. I kiedy poznała mojego tatę, obydwoje nie mieli wątpliwości: rozpoznali w sobie tę drugą połówkę, z którą Bóg zdecydował ich połączyć na wieki.

     Tak więc oboje pojęli, że ich spotkanie było darem Maryi, Matki Niebieskiej, której tak długo wzywali. Tak naprawdę w czerwcu 1954 roku, przed obrazem Matki Bożej z Lourdes, Mama zrozumiała swoje powołanie; 9 grudnia tego samego roku, dzień po tym jak się poznali, tata napisał w swym pamiętniku: „Mam uczucie prawdziwego spokoju, że poznałem wczoraj odpowiednią kobietę. Niepokalana Matka pobłogosławi ła mi”.

     Najpiękniejsze listy miłosne, które pisali do siebie podczas narzeczeństwa poświadczają ich radość, ich plany i oczekiwania, gdy przygotowywali się do małżeństwa; w pewnym sensie są to lekcje małżeństwa. Oto fragment, który wybrałam dla was: „Z Bożą pomocą i błogosławieństwem zrobimy wszystko, aby utworzyć z naszej rodziny grupę, gdzie Jezus króluje nad wszystkimi naszymi uczuciami, pragnieniami i czynami... Jesteśmy zaledwie parę dni od tego a ja jestem już wzruszona na samą myśl, że otrzymam sakrament miłości. Zostaniemy w ten sposób pomocnikami Boga w tworzeniu, dawaniu Go dzieciom, które będą Go kochać i służyć Mu”.

     24 września 1955 roku, przygotowawszy się trzydniową modlitwą, mama i tata pobrali się. I byli całkowicie szczęśliwi jako małżonkowie i niesamowicie szczęśliwi jako rodzice, kiedy urodził się Pierluigi, następnie Mariolina i ja.

     Ich życie było zwyczajne, wypełnione uciążliwymi, zawodowymi obowiązkami oraz troskami rodzinnym, na które zawsze odpowiadali ze spokojem i pewnością, które wypływały z ich wiary karmionej modlitwą, szczególnie różańcem oraz sakramentami, zwłaszcza Eucharystią.

     Ich codzienność wyzwoliła w Mamie jej najbardziej żarliwą miłość do życia. Miłość, która wzbudzała entuzjazm taty, który otrzymał dość surowe wychowanie zarówno w rodzinie jak i w szkole.

     Bardzo dobrze powiedziano, że Mama kochała wszystko, co było piękne, dobre i szlachetne w życiu. Pisząc do niej, tata przywołuje jej radość życia: „Naprawdę wiesz, jak cieszyć się w prosty i radosny sposób urokami gór i śniegiem leżącym na nich, podróżami, koncertami, teatrem i przyjęciami. Pokazałaś mi, że człowiek może całkowicie wypełnić wolę Bożą i zostać świętym bez wyrzekania się radości, jakie życie nam oferuje”.

     Ta nieskończona miłość do życia, daru Bożego, wyjaśnia ostatnią decyzję Mamy: raczej zaakceptowania ryzyka śmierci aniżeli zabicia dziecka rozwijającego się w jej łonie.

     Czasami słyszymy ludzi mówiących, że opuściła trójkę dzieci, by dać życie czwartemu.

     Ale Mama nie chciała umierać, nie wybrała śmierci; była jedynie przekonana, że moja siostra Gianna Emanuela miała takie samo prawo by żyć jak Pierluigi, Mariolina i ja.

     Wiec wybrała taki rodzaj operacji, który był najmniej bezpieczny dla niej, lecz dawał większe szanse na przeżycie dziecka; zaakceptowała większe ryzyko, ale nie szukała śmierci.

     Tak naprawdę była pewna, że Opatrzność pozwoli jej żyć; nawet wybrała nowe ubrania w magazynie mody...

     Lecz gdyby miało być inaczej, była jednak przekonana, że dobry i wszechmocny Bóg nie zapomni o nas – i tak też się stało.

     Jej gest był największym dziełem miłości dla życia oraz niezachwianej ufności w Boga.

     W ten sposób naśladowała Jezusa, tak bardzo jak może go naśladować tylko człowiek; Jezusa, który choć kochał życie, umiłował nas do końca największą miłością z możliwych, oddając swoje życie dla nas. Umocnieni tym przykładem, prosząc Boga, byśmy byli tego warci, Giuseppe i ja z radością przywołujemy szczególnej opieki naszej Mamy nad tym Kongresem, tak ważnym dla potwierdzenia wartości życia, rodziny i małżeństwa, które obecnie są priorytetem dla nas katolików w naszej działalności duszpasterskiej, apostolskiej, społecznej i modlitwie.

     Jestem przekonana, że w niebie Mama jest z Was dumna i błogosławi Wam swoim niesamowitym uśmiechem.

Laura Molla i Giuseppe Pannuti     

 

 

Referat wygłoszony podczas II Światowego Modlitewnego Kongresu dla Życia, Kraków 11-14.10.2007r., Sanktuarium Miłosierdzia Bożego Łagiewniki

 

 


  • Inne artykuły

    Powrót do Strony Głównej